www.mateusz.pl

KS. DARIUSZ LARUS

„Dołóżmy starań, aby poznać Pana”

 

Słowo jak Bóg

Daj mi zrozumienie
SŁOWA
co wciąż stuka do serca
powraca
jak natrętny przyjaciel
w pogodę czy nie w pogodę
przechadza się swobodnie
na krawędziach myśli
czasem specjalnie podkłada nogę
by upaść i powstać

by poznać że SŁOWO jest żywe
naprawdę
jak Bóg który mówi
do ciebie –

S. Krzysztofa Kopińska CSFB
17 października a.D. 2001

 

„Dołóżmy starań, aby poznać Pana”(Oz 6, 3). Niech to krótkie zdanie zaczerpnięte z księgi proroka Ozeasza posłuży nam za wstęp rozpoczynający tegoroczny czas adwentu. Mimo, iż nie pojawia się ono w Liturgii Słowa I Niedzieli, która wprowadza w bezpośrednie oczekiwanie na przyjście Pana, to jednak dobrze oddaje zarówno jej treść, jak i klimat całego tego okresu.

Zdanie to „chodziło za mną” już od dłuższego czasu. Niepokoiło, skłaniało do refleksji, mobilizowało. Było we mnie i ze mną. Towarzyszyło mi i przenikało mnie. Zastanawiałem się co począć, aby mogło ono wybrzmieć jeszcze dobitniej i jeszcze konkretniej? – także i dla mnie samego.

Kiedy usiadłem, by przelać na papier to, co kłębi się w mojej głowie i co – ufam, także obecne jest w moim sercu, stwierdziłem, że rozpocznę nie od czego innego, jak właśnie od tego – „zasiedziałego” we mnie starostestamentalnego zdania wyrażonego w formie zachęty, które w celu wyakcentowania i daj Boże, lepszego i skuteczniejszego zapamiętania pozwolę sobie jeszcze raz przytoczyć: „dołóżmy starań, aby poznać Pana”.

Nie można dołożyć starań bez zaangażowania woli. Nie można także skutecznie utrwalić postawy starania się bez wprzęgnięcia w owo staranie tego, co określamy mianem rozumu. Samo emocjonalno-uczuciowe zaangażowanie, skądinąd piękne, ważne i potrzebne – nie wystarczy. Potrzeba czegoś więcej. I tym czymś jest właśnie zarówno rozum, jak i wola.

Św. Paweł pisząc List do Rzymian stwierdza: „Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej – rozumnej – służbyBożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (12, 1-2).

Rozumne lub jak kto woli duchowe bycie z Bogiem oznacza świadomą zgodę na trud wchodzenia w pełnienie Jego woli. Jest to nic innego jak konkretne, pozbawione powierzchowności i letniości realizowanie w codzienności Bożych przykazań. Tu nie ma miejsca na ślizganie się po powierzchni. Nie ma miejsca jedynie na „ochy” i „achy”, emocjonalne wzdychania, uniesienia i ekstazy, bez jednoczesnego zaangażowania woli. Nie ma wzrostu i być go nie może, gdy się jest pozbawionym korzeni.

Podejmując rozumną służbę i rozumne bycie z Emmanuelem nie możliwe jest jednoczesne i zarazem świadome palenie Panu Bogu świeczki i diabłu ogarka. „Nikt nie może dwom Panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” (Mt 6, 24).

Tu nie można grać fircyka w zalotach, który sam nie wie czego chce i który zależnie od życiowych uwarunkowań, żyje tak, by się innym podobać i zależnie od zależności raz zaleca się jednemu a raz drugiemu Panu lub wszystkim tylko nie Bogu, a jeśli w ogóle, to Bogu na końcu. Św. Paweł dopowie: „gdybym jeszcze teraz ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa” (Ga 1, 10c). Gdyby przypodobanie się ludziom a nie Bogu było najważniejsze i pierwsze, to nie ma się co łudzić, ludzie a nie Bóg będą odgrywali pierwsze i najważniejsze skrzypce w życiu. A zatem: czyim wówczas sługą jestem lub będę: ludzi, czy Boga?

Oddać swoje ciało na ofiarę żywą, świętą i Bogu przyjemną (zresztą jak wszystko inne) można jedynie wtedy, gdy się ma świadomość „posiadania siebie”. Nie dam ani Bogu, ani komukolwiek innemu czegoś, czego nie posiadam lub gdy z posiadania czegoś nie zdaję sobie sprawy. Jeśli w rozumny i świadomy sposób „nie posiadam siebie” ja sam, to „posiada mnie” ktoś inny. Jeżeli nie ja jestem Panem samego siebie, to może nim być i niewątpliwie jest nim mój grzech. Jeżeli w rozumny i świadomy sposób „posiadając siebie” nie oddaję całego mego jestestwa Bogu, to oddaję je – w bardziej lub mniej rozumny i świadomy sposób temu, który, mimo różnych zapewnień, na pewno Bogiem nie jest. I jeśli nawet te zapewnienia wydają się brzmieć wiarygodnie, to napewno takimi nigdy nie były, nie są i już nigdy nie będą. 

Aby właściwie zrozumieć zdanie, od którego rozpocząłem moje pisanie i które na samym początku przywołałem – wyjmując je w księgi proroka Ozeasza – konieczne jest sięgnięcie do kontekstu, w którym zostało ono użyte i faktycznego znaczenia, jakie ono posiada. „Dołóżmy starań, aby poznać Pana” – tego zdania nie wypowiada prorok, który, jakbyśmy się tego mogli spodziewać, wzywa do nawrócenia. Nie jest to też żadna autentyczna deklaracja czyichś pragnień.

Zdanie to jest domniemaną mową ludu, owszem wygłoszoną przez proroka, ale mową, przez którą Bóg, bo to On jest autorem tego tekstu, demaskuje – uwaga – oszukańcze nawrócenie swego ludu. Nawrócenie, które tak naprawdę nie ma nic wspólnego z prawdziwym i szczerym przylgnięciem do Boga.

Niewątpliwie w piękny i zarazem budujący sposób jawi się nam to Ozeaszowe stwierdzenie, które zaprasza, by na ile to jest możliwe, dołożyć starań, aby poznać Pana. Pięknym jest także to, iż Bóg istotnie oczekuje i „wierzy”, że Izrael jest w stanie rzeczywiście dołożyć starań mających na celu poznanie Go, choć póki co, wierność Izraela niestety, ale podobna jest jedynie do chmur o świcie, które zapowiadając deszcz, rozpierzchają się i pozostawiają poczucie zawodu, zwłaszcza, gdy był on (ów deszcz) szczególnie oczekiwany i pożądany lub do rosy, która mimo swojej obecności, prędko znika wskutek promieni porannego słońca i zamiast nawodnić ziemię, pozostawia ją „nietkniętą” (por. Oz 6, 4).

Takie właśnie jest i może być poznawanie Boga – nijakie. Dokładanie starań, aby poznać Pana jest i może być – żadne, albo prawie żadne, a na pewno wątpliwe, bo i wierność Izraela, podobnie jak i moja wierność – często jest (bywa) wątła jak owe biblijne chmury o świcie lub rosa poranna.

Rozpoczynając święty czas adwentu, nosząc w sobie rozmaite pragnienia i oczekiwania, czyniąc postanowienia, miejmy świadomość, że to, co choćby w zamyśle naszym zostało przez nas podjęte i co w umyśle i sercu naszym się zrodziło, że to właśnie wymaga zaangażowania i to nie bylejakiego.

Obok pragnień, koniecznym i niezbędnym zdaje się być zaangażowanie rozumu i zaangażowanie woli, aby to wszystko, co w sobie nosimy, nie pozostało jedynie pobożnym życzeniem „psu na budę” przydatnym, nic nie zmieniającym i jedyne co pewne, to skutecznie rodzącym wyrzuty sumienia oraz potęgującym poczucie winy – że znowu, po raz kolejny nic nie wyszło, że znowu skończyło się na tym, na czym się zaczęło – na dobrych chęciach.

Tych, którzy te słowa czytają lub dopiero czytać je będą, nadto i siebie samego, pragnę – pomimo wszystko i niezależnie od wszystkiego – zaprosić, zmotywować i zachęcić: „Dołóżmy starań, aby poznać Pana; Jego przyjście jest pewne jak świt poranka, jak wczesny deszcz przychodzi On do nas, i jak deszcz późny, co nasyca ziemię” (Oz 6, 3).

Niech Pan spotęguje naszą wzajemną miłość, niech utwierdzi nasze serca w świętości, bo Jego przyjście (faktycznie) jest pewne (por. 1Tes 3, 12-13 i Oz 6, 3). Czuwajmy i módlmy się, aby nasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby dzień Jego nadejścia (faktycznego nadejścia) nie przypadł na nas znienacka, jak potrzask (por. Łk 21, 34-36).

Ks. Dariusz Larus

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl