Jaki wpływ na realny los, mają nasze myśli i słowa; czy „ktoś” podsłuchuje i je spełnia? Czy „ktoś” słyszał jak mówiłam do Karoliny: „wstawaj z łóżka. Nie szkoda Ci życia, jest za krótkie żeby je przespać!?”, albo „Karolina, ja będę przez całe życie przez Ciebie płakać”, albo „jak trudno jest o 3-osobowy pokój hotelowy”, albo „Boże, zrób coś, żebym przestała żyć jak bydlę: od stołu, do biurka, od biurka do łóżka i tak w kółko; gdzie jakaś duchowość”.

No i zostałam wysłuchana. W zeszłym roku, w maju podczas burzy, moja córka jadąc ulicami miasta zginęła w samochodzie, przygnieciona ogromnym drzewem. Samochód prowadził jej kolega a drzewo złamało się akurat wtedy, gdy oni przejeżdżali.

Czy „ktoś” słyszał, jak Karolina mówiła: „nie chcę obchodzić 18-tki”, „co zrobić, żeby nie mieć 18-tki?”, „Mamo, czy ja mogę wyjechać gdzieś daleko i zacząć samodzielne życie?”, „Ja chcę być zkremowana” – trzy dni przed śmiercią tak powiedziała. Ja wiem, że to przypadek. Ale: Śmierć jest zbyt poważną rzeczą, żeby mogła być dziełem przypadku... Że przez nasze usta przechodzą dobre, ale i złe słowa i życzenia, i że oba są spełniane (lub nie).

Wiem, że jest takie przysłowie: uważaj o co prosisz, bo może się spełnić. Ale te zdania teraz mnie nie opuszczają i mam wielkie poczucie winy, że to ja „sprawiłam”, że nie odczytałam znaków, że coś zaniedbałam. Że nie pojechałam wtedy po Karolinę, że się ten jeden jedyny raz nie dosyć zatroszczyłam, jak wróci do domu. To są absurdalne myśli, ale realne.

Wszystko się sprowadza do pytania: czy Opatrzność ingeruje w drobiazgi, w los pojedynczego człowieka, czy tylko globalnie, w wielkiej skali, przynajmniej w życie jako całość (choć „włosy na głowie są policzone”)? To bardzo trudne przyjąć, że opatrzność działa nie tylko wtedy, gdy życie „idzie jak po sznurku”, ale gdy z naszego punktu wiedzenia, gdy idzie kulawo i źle (choć „jeden jest Pan smutku i nagrody”). Czy w ogóle wolno mieszać Pana Boga w takie drobiazgi. No, ale się modlimy, dziękujemy, prosimy, błagamy o różne sprawy, małe i duże... Więc ma wpływ, ktoś słucha i wysłuchuje?

To na razie tyle. Lżej mi, gdy to napisałam. Bardzo liczę na komentarz, albo proszę to wrzucić do kosza i zalecić mi zimny prysznic.

 

Zimny prysznic już był, zatem nie zalecam. Natomiast na pewno proponuję rzetelnie (czyt.: uczciwie) zastanowić się nad swoim stosunkiem do rzeczywistości. Mamy wybór: albo akceptujemy Pana Boga w całej prawdzie o Nim, albo kwestionujemy prawdę (nawet pojedynczą zadając w ten sposób kłam Prawdzie Bożej) i pretensje możemy mieć wyłącznie do siebie.

Przyjmując pierwszą opcję, należy założyć, że Bóg jest i skoro nas powołał do życia to nie po to by się bawić z nami w chowanego robiąc nam złośliwe psikusy. On chce naszego dobra bo nas po prostu kocha. Jest Miłością! Chce się z nami dzielić swoim szczęściem wiecznym! A że nasze wyobrażenia o szczęściu bywają dalekie od perspektywy Bożej? To już nasz problem. Z tego prosty wniosek: to co daje (lub nawet tylko dopuszcza) jest po to by nas doprowadzić do siebie. Człowiek wierzący żyjąc jako osoba świadomie, nie powinien bezmyślnie chodzić na pasku swoich zachcianek lub projektów. Zawsze powinien wszystko odnosić do Boga. W Nim upatrywać swoje źródło i cel jedyny.

Należałoby zatem zastanowić się: co dla mnie oznacza takie czy inne wydarzenie? Bo to co jest rzeczywistym złem (śmierć), nie musi wcale takim się okazać w ostatecznym rozrachunku. I to dla wszystkich uczestników dramatu. Zależy tylko co my zrobimy z tym wydarzeniem i jakie wyciągniemy wnioski. A On potrafi nawet ze zła wyprowadzić dobro, bo jest Wszechmogący.

Pozostaje tylko jeden problem. Niewielki, ale dla naszej małostkowości urastający do olbrzymich rozmiarów. Chodzi mianowicie o uwierzenie. Powtarzam wyraźnie: uwierzenie, a nie tylko przyjęcie prawdy, że On tam gdzieś jest i na tym koniec.

Rozumiem trudności. Bóg nie obraża się na nas gdy pytamy (On zresztą nigdy się nie obraża!). Boli go tylko, że mając rozum potrafimy być tacy głupi w pojmowaniu siebie. Może zatem należałoby złożyć nadzieję w Nim, że dla córki skończy się wszystko pomyślnie, a dla Pani zaś nadejdzie czas odnalezienia się na nowo w Bogu. Czego szczerze życzę.

Ks. Tomasz Schabowicz