Z ciemności do światła
tydzień II






Konferencja (do przeczytania i refleksji 8 grudnia): "Kochać samego siebie" - o. Jacek Salij OP


8 grudnia, niedziela: Zabiorę wam serca z kamienia, a dam wam serca z ciała

A nie myślcie, że możecie sobie mówić: Abrahama mamy za ojca, bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi

Mt 3, 9


Tak często sobie powtarzam: przecież wierzę, przecież chodzę do kościoła, przecież się modlę. A jednak w sercu niepewność, jakby czegoś brakowało, jakby to nie było to. Czuję, że to nie wszystko. Czego szukam? Poczucia bezpieczeństwa? Tak, i znajduję je choć szybko przemija. Owszem, moje praktyki wystarczają, by poczuć się bezpiecznie, ale czy wystarczają by osiągnąć zbawienie? Niekoniecznie. Czy dobry łotr "praktykował"? A jednak został zbawiony i to jako pierwszy. On się nie usprawiedliwiał, nie szukał wymówek tak jak drugi: Czyż nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas! Nie miał żadnego gotowego zdania, które miałoby go obronić. Nie mówił: Przecież mam za ojca Abrahama! Przecież zostanę zbawiony automatycznie, bo... Nie, nic z tych rzeczy. Nic z postawy szukania pewności w automatycznym zbawieniu, na podstawie prawa obrzezania, na podstawie przestrzegania przykazań nie bacząc na serce. No właśnie, serce. To dzięki niemu mogę zostać zbawiony: Jezu, pamiętaj o mnie, gdy będziesz w swym królestwie. Serce, które, nie wiemy tego dobrze, ale być może po raz pierwszy załomotało w dobrym łotrze jak szalone, załomotało naprawdę, odkrywając nagle Miłość ukrzyżowaną tuż obok. Zareagowało szczerze i spontanicznie, nie bacząc na okoliczności, na ludzi, na całą dotychczasową historię życia...
A więc widzisz, Panie, jak bardzo brakuje mi spontaniczności. Widzisz, jak bardzo boli mnie moje serce... Jakie ono naprawdę jest?

Sam posłuchaj co ono chce Ci teraz powiedzieć...



9 grudnia, poniedziałek: Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

Co za myśli nurtują w sercach waszych?

Łk 5, 22

To dobre pytanie, które stawiasz mi w tym czasie: Co ja tak naprawdę myślę o Tobie, o tym, że możesz uzdrawiać, że możesz odpuszczać moje grzechy? Tak, wiem, że to możesz uczynić, bo przecież jesteś Bogiem Wszechmocnym, bo przecież mi to mówiono tyle razy przy różnych okazjach, ale tak naprawdę, skoro teraz mnie o to pytasz, to pozwól, że odpowiem Ci szczerze: "Ja to tylko wiem". Tak, trudno mi żyć tą prawdą na co dzień, tak trudno mi uwierzyć, że nie ma grzechu czy zła, którego Ty nie umiałbyś mi przebaczyć. To moje zafiksowanie na punkcie doskonałości, a przecież po gładkiej ścianie nikt jeszcze się nie wspiął. Może tak jak w przypadku tego sparaliżowanego człowieka potrzeba w pewnym sensie także i mojej choroby, byś mi ukazał, że jesteś większy od niej, że naprawdę możesz i chcesz uzdrawiać, nawet wtedy gdy o to nie proszę, bo wiesz, że tego właśnie najbardziej potrzebuję w tej chwili.
Moje patrzenie na chorobę, na niedoskonałość, na moje potknięcia przecież to właśnie w nich spotykam Ciebie, gdy wyciągasz do mnie swą dłoń i mówisz z pokojem: "Jestem przy Tobie. Nie lękaj się! Znam Cię, bo jesteś wyryty na moich dłoniach. Już nie musisz uciekać przede Mną. Nie bój się, że coś zrobisz nie tak. To nie takie ważne. Raczej bój się tego, by Twoje serce nie wpadło w sidła perfekcjonizmu, który wypacza mój obraz czyniąc ze mnie Boga silnych, mocnych, doskonałych i bogatych. Bo przecież przychodzę do tych, którzy potrzebują lekarza, uzdrowienia, którzy poznali swoją chorobę".
Pytasz, Panie, o to, co tak naprawdę myślę o Tobie? Jakie myśli nurtują w mym sercu? Wiesz, że to trudne pytania. Jeśli jednak boję się na nie odpowiedzieć i być szczerym przed sobą, to jestem podobny do faryzeuszów, którzy nie odważyli się powiedzieć na głos tego, co naprawdę myśleli: Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?.
Czy w moim sercu nie toczy się przypadkiem walka? Być może z jednej strony wyznaję Boga karzącego, a z drugiej tęsknię za tym, który nie złamie trzciny nadłamanej? Czy mam odwagę odkryć Ciebie takim, jakim naprawdę jesteś?

Czy mam odwagę wierzyć w Boga bezwarunkowej Miłości? Przecież to jedyna wiara, która daje zbawienie.



10 grudnia, wtorek: Pan jest moim Pasterzem

Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała?

Mt 18, 12


Czemu tak bardzo mam wbite w głowę, że najważniejsze to nie przekraczać Twych przykazań, czyli być najlepszym, doskonałym w tym, co robię; nigdy się nie zbłaźnić, nie popełnić żadnego błędu? Jaki to ma sens i dokąd mnie wiedzie? Do zimnej, bezwzględnej i wyrachowanej samowystarczalności. No bo jeśli jestem doskonały, to przecież Ty nie jesteś mi do niczego potrzebny. Sam zobacz: daję sobie świetnie radę bez Ciebie. Nie muszę być cierpliwy, czyli nie muszę szanować Twoich planów. Mam swój własny rytm, który mnie wiedzie do sukcesu, w którym być może nie ma zbyt wiele miejsca na zatrzymanie się, na refleksję, na uszanowanie Twoich planów, ale przecież to już nie jest dla mnie takie ważne. I tak powoli, dzień po dniu gubię się w swoim perfekcyjnym świecie. Zapominam, że jedyną doskonałością, którą chcesz abym posiadł jest doskonałość w miłości. A ona przecież nie jest niczym innym jak cierpliwością, miłosierdziem, przebaczeniem, czasem zwykłym milczeniem i spojrzeniem, w którym wyraża się pełna akceptacja... Nie robieniem, ale po prostu byciem.
A więc tak, stałem się prawie doskonały po ludzku, ale czy kocham bardziej? Zgubiłem się? Jak wiele mnie kosztuje przyznać się przed sobą samym, że tak. Że w jakimś sensie przestałem być człowiekiem, a stałem się... robotem.
Tak, Panie, to ja jestem tą zagubioną owcą, której nie zostawiasz, o którą teraz być może troszczysz się jeszcze bardziej. Wiem jedno: jeśli znów zacznę działać po swojemu, licząc tylko na swoje zdolności, to znów się zgubię. Proszę, znajdź mnie. Ty sam dotknij mojego niespokojnego serca, uspokój je. Przywróć mi radość i pokój. Chcę żyć dla Ciebie...

Panie, oto moje serce, oto centrum mojego istnienia. Proszę, mów do mnie. Chcę Cię słuchać, bo Twoje słowo jest życiem...



11 grudnia, środa: Mów Panie, bo sługa Twój słucha

Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię

Mt 11, 28

Panie, dobrze wiesz, że nie zawsze mi starcza sił; że są chwile, gdy mam wszystkiego serdecznie dość, chwile, gdy chciałbym się schować przed wszystkimi, uciec przed sobą i zapomnieć o Tobie. Chwile, gdy jest mi bardzo źle: gdy inni mnie ranią, wydają złośliwe sądy na mój temat, gdy mną pomiatają, gardzą, tak jak Tobą. Dobrze wiesz, o czym mówię, bo to samo przydarzyło się Tobie. Ty, będąc sprawiedliwy, dobry dla wszystkich, wyrozumiały i miłosierny, cierpisz niesprawiedliwość, ucisk, prześladowanie, złorzeczenia... Ty, Bóg Miłości i Miłosierdzia, Pan całego wszechświata przecież mógłbyś to wszystko zmienić, przecież mógłbyś zmusić człowieka, by inaczej odnosił się do Ciebie. No właśnie, zmusił... Nie, to nie ma wielkiego sensu, bo na cóż wtedy byłaby mi wolność? Wolność, czyli możliwość decydowania i wybierania... np. o tym, by przyjść do Ciebie, by uznać, że mimo tych wszystkich przykrości, które mi się przydarzają, Ty mnie kochasz, jesteś ze mną, bierzesz mnie na swoje ramiona, gdy już nie mogę iść dalej, wlewasz otuchę i pokrzepienie w moje słabe serce. Serce, które często cierpi z powodu innych, ale, niestety, również samo zadaje cierpienie: najpierw sobie, bo przecież jestem człowiekiem, którego mi najtrudniej pokochać ze wszystkich. Zadaje cierpienie także Tobie, obecnemu w drugim człowieku...
Jak się uwolnić z tego koła przemocy, często nienawiści, braku akceptacji, irytacji? Czyż jedynym lekarstwem nie jest spotkanie z Tobą, żyjącym w głębi mego serca? Przyjdź do mnie mówisz mi dzisiaj. Panie, gdzie mieszkasz? W tobie słyszę Twoją delikatną odpowiedź.

Mów, Panie, bo sługa Twój słucha...



12 grudnia, czwartek: Twoje imię wyryte jest na mej dłoni

Albowiem Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą

Iz 41, 13

Strach to jedno z najbardziej poniżających uczuć: sprawia, że przestaję być sobą, że inne osoby lub wydarzenia potrafią mnie sparaliżować, odebrać mi odwagę, rozsądek, sprawić, że zapominam o swojej godności i zachowuję się jakbym nie był sobą. Tracę nad sobą kontrolę, wpadam w panikę, nie ufam nikomu i szukam rozpaczliwie pierwszego lepszego rozwiązania, byle tylko szybciej poczuć się bezpiecznie. To są sytuacje nadzwyczajne, ale przecież jest też moja zwyczajność: droga do pracy w samochodzie, autobusem, pociągiem, ulice, miejsca czasem zupełnie mi obce, nowi, nieznani ludzie i jakże często ten strach czający się gdzieś w głębi serca, strach, który mi szepcze do ucha: jesteś sam, możesz liczyć tylko na siebie, nie wierz w miłość, przecież to mrzonki. Tak, strach to wielka pokusa.
Ale na szczęście jesteś Ty! Jakże często niezauważony pośród hałasu i zgiełku mego życia, pośród mojego skupienia i zatroskania wyłącznie o siebie. Przychodzisz i kładziesz na mnie swą dłoń, bierzesz ją w swoją dłoń i ze zdziwieniem odkrywam, że jest tam moje imię, w samym centrum, tak jakby ono było dla Ciebie najważniejsze ze wszystkich. Dlaczego tak jakby? Przecież jest w Twoim sercu, w Twoim centrum, przecież nie spuszczasz ze mnie nigdy swego wzroku pełnego miłosierdzia, zrozumienia, akceptacji i radości.
A ja jakże często szukam innych dłoni, które może w pierwszym momencie wydają mi się atrakcyjne, intrygujące, piękne, oczekując, że ich dotyk zaspokoi w pełni głód mego serca. I zapominam o Twojej, która nigdy się nie narzuca, czeka cierpliwie, gotowa wesprzeć mnie zawsze ilekroć o to poproszę... lub gdy nie upominam się o to, no, bo ileż razy ratowała mnie przed rozpaczą strachu, przed niewiarą, przed ciemnością zanim jeszcze zdołałem Cię o to poprosić... Dotyk Twojej dłoni budzi wiarę, sprawia, że mogę spojrzeć na siebie w całej prawdzie i z miłością, ucząc się kochać swoje słabości, akceptując siebie takim jakim jestem po to, by otworzyć przed Tobą swe serce, by ono słuchało bardziej Ciebie niż własnych niepokojów.
A więc tylko Ty bierzesz mnie w ramiona z pełną miłością, bez żadnej oznaki wrogości, chcąc bym umiał się nią dzielić z innymi, rozpoznając Ciebie w innych. Ale wpierw muszę nauczyć się widzieć Ciebie w sobie...

Panie, otwierają się moje oczy i zaczynam dostrzegać i rozumieć Twoją obecność tam, gdzie wcześniej wydawało mi się, że był tylko strach i ciemność...



13 grudnia, piątek: Gdzie jest Twój Bóg?

Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?

Łk 22, 35


Gdzie się zaczyna moja wiara? Co jest centrum mojego życia, gdzie decyduje się to, jak żyję w pełnej radości czy w smutku?
Rzeczywiście, jest takie miejsce w życiu każdego z nas, gdzie nieustannie toczy się walka, gdzie nieustannie każdego dnia podejmujemy decyzje, których konsekwencje również ponoszę ja sam. To miejsce, gdzie się rodzi lub umiera wiara w Boga Miłości, w Boga Przyjaciela.
Obserwując swoje życie odkrywam z zaskoczeniem, że tym miejscem w moim życiu jest po prostu przekonanie o tym, że brakuje mi czegoś ważnego i niezbędnego w moim przeżywaniu siebie i świata lub na odwrót: przekonanie, że to, co najważniejsze i najbardziej potrzebne już mi zostało dane. Ilekroć bowiem stwierdzam, że być może zabrakło w moim życiu miłości moich rodziców, zdolności, talentów, zdrowia, prawdziwych przyjaciół, pracy itd. i patrzę na ich brak wyłącznie z ludzkiego punktu widzenia to tylekroć zaczynam się buntować przeciw Tobie. Zaczynam wierzyć, że tak naprawdę nie troszczysz się o mnie, no bo przecież tyle zabrakło...
Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby stał się chlebem. Czy to coś złego pragnąć w życiu tego, co służy właśnie życiu, jego rozwojowi? Nie, to nic złego. Ale to nie cała prawda o życiu. Bo życie to tak naprawdę coś więcej niż sam chleb, praca, przyjaciele, zdrowie... Bo jest jeszcze wola Boża. Tak często bolesna dla nas, źle się kojarząca, którą wolimy zostawić na boku, nie myśleć o niej. Tobie też nie było łatwo i czułeś pewnie to samo, co my: Jeśli jest to możliwe, oddal ode mnie ten kielich.
Nie chodzi o to, by zrozumieć wszystko, by zrozumieć wolę Bożą. Chodzi jedynie, a może o to, bym poczuł w głębi mego serca, że mój życiowy niedostatek może być dla mnie łaską spotkania z Tobą, jeśli na swoje życie spojrzę Twoimi oczami. I może być przekleństwem, jeśli dam się przekonać podszeptom złego, że skoro nie mam tylu rzeczy, to nie możesz być moim Bogiem. Czy kiedykolwiek w moim życiu odważyłem się zastanowić tak naprawdę nad tym? Czy odważyłem się być szczerym ze sobą i z Tobą? Czy Twoja wola względem mnie, która wyraża się w tym, co dobre i dopuszcza to, co złe, tak naprawdę prowadzi mnie ku życiu czy ku śmierci?

Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo, i czemu jęczysz we mnie? Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będziesz wysławiać: Zbawienie mojego oblicza! Panie, połóż na mnie swą rękę i daj mi spojrzeć na moje życie tak, jak Ty na nie patrzysz. Bądź przy mnie i nie opuszczaj mnie!



14 grudnia, sobota: Mają oczy ale nie widzą

Eliasz już przyszedł i nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli

Mt 17, 11


Eliasz wielki prorok Starego Testamentu. Co to znaczy być prorokiem? Jakie jest posłanie każdego proroka? Przecież to nic innego jak przekazywać słowa samego Boga. Co dzisiaj chcesz mi powiedzieć, Panie?
Zapraszam Cię znów, byś odnowił przyjaźń ze Mną. To, co mówią moi prorocy, to nic innego jak przypomnienie, że jestem Bogiem miłosiernym, nieskorym do gniewu, bliskim. Że jestem Emanuelem Bogiem z tobą, że idę każdego dnia z tobą choć mnie nie dostrzegasz, że jestem tak blisko, że żyję w twoim sercu, że Cię kocham... i dlatego stawiam na Twojej drodze ludzi, bardzo różnych, którzy jednak nie przestają być moimi prorokami dla Ciebie. Sam tylko popatrz, kogo spotkałeś w ostatnim czasie na swojej drodze życia. Czy to był przypadek? Co próbowali Ci powiedzieć o tobie, o Mnie?
Nie czekaj na nic więcej, na żaden cud. Wiem Panie, ale to takie trudne, bo przecież łatwiej uwierzyć mi w cud niż w to, że ci, których stawiasz na mej drodze, mogą mi powiedzieć wiele o Tobie, o Twej miłości. A ja wciąż oglądam się wstecz. Wciąż uciekam od mojego tu i teraz. Oczekuję jakiegoś nadzwyczajnego znaku, który miałby mnie przekonać, że jednak mnie kochasz, że jednak dałeś mi siły i wystarczającą mądrość by decydować o swoim życiu, by nie uciekać przed samym sobą, by być szczęśliwym. Wiem, dobrze wiem, że jeśli nie słucham tych małych, czasem może banalnych znaków, które mi dajesz każdego dnia, jeśli nie potrafię Cię usłyszeć w drugim człowieku, to nawet jeśli posłałbyś kogoś z umarłych, to i tak się nie nawrócę. Bo nawrócenie to nie kwestia znaków, ale szczerości i pragnienia mojego serca.

Sam więc posłuchaj, jakie ono jest i proszę, zaradź mojej niewierze. Daj mi mądre oczy, bym umiał Cię rozpoznać w innych...

Ciąg dalszy rekolekcji