Jezus żyje!

17 KWIETNIA 2001, WTOREK WIELKANOCNY

 

 

...stała przed grobem płacząc...
J 20, 11-18

Mario, dlaczego płaczesz? Czyżbyś nie wierzyła, że On żyje? Przecież zapowiedział to wcześniej, a ty to słyszałaś! Twój płacz wygląda na brak zaufania, zawierzenia słowom Mistrza. Dlaczego szukasz Go tutaj, a nie wśród żywych?

Chyba jestem zbyt surowy dla ciebie. Wydaje mi się, że twoja postawa i tak jest lepsza od mojej – ty tylko stałaś i płakałaś, a ja zacząłem się cofać. To było bardzo straszne i trudne...

Byłem pewny mego powołania. Jak na skrzydłach wróciłem do pracy, ale... nic nie robiłem, by zrealizować moje powołanie. A im więcej czasu upływało, tym więcej wątpliwości rodziło się w moim sercu. Dopuszczałem je do moich myśli i one zaczęły kształtować powoli moją postawę a była to postawa ucieczki. Doszedłem do wniosku, że nie potrafię udźwignąć tego brzemienia powołania do życia kapłańskiego i że lepiej będzie jak założę rodzinę. Jednak zaczęły się dziać trochę dziwne dla mnie rzeczy. Kiedy bowiem myślałem o życiu kapłańskim, było to trudne, ale myśli te wlewały we mnie pokój  i wewnętrzną radość. Gdy zaś myślałem o rodzinie, to wydawało mi się, że to będzie łatwiejsze i lepsze dla mnie, ale jednocześnie czułem jakiś ciężar, smutek a często wręcz strapienie. Dopiero po czasie uprzytomniłem sobie, że wtedy dokonywał się we mnie wybór według drugiego sposobu Św. Ignacego, czyli przy pomocy pocieszeń duchowych i strapień. Kiedy z całych sił uciekałem od pierwotnego wyboru kapłaństwa, czułem się fatalnie, choć było to po mojej myśli. Kiedy zaś myślałem o realizacji planu Bożego, odczuwałem to jako brzemię, ale jednocześnie byłem jakby innym człowiekiem – pogodniejszym, radośniejszym.

Był to dla mnie ciężki okres, który trwał cały rok. Smutny rok, bo większość czasu poświęciłem na spieranie się z Bogiem i de facto ucieczkę od Niego, ale jednocześnie był to rok bogaty w doświadczenia. Zacząłem sobie powoli układać życie, ukończyłem szkołę podoficerską, zmieniłem wydział – co było swego rodzaju awansem. Wszystko było niby proste, ale... To „ale” ciągle nie dawało mi spokoju. Kiedy myślałem, że ten problem zostanie w moim życiu nierozwiązany i że jeszcze długo będę musiał się z nim męczyć, Bóg przyszedł „jak zwykle” z pomocą i po raz drugi doświadczyłem cudu, który przerósł mnie.

Przyszedł czas wyjazdu do domu na święta wielkanocne. Chciałem przeżyć je głęboko i spodziewałem się, że w czasie Triduum Paschalnego Bóg da mi odpowiedź na moje wątpliwości. Tak się jednak nie stało. Zrozumiałem wiele rzeczy, ale tego jednego nie rozwiązałem. Wierzyłem w Boga, ale chyba Jemu nie wierzyłem, nie dowierzałem, nie ufałem, wątpiłem...

Grzegorz Ginter SJ

 

 

 

 

 

 

na początek strony
© 1996–2001 Mateusz