Pojawiały się już pytania o radzenie sobie w sytuacji, gdy partnerzy (związek z perspektywa małżeństwa) lub małżonkowie mają różne podejście do spraw wiary. Chodzi mi szczególnie o sytuację, gdy jedna osoba, wierząca, odrzuca antykoncepcję, drugiej natomiast ta sprawa jest obojętna lub uważa ją za dobrą a nawet wskazaną. Z punktu widzenia katolika nie ma tu miejsca na ustepstwa czy kompromisty. Z drugiej strony jeśli tym ‘bardziej wierzącym’ jest mężczyzna, to jak ma postąpic w przypadku, gdy kobieta nalega na antykoncepcję, w skrajnym przypadku stosuje środki bez wiedzy męża? Albo w jakis sposób stawia go przed faktem dokonanym: biorę i już. Jesli różnica w poglądach jest jasna jeszcze przed ślubem, to... co robić? Czy jeśli ta ‘mniej wierząca’ strona nie chce ustąpić – wycofać się póki czas?

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Staramy się żyć w Jego Imię tzn. zapraszając Go do wszystkich obszarów swojego życia, w tym tych najbardziej uczuciowych, osobistych, oblubieńczych. Chcemy ustawiać swe życie w świetle Jego Ewangelii. Ona nie jest łatwa, stawia wysokie wymagania, gdyż służy miłości i życiu. Dotyczy to szczególnie życia intymnego mężczyzny i kobiety. Dla chrześcijan to życie rozpoczyna się po otrzymaniu sakramentu małżeństwa tzn. Bożego błogosławieństwa dla ich wspólnych ważnych i radosnych przeżyć, także natury seksualnej. Droga grzechu – obrazy Boga miłości przez otchłań erotycznego egoizmu – jest szeroka (kiedy popatrzyć na formy odczłowieczenia seksu przez technologię można pomyśleć: cofnęliśmy się do jaskini – opis takiego zjawiska pojawił się niedawno w  miesięczniku „Wprost”).

Odpowiadając na pytane powiem tak: jeśli jest to związek małżeński trzeba zlokalizować źródła lęku u małżonki; co powoduje jej wybór antykoncepcji, czy lęk przed nieumiejętnym gospodarzeniem własną płodnością, niezdolność właściwego odczytania swej fizjologii (niewiara w taką własną zdolność?) problemy z przesunięciem okresu, inne lęki wzbudzone na podłożu trudności z naturalnymi metodami planowania poczęć. Jednakże czymś ważniejszym wydaje się stosunek małżonki do własnego macierzyństwa, do spełnienia się w miłości życiodajnej czyli jedynej pełnej i ofiarnej dla chrześcijańskiej małżonki (szacunek dla własnego ciała, traktowania ciała jako przestrzeni objawienia się stwórczej mocy Boga w małżeństwie chrześcijańskim). Jeśli osoba ma małą wiarę, wówczas kuleje jej życie modlitwy, unika sakramentów, nie rozumie, że sama w małżeństwie jest znakiem Boga dla swego męża, doświadczeniem miłości Boga także poprzez obdarowanie męża i narodu potomstwem. Wydaje się, że bardzo potrzeba tu spotkania z miłością Boga. Język ewangeliczny używa na to krótkiego słowa: nawrócenie.

Jeśli zaś umiłowana osoba nie jest małżonką, lecz swą niechęć do rozumnej, odpowiedzialnej, otwartej na życie seksualności wyraża już przed ślubem należy się poważnie zastanowić czy warto z tą osobą wiązać się sakramentalnym węzłem. W moim przekonaniu – nie.

ks. Mirosław Czapla