www.mateusz.pl

ANDRZEJ SOBCZYK

W poszukiwaniu skarbów

 

Odwaga

Pewna pani w Kalifornii zrobiła prawo jazdy, ale panicznie bała się wjechać na autostradę. Codziennie więc jeździła do pracy ulicami, co zajmowało jej więcej czasu, ale mogła w ten sposób ominąć szybki ruch. Jednak pewnego dnia napotkała objazd: ulica była zamknięta i policjant kierował wszystkich na autostradę, aby tamtędy dojechać do następnej ulicy. Nie mając wyboru, zdecydowała się wjechać. Jazda okazała się nie taka straszna jak sobie to wyobrażała i oczywiście dużo szybsza. Od tej pory, jeśli to tylko było możliwe, już zawsze wybierała autostradę.

 

W naszym życiu duchowym, na drodze poszukiwania Boga, postęp z reguły nie jest ciągły. Raczej można mówić o etapach rozwoju, niż o stałym powolnym postępie. Aby przeskoczyć z jednego etapu na drugi musimy zdobyć się na odwagę, jak ta kobieta z dzisiejszego opowiadania. Czasami wręcz ktoś musi nas do tego popchnąć. Po pewnym czasie to, co robiliśmy do tej pory, nie będzie już przynosić tak wielkich owoców jak na początku danego etapu. Wtedy Pan Bóg zaprosi nas do zrobienia kroku, który umożliwi nam wejście na następny poziom.

Problem w tym, że będzie to krok w nieznane, bo jeszcze tam nie byliśmy i nie wiemy, czego możemy oczekiwać. To tak jak z wjazdem na autostradę przez ową panią, albo przejście po jeziorze dla św. Piotra. Szkopuł również w tym, że z reguły nie jesteśmy pewni, czy to rzeczywiście Jezus zaprasza nas do tego kroku.

Niedługo po moim osobistym nawróceniu proboszcz zwrócił się do mnie z prośbą o danie świadectwa mojej wiary w czasie niedzielnej mszy, na zakończenie rekolekcji wielkopostnych. W momencie, kiedy do mnie mówił, otrzymałem łaskę poznania, że jest to prośba samego Boga i Pan dał mi odwagę powiedzenia „tak” bez namysłu, mimo iż zdawałem sobie sprawę z tego, że po ludzku będzie to dla mnie bardzo trudne zadanie, niemal niemożliwe do wykonania samemu. A to dlatego, że mówiąc do większej grupy ludzi doznawałem zawsze ataku paraliżu: pociłem się, głowa mi drżała i nie wiedziałem, co mówić: ekstremalna trema.

Zadanie wykonałem bez większego trudu dlatego, że Pan napisał scenariusz tego, co mam mówić i On mnie umocnił. W czasie bezpośrednio przed i po moim świadectwie dane mi było odczuwać obecność Bożą w każdej sytuacji i w każdym momencie. To doświadczenie zaważyło na całym moim życiu. Teraz już nie boję się podejmować nowych rzeczy, bo wiem, że jeśli jest to Boże, to Pan da mi siłę do wykonania zadania. Jeśli nie pochodzi to od Pana, to nie muszę się przejmować, że nie podołam, bo przecież i tak nie chcę robić czegoś, do czego nie jestem posłany.

Sytuacja, którą przeżyłem, była wyjątkowa i dana mi łaska potrzebna była w tym właśnie momencie, abym mógł przełamać swoją niemoc. Jednak Pan nie działa tak za każdym razem i więcej już tego w takim wymiarze nie doświadczyłem. Bardziej typowe są sytuacje, w których czujemy poruszenia Ducha, ale nie jesteśmy do końca pewni, czy to pochodzi od Boga. Wtedy najbardziej potrzebna jest nam odwaga. Staramy się rozeznać i przemodlić takie decyzje, ale nie mamy absolutnej pewności. W dzisiejszym rozważaniu nie będę wnikał w to, jak rozeznawać, bo to osobny temat, ale nawet przy najlepszym rozeznaniu w pewnym momencie stajemy wobec konieczności powiedzenia tak lub nie.

Myśli, które rozeznajemy, mogą być poważnymi decyzjami, jak kwestia powołania do kapłaństwa czy do życia zakonnego, lub codziennymi, jak przełamanie lęku przed pójściem na spotkanie w nowej grupie ludzi. Każda z tych decyzji ma jednak swoje konsekwencje, których w tym momencie nie znamy. Dopiero później okaże się, do czego tak naprawdę było mi to potrzebne.

Czasem wydaje nam się, że coś jest chyba Boże, ale boimy się ośmieszenia albo konsekwencji, jakie ta decyzja pociąga, bo wymaga zmiany naszego życia. Chciałbym Ci dzisiaj powiedzieć, że jeśli czujesz w głębi duszy, iż to jest Boże, to nie bój się powiedzieć „tak”. Nie bój się ośmieszenia i tego, co będziesz musiał w sobie zmienić. Jeśli jest to rzeczywiście natchnienie Ducha i powiesz „tak”, to otworzą się przed Tobą całkiem nowe horyzonty. Wypłyniesz na głębię, wejdziesz na szczyty i nie będziesz tego żałował. Nawet jeśli będziesz musiał dużo z siebie dać, to jeszcze więcej otrzymasz. Pan będzie Ci wiatrem wiejącym w Twoje rozpostarte skrzydła i poszybujesz w miejsca nieznane, lecz wspaniałe. Szybko pomkniesz szeroką autostradą zamiast grzęznąć w ulicznym korku.

Pomyśl, co by się stało, gdyby Maryja powiedziała „nie”, albo gdyby apostołowie nie poszli tam, gdzie zostali posłani. Może Polska nie byłaby chrześcijańska, gdyby któryś z posłanych misjonarzy nie chciał głosić nam słowa Bożego. Ja też bym się nie nawrócił, gdyby konkretna osoba nie zgodziła się nade mną pracować. Powiesz, że dla Boga nie ma nic niemożliwego i jeśli Ty powiesz „nie”, to znajdzie kogoś innego kto się zgodzi być posłanym. Tak, to prawda, tylko że wtedy nie doznasz pełni tej radości, jaką mógłbyś mieć. Na grupie modlitewnej w naszej wspólnocie często doświadczamy takich sytuacji, że ktoś z nas chce wypowiedzieć jakieś słowo uwielbienia lub dziękczynienia, ale się waha; zanim się zdecyduje, ktoś inny wypowiada dokładnie to samo. To tak, jakby Pan posyłał natchnienia do całej wspólnoty, ale ten, kto ma większą odwagę, pierwszy to słowo podejmuje.

Oczywiście, czasem mogą zdarzyć się sytuacje, że powiesz „tak”, a okaże się że nie było to Boże, że źle rozeznałeś. Nie bój się tego. Wszyscy najlepiej uczymy się na swoich własnych błędach. Zyskasz trochę więcej pokory i nabierzesz doświadczeń na przyszłość. Tego też potrzebujesz.

W pierwszym czytaniu trzeciej niedzieli adwentu Izajasz wypowiada te słowa: Pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe! Powiedzcie małodusznym: Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg... (Iz 35, 3-4a) Po pierwszym nawróceniu i wielkim entuzjazmie, prędzej czy później przychodzi okres bardziej suchy, którego przełamanie, jak pisałem w poprzednim rozważaniu, wymaga wierności i wytrwałości. W Biblii jest wiele miejsc, gdzie Słowo Boże nawołuje nas do powrotu do pierwotnej gorącej miłości. Dzisiejsze Słowo nawołuje nas też do umocnienia, bo osłabliśmy i wskazuje na Boga jako źródło naszej mocy. Boga, który jak już powiedzieliśmy, jest bardzo blisko nas, w naszym sercu. Izajasz mówi „Odwagi! Nie bójcie się!”, a Jan Paweł II w pierwszych publicznie wypowiedzianych słowach po wyborze na papieża powiedział: „Nie lękajcie się”. Jeżeli Duch przemówił przez papieża tymi słowami w naszych czasach, tak jak przez Izajasza 2700 lat temu, to znaczy, że jest to przesłanie aktualne we wszystkich pokoleniach.

Odrobinę dalej w dzisiejszym czytaniu Izajasz prorokuje: Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. (Iz 35, 5-6a) Być może Pan chce nam dzisiaj powiedzieć, że odwaga otworzy przed nami nowe horyzonty i rzeczy niemożliwe staną się realne. Odrzucenie lęku napełni nas wielką radością, uwolni od zniewoleń i uzdolni do podjęcia Bożych wezwań.

W naszej parafii po jednych z rekolekcji ewangelizacyjnych wyłonił się zespół muzyczny, który posługuje naszej wspólnocie radosnym śpiewem. Ponieważ są to osoby bez wykształcenia muzycznego czy zawodowego doświadczenia w tej dziedzinie, musieli przełamać pierwszy lęk przed oficjalnym udziałem w liturgii. Po pierwszym entuzjazmie posługiwania przyszedł na nich pewien kryzys i obawa przed wejściem na następny etap. W tym roku polecieli do innego miasta na rekolekcje i warsztaty muzyczne zaoferowane przez zespół z dłuższym stażem. Bardzo interesujące było dla mnie obserwowanie ich po powrocie: poszczególni członkowie zespołu wychodzili na przykład do śpiewania psalmu w czasie mszy, czego wcześniej nie mieli odwagi zrobić. Dobry przykład odwagi innych ludzi i radość, jaką u nich widzieli, uzdolnił ich do podjęcia nowych wezwań.

Interesujące jest również to, że odwaga i radość idą często w parze. Człowiek, który odważy się podjąć Boże wezwanie, staje się bardziej radosny, a ta radość daje z kolei odwagę innym osobom. Tak mało jest jeszcze na codzień radości w naszych zgromadzeniach liturgicznych w Polsce. Radość i życzliwość są oznakami żywej wiary. Nie bójmy się okazywać naszej radości. Dobrze śpiewa Arka Noego: „każdy święty chodzi uśmiechnięty”. My natomiast często mamy błędne przekonanie, że świętość musi iść w parze z powagą, szacunkiem, milczeniem. Jak mawiał mój kierownik duchowy: „chrześcijaństwo nie jest religią dla smutasów.”

Ten sam kierownik duchowy, nasz były proboszcz, zrobił nam kiedyś takie ćwiczenie: polecił wypisać na kartce swoje charyzmaty: dary i talenty, którymi Pan Bóg nas obdarzył. Potem pisaliśmy, jakie charyzmaty widzimy u innych osób z naszej grupy. Następnie każdy wypowiadał swoje pragnienia: jakimi charyzmatami (niezależnie od tego, czy je posiadamy, czy nie) chcielibyśmy posługiwać. Jeśli moje pragnienia posługiwania pokrywały się z charyzmatami jakie inni u mnie widzieli i być może z tymi, które ja sam widziałem, to pewnie tylko brak odwagi powodował, że bałem się ich używać. Czasem prosimy Pana Boga o dary potrzebne nam do posługiwania we wspólnocie i je otrzymujemy, albo nawet więcej, niż prosiliśmy, ale trudno jest nam w to uwierzyć. Boimy się je wykorzystać i w efekcie nigdy nie doświadczamy wielkiej radości, jaka może się stać naszym udziałem.

Ciekawe, że w naszej mentalności łatwiej jest nam wyszukiwać w drugim człowieku wady aniżeli charyzmaty. Św. Jakub mówi nam dzisiaj w drugim czytaniu: Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego. (Jk 5, 9a) Zamiast szukać tego, co złe, odkryjmy dobro w naszym bracie i pochwalmy go za to. Być może to doda mu odwagi do posługiwania tym charyzmatem, którym Pan Bóg go obdarzył dla dobra całej wspólnoty.

Jan Chrzciciel w zatroskaniu o swoją wspólnotę posyła uczniów z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (Mt 11, 3) Będąc sam w więzieniu nie boi się o siebie. Myśli raczej o tym, czy wypełnił dobrze swoją misję i chce wskazać swoim uczniom Jezusa jako tego, za którym mają pójść. Czy ja mam odwagę zapomnieć o sobie, a zatroszczyć się o wspólnotę, w której żyję? Tytuł „Chrystus”, z greckiego „christos”, oznacza „namaszczony” (jako mesjasz), czyli posłany do wypełnienia swojej misji. Chrześcijanie też są namaszczeni przez chrzest i posłani do świata.

Raz ktoś mnie zapytał czy w niebie nie będzie nudno, bo jeśli wszystko tam jest i nie musimy się już o nic starać, to co będziemy robić, czy „tylko” uwielbiać Boga? Moja definicja nieba to zjednoczenie z Miłością. Prawdziwa, czysta miłość ma to do siebie, że największą radość czerpie z dawania siebie tym, których kocha, nie oczekując nic w zamian. W niebie będziemy więc kochać Boga i wszystkie stworzenia, dając w pełni siebie jako dar dla drugiego. Będziemy aktywnie zajęci tym kochaniem, bo będzie się ono wyrażać w uczynkach. To stworzy piękną harmonię, o której prorokował Izajasz poprzedniej niedzieli: Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana na kształt wód, które przepełniają morze. (Iz 11, 6-9)

Jeśli nie nauczymy się choć trochę tak kochać tutaj na ziemi, to istnieje niebezpieczeństwo, że takie niebo może nam się nie spodobać. Jeśli całe życie byłem egoistą i myślałem tylko o sobie, to nie będę chciał iść tam, gdzie mam kochać innych. Wybiorę piekło, gdzie będę mógł innych nienawidzić. Ksiądz Twardowski powiedział „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”. Ja dodaję: nie bójmy się kochać ludzi. Jeśli odnalazłem już Chrystusa w swoim sercu, to wiem, że On mnie posyła. Idąc więc tam, gdzie On mnie posyła, nie muszę się niczego bać.

Andrzej Sobczyk

 

 

© 1996–2004 www.mateusz.pl