„A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

I Niedziela Adwentu, 30.XI.2003

Zwrot w patrzeniu

 

„Nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28).

 

Spuszczona głowa to objaw przygnębienia, smutku i rezygnacji. To właśnie nic innego, jak zewnętrzna oznaka tego, że z naszej duszy duch „ulotnił się” jak kamfora – nie ma w nas zapału, zgasła wszelka inicjatywa. Czujemy się puści jak studnia bez wody, poruszani już tylko mocą naturalnego instynktu przetrwania. Zawsze znajdzie się jakiś powód, aby zwieszać głowę. Bo jak tu nie chodzić smutnym, skoro zewsząd piętrzą się przede mną najrozmaitsze trudności; jeśli wizja niepewnego jutra przeraża mnie za każdym razem, kiedy kładę się spać; jeśli nie wiem, czy będę w stanie zapewnić sobie i dzieciom godziwą przyszłość; jeśli ledwo potrafię związać koniec z końcem; jeśli nie mogę sobie poradzić z własną słabością, która każdego dnia przypomina mi o mojej kruchości i poskramia mój pęd tworzenia; jeśli od lat stoję na rozstajach życiowych dróg i nie wiem, w którą stronę się udać; jeśli z nagła ogarnia mnie nieznany mi lęk i paraliżuje moje kroki; jeśli… I tak można by wyliczać bez końca mniej lub bardziej przekonywające i usprawiedliwione argumenty za wpadaniem w kiepski nastrój. I rzeczywiście, życie nie szczędzi nam takich momentów. Mamy prawo do chwil zwątpienia i rozkładania rąk, gdyż nie jesteśmy wszechmocni.       Ciekawe, że Jezus nawołuje wierzących do podniesienia głowy akurat w takiej chwili, kiedy „moce niebios zostaną wstrząśnięte, a ludzie mdleć będą ze strachu”. Właśnie w tej godzinie Jezus przychodzi w chwale na obłokach. Zdumiewające. Wtedy, gdy wydaje się, że cały świat drży w posadach, pojawia się w oddali sam Bóg. Tylko jak Go rozpoznać w ciemnym gąszczu przeciwności, jak dostrzec przebłyski nadziei tam, gdzie nigdy nie przyszłoby nam to nawet na myśl? Trzeba odwrócić kierunek naszego patrzenia. Nie w dół, do pyłu ziemi, do gliny, z której sami powstaliśmy. Trzeba wypatrywać i wyczekiwać pomocy z góry. A może wystarczyłoby się po prostu dobrze wokół siebie rozejrzeć. Może wyciągnięta Boża dłoń już od dawna gotowa jest mnie wesprzeć poprzez drugiego człowieka, słowo, film, odpoczynek, tyle że ja jej nie zauważam?

Nie jest przypadkiem, że na początku Adwentu wybiegamy myślą ku temu, co jest istotą orędzia Ewangelii: Bóg ogarnął nas wszystkich i przygarnął do swego serca. Wróci, aby zabrać nas do siebie. Niemniej już dzisiaj wychodzi nam na spotkanie i zaświadcza, że nie jesteśmy pozostawieni samym sobie, nie jesteśmy dziećmi ślepego losu. Nabrać ducha to uwierzyć, że nie tylko powodzenia, ale również nasze „trudności są drogą” (Kierkegaard), po której w niepojęty sposób zbliża się do nas Bóg. Nie wiemy, dlaczego nieraz zwleka, dlaczego nie zjawia się (jak sądzimy) wówczas, kiedy go najbardziej potrzebujemy. Do spotkania Boga musimy też dojrzeć, bo On chce odsłonić się takim, jakim rzeczywiście jest, a nie takim, jakim chcielibyśmy go widzieć.

Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl