Z ciemności do światła
tydzień I



Zamiast wstępu

Chcę się z tobą podzielić tym, czym sam żyję, swoim doświadczeniem Boga. Z jednej strony doświadczeniem słabości, kruchości, a z drugiej poszukiwaniem Tego, który jest spełnieniem naszych najskrytszych pragnień. Wierzę, że On nas ukochał jeszcze przed stworzeniem świata. To właśnie Miłość jest przyczyną naszego istnienia. To ona była siłą, która tworzyła wszechświat, a dziś jest siłą i mocą, którą każdy i każda z nas nosi w sobie, choć czasami trochę przykurzoną, skurczoną i zapomnianą. Dlatego dobrze, że jest czas Adwentu, czas zatrzymania, czas ciemności, w których przecież może rozbłysnąć światło! Bo przecież bez ciemności nie umielibyśmy dostrzec światła. Niech ten czas będzie naszym spotkaniem z Bogiem, który żyje w naszych sercach, który każdego dnia przemawia do nas, który wierzy w nas, który nas kocha i nie zniechęca się naszą nieczułością, zapomnieniem, a czasami i odrzuceniem... Dajmy Mu szansę, by mówił, by narodził się w nas na nowo, byśmy przebudzili się z naszego snu zabiegania, nieczułości, czasem nienawiści...
Wierzę, że Jego miłość jest większa niż całe zło. Myślę, że ty również w to wierzysz, skoro odnalazłeś te rozmyślania. Przecież nie szukałbyś Boga, gdyby On pierwszy cię nie znalazł. To On na początku świata stworzył ciebie i mnie, a teraz cię podtrzymuje i prowadzi. Potrzeba tylko jednego: zasłuchania. Usłyszenia tego, co chce ci powiedzieć i przyjęcia słów Boga z pokorą. A więc zapraszam cię, byś wytężył swój wzrok i słuch. Słuchaj Izraelu! Przecież to pierwsze ze wszystkich przykazań: Słuchaj Izraelu! Słuchaj i ty z wiarą, nadzieją i miłością...

Dariusz Michalski SJ


* * *





Konferencja (do przeczytania i refleksji 1 grudnia): "Warunki modlitwy medytacyjnej" - o. Józef Augustyn SJ


1 grudnia, niedziela: Trwały pokój

Niech nas nauczy dróg swoich,
byśmy kroczyli Jego ścieżkami.
Nie będą się więcej zaprawiać do wojny.
Postępujmy w światłości Pana!

Iz 2, 1-5


Co mnie przyciąga do Ciebie? Co sprawia, że biorę teraz do ręki Ewangelię, że znajduję czas na to by być z Tobą, by Cię szukać? Niepokój? Strach? Niepewność? Być może to też, ale chyba na pierwszym miejscu doświadczenie mojego nieustannego upadania i... bycia podnoszonym przez Ciebie. Nie, nie mojego wstawania, bo przecież o własnych siłach nie mogę nic uczynić.
Dziękuję Ci za te uczucia i te bolesne doświadczenia, czasem tak bardzo raniące, bo choć wzbudzają we mnie niepokój, to jednak sprawiają, że chcę Cię szukać, że chcę całkowicie i od nowa złożyć moje życie w Twoich dłoniach pełnych miłości, czułości, ciepła i delikatności. Nie ma drugich takich rąk jak Twoje, które potrafią i chcą mnie przygarnąć całego. Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!
Wiem, że może zabrzmi to dziwnie, ale to dobrze, że nie czuję się teraz najlepiej, że jest we mnie tyle poczucia winy, poczucia oddalenia się od Ciebie, poczucia schorowania. Sam przecież powiedziałeś, że nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Więc przychodzisz do mnie? Do mnie?! Specjalnie do mnie?! I tylko do mnie?! Zawsze myślałem, że przychodzisz do wszystkich, a przecież "do wszystkich" zawsze znaczyło dla mnie: do innych, tylko nie do mnie...
Przychodzisz specjalnie dla mnie, tu i teraz, takim jakim jestem, bez żadnego udawania, upiększania, do moich słabości, ale i do tego wszystkiego, co było i jest dobre we mnie, co udało nam się zdziałać wspólnie i co trwa po dziś dzień. Przychodzisz do mnie i specjalnie dla mnie! Tak jak... stary, dobry przyjaciel, który pojawia się po latach.
Wiem, być może ostatnio nie rozmawialiśmy ze sobą wiele. Wiem, zgubiłem nawet Twój adres, ale Ty nie. Wiesz, gdzie mieszkam, choć ostatnio zmieniałem swoje miejsce zamieszkania tyle razy... Ty jednak dobrze wiesz, gdzie mnie szukać... Przychodzisz i nie obawiasz się, że Cię zostawię za drzwiami. A ja Cieszę się, że jesteś, bo nie chcesz mi robić wyrzutów. Po prostu chcesz usłyszeć ode mnie, co słychać i jak żyję...

A więc, Panie, ostatnio działo się u mnie wiele. Sam posłuchaj...



2 grudnia, poniedziałek: Co chcesz, abym Ci uczynił?

Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie

Mt 8, 8


Kiedyś, dawno temu spotkałeś, Panie, pewnego żołnierza. Nie wiedział o Tobie wiele, nie znał teologii, pewnie nie znał się na wierze żydowskiej, nie znał Pisma, ale... uwierzył. Nawet nie chciał, abyś przyszedł do niego, do jego domu, po prostu chciał, abyś dokonał cudu. Nie, nie dla niego samego, ale dla jego sługi, którego pewnie bardzo kochał.
Panie, nie jestem godzien, ale powiedz tylko słowo... - słowa poganina, człowieka, o którym wiemy tak niewiele i tak wiele zarazem bo przecież uwierzył. Słowa, które po dziś dzień powtarzamy w czasie Eucharystii. Uwierzył w co? W to, że dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych! Twoja miłość jest większa niż wszelkie zło. Twoje słowo jest potężniejsze niż wszelka choroba duszy lub ciała. Twoja przyjaźń wyrywa z przygnębienia, z zastoju, z szarości i bylejakości i zmienia całkowicie moje spojrzenie na Ciebie, na mnie samego, na innych i na świat.
O, chociażby takie moje małe odkrycie, że przecież cała ta rzeczywistość, która mnie otacza, mój mały świat: miejsce gdzie żyję, ludzie, których spotykam, wydarzenia, w których uczestniczę są po to, bym zrozumiał, że Ty chcesz mi się w tym wszystkim objawić podobnie jak to miało miejsce z tym rzymskim żołnierzem. Choroba, która miała być przekleństwem, stała się błogosławieństwem. Moja codzienność: praca, znajomi, sytuacje nie do zniesienia które czasem wydają mi się przekleństwem, czymś nie do zniesienia. Czy jest tak dlatego, że jeszcze Cię nie poprosiłem: "Panie, nie jestem godzien, abyś mi to uczynił, ale szepnij mi choć jedno słowo, a spojrzę na wszystko tak, jak Ty na to patrzysz... z miłością".

A więc, Panie, w moim życiu najtrudniej mi poradzić sobie (no właśnie "sobie") z...



3 grudnia, wtorek: Prawdziwie mądrzy

Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom (...) takie było Twoje upodobanie

Łk 10, 21



Panie, nie przyszedłeś do mądrych, bo oni już wszystko wiedzieli. Nie przyszedłeś do głupich, bo Ciebie nie potrzebowali. Przyszedłeś do ludzi prostych. Co znaczy być człowiekiem prostym? No cóż, dziś brzmi to fatalnie. Rzadko kiedy ktoś mówi o sobie, że jest człowiekiem prostym. Kojarzy się źle. A przecież prostota serca, prostota myśli, prostota intencji to wielki dar! I znaczy tyle co umieć spojrzeć na swoje życie, na samego siebie, na świat, na innych z prawdziwą mądrością i miłością, która pochodzi od Ciebie. No tak, ale przecież można coś przyjąć od Ciebie, w tym przypadku mądrość, gdy jest na to miejsce w sercu. Gdy moje serce jest wypełnione po brzegi mądrością świata lub jego głupotą, jakże mogę przyjąć to, co Ty chcesz mi ofiarować prawdziwą mądrość, cierpliwość dla siebie, pokój, miłosierdzie? Być prostym to nic innego, jak uznać, że nie ma się recepty na własne bóle, na bóle i problemy tych, których spotykam na co dzień. Ja nie mogę im pomóc. Ale Ty, działając przeze mnie... tak, możesz to zrobić! Pod jednym, jedynym warunkiem, że uznam, iż tak naprawdę potrzebuję Ciebie, no bo przecież ostatnie kryzysy, załamania, niepowodzenia... Albo chociażby ta ciągła niecierpliwość względem siebie, innych, te ciągłe poczucie niesmaku, gdy znienacka dostrzegam swoje odbicie w wystawie sklepowej.
Prostota to odwaga powiedzenia sobie: Panie, tak dłużej już nie mogę bez Ciebie. Potrzebuję Cię, ale widzisz, nawet nie mam siły na to, by zrobić Ci miejsce w sercu. Proszę, przyjdź Ty sam i działaj według swojego upodobania. Przecież ja sam nie mogę się uzdrowić, bo ilekroć odzyskuję zdrowie tylekroć działasz Ty. Działasz we mnie według swojego upodobania.

Więc widzisz, stać mnie tylko na to, by Ci o tym powiedzieć. Widzisz, nie mam sił, by zmienić cokolwiek w moim życiu, ale tli się we mnie gdzieś to pragnienie: Panie, przyjdź... Wiem, że Ci to wystarczy... by przyjść i by uzdrawiać. Przyjdź Panie, Jezu!



4 grudnia, środa: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu

Raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Pan Bóg otrze łzy z każdego oblicza, odejmie hańbę swego ludu po całej ziemi, bo Pan przyrzekł.

Iz 25, 8


Stoję przed Tobą. Podnosisz dłoń, by otrzeć moje łzy. Dotykasz mnie, czuję ciepło Twej dłoni. Twój dotyk jest pokojem, miłością, akceptacją, zrozumieniem, ciepłem. Nie ma w nim cienia oceny, sądu, karcenia. Czuję całym sobą, że jesteś spełnieniem wszystkich moich pragnień, że jesteś zaspokojeniem wszystkich moich niepokojów, rozterek, niepewności, wątpliwości, mojego wewnętrznego głodu. Każdego dnia przychodzisz pośród nawałnic i burz, które szaleją w moim sercu i po prostu dotykasz mnie dłonią pełną pokoju: gdy śpieszę się do pracy, gdy zamartwiam się problemami, gdy tracę nadzieję, gdy daję wiarę złym myślom. A Ty, jak wierny Przyjaciel, cały czas jesteś przy mnie i podtrzymujesz mnie. A gdy już nie daję sobie rady z niczym bierzesz mnie na ramiona.
Nie potrzeba słów. Wystarczy być z Tobą i otworzyć się na Twój dotyk, odkryć go na sobie... Ja jestem mówisz do mnie i trwasz nie bojąc się tego, że znów Cię nie zauważę, że znów przejdę obojętnie. Ty nigdy nie boisz się stracić czasu dla mnie, nie boisz się być zdradzonym przez mnie... Po prostu jesteś.

Nie potrzeba żadnych słów. Wystarczy być przy Tobie i czuć Twoją bliskość pełną pokoju, Twoją dłoń, która delikatnie ociera moje łzy...



5 grudnia, czwartek: Słuchaj Izraelu!

Każdego więc, kto tych słów słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym

Mt 7, 24


Panie, skoro jesteś Odwiecznym Słowem, kim jestem ja? Czyż nie tym, który powinien Cię słuchać? A ja chcę robić tyle rzeczy, zajmować się tyloma sprawami, być aktywnym. Robić to, co ma powiększyć moją wartość w oczach innych. Przecież moje życie to nic innego jak robienie, czynienie, zabieganie. Co robisz? pytam innych. Nic nie robisz? dziwię się nie rozumiejąc, jak można nic nie robić, jak można tracić w ten sposób drogocenny czas. Zabieganie, zabieganie, zabieganie... Nieustanny brak czasu. Jak w tym wszystkim mam wiedzieć, jak żyć, skoro nie słucham Ciebie, innych, samego siebie; skoro zajmuję się każdego dnia tysiącem rzeczy a wieczorem padam ze zmęczenia i z obrzydzenia do samego siebie i tego całego zagonienia.
Jakże bardzo chciałbym usłyszeć siebie, usłyszeć Ciebie i odkryć, że centrum mego życie nie jest robienie różnych rzeczy, ale właśnie słuchanie, czyli spotkanie z Tobą i to wielkie pragnienie przyjaźni z Tobą, które jeszcze tli się we mnie, gdzieś na dnie mego serca. Na szczęście tak mnie stworzyłeś, Panie, że nigdy nie uda mi się zagasić tego płomyka, zawsze będzie o sobie przypominał, będzie się rozpalał na nowo w najmniej oczekiwanych chwilach.
Panie, daj mi odwagę usłyszeć to, co chcesz mi powiedzieć. Daj mi odwagę zostawić moje uprzedzenia, złości, fałszywy obraz Ciebie, moje stereotypy, uczucia, które mi nie dają spokoju. Tak, to wszystko mnie męczy, choć, z drugiej strony daje pewne poczucie bezpieczeństwa. Daj mi, proszę, odwagę usłyszenia tego, co chcesz mi powiedzieć. Tego, co chcesz powiedzieć tylko mnie. Przecież to, co mówisz jest Dobrą Nowiną. A ja pozostaję na nią głuchy nie dlatego, że jest czymś dobrym, tylko dlatego, że przeraża mnie jej nowość. Przeraża to, że trzeba pozostawić swoje i zmienić swoje myślenie, odczuwanie...
Znasz mój strach, Panie, i nadal wierzysz we mnie, wierzysz w to, że mogę Cię usłyszeć, że mogę się przebudzić. Wierzysz we mnie o wiele bardziej niż ja w siebie.

A więc mówisz Panie, że...



6 grudnia, piątek: Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!

I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie.

Mt 9, 30

Panie, Ty zawsze wiesz, w jaki sposób dotrzeć do mojego serca. Zawsze wybierasz odpowiednią chwilę, ludzi, sytuacje. Otwierasz moje oczy z łagodnością, miłością i delikatnością. Sam dobrze wiesz, że wszystko, co chcesz mi powiedzieć, jest dobre i służy mojemu uzdrowieniu, ale wiesz też, jak wiele we mnie oporów, lęków, uciekania przed stawaniem w prawdzie. Wiesz, że dobro może mnie "zranić", bo być może nie będę umiał przyjąć jako daru tego, co będziesz mi chciał powiedzieć. Bo przecież nauczyłem się reagować na tyle prawd w swoim życiu jak na coś, co może zburzyć pokój mego życia, jak na zagrożenie, jak na atak na moją osobę. Wiesz o tym dobrze. Dlatego dajesz mi czas, dlatego przychodzisz do mnie z tą samą wieścią, ale na różne sposoby. Jesteś tak bardzo cierpliwy. Obchodzisz się ze mną jak dobry lekarz, ale przede wszystkim zostawiasz mi wolną rękę. Pozwalasz błądzić, pozwalasz dochodzić mi do prawdy własnymi ścieżkami, często na własną rękę i szanujesz to moje mozolne odkrywanie Ciebie kawałek po kawałku. I moje borykanie się z sobą. Dajesz mi czas. Czasem mówisz tylko do mnie, tłumaczysz mi, co jest dobre dla mnie... Szanujesz moją inność i intymność. Szanujesz naszą inność - tylu kobiet i mężczyzn na całym świecie.
Ale to poznanie dobra wymaga ugruntowania, wymaga czasu, roztropności, cierpliwości. Dzielić się dobrem z innymi można tylko według miłości roztropnej. To roztropność sprawia, że chcąc służyć drugiemu z miłości nie wyrządzę mu krzywdy i go nie zlekceważę. Dwa bieguny tak zwanej "miłości": zaniedbanie i przesada. Tak, wszystko jest możliwe nawet w tak zwanej "miłości". Czyż to nie tu, właśnie pod przykrywką wielkich słów, diabeł nie kusi nas najbardziej? Dlatego przypominasz mi dzisiaj: niech się nikt o tym nie dowie bo wszystko ma swój czas, swoje miejsce, swoją porę. Niech się nikt o tym nie dowie mówisz, abyś mógł utwierdzić się w tym dobru, które Ci uczyniłem inaczej po prostu nie stanie się ono wystarczająco silne w Tobie, by przynieść owoc. Wszystko ma swój czas...

Spraw Panie, aby Te dni były czasem mojego intymnego, przyjacielskiego i głębokiego spotkania z Tobą. Mów, Panie, do mego serca, bo twój sługa słucha...



7 grudnia, sobota: Troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego

Leczył wszystkie choroby i wszystkie słabości

Mt 9, 35


Leczyć to znaczy błogosławić: usuwać zło, które nas zatruwa, zwracając uwagę na to, co dobre, a czego może nie dostrzega się na co dzień. Błogosławić, leczyć to ukazywać dobro, którego tak wiele we mnie i w każdym napotkanym człowieku. Czyż właśnie nie to jest najgłębszym powołaniem chrześcijanina? Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości.
Ale w jaki sposób mam leczyć innych, skoro sam jestem zraniony? Skoro często sam nie odnajduję w sobie dobra? By być błogosławieństwem dla innych, trzeba najpierw z miłością i akceptacją spojrzeć na siebie. Jest to spojrzenie, o którym nie można zapomnieć, przed którym nie można uciec w wir aktywizmu i dobroduszności, które z czasem może zacząć mnie niszczyć, jeśli podstawowym motywem mojego działania nie będzie miłość: Kochaj bliźniego jak siebie samego. Skąd mam wiedzieć, jak kochać innego, skoro tak trudno mi pokochać siebie? Czyż bez tego doświadczenia moje życie nie staje się farsą i tragikomedią?
Być błogosławieństwem dla innych, to odkryć, że samemu jest się pobłogosławionym: przez wspaniały i niesamowity fakt zaistnienia na tym świecie. To nie przypadek, że żyję. To nie tylko wola moich rodziców. To coś więcej! To właśnie Twoje błogosławieństwo, które materializuje się we mnie: w mojej osobie z wszelkimi jej wadami i zaletami. One tak naprawdę są nieistotne. Liczy się tylko to, że najgłębszą istotą mojego istnienia jest Boże błogosławieństwo: "Chcę byś był błogosławieństwem dla siebie, dla Mnie i dla innych. Chcę, byś zrozumiał, że jesteś kimś dobrym w swej istocie, że Twoje najgłębsze pragnienia i poruszenia serca rodzą się z miłości". Wszystkie nasze źródła są w Tobie, Panie! Tak, to prawda, czasem ulegam podszeptom złego, ale to nie oznacza, że Ty nie mieszkasz we mnie. Nie! Ty nieustannie chcesz przeze mnie być błogosławieństwem dla innych.
Błogosławić to znaczy mówić dobrze (łac. bendecire), mówić z dobrocią. To znaczy tak żyć i tak postępować, by tę dobroć umieć wydobyć z siebie i dojrzeć ją w innych.

Panie, Ty jesteś Słowem błogosławieństwa dla mnie. Mówisz do mnie tyle pięknych i dobrych słów. Trzeba tylko się zatrzymać i posłuchać. A więc jestem, Panie. Mów do mnie, bo sługa Twój słucha...

Ciąg dalszy rekolekcji