Rekolekcje przed Zmartwychwstaniem

8 MARCA 2001, CZWARTEK

 

 

Proście, a będzie wam dane...
Mt 7, 7–12

Na początku musimy uczciwie przyznać: proszenie nie jest naszą najmocniejszą stroną. Jest chyba sztuką równie trudną jak zakwestionowanie siebie. Bo proszenie zakłada naszą niemoc, nasz niedostatek, jakiś brak. To znaczy, że nie mamy wszystkiego, że potrzebujemy drugiego człowieka by był „dopełnieniem” naszych braków, niezależnie od tego, czy chodzi o rzeczy materialne, intelektualne czy tez duchowe.

My tak bardzo lubimy być samowystarczalni. Tak bardzo lubimy być panami sytuacji, przygotowani na każdą, nawet najbardziej nieprzewidzianą sytuację i okoliczność. Proszenie o coś staje się wtedy słabością, ułomnością, wręcz czasem wadą.

Nie tak pojmuje tę sprawę Jezus a za Nim chrześcijanie. Proszenie bowiem to najlepsza szkoła pokory, to uznanie swej zależności: najpierw od Stwórcy, od którego wszystko pochodzi, a następnie od drugiego człowieka, w ręce którego tenże Stwórca złożył zarząd nad Swoimi dobrami. Proszenie to głęboko chrześcijańska cnota wszystkich ubogich w duchu. Jestem zależny, jestem niemocny, potrzebuję Ciebie Boże i potrzebuję Ciebie człowieku, bym mógł istnieć i egzystować.

Jest jeszcze jeden aspekt tej cnoty. W akcie prośby uznajemy, że tak naprawdę nic nam się nie należy, nie jesteśmy absolutnymi panami tego, co się wokół nas znajduje a jedynie zarządcami i tymczasowymi użytkownikami.

Tej postawy proszenia trzeba się codziennie uczyć. I myślę, że najgorzej wychodzi nam to w codziennych, wydawałoby się w najbanalniejszych sytuacjach a także względem najbliższych nam osób jak matka, ojciec, brat, siostra, przyjaciel uważając, że to coś naturalnego, normalnego i nie trzeba o nic prosić. Właśnie od nich proponuję rozpocząć naukę „proszenia” o wszystko, zwłaszcza o to, co jest „niby” takie normalne.

Grzegorz Ginter SJ

 

 

 

 

 

 

na początek strony
© 1996–2001 Mateusz