Mały poradnik (przed)małżeński

5. Kochać dojrzale

 

 

Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem a jednak zdarzają się takie dni, że coś się załamuje, coś nam nie wychodzi. Kiedy już minie chwila kryzysu, przychodzi czas na zastanowienie. Co się z nami stało, gdzie tkwi przyczyna naszych nieporozumień? Przecież każde z nas chce jak najlepiej, staramy się oboje, a co najważniejsze bardzo się kochamy!

Słowo "kochać" odmieniane na różne sposoby traktujemy często jak magiczne zaklęcie. Wydaje się to zresztą poniekąd uzasadnione, gdyż obecnie właśnie wzajemna miłość bywa głównym, a nawet jedynym powodem, dla którego dwie osoby pragną założyć rodzinę... Kiedy więc w naszym związku pojawia się jakiś problem rozpatrujemy go doraźnie, potem przebaczamy sobie przykre chwile lub bez dodatkowych zabiegów puszczamy je w niepamięć, upewniamy się co do stałości naszych uczuć, aby w końcu wrócić do stanu harmonii lub choćby wypracowanej w dotychczasowym współżyciu równowagi.

Zanim więc ponownie rozdzieli nas jakieś nieopatrzne słowo czy nieprzemyślany gest spróbujemy zastanowić się wspólnie nad źródłem takich sytuacji. Dlaczego nawet silne uczucie nie daje nam gwarancji niezmąconego niczym szczęścia?

Może warto więc trochę przyjrzeć się tej naszej miłości? Co mam na myśli kiedy mówię, że Cię kocham? Czy moja miłość jest wzniosła, szlachetna, ofiarna, czy też płytka, egoistyczna, banalna. Czy jest ona już wszystkim na co mnie stać, czy też dbam o nią i pragnę ją doskonalić?

Od najmłodszych lat zdobywamy ciągle jakieś sprawności. Uczymy się mówić, chodzić, jeść, czytać, pisać, jeździć na rowerze... Oceniamy wzajemnie swoje umiejętności. Wstydliwym milczeniem bądź lekceważąco pomijamy jednak czy i na ile opanowaliśmy zdolność kochania?

Tymczasem choćby sami przed sobą powinniśmy uznać to, że miłość także wymaga nauki, a od wczesnego dzieciństwa proces jej rozwoju polega na pewnym, ogólnie stwierdzalnym prawidłowościom.

Od urodzenia matka poprzez swoją życzliwą obecność uczy dziecko miłości. Pielęgnując, karmiąc, darząc uśmiechem, miłym gestem, kochając pozwala mu doświadczyć tego, czym jest miłość. Małe dziecko, mniej więcej do trzeciego roku życia przeżywa to nasze uczucie jedynie gdy jesteśmy przy nim blisko. Wraz z naszym krótszym bądź dłuższym odejściem, wyjazdem znika z jego świadomości to, co do niego czujemy, jakby zapomina o tym, że jest przez nas kochane. Dla tego okresu synonimem miłości jest więc bliskość. Kiedy dziecko chce się czuć kochane domaga się tej naszej bliskości bez względu na wszystko. Domaga się bezwzględnie jedzenia, pielęgnacji, zabawy nawet gdy jesteśmy chorzy lub zmęczeni. Miłość małego dziecka jest więc bardzo rozkoszna, ale często wyczerpująca przez jego egoistyczne pojmowanie świata.

Około trzeciego roku życia mały człowiek zaczyna zauważać i respektować nasze potrzeby. Potrafi dłuższą chwilę zająć się czymś grzecznie, abyśmy mogli odpocząć lub wykonać jakąś pracę. Chętnie, chociaż krótko i nieporadnie, służy nam pomocą. Już wie, że mamusia nawet jeśli śpi czy jest w mieście lub w pracy to go kocha. Początkowo usiłuje domagać się, aby całe matczyne uczucie było skierowane wyłącznie na niego. Kiedyś pojmie, że im bardziej rodzice kochają się nawzajem, tym większą miłością potrafią obdarzyć jego i jego rodzeństwo a miłość do braciszka nie pochodzi z "zapasów" uczuć przeznaczonych dla niego. Zanim jednak to nastąpi dziecko dorasta i własnymi siłami pragnie zagwarantować sobie jedynie, przeznaczone tylko dla niego uczucie, którego potrzebę tak bardzo odczuwa. Wyłączność kontaktu, lojalność i bezwzględnie rozumiana wierność jest tym, co stanowi istotę przeżywania miłości w okresie od 3 do około 15 roku życia.

Wraz z dojrzewaniem fizycznym i psychicznym rozwija się także miłość nastolatka. Dorastający młodzieniec czy dziewczyna wie już, że kiedy się kocha, chce się dużo ze sobą przebywać oraz, że prawdziwe uczucie wymaga wzajemnej wyłączności. Miłość młodzieńcza jest jednak już bogatsza. Potrafi intensywnie przeżywać to swoje oczarowanie: wzdychać, szlochać, pisać wiersze, tęsknić, pogrążać się w rozmyślaniach, wspólnie smucić się, rachować, zachwycać i wspominać. Młodość cieszy się radością drugich i nie potrafi być obojętna, gdy spotyka się z cudzym cierpieniem. Posiada niezwykłą moc współczucia i współodczuwania tzw. empatii. Jednak dorastająca córka chociaż bardzo rozumie zmęczenie swojej matki i ogromnie jej współczuje, że jest taka zapracowana, ulituje się nad nią, pogładzi po głowie, to nie potrafi np. dotrzeć do przyczyn jej złego samopoczucia i odciążyć ją w pracach domowych własnoręcznie lub zorganizować jakąś pomoc. Tak więc młodość ubogaca przeżywaną miłość o tą szczególnie cenną umiejętność jaką jest empatia. Miłość młodzieńcza jest wzniosła i uskrzydlona, chciałaby pomóc całemu światu, zlikwidować głód, katastrofy i wojny. Jest jednak krucha jak mgiełka, bardzo nieśmiała i... bezradna.

Zdolność do aktywności, przejawiająca się poprzez działanie i towarzysząca jej odpowiedzialność pojawia się zazwyczaj dopiero wraz z psychiczną dojrzałością danego człowieka. Dorosły potrafi nie tylko poświęcić swoje uczucie tej jedynej, jedynej osobie; nie tylko wczuwać się w przeżywane przez nią stany emocjonalne, lecz także odpowiedzialnym działaniem wspomagać się wzajemnie, kreować otaczającą ich rzeczywistość, aktywnie przeżywać każdą wspólną chwilę: być po prostu razem na dobre i na złe... Kochać w pełni, kochać dojrzale.

Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawą, że to o czym mówimy stanowi pewien model, do którego dążymy, a efekty tych starań bywają często dalekie od przedstawionego ideału. Osiąganie tego podstawowego jak gdyby stopnia miłości dojrzałej jest szczególnie utrudnione tam, gdzie miłość w swoim naturalnym rozwoju napotyka na jakieś przeszkody, w których wyniku ulega zniekształceniu, wypaczeniu, a często wręcz zatrzymaniu, na którymś z omawianych powyżej etapów. Oczywiście zależnie od indywidualnych doświadczeń życiowych danej jednostki zjawisko to może być mniej lub bardziej wyraziste, a w swojej skrajnej formie ocierać się może wręcz o patologię.

Gdy rozwój miłości zatrzyma się na pierwszym z kolejnych progów, gdzie jednym sposobem jej wyrażania i doświadczenia była wzajemna bliskość, widzimy człowieka nieodpowiedzialnego do zawarcia małżeństwa, który już jeśli już jednak założył rodzinę, będzie partnerem męczącym, egoistycznie wymagającym zaspokajania przede wszystkim własnych potrzeb i spędzania wspólnie każdej chwili bez liczenia się z realnymi możliwościami i sytuacją swojego współmałżonka.

Człowiek dorosły, którego uczucie w swoim rodzaju nie potrafi wykroczyć poza drugi etap miłości przeżywanej jako wyłączności chęć posiadania, może zewnętrznie sprawiać wrażenie dobrego małżonka. Jest niezłym organizatorem życia rodzinnego, lecz współmałżonka i dzieci posiada podobnie jak dom i jego wyposażenie. Rodzina stanowi jego wyłączną własność. Można się nią pochwalić, można dowolnie kierować losami poszczególnych jej członków i przez nich nawet niejako realizować swoje niespełnione marzenia. Fatalny a nieraz tragiczny wymiar przybierać może taka miłość, kiedy żądana i oczekiwana wyłączność zostaje faktycznie, bądź tylko w wyobraźni danego człowieka, złamana. Zazdrość, która do pewnego stopnia jest normalna dla trzylatka bądź dla pięciolatka, u osoby dorosłej przestaje już budzić uśmiech czy pobłażliwość, a staje się poważną przeszkodą na stworzenie prawdziwej wspólnoty, obdarowujących się dobrowolnie swoją miłością osób.

Kiedy natomiast rozwój miłości zatrzyma się na etapie przeżywania młodzieńczego, możemy wyobrazić sobie sympatyczną ale mimo to nieodpowiedzialną osobę, której działanie na rzecz rodziny będzie zależne od aktualnych, zmieniających się dość nagle nastrojów. Może to być partner współczujący, dobry na wspólne wakacje, ale w związku małżeńskim obarczający całą odpowiedzialnością i spychający wszelkie poważne a także codzienne działania na barki współmałżonka. Można liczyć na jego wyrozumiałość ale nie na realną pomoc i współobecność w tworzeniu poprzez sprawy wielkie i drobne codzienności małżeńskiej i rodzinnej.

Dojrzała miłość potrzebuje wzajemnej bliskości i wyłączności, potrafi współodczuwać z osobą kochaną, ale nade wszystko umie przejąć za nią odpowiedzialność i mobilizować całą swoją aktywność dla niej i dla powstałej wspólnoty.

Tak rozumiane uczucie stanowi dopiero pewne podłoże dla kształtowania swojego niepowtarzalnego kolorytu tej miłości, na której pragniemy budować nasze małe, prywatne szczęście.

Miłość może i powinna rozwijać się oraz zmieniać swoje oblicze także w małżeństwie.

Trudno powiedzieć czy kres naszego życia będzie ostatecznym podsumowaniem tego rozwoju...

 

ALEKSANDRA CICHOSZ

 


poprzedni odcinek następny odcinek

początek strony
© 1996-1997 Mateusz