Rodzina

 
MACIEJ TABOR

Ostra konkurencja

 

 

Co to jest: w jego towarzystwie dziecko się nie nudzi; mogłoby z nim przebywać przez cały dzień; wpatruje się weń z podziwem i zaciekawieniem; naśladuje to, co on pokaże?

Możliwe odpowiedzi:
A: telewizor
B: komputer
C: tata

Zacznijmy od końca...

 
Tata

Jest 22.22. Dwaj nasi malcy okrywają pewnie w swoich snach nowe światy, a ponieważ obejrzeli dziś na dobranoc starych, poczciwych „Bolka i Lolka”, to raczej nie grozi im żaden koszmar. Na dodatek przed zaśnięciem posłuchali przeczytanej z „Biblii dla dzieci” opowieści o zesłaniu Ducha Świętego, no bo jak tu odmówić czteroletniemu Dominikowi, gdy ten prosi: — A poczytasz nam z Biblii o Jezusie?. I z całym szacunkiem dla Pisma Świętego, ale mnie się zdaje, że jemu najbardziej chodzi o samo „poczytasz”, bo wtedy tatuś, który w ciągu dnia pędzi z jednej pracy do drugiej i którego widzi się rano, chwilę po południu, a potem dopiero wieczorem, będzie jeszcze blisko na koniec przed zaśnięciem. Starszy, Michał, codziennie pyta, kiedy wrócę z pracy, a dziś zaintrygowało go, dlaczego trzeba pracować tak długo. Wielu naszych znajomych żyje podobnie i bynajmniej nie jest to pogoń za luksusem. Nie zawsze więc mam siły i ochotę, żeby po przyjściu do domu zająć się chłopcami tak, jak dzisiaj. Przychodzą po jakimś czasie takiej gonitwy chwile, kiedy ma się dość, i wtedy uświadamiam sobie, że bezpowrotnie umykają mi bardzo ważne i piękne dni. Jest taka piosenka, w której dzieci śpiewają: Sanki są w zimie, a rower jest w lato — mama to nie jest to samo, co tato, a w refrenie: Nie boję się, gdy ciemno jest — Ojciec za rękę prowadzi mnie. Tu nie chodzi o to, że tata jest kimś lepszym i ważniejszym, bo oboje rodzice są niezastąpieni w swoich rolach. Ale tata jest potrzebny, żeby pomóc i dzieciom, i ich mamie odnaleźć równowagę, by rozładować trudne sytuacje, by zadziałać z męską stanowczością, by pozwolić poszaleć i zrealizować zwariowane pomysły. By — gdy jego żona ma już dość pracy, sprzątania, zakupów, gotowania, prania, prasowania, pilnowania odrabianych lekcji, doprowadzania do porządku wymykającego się z rąk domowego chaosu  — zabrać dzieciaki na spacer lub ułożyć do spania (tylko pamiętajcie o poskładaniu ubrań i zakręceniu tubki z pastą do zębów!). Tata jest ważny i lubi być z siebie dumny. Na przykład wtedy, gdy sam wymyślił i opowiedział bajkę na dobranoc. To nic trudnego — nie trzeba być pisarzem. Recepta na sukces jest prosta: małe dzieci lubią słuchać o tym, co ich dotyczy (przypomnijcie sobie najładniejsze bajki — one powielają codzienne sytuacje z i nie muszą powtarzać schematów z sensacyjnych filmów dla dorosłych albo z horrorów). Kiedyś opowiadałem naszym synom co wieczór jedną lub dwie historyjki, w których główne role grali też dwaj chłopcy — braciszkowie, tyle że mieli inne imiona. Jeśli w ciągu dnia zobaczyliśmy bociana, to było o spotkaniu z bocianem; jeżeli byliśmy w lesie, to o wyprawie do lasu i tak dalej. Skutek był odwrotny od zamierzonego — oni nie chcieli spać, dopominając się dalszego ciągu, a mnie plątał się senny język i zacierała rzeczywistość.

Jeśli nie wymyślać, to czytać: „Plastusiowy pamiętnik”, „Kubuś Puchatek”, „Miś Uszatek”, „Czarnoksiężnik z krainy Oz” i kolejne części z tego cyklu (absolutna rewelacja dla nieco starszych dzieci), „Pinokio” — cała wspaniała dziecięca klasyka, którą podsunie wam bibliotekarka. Dlaczego czytać? Bo czytanie uspokaja dzieci, wycisza je, pobudza wyobraźnię, wprowadza w świat książek, rozwija ich wrażliwość, pozostawia niezatarte wspomnienia. No i sami możemy nadrobić zaległości z dawnych lat...

 
Komputer

Tata, a mnie się nuuudzi — w języku naszych synów te słowa tak naprawdę znaczą — My chcemy pograć na komputerze. Można najdłużej jak to możliwe starać się trzymać dzieci z dala od komputera, ale w końcu kapitulujemy, więc staramy się, by przynajmniej miały do dyspozycji ciekawe i pożyteczne programy. W naszym świecie nie da się już uniknąć kontaktu z tym elektronicznym pudłem — trzeba nauczyć się z nim żyć. Łatwiej to zrozumieć tatusiom niż mamusiom, bo mężczyźni wykazują wrodzone zainteresowanie dla wszelkich zabawek. Pamiętam, jak w czasach studenckich (to były zupełne początki telewizji satelitarnej i video w Polsce), przechodząc przez krakowski rynek, zatrzymywałem się czasem przy wystawie jednego ze sklepów — za szybą wyświetlano kreskówki z kaczorem Donaldem. Zawsze stała tam grupka osób... i nie były to kobiety. No więc co jak co, ale komputer załatwia się u tatusia i tu uwaga — jeśli myślicie, że jesteście niezastąpieni, to szybko zostaniecie wyprowadzeni z błędu, kiedy okaże się, że wasze propozycje przegrywają z Lwem Leonem (daj Boże, żeby tylko z nim). Poza tym wnet się przekonacie, że przynajmniej na początku z całego bogatego w treści edukacyjne programu wasze dzieci najchętniej wybierają filmy i animacje, które potrafią oglądać na okrągło. Po pewnym czasie ta niewinna zabawa staje się niebezpieczna, bo coraz częściej, gdy komputer jest wyłączony, słyszycie znajomy refren: — Nuuudzi mi się... — a to oznacza, że dziecko nie potrafi zorganizować sobie czasu, wymyślić zabawy — prawdziwy świat staje się mniej ciekawy. Dlatego może szkodzić nadużywanie nawet skądinąd przydatnych programów edukacyjnych. Dlaczego? Bo dziecko siedzi bez ruchu i najczęściej zgarbione — nie oddycha więc głęboko i nie dostarcza organizmowi potrzebnej ilości tlenu; bo psuje sobie wzrok, wpatrując się w migotający ekran; bo traci pomysłowość, wyobraźnię i inicjatywę. Cały czas piszę o nadużywaniu tego pożytecznego skądinąd narzędzia. Przeważnie nie pozwalamy chłopcom spędzać przed monitorem więcej niż pół godziny, a starszemu stawiamy czasem warunek: przynajmniej pół godziny garbienia się nad książką za pół godziny przy komputerze.

Jest jeszcze inne niebezpieczeństwo: że zaczniemy coraz częściej wyręczać się komputerem jak niańką i powoli albo bardzo szybko będziemy tracić kontakt z naszymi dziećmi. Dobrym sposobem może być zatem wspólne uczenie się — jest wiele atrakcyjnych programów komputerowych pobudzających ciekawość świata (na przykład programy edukacyjne Optimusa–Pascala) — tylko wtedy koniecznie poproście żonę, żeby od czasu do czasu spojrzała na zegar...

 
Telewizor

To jeszcze jedno wciągające pudło i w zasadzie wspomniane wcześniej — „Nuuudzi mi się” — może równie dobrze oznaczać, że na żadnym kanale nie ma akurat nic zajmującego. O telewizji pisaliśmy już kiedyś na tych łamach, więc dorzucę tylko parę uwag. Tak jak we wszystkim i w tym przypadku obowiązuje zasada zachowania umiaru. Wprawdzie mamy znajomych, którzy obywają się bez telewizora, ale nie stać nas na heroiczny gest zamknięcia tego sprzętu w szafie na stałe. A jeśli tak, to trzeba nauczyć się z nim żyć. Po co jednak zapraszać do domu telewizję kablową, satelitarną czy jakieś pakiety cyfrowe, skoro i tak wystarczająco dużo rzeczy pożytecznych i bzdur można zobaczyć w czterech ogólnodostępnych programach, a płacenie comiesięcznego dodatkowego abonamentu i dostęp do kilkudziesięciu programów prowokuje do tego, żeby oglądać więcej i marnować życie z pilotem w ręku. Między bajki włóżmy argumenty, że posiadanie anteny satelitarnej pomoże dziecku w nauce języków obcych — to będzie ostatnia rzecz, do której ją wykorzysta.

Nie jest łatwo stworzyć dzieciom atrakcyjną alternatywę w spędzaniu wolnego czasu, tym bardziej, że sami często nie mamy go za wiele. Ale jeśli chcemy, żeby jedyna właściwa odpowiedź na postawione na początku pytanie brzmiała: „tata”, to nie mamy innego wyjścia niż starać się ze wszystkich sił.

Teraz, spędziwszy ostatnie półtorej godziny przy komputerze, pójdę jeszcze sprawdzić, czy w telewizji nie ma czegoś ciekawego. No tak... najtrudniej zacząć od siebie.

Maciej Tabor

 

 

 

 

na początek strony
© 1996-1999 Mateusz