www.mateusz.pl/rekolekcje/adwent2001

ADWENT 2001

Rekolekcje z ojcem Anthony de Mello SJ

 

 

Zaproszenie

Adwent – czas oczekiwania na przyjście obiecanego Mesjasza, Jezusa. Samo słowo „oczekiwanie”, w potocznym jego znaczeniu zakłada, że kogoś jeszcze nie ma. Czy na pewno?

Jeśli Jezus nie rodzi się w Twoim sercu codziennie, to tego szczególnego dnia też się dla Ciebie nie narodzi!

Co w takim razie mam czynić – spytasz – by Słowo stało się dla mnie Ciałem każdego dnia?

Przede wszystkim nie zachowuj się jak mieszkańcy Betlejem i nie mów: „Nie ma miejsca!!!” By zachować miejsce dla tego specjalnego Gościa, nie dodawaj niczego „do siebie”, nie wpychaj w swoje serce żadnych dodatkowych „gadżetów”. Raczej wyrzuć z niego to wszystko, co je zagraca, co powoduje ów brak miejsca. Wyrzuć swoje przesądy, uprzedzenia, stereotypy...

Zapraszam Cię na nietypowe rekolekcje, po których prowadził Ciebie i mnie będzie ojciec Anthony de Mello SJ i jego książka Minuta nonsensu. Jeśli to, co przeczytasz wyda Ci się kontrowersyjne, szokujące, trudne do przyjęcia – to dobrze. Chcę Ci bowiem pokazać, że świat może być zupełnie inny, niż myślisz. Nie chcę, byś przyjmował/przyjmowała to wszystko bezkrytycznie (zachęcam do dzielenia się swoimi odczuciami ze mną),  lecz byś sam zaczął rozmyślać nad swoim życiem. Wtedy te rekolekcje osiągną swój cel.

Za Tonny’m de Mello będę nieustannie powtarzał: Przebudź się! Otwórz szeroko drzwi twego serca i zobacz, że Jezus stoi przed nimi każdego dnia! Nie tylko w dzień Bożego Narodzenia.

 

I Niedziela Adwentu, 2 grudnia 2001

Uczniowie spytali kiedyś: „Co jest potrzebne, by być oświeconym?”

Mistrz odparł: „Musicie odkryć, co wpada do wody, nie powodując najmniejszej zmarszczki, co porusza się wśród drzew i nie wydaje żadnego dźwięku; co przechadza się po polu, nie poruszając najmniejszego źdźbła”.

Po tygodniu bezowocnych rozmyślań, uczniowie zapytali: „Co to za rzecz?”

„Rzecz?” – zdziwił się mistrz. „Ależ to wcale nie jest rzecz”.

„A więc czy jest to nic?”

„Można tak powiedzieć.”

„Ja więc mamy tego szukać?”

„Czyż powiedziałem wam, byście tego szukali? Można to odnaleźć, ale niepodobna tego szukać. Szukajcie, a znajdziecie.”

Mówisz, że szukasz Boga, wiary. Oczekujesz Go, gdy tymczasem może się okazać, że jest to wysiłek bezowocny. Nie czeka się na kogoś, kto już jest. Nie wyważa się otwartych drzwi. Jezus już JEST. Stoi przed tobą. Widzisz Go? Wiesz dlaczego nie? Musisz szeroko otworzyć oczy. Uważnie się rozejrzeć. Tylko tyle. Potrzebna Ci jest świadomość. Świadomość tego kim jesteś, gdzie jesteś, w jakim punkcie aktualnie stoisz. Liczy się teraz! Jezus jest teraz, wiec teraz otwórz oczy i teraz Go zobacz! Może Ci nie wyjść za pierwszym razem. Nie zniechęcaj się – otwieraj oczy każdego dnia, przecieraj je ze zdumieniem patrząc na świat, ludzi – wszystko jest inne każdego dnia. Patrz na rzeczywistość świeżym spojrzeniem. Ujrzysz Go wtedy niechybnie.

 

Poniedziałek, 3 grudnia 2001

Do tych, którzy ćwiczyli się w cnocie, by zasłużyć na Bożą przyjaźń albo łaskę, mistrz kierował następujące słowa:

Ogromny tłum ludzi uczestniczył w konkursie, w którym można było wygrać cadillaca, a którego sponsorem był pewien producent mydła.

Zapytano tych ludzi: „Dlaczego lubicie mydło <zapach nieba>?”

Uczciwa odpowiedź jednej z kobiet brzmiała: „Dlatego, że bardzo bym chciała mieć cadillaca.”

Dlaczego szukasz Boga? Dlaczego chodzisz do kościoła? Dlaczego robisz dobre uczynki i starasz się unikać grzechów? Usiądź pewnego, spokojniejszego dnia i w ciszy odpowiedz sobie na te pytania. Im bardziej szczerze do tego podejdziesz, tym lepiej. Co tak naprawdę kieruje twoim zachowaniem tzw. religijnym? Czy jest to rzeczywiście TYLKO I WYŁĄCZNIE SAM BÓG? Innymi słowy: czy twoja miłość do Boga jest naprawdę bezinteresowna? Bo jeśli przez to wszystko pragniesz dostać się do nieba, jeśli chcesz, by Bóg ci błogosławił i udzielał ci tego, o co prosisz – jeśli to właśnie jest motorem twego życia wewnętrznego, to ja widzę tu interes. Owszem, bardzo wydelikacony, wysubtelniony, ale interes. Modlisz się, spełniasz dobre czyny, unikasz grzechów, aby coś osiągnąć. Aby dostać coś w zamian. Taki religijny interes. Możesz uznać te słowa za bardzo mocne. Ale tak to właśnie czuję. Wspaniale wyraził to św. Paweł, kiedy pisał, że jeśli to pomoże w zbawieniu jego braci, to on gotów jest iść do piekła. Nieważne, gdzie się znajdę, nieważna jest nagroda. Liczy się tylko miłość. Kochaj Boga tylko dlatego, że On ciebie pierwszy ukochał a nie dlatego, że czegoś się od Niego spodziewasz: w tym, czy przyszłym życiu – nieważne. Tylko kochaj!

 

Wtorek, 4 grudnia 2001

Zapytano kiedyś mistrza, co ma na myśli, gdy mówi o „bezinteresownym uczynku”. Odparł: „Uczynek, który kochamy i spełniamy dla niego samego, a nie po to, by zyskać uznanie, odnieść jakąś korzyść, albo coś zdobyć”.

I wtedy opowiedział im o człowieku, który został wynajęty przez jakiegoś badacza. Zaprowadzono go na podwórko i dano mu do ręki siekierę.

„Czy widzisz tę kłodę? Chcę, żebyś wykonał kolejno czynności towarzyszące rąbaniu drzewa, ale możesz używać jedynie odwrotnej strony siekiery i nie wolno ci użyć ostrza. Dostaniesz sto dolarów za godzinę pracy”.

Mężczyzna pomyślał, że badacz jest szalony. Lecz opłata wydała mu się bardzo wysoka, przystąpił więc do pracy.

Dwie godziny później przyszedł do badacza i rzekł: „Odchodzę, proszę pana.”

„O co chodzi? Czy nie odpowiada ci zapłata, którą dostajesz? Podwoję ją!”

„Nie, dziękuję”, odparł mężczyzna. „Zapłata jest wysoka, ale kiedy rąbię drzewo, muszę widzieć, jak lecą wióry”.

Wszystko musi mieć swój cel. Za wszystko musi być jakaś nagroda. Musi być zawsze coś, co zrekompensuje nam trud i wysiłek włożony w jakąś pracę, choćby to miało być dobre słowo, pochwała, czy drobny gest świadczący o docenieniu naszego trudu.

Świat przestał być bezinteresowny. Nasze czyny w zdecydowanej większości pozbawione są tej twórczej radości, bo za każdym z nich kryje się oczekiwanie nagrody, pogłaskania, przytulenia. Często po tzw. „dobrym uczynku” mówisz: „nie ma sprawy”, lecz w środku oczekujesz, że ktoś ci się w przyszłości odwdzięczy, że choć podziękuje, czy oceni cię pozytywnie, uznając za wspaniałego i wielkodusznego człowieka.

Koło się zamyka. Odebrałeś już swoją nagrodę. Sukces – jaki sukces? Celowe działanie – powiadasz – powinno zakończyć się sukcesem, dobrym wynikiem. Ale to nie syci długo. Pragnienie rodzi pragnienie. Ciągła gonitwa za wynikami, nagrodami, sukcesami. Po co? Zrobiłeś coś dobrze? Wspaniale – uciesz się tym. Coś ci nie wyszło? Nic się nie dzieje – idź dalej. Nie potrzebujesz żadnej nagrody – ciesz się tym, co robiłeś, robisz a nie tym, co za to dostaniesz. Nawet nie wiesz, co cię czeka, gdy już do tego dojdziesz. Wolność od determinacji. Wolność od przymusu dostawania nagród. Po prostu: wolność!

 

Środa, 5 grudnia 2001

Kaznodzieja powiedział: „Pozwól, bym ci wyjaśnił Dobrą Nowinę, którą przynosi moja religia”.

Mistrz cały zamienił się w słuch.

„Bóg jest miłością. On miłuje i bez końca nas nagradza, jeżeli przestrzegamy Jego przykazań.”

„JEŻELI?”, zdziwił się mistrz. „Jednak nowina wcale nie jest taka dobra”.

Jaka jest naprawdę Dobra Nowina? Czy musisz coś robić, by być kochanym przez Boga? Czy potrzebujesz każdego dnia starać się i nie ustawać w wysiłkach, by Bóg był ci łaskawy i przebaczył ci grzechy?

Jesteś kochany przez Boga BEZWARUNKOWO! Zapamiętaj dobrze to zdanie do końca swoich dni. Bezwarunkowo. Nic nie potrzebujesz czynić, by Bóg cię kochał.

Cóż więc z tymi wszystkimi dobrymi czynami – spytasz, które powinienem wykonywać i przykazaniami, których powinienem przestrzegać?

Najpierw jest Jego miłość. Przyjmij ją całym sobą, „wchłaniaj” ją w siebie każdego dnia, otwieraj się na nią. To jedyne, co możesz przed Bogiem „zrobić” i co jest dla Niego bardzo ważne. Cała reszta, a więc uczynki, przykazania, altruizm, dobroczynność itp. wypływają  z twojego serca i są odpowiedzią na Jego miłość. We wszystkim co czynisz musisz więc mieć miłość, którą Bóg cię pierwej obdarzył. Nie chciej jednak czynić niczego, by zyskać miłość Boga – to jest bez sensu! Możesz uczynić wiele zła, skrzywdzić wielu ludzi. Najpierw kochaj, potem czyń!

 

Czwartek, 6 grudnia 2001

Gdy kaznodzieja znów nawiązał do tematu Dobrej Nowiny, mistrz przerwał mu:

„Jakaż to Dobra Nowina?, spytał,  „skoro tak łatwo jest iść do piekła, a tak trudno dostać się do nieba?”

Trudno nie przyznać mistrzowi racji. Twoje „przyszłe” szczęście jest obwarowane wieloma warunkami, których niespełnienie grozi wiecznym nieszczęściem. By dostać się do nieba trzeba „popełnić” wiele dobrych uczynków, zachowywać przykazania, być miłym, kulturalnym, przyjaznym środowisku, zachowywać się zgodnie z pewnymi normami i przepisami; nie trzeba się zaś specjalnie starać, by trafić do piekła. Tak widzi to dzisiejszy świat, takie lub podobne pojęcie ma wielu ludzi. Lecz by dostać się do nieba wystarczy „tylko” kochać. Miłość jest życiem świadomym. Z niej mają wypływać wszystkie twoje czyny, które niejako „powrócą” do ciebie w postaci miłości. Koło się zamyka. Czy wiesz, czym jest życie wieczne? Ono już trwa! TERAZ!!! Nie „pracujesz” więc na coś, co będzie, lecz „pracujesz” na coś, co JUŻ JEST! Królestwo Boże pośród was jest – mówi Chrystus. Życie wieczne jest TU I TERAZ! Przyjmij więc miłość TERAZ ci ofiarowywaną i odpowiadaj na nią TERAZ! Zobaczysz wtedy, jak łatwo jest trafić do nieba – niebo stanie się w tobie! Będziesz w niebie!

 

Piątek, 7 grudnia 2001

Kiedy pierworodny syn mistrza przyszedł na świat, wydawało się, że ojciec nie może się napatrzyć na swojego synka.

„Kim chciałbyś, żeby był, kiedy już dorośnie?”, ktoś spytał.

„Człowiekiem niewiarygodnie szczęśliwym”, odpowiedział mistrz.

Czego potrzebujesz do szczęścia? Czego ci jeszcze brakuje, byś był szczęśliwym? Może dobrego związku, przyjaźni, może jakiś przedmiotów, samochodu, domu, pieniędzy? Może jesteś „mniej” wymagający i chciałbyś tylko być lepszym, mniej grzeszyć, zdobyć taką czy inną cnotę a wyplenić tę czy inną wadę? Czy coś z tych rzeczy jest ci potrzebne do szczęścia? Jeśli myślisz, że tak, to mam dla ciebie nieciekawą wiadomość: raczej będziesz zawsze nieszczęśliwy!

Jeśli uważasz, że czegoś potrzebujesz do szczęścia, że do rzeczywistości, w której się poruszasz, potrzebujesz coś dodać, by było szczęście, raczej go nie osiągniesz. Nie łudź się! Powtarzam: pragnienie rodzi pragnienie. „Jeśli kto przychodzi do tej studni, będzie ciągle pragnął”. Wyzbądź się tego. Nic nie potrzebujesz, by być szczęśliwym. Szczęście nie jest uzależnione od posiadania lub nieposiadania czegokolwiek. Albo jesteś szczęśliwy tu i teraz, albo nie jesteś. Dla szczęścia czas przyszły nie istnieje! Ono może być tylko TERAZ. I tylko BEZWARUNKOWO! Nie ważne kim jesteś i co robisz, jakie masz wykształcenie i pozycję społeczną, stan konta! Możesz być szczęśliwy NIEZALEŻNIE od tego wszystkiego. Albo jesteś...albo nie jesteś. To jest w twoich rękach a nie w rzeczach zewnętrznych. Chodzi o to, czy chcesz? Co masz w związku z tym robić? Nic! Obudź się!

 

Sobota, 8 grudnia 2001

Czego poszukujesz?

„Spokoju”, odparł przyjezdny.

„Tym, którzy szukają drogi, by uchronić swoje ja, prawdziwy spokój przyniesie jedynie zaniepokojenie”.

A do grupy wiernych, którzy przybyli, żeby się na niego pogapić i poprosić o błogosławieństwo, rzekł z szelmowskim uśmiechem: „Niech spokój Boży zawsze was niepokoi!”

Czy ty przypadkiem nie wijesz sobie ciepłego gniazdka na tym świecie? Czy nie pragniesz jakoś się urządzić, umeblować sobie życie tak, by w spokoju dożyć swoich dni? Ciągle śpisz, nie tylko zresztą ty. Mnóstwo ludzi na świecie śpi. W poszukiwaniu spokoju, pewnego status quo, wygody i własnego kąta gotowi są zrobić nieomal wszystko. Nie chodzi tu tylko o rzeczy materialne. Budujesz swój własny świat pojęć, definicji, rozmaitych racji, dowodów, pewników. Dokładasz do tego pewne stereotypy, skróty myślowe i w tak skonstruowanym świecie żyjesz sobie – tak naprawdę niczego nie świadomy. Życie ucieka ci przez palce, a w zasadzie nawet gorzej, przechodzi obok. Musisz szeroko otworzyć oczy, by zobaczyć, ze rzeczywistość jest o wiele bogatsza, niż jesteś w stanie ogarnąć to swoim rozumkiem. Zauważ zmianę w drugim człowieku, przyrodzie, najbliższym otoczeniu. Patrz na wszystko świeżym spojrzeniem każdego dnia.

Wszelka stagnacja, marazm, postawa „nic nowego”, względny spokój i cisza powinny cię niepokoić. Jeśli stwierdzisz, że w twoim życiu nic się nie dzieje, tak dobrze się wtedy zaniepokój. Bo to może znaczyć, że straciłeś ową świeżość – coś bardzo pięknego i wspaniałego, co pozwala poczuć się naprawdę wolnym. Przestajesz wtedy klasyfikować ludzi – spojrzysz na każdego jak na indywiduum: kogoś niepowtarzalnego, jedynego, wartego miłości. Będziesz się radował wszystkim, co napotkasz na swej drodze. Przestaniesz być znudzony życiem, pełen twórczej energii pójdziesz w świat, zmieniając najpierw siebie, a potem otoczenie, w którym będziesz żył.

Tak mocno zaniepokój się twoją obecna sytuacją...

 

II Niedziela Adwentu, 9 grudnia 2001

„Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie?” Mk 8, 18

Mistrz twierdził, że świat, który większość ludzi widzi, nie jest światem rzeczywistym, ale światem stworzonym w ich umysłach.

Gdy przyszedł do niego uczony, by na ten temat podyskutować, mistrz ułożył na ziemi dwa patyki, tak że tworzyły literę T i spytał: „Co tu widzisz?”

„Widzę literę T”, odpowiedział uczony.

„Tak jak myślałem”, rzekł mistrz. „Nie ma nic takiego, jak litera T, jest to symbol w Twoim umyśle. To, co tu leży, to dwie ułamane gałęzie w kształcie patyków.”

Dokładnie, ale to tak bardzo dokładnie przypatrz się temu, co widzisz. Za każdym razem tak się przypatruj. Może Ci to pomóc w uniknięciu pomyłki. Możesz uratować przez to komuś „życie”, nie skrzywdzisz człowieka. Większość „operacji”, jakie dokonuje nasz umysł na drugim człowieku jest dla niego krzywdząca – to efekt widzenia tego, co chcemy widzieć a nie rzeczywistego oglądu rzeczywistości. Widzisz drzazgę w oku brata! – nie, to pomyłka. To tylko belka w twoim oku tworzy taką iluzję. Skąd to dziwne zaszufladkowanie ludzi: ci są inteligentni, ci niestety głupi, ten jest podły, ten mnie nie lubi, więc jest mnie nie godny. Do tego jestem jakoś tak uprzedzony, choć w zasadzie nic mi nie zrobił, a tamtego omijam szerokim łukiem bo ma wygląd ponuraka i gbura.

Jeśli twoje myślenie wyprzedza poznanie, doświadczenie – zawsze krzywdzisz drugiego człowieka. Powtarzam: ZAWSZE! Nie ma czegoś takiego jak człowiek dobry i zły. To tylko sprytna sztuczka twojego zafiksowanego umysłu. Człowiek może czynić dobro, lub zło, ale to wcale nie znaczy, że jest dobry, lub zły. Przestań widzieć to, czego nie ma. Przestań uprzedzać się do ludzi na podstawie tego, co wymyśli twój dość – musisz przyznać – ograniczony rozumek. Po prostu patrz. Tylko patrz. I ciesz się tym, co widzisz. Tym nikogo nie skrzywdzisz.

 

Poniedziałek, 10 grudnia 2001

„Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata...?” Mt 7, 3

Pewien obłudny kaznodzieja tak powiedział:„Co, według ciebie, jest najgorszym grzechem na świecie?”

„Człowiek, który patrzy na innych jak na grzeszników”, odparł mistrz

Widzisz, co chcesz widzieć. Tak naprawdę nie interesuje cię w większości wypadków rzeczywistość. Rzeczywistość to prawda. Prawda to rzeczywistość. Ty zaś widzisz przeważnie to, czego nie ma. W tym wypadku stosujesz strasznie prosty mechanizm psychologiczny. Nazywa się on projekcją. Otóż, projektujesz na innych to, co w tobie siedzi głęboko, a czego sam w sobie nie chcesz zaakceptować. Stąd śmiało można nazwać to obłudą. Próbujesz wybielać się kosztem drugich. „Nie sądź, a nie będziesz sądzony” – mówi Jezus. Dosłownie biorąc te słowa trudno byłoby żyć, bo my często wydajemy różne sądy o innych i o ich zachowaniu, czynach, słowach, gestach. Ale nie o to chodziło Jezusowi, by nie sądzić w ogóle. Bowiem sądzić możemy. Pytanie powinno brzmieć: jak? Możemy wydać trojakiego rodzaju sąd. Pierwszy: uniewinniający, drugi: usprawiedliwiający i trzeci – potępiający. Do dwóch pierwszych sądów zdolny jest tylko taki człowiek, który pogodził się ze swoją grzesznością, który zaakceptował swoją ludzką kondycję i który tym samym wyraża, że tak naprawdę niczym – absolutnie niczym nie różni się od tego, którego sądzi. Jest takim samym grzesznikiem, zbrodniarzem, złodziejem czy bandytą jak on. Potępiać może tylko ktoś, kto uważa siebie za bezgrzesznego, „czystego”. A to jest kłamstwo! Taki żyje w nierzeczywistym, nierealnym świecie, bo rzeczywistość to prawda!

 

Wtorek, 11 grudnia 2001

„Czy może niewidomy prowadzić niewidomego?” Łk 6, 39

Mistrz wyjaśnił uczniom, że oświecenie nadejdzie wtedy, gdy nauczą się patrzeć bez interpretowania. Uczniowie chcieli się dowiedzieć, na czym polegało takie patrzenie. Oto jak mistrz to wyjaśnił:

Paru katolickich robotników ciężko pracowało na drodze naprzeciwko domu publicznego. Kiedyś zobaczyli, jak do tego miejsca o złej reputacji wślizguje się pewien rabin.

„No cóż, czego można się spodziewać?”, powiedzieli do siebie nawzajem.

Po chwili do tego przybytku wślizgnął się pastor. Nic dziwnego. „A czego można się spodziewać?”

W końcu nadszedł miejscowy ksiądz katolicki, który ukrył twarz w fałdach płaszcza, zanim dał nura do budynku.

„Czyż to nie okropne? Jedna z dziewcząt musiała zachorować.”

Znów powtórzę: widzisz, co chcesz widzieć. Słyszysz, co chcesz słyszeć. Nie interesują cię fakty. Nie interesuje cię realność, rzeczywistość. Zostałeś bardzo sprytnie uwarunkowany przez rodzinę, środowisko, kulturę, religię etc. Na świat patrzysz przez kilka filtrów i potwornie trudno jest się tego pozbyć. Tym niemniej jest to możliwe i dla własnego dobra dobrze byłoby spróbować. Przestaje się wtedy naginać rzeczywistość do naszego umysłu i patrzenia. To właśnie wzrok musi być wrażliwy na rzeczywistość. Bardzo rozbawiła mnie w duchu pewna pani przewodnik w jednej z jaskiń. Otóż kazała wpatrywać się w stalaktyty, stalagmity oraz różne inne formy naciekowe mówiąc: „Czy widzą tu państwo małpę? A to, czy nie jest podobne do orła w locie? A ta ścianka, czy nie przypomina tyłu słonia z ogonkiem?”

Ludzie niewidomi. Tak mocno niewidomi. Prorok, a zanim Jezus twardo się o takich wyrazili: „mają oczy, ale nie widzą; mają uszy, ale nie słyszą...” Otwórz się na bogactwo rzeczywistości a nie tylko wygrzebujesz z szufladek twego zafiksowanego umysłu jakieś pojęcia, które ponoć mają odbicie w rzeczywistości. Kiedy się od tego uwolnisz - twój wzrok stanie się jasny i czysty. Zobaczysz świat takim, jaki on jest. Nie ma nic piękniejszego!

 

Środa, 12 grudnia 2001

„Uczeń nie przewyższa nauczyciela.” Łk 6, 40

Mistrz kiedyś zdemaskował swoich uczniów za pomocą następującej porady: dał każdemu z nich kartkę papieru i poprosił, by zapisali na niej długość sali, w której właśnie się znajdowali. Niemalże wszyscy uczniowie podali konkretne liczby jak na przykład 50 stóp. Dwaj lub trzej dodali słówko w przybliżeniu.

Mistrz stwierdził: „Żaden z was nie udzielił prawidłowej odpowiedzi”.

„Jak ona brzmi?”

„Prawidłową odpowiedzią jest: NIE WIEM”, odparł mistrz.

Naszym problemem jest, iż nie chcemy doświadczyć życia takiego, jakim ono jest. My wolimy zgadywać. My wolimy podawać wszystko w przybliżeniu. Niestety, nie ma w nas prostoty i pokory, która każe przyznać się, że czegoś nie wiem. Bo my powinniśmy wiedzieć maksymalnie wszystko, ba – musimy. Bo co powiedzą inni, za kogo nas wezmą. Przecież ja z moim wykształceniem, elokwencją, inteligencją muszę wiedzieć wszystko. Jeśli czegoś nie wiem, no to jakoś wybrnę. Żartobliwie mówi się w moim zakonie, że po naszych studiach człowiek zna się na wszystkim. Tylko, że dla wielu nie jest to żart, a stereotyp funkcjonuje w mniejszym lub większym stopniu jako fakt. Nierzadko samo słowo jezuita wywołuje reakcję: nie ma o czym mówić, on zna się na wszystkim.

Pokora przyznania się do niewiedzy. Pokora uznania, że nie potrafię. Nie potrafię wszystkiego zobaczyć, zmierzyć, załatwić, określić, wszędzie być i wszystkim pomóc. Pokora przyznania, że mogę się mylić. Także, jeśli chodzi o Boga. Nie potrafię Go zobaczyć, określić, czy też dookreślić, nie potrafię Go „ustawić” na moją modłę, przewidzieć Jego zachowania, reakcji, wymusić czymkolwiek Jego miłości. Bo nie potrafię. Bo leży to poza moją kompetencją. Jeśli tak, to dlaczego tak często zachowujesz się, jakby to było możliwe?

Błogosławiony, który potrafi z pokorą powiedzieć: NIE WIEM!

 

Czwartek, 13 grudnia 2001

„Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik...” Łk 18, 10

Tak naprawdę istnieją dwa rodzaje ludzi – faryzeusze i celnicy – stwierdził mistrz po przeczytaniu jednej z przypowieści Jezusa.

„Jak można rozpoznać faryzeusza?”

„To proste. To właśnie oni dokonują klasyfikacji!”, odpowiedział mistrz.

Między ludźmi nie ma żadnej różnicy. To zdanie brzmi pięknie i jest naprawdę wspaniale wkomponowane we wszelkie deklaracje praw człowieka itp. Tylko co z tego, skoro ty sam w swoim umyśle dokonujesz bardzo nielogicznego podziału. Dzielisz więc ludzi na biednych i bogatych, jakby z góry określając którzy z nich są lepsi. Dzielisz ich na wykształconych i niewykształconych a czasem wręcz głupich. Na tzw. normalnych i nienormalnych, pożytecznych i szkodliwych, zarówno dla ciebie jak i dla społeczeństwa.

Czym ty różnisz się od wszystkich tych kategorii, które w swoim umyśle tworzysz? Według jakiego kryterium potrafisz rozpoznać, kto należy do jakiej grupy?

Otóż chciałbym ci powiedzieć, że to, co myślisz to fikcja. Nie, nie chcę powiedzieć, że nie ma na świecie ludzi, którzy nic nie mają albo bardzo mało. Tylko czy oni są naprawdę biedni? Kto tak naprawdę jest biedny?

Biedny jesteś ty, który dokonujesz klasyfikacji. Masz oczy na uwięzi. Zdaje ci się, że trzymasz świat w ręku i potrafisz go ładnie poukładać. Nic podobnego! Jesteś najbiedniejszy z wszystkich biedaków, bo nie widzisz prawdy. Nie widzisz rzeczywistości. Zafiksowałeś się i to na dobre. Zdejmij więc z ludzi to, co na ich plecach poprzyklejałeś, te wszystkie marne etykietki. Przejrzyj na oczy, otwórz je wreszcie. Jesteś taki sam jak inni! Dokładnie taki sam!

 

Piątek, 14 grudnia 2001

„Nie stawiajcie oporu złemu...” Mt 5, 39

Mistrz z nikim się nie spierał, wiedząc, że ten, który wszczyna spór, pragnie jedynie potwierdzenia swoich przekonań, a nie prawdy.

I kiedyś pokazał, ile warte jest dowodzenie swojej racji:

„Czy kromka chleba posmarowana masłem spada na ziemię posmarowaną stroną na dół, czy do góry?”

„Oczywiście posmarowaną strona na dół.”

„Nie, posmarowaną stroną do góry.”

„Sprawdźmy to.”

Posmarowano więc kromkę chleba i podrzucono do góry. Spadła – posmarowaną stroną na ziemię.

„Wygrałem!”

„Tylko dlatego, że popełniłem błąd.”

„Jaki błąd?”

„Najwidoczniej posmarowałem niewłaściwą stronę.”

Gdy obserwuję czasem zawzięcie kłócących się ludzi to przychodzi mi do głowy właśnie takie pytanie: Po co oni to robią? Co chcą przez to udowodnić? Do jednego wniosku dochodzę prawie zawsze: na pewno nie zależy im na prawdzie. Inaczej musieliby natychmiast w spokoju rozejść się. Szukanie prawdy podczas kłótni jest bezcelowe i nielogiczne. Prawdę można znaleźć tylko w ciszy. W dialogu z Nieskończonym. Nie chodzi tu wcale o tą „mądra” maksymę, że głupiemu trzeba ustąpić i przez przytaknięcie pokaże się wyższość nad przeciwnikiem. Tu chodzi o dialog, który prowadzi do ciszy. Dialog dochodzący do granicy poznania – tam zaczyna się prawda. Cała reszta jest w większym lub mniejszym stopniu skażona subiektywizmem i własnym interesem – chęcią bycia górą nad otoczeniem.

Przyglądaj się sobie dokładnie podczas przekonywania innych o czymś, „oświecania” błądzących, „nawracania” niewiernych. O co ci chodzi? O prawdę? To po co tak gestykulujesz i krzyczysz? Przeważnie jest tak, że prawda potrafi się sama obronić, natomiast staje się to niemal niemożliwe, gdy ty próbujesz stanąć w jej obronie.

Cisza. Bóg. Miłość. To jedyne prawdy, które są. Reszta jest względna.

 

Sobota, 15 grudnia 2001

„...Na widok silnego wiatru uląkł się i zaczął tonąć...” Mt 14, 30

Mistrz powiedział do swojego niefrasobliwego ucznia: „niszczy cię spokój życia, tylko katastrofa może cię uratować”.

A wyjaśnił to w ten sposób:

„Wrzuć żabę do garnka z wrzącą wodą, a wyskoczy z niego w przeciągu sekundy. Włóż ją do garnka z wodą, którą stopniowo będziesz podgrzewał, a straci napięcie by móc wyskoczyć, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.”

Dziwisz się czasem i jesteś wstrząśnięty tym, co spotyka innych ludzi, zwłaszcza twoich bliskich. Jak mogło ich to spotkać? Jak dobry Bóg mógł do tego dopuścić? Mógł, i jak pokazuje powyższa historyjka może to wyjść na dobre. Bo jesteś przyzwyczajony do ciepłych kapci, miękkiego fotelika, wygodnego „gniazdka”. Jesteś przyzwyczajony do swoich poglądów, zdań, ocen, wrażeń, słowem – dobrze ci jest w tym małym i ciasnym świecie, po którym się poruszasz. Nie masz najmniejszej ochoty choćby czubek nosa wytknąć poza zakreślone przez siebie granice. Boisz się eksperymentować, próbować żyć inaczej, wychodzić z twardej skorupy, w której tak często siedzisz. Powiesz, cóż, przecież to nic złego. Tak, to prawda – nic złego. Lecz przy takim stylu życia opadanie jest bardzo powolnym procesem, i może się któregoś słonecznego dnia okazać, że nogami dotykasz dna. Może się okazać, że to ciepełko, którego z taką zaciętością broniłeś nie zaprowadziło cię tam, gdzie się spodziewałeś. Owszem, masz tzw. święty spokój. Lecz czy to jest prawdziwy pokój?

Pozwól sobie na pewien luz, na spróbowanie czegoś nowego, na eksperymentowanie. Nie bój się! Pozwól sobie na popełnianie błędów, na mylenie się, nie lękaj się wyjść z łódki – tak jak Piotr. Przeczuwasz, że będzie tonął? Być może. Lecz wtedy możesz zobaczyć cud dłoni, która wyciąga z każdej, nawet najgorszej opresji. Nie opieraj się! Pozwól sobie na to! Zacznij wreszcie żyć! Tak naprawdę i po prostu żyć!!!

 

III Niedziela Adwentu, 16 grudnia 2001

„Dziękuję Ci, żeś mnie stworzył tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139, 14)

Uczniowie nie byli w stanie zaakceptować poglądu, że wszystko na świecie jest doskonałe. Tak więc mistrz przełożył tę myśl na język pojęć, które łatwiej im było zrozumieć. „Bóg tka doskonałe wzory z nici naszego życia”, powiedział, „nawet, gdy kryją nasze grzechy. Nie możemy tego zobaczyć, gdyż patrzymy na odwrotną stronę tkaniny”.

Po czym zwięźle dodał: „To, co niektórzy biorą za błyszczący kamyk, jubiler rozpoznaje jako diament”.

Czy rzeczywiście świat jest doskonały? Czy wszystko jest na swoim miejscu? Doświadczenie uczy, że niekoniecznie tak jest i masz wiele przykładów z własnego życia, że coś w otaczającej cię rzeczywistości nie gra. Ale czy na pewno? Czy nie jest może tak, że to punkt naszego patrzenia powoduje takie przekrzywienia obrazu? Czy nie jest tak, że rzeczywistość jest w porządku – po prostu jest jaka jest, a to raczej twoje uwarunkowania odbierają ją jako trudną, lub czasem wręcz nie do zniesienia?

Może warto jednak spojrzeć na świat innym okiem? Trudno powiedzieć, czy powinno być ono mniej pesymistyczne. Pesymizm należy do sfery uczuć, a tu chodzi o coś głębszego – o zmianę postawy. To niestety trwa dłuższy kawałek czasu i wymaga niemałego wysiłku. Chodzi o to, by spojrzeć na świat oczami Boga. By próbować patrzeć tak, jak patrzy Bóg. To niezwykle jasne i przejrzyste spojrzenie – bez potępiania, uwarunkowań, złości, gniewu, zawiści i zazdrości, interesowności, oczekiwań... Patrzenie dla samego patrzenia. Patrzenie z miłością i z miłości. Patrzenie na wszystko jako DOBRE! Nawet ten kulawy pies, wredny sąsiad, nudny wykładowca, nieznośne dzieciaki, rozkapryszone nastolatki, taksówkarz, który zajechał drogę. Bóg jest Stwórcą ich wszystkich i miłuje z JEDNAKOWĄ mocą! Daj się pociągnąć tej miłości! Patrz na wszystko przez Jej pryzmat! Zobaczysz cuda, które Pan uczynił!

 

Poniedziałek, 17 grudnia 2001

„Pogódź się ze swym przeciwnikiem szybko...” Mt 5, 25

Kiedy mistrz jako mały chłopiec chodził do szkoły, jeden z kolegów traktował go z wytrwałym okrucieństwem. Teraz już dorosły i pełen skruchy przybył do klasztoru, gdzie przyjęto go z otwartymi rękami. Kiedyś wspomniał o swoim dawnym okrucieństwie, lecz wydawało się, że mistrz w ogóle sobie tego nie przypomina.

Gość spytał: „Czyżbyś zapomniał?”

Na to mistrz odparł: „Wyraźnie pamiętam, jak o tym zapomniałem!”, i obaj wybuchnęli niewinnym śmiechem.

Czym jest prawdziwe przebaczenie? Kiedy uznajesz, że przebaczyłeś drugiej osobie? Chwilami trudno jest ci na to odpowiedzieć. Wydaje się, że powód jest jeden: za bardzo związałeś przebaczenie z uczuciem. A ty tego nie czujesz teraz! Człowiek, któremu może chciałbyś przebaczyć nadal działa na ciebie jak czerwona płachta na byka. Wciąż omijasz go szerokim łukiem i codziennie modlisz się, byście się tylko nie spotkali. Budzą się w tobie same negatywne uczucia, kiedy tylko go widzisz! Na tej podstawie orzekasz, że nie możesz mu przebaczyć. Porzuć to myślenie. Nie mieszaj do tego uczuć, które są niezależne od ciebie. Można komuś przebaczyć i nadal czuć się niedobrze w jego obecności. Przebaczenie jest DECYZJĄ WOLI!!! Chcę mu przebaczyć. Czasem jest to trudne, niekiedy przez lata narasta niechęć a nawet wrogość. I nie da się tego wymazać z pamięci, ale w przebaczeniu też nie chodzi o to, by zapomnieć. Trzeba „wyraźnie pamiętać”, kiedy się to zapomina. W tym bardzo pomaga modlitwa za kogoś, komu chce się przebaczyć – możesz być pewien, że gdy jesteś w stanie się modlić za taką osobę, już jej przebaczyłeś!!! To zaś może doprowadzić do uwalniającego dialogu, który z kolei prowadzi do radości!

 

Wtorek, 18 grudnia 2001

„Ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko...” Łk 15, 20

Kiedy jeden z uczniów dopuścił się poważnego zaniedbania, wszyscy się spodziewali, że mistrz przykładnie go ukarze. Gdy przez cały miesiąc nic się nie zdarzyło., ktoś ośmielił się uczynić mistrzowi wymówkę: „Nie możemy zignorować tego, co się stało. W końcu przecież Bóg dał nam oczy”.

„Tak”, odpowiedział mistrz, „a także powieki!”

Tak często zapominasz, że masz powieki. Tak często zapominasz, że nie trzeba o wszystko podnosić głos. Nie zawsze i wszędzie trzeba wywlekać na wierzch wszystkie brudy, jakie się tylko zauważy. Żebyś się nie stał podobny do złego ducha, którego Pismo Święte nazywa „oskarżycielem”, i który dniem i nocą stojąc przed Bożym obliczem oskarża Jego dzieci. Sztuką wielką jest usprawiedliwiać innych ludzi podczas sądzenia. Największą zaś  jest ich uniewinniać. Tego właśnie dokonał Jezus Chrystus, kiedy zawisł między niebem a ziemią pewnego wiosennego dnia. Uniewinnił każdego z nas biorąc na siebie wszystkie nasze winy i grzechy. Skoro On, Bóg-Człowiek nie chce być naszym oskarżycielem, lecz obrońcą, to dlaczego w tobie jest taka chęć, by zło jaśniało na tym świecie i by wszyscy je widzieli? Czy to może nie chęć ukrycia własnego grzesznego życia każe ci tak bardzo eksponować cudze zachowanie? A może sprawia ci pewną radość fakt, że inny ma gorzej, że jest gorszy? Może on tylko nie potrafi tak dobrze zamaskować zła jak ty?

Kto sam siebie usprawiedliwia, często kosztem innych, dla tego Bóg będzie Sędzią, kto zaś sam siebie oskarża i swój grzech z pokorą bierze na siebie, dla tego Bóg będzie Obrońcą i Miłosierdziem samym.

Obyś nie zapominał, że masz też powieki!

 

Środa, 19 grudnia 2001

„Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka...” Mt 7, 5

Mistrz tak kiedyś wypowiedział się na temat moralnego wychowywania dzieci:

„Gdy byłem nastolatkiem, ojciec przestrzegał mnie przed niektórymi lokalami w mieście. Powiedział: „Nigdy, synu, nie wchodź do klubu nocnego”.

„Dlaczego, tato?”

„Dlatego, że zobaczysz tam rzeczy, których nie powinieneś widzieć”.

To naturalnie rozbudziło moja ciekawość. I korzystając z pierwszej sposobności poszedłem do nocnego klubu.

Uczeń spytał: „I zobaczyłeś coś, czego nie powinieneś był widzieć?”

„Oczywiście”, odrzekł mistrz. „Zobaczyłem mojego ojca”.

Tak bardzo chcesz, by twoje dzieci były mądre, grzeczne, pobożne. By chodziły do kościoła, modliły się, mówiły sąsiadom „dzień dobry” i wiele jeszcze innych pobożnych życzeń masz względem nich. Tak bardzo narzekasz na dzisiejsze pokolenie, które nie ma szacunku dla żadnych wartości, ani patriotycznych, ani religijnych, ani etycznych. To za dużo powiedziane, stwierdzisz, niektórzy nie mają za grosz elementarnej kultury! W jakiejś części masz rację. Tylko na ile jesteś w stanie przyznać, że to też TWOJA WINA!!! Że do takiego stanu przyczyniła się twoja ignorancja, zaniedbanie, brak przykładu. Sam wiesz, że słowa nic nie pomogą, jeśli za nimi nie idą czyny. Bo córka zawsze będzie podpatrywać swoją matkę, a syn ojca. I pójdzie za tymi samymi wartościami, za którymi idą rodzice. Słownych „naprawiaczy” świata jest mnóstwo. Wystarczy posłuchać obrad sejmu. Lecz tu chodzi o przykład życia, który niejednokrotnie jest dużym wysiłkiem, do którego potrzeba nie lada odwagi. Lecz w imię twojej przyszłości i przyszłości następnych pokoleń warto ten wysiłek podjąć. Ty osobiście jesteś do tego wezwany! Nie nawrócisz nikogo zachęcając go do tego – najpierw sam się nawróć!

 

Czwartek, 20 grudnia 2001

„Z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje.” Łk 11, 8

Mistrz spotkał swego sąsiada – bardzo starego człowieka, który wlókł się wsparty o lasce.

„Dzień dobry”, zawołał mistrz. „Jak się dziś mamy?”

„Niezbyt dobrze”, słabym głosem odparł staruszek. „Dawniej każdego ranka przed śniadaniem obchodziłem blok dookoła. Teraz jestem tak słaby, że dochodzę do połowy drogi i później muszę wracać do domu.

Ileż to razy robiąc coś, dochodziłeś prawie do końca, i tuż przed „metą” rezygnowałeś. Pytałeś wtedy siebie: jak to możliwe? Przecież koniec był już tak blisko, w zasięgu ręki! Usłyszałem kiedyś bardzo mądre słowa: „nie przegrywasz wtedy, kiedy upadasz, kiedy grzeszysz – przegrywasz wtedy, kiedy rezygnujesz”. W życiu spotka cię wiele pokus, zniechęceń, myśli zmuszających cię do rezygnacji w momencie, kiedy już jesteś bardzo blisko celu. Jedynym „grzechem”, jaki wtedy popełniasz jest rezygnacja. Jeśli nawet wszystko zrobisz źle, jeśli wszystko będzie nie tak – nic nie szkodzi. Można to poprawić, można jeszcze raz. Jeśli jednak zrezygnujesz – przegrałeś. Ta zasada dotyczy zwłaszcza życia duchowego. Gdy w twoim życiu zaczynają dziać się rzeczy wielkie, zły duch próbuje temu przeszkodzić, stawiając przeszkody, wątpliwości, kusząc do pozostawienia tego. Wtedy właśnie walcz! Moc wszelkiego oczekiwania, moc postu bierze się z wytrwałości a nie np. z niejedzenia. Po to też jest Adwent, po to jest Wielki Post – czas, w którym uczymy się cierpliwości, wytrwałości.

„Tam, gdzie napotyka się na duże trudności, zazwyczaj można się spodziewać wielkich owoców” – powiedział Św. Ignacy. Jedyny warunek, jaki musisz spełnić, chcąc dojść do tych owoców, to wytrwałość. Nie daj się pokusom! Nie daj się negatywnym uczuciom! Miej odwagę zrobić ostatni krok – ku zwycięstwu!

 

Piątek, 21 grudnia 2001

„Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.” Mk 13, 13

Kiedy spytano mistrza, czy nigdy nie zniechęciły go małe, jak może się wydawać, owoce jego wysiłków, on opowiedział historię ślimaka, który pewnego, zimnego, wietrznego dnia, późną wiosną zaczął się wspinać na czereśnię.

Wróble na pobliskim drzewie dobrze się ubawiły jego kosztem. Potem jeden z nich przyfrunął i zawołał: „Hej, głuptasie, czy nie wiesz, że na tym drzewie nie ma czereśni?”

Małe stworzonko odparło, nie zatrzymując się ani na chwilę: „Będą, kiedy wreszcie się tam dostanę”.

Żebyś nigdy nie zwątpił w sens swego życia. Obyś zawsze miał poczucie, że owoce na ciebie czekają, mimo, iż teraz jeszcze ich nie ma. W pochmurny dzień nie widać słońca, lecz doskonale wiesz, że ono jest – tylko go nie widzisz. Z owocami jest podobnie. Teraz ich nie widzisz, ale będą, kiedy nie zrezygnujesz z marszu. Kiedy znajdziesz motywację do tego, by się nie poddawać tuż przed końcem.

Wiem, że to nie jest takie łatwe. Zwłaszcza dzisiaj. Jesteś wychowywany przez rodziców, szkołę, społeczeństwo do tego, by mieć coraz łatwiej, wygodniej, szybciej, sprawniej. To nie jest złe, lecz usypia cię i powoduje, że przy byle przeciwności rezygnujesz, ogarnia cię marazm i zniechęcenie. Chciałbyś, aby to było JUŻ, bez problemów i przestojów, bez przeszkód. Tak się niestety nie da. Dobrze jest wtedy być zahartowanym i przygotowanym na wszelakie przeciwności. Dobrze jest taką właśnie postawę w sobie kształtować. Owoce będą  - jeśli tylko nie zrezygnujesz, by po nie wejść!

 

Sobota, 22 grudnia 2001

„Członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili...; Szydzili z Niego i żołnierze...” Łk 23, 35-36

Uczniowie martwili się, gdyż pewna ogólnokrajowa gazeta wyśmiewała się z nauk mistrza.  Mistrz był nieporuszony. „Czyż istnieje coś, co mogłoby być prawdziwe”, rzekł, „jeśli nikt by się z tego nie śmiał?”

Wszystko, co jest prawdziwe, musi być wyśmiane, wyszydzone, przeklęte, zmieszane z błotem. Tak wielu katolików dziś martwi się i oburza na to, że chrześcijaństwo jest wyśmiewane, obraża się uczucia religijne wielu ludzi, szydzi z symboli religijnych. A niby dlaczego miało by tego nie być? Martwiłbym się, gdyby było inaczej. Wszak samego Jezusa właśnie tak potraktowano. On sam zhańbiony na krzyżu, a Jego nauka wyszydzona i wyklęta – przez Żydów zaliczana do sekt. Wszystko, co prawdziwe budzi sprzeciw i opór. Bo człowiek – jak mówi św. Jan – bardziej umiłował ciemność, kłamstwo, grzech, niż światłość i prawdę. Prawda obnaża twoje wnętrze, a tego nie chcesz. Prawda wzywa do zmiany twojej postawy, mentalności, a to ci się nie podoba, tobie jest dobrze tak, jak jest. Musiałbyś zbyt wiele w swoim życiu poburzyć, a nie stać cię na to, nie chcesz. Wolisz ciepłe gniazdko, wygodny fotel, przydeptane kapcie i psa z dużym futrem, który leżąc grzeje ci stopy.

Gdy chcesz w życiu czegoś więcej, kiedy zaczniesz szukać tak na serio prawdy – przygotuj się na wyśmianie, poniżenie, odrzucenie. Bo prawda „wymusi” na tobie zmianę twojej osobowości, postaw, motywacji – a otoczenie raczej tego nie zaakceptuje.

Mimo to: szukaj prawdy, nie lękaj się – Najwyższa Prawda jest zawsze przy tobie!

 

IV Niedziela Adwentu, 23 grudnia 2001

„Wypłyń na głębię...” Łk 5, 4

Jeden z uczniów zaniepokojony skłonnością mistrza do unicestwiania każdej deklaracji wiary w Boga wykrzyknął: „Nie pozostawiłeś mi nic, czego mógłbym się  trzymać”.

„Tak właśnie mówi świeżo opierzony ptak, gdy wypycha się go z gniazda!”, odparł mistrz. A następnie dodał: „Czy spodziewasz się, że zaczniesz latać, skoro bezpiecznie siedzisz w gnieździe swoich przekonań? To nie jest latanie. To tylko trzepotanie skrzydłami!”

Czym się chlubisz, kiedy mówisz: „wierzę w Boga”? Naprawdę nie ma czym. Wszak i złe duchy wierzą i drżą. W naszej wierze chodzi zupełnie o coś innego. Cała sprawa polega na tym, by wylecieć z gniazda, by dać się porwać i ogarnąć Duchowi, który w nas zamieszkuje. W tym wszystkim chodzi o to, by wierzyć Bogu! Zaufać Jego Słowu, które do nas posyła i które ma moc nas uzdrowić. Czy w to wierzysz? Nie! Ty nie wierzysz, że Słowo Boga ma moc cię uzdrowić, uwolnić od twoich ograniczeń, chorób, kompleksów. Wszystkie pięć poziomów twego życia, a więc: fizyczny, psychiczny, emocjonalny, relacji i duchowy może zostać uzdrowiony. To nie jest coś, co działo się tylko 2000 lat temu, kiedy Jezus chodził po ziemi. To jest realne także dziś. Nie potrzebujesz niczego, by to się w tobie dokonało, nie musisz się wcale zmieniać. Wystarczy tylko byś się rzucił w przepaść, byś zechciał opuścić gniazdo. Wpaść w ramiona kochającego Tatusia – oto czego potrzebujesz. To cię przemieni. To cię uzdrowi. Twoje „wierzę w Boga” musi się zamienić w „wierzę Bogu”, „wierzę w Jego miłość”. Stać się szalonym dla Boga – bo w oczach ludzkich będzie to szaleństwo. Dać się prowadzić Duchowi. Zakochać się w Bogu – wylecieć i frunąć: wysoko, coraz wyżej. Niezrozumiany, wyśmiany, wzgardzony... ale bez lęku szybujący coraz wyżej, ponieważ wiesz, Komu zaufałeś. I tylko to będzie się dla ciebie liczyć.

Powtarzam: nie osiągniesz tego przez wzrost pobożności, odmawiania modlitw czy dobrych czynów – rzuć się w przepaść, w głębię twego serca, gdzie mieszka Duch. On cię dalej poprowadzi, nie pozwoli ci upaść ani zginąć. Wypłyń na szerokie wody, nie zatrzymuj się w pół drogi chrześcijaństwa, nie zostawaj na poziomie sceptyczno-intelektualnym. Pozwól Duchowi ogarnąć się, pozwól Mu „szumieć” w twoim sercu. Wtedy się zmienisz – nawet nie zauważysz kiedy.

Wypłyń na głębię...

 

WIGILIA NARODZENIA PAŃSKIEGO

„Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli.” J 1, 11

Mistrz zauważył: „szczęście jest jak motyl. Ścigaj je, a umknie ci. Usiądź spokojnie, a spłynie na twoje barki”.

„Co mam więc robić, by zdobyć szczęście?”

„Przestań je ścigać!”

„Czyż więc niczego nie mogę zrobić?”

„Możesz spróbować usiąść cicho – jeśli się na to zdobędziesz!”

Za czym tak gonisz? Czego szukać? Gdzie tak biegniesz?

Wtedy ludzie też byli bardzo zajęci. Bo był spis ludności, bo trzeba było znaleźć jakieś lokum na ten czas, bo przy okazji było wiele rzeczy do załatwienia. A szczęście było tak blisko! Urodziło się pod ich oknami. Gdybyż tylko zechcieli usiąść w spokoju! Gdyby chcieli posłuchać anielskiego śpiewu, który oznajmiał tą najwspanialszą nowinę.

Jeśli gonisz za szczęściem, prawdopodobnie go nie znajdziesz. Już ci to kiedyś tłumaczyłem. To, co możesz zrobić, to usiąść w spokoju i kontemplować. Trwać przy tym, który jest naszym Największym Szczęściem. Nic lepszego nie może cię spotkać w tym czasie. Znajdź więc wolny czas na to, by popatrzeć na żłóbek, zasłuchać się w kwilenie małej Dzieciny, przyjrzeć się warunkom, jakie wystarczyły Bogu samemu. Poczuj ogromną miłość skierowaną ku tobie, miłość do wszystkich ludzi. Niech Ona cię głęboko poruszy, niech wstrząśnie twoim sercem, stanie się motorem napędowym twego życia. Niech wzbudzi w tobie nową energię do codziennego „wylatywania z gniazda”.

Usiądź spokojnie przy żłóbku i zasłuchaj się w ciszę! Zasłuchaj się w Boga! Nasiąknij tą bezbrzeżną Miłością ile tylko zdołasz. A potem idź do ludzi i dziel się, niech miłości twojej dla nikogo nie zabraknie. Pokazuj wszystkim Szczęście, które cię spotkało, pokazuj wszystkim Boga! Żyj Miłością – reszta nie jest warta funta kłaków!

Liczy się tylko Miłość! Dziś są Jej urodziny...

Grzegorz Ginter SJ
grzesiosj@wp.pl

 

 

 

» Powrót na stronę główną „Mateusza”

 

 

© 1996–2001 www.mateusz.pl