www.mateusz.pl/wam/zd

KS. ALFONS J. SKOWRONEK

Promieniowanie dzieciństwa Jezusa

 

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, WIOSNA 54/2007

W greckiej czy łacińskiej literaturze antyku opowiadania o narodzinach i dzieciństwie odczytywać można jako zapowiedzi przyszłej wielkości i sławy prezentowanych osobistości. W Żywotach sławnych mężów Plutarch pisze o młodym Cyceronie: „Niańce [...] objawiła się jakaś postać i powiedziała jej, że wychowuje «coś wielkiego na pożytek całego Rzymu». Z początku wydawało się to każdemu tylko marą senną i niedorzecznością. Rychło jednak, gdy tylko dorósł do lat szkolnych, dał dowód prawdziwości wróżby. Tak bowiem zabłysnął i taką sobie dzięki swym wybitnym zdolnościom zdobył sławę wśród uczniów, że ojcowie jego kolegów chodzili z nimi do szkoły, aby na własne oczy ujrzeć owego Cycerona i przekonać się o jego pod niebo wysławianych postępach i bystrości w naukach” 1.

Historia dzieciństwa Jezusa

W tym historycznym podaniu odkryć wolno pewien motyw, który warto przemyśleć także przy interpretacji perykopy o odnalezieniu dwunastoletniego Jezusa w świątyni. Mam tu na myśli wczesną duchową dojrzałość danego protagonisty. Oto Maria i Józef odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami (Łk 2, 46-47). Potem wrócili do Nazaretu, Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 52). Podobny wątek podejmuje św. Mateusz, kiedy w jednym i tym samym akapicie dwukrotnie mówi, że poczęcie przez Maryję Jezusa dokonało się za sprawą Ducha Świętego (por. Mt 1, 18. 20). Wyjątkowość tego poczęcia, wręcz jego uniwersalizm, wypływa ze słów Anioła Pańskiego zwiastującego Józefowi: Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów (Mt 1, 21).

Opierając się na tych fragmentach historii dzieciństwa, wolno wyraźnie sugerować, że już we wczesnym stadium rozwoju każdej ludzkiej osobowości krystalizują się określone zarysy charakteru człowieka, już wtedy wykrywać i śledzić można kontury kształtującej się i dojrzewającej indywidualności, a nawet wielkości „projektu człowiek”, któremu kiedyś zlecony zostanie mandat sięgający dalekiej i nieznanej przyszłości. Relacjonowane przez Ewangelistów epizody są pod względem narracyjnym szczególnie interesujące. W świetle swych bardzo dokładnych danych inspirują do przemiłych dociekań. Ujmujące do dziś jest pochylanie się otoczenia nad nowo narodzonym dzieckiem: Co z tego dziecięcia wyrośnie? Kim będzie? Czym nas zaskoczy? Jakie możliwości są zaklęte w tej maleńkiej istocie? W dziecku posiane zostało ziarno, które kiełkuje i będzie się rozwijało wzwyż i wszerz.

W Ewangelii św. Jana Jezus mówi o konieczności powtórnego narodzenia się, narodzin z wichru Ducha Świętego, który wieje tam, gdzie chce (J 3, 5-8). Prawdziwe życie zjawia się zawsze bez przyłożenia do tego dzieła ręki człowieka. Dziewiczość uchodziła od zarania świata za tajemnicę wszelkiego życia wokół nas. Jedynie moc wiatru wytwarza życie w sposób, którego tchnienie wymyka się wszelkiej obserwacji i które w swym wnętrzu ustawicznie budzi się od nowa. Jesteśmy bytami zrodzonymi jako istoty wolne, nigdy nieskrępowane, zawsze otwarte na każdą możliwą postać.

W tym momencie może ktoś powiedzieć, że ludzie zrodzeni z ducha i wiatru są w gruncie rzeczy chorągiewkami podatnymi na wszelkie podmuchy. Czyż ludzie unikający wszelkiego zobowiązującego zaangażowania nie są czymś innym niż upiornymi zjawami, których należy się lękać? Owszem, takich indywiduów trzeba się bać! Albowiem lody świata nie wytrzymają zrywu ciepłego wiatru, który swym powiewem topi uruchomione lodowce przymocowane do górskich zboczy. I rzeczywiście: uwolnienie z krańców ziemi wiatru kryje w sobie ryzykowne niebezpieczeństwo. Właśnie taki jest w swej istocie Jezus z Nazaretu. Tej siły światła i ciepła wiatru użycza każdemu, kto pojmuje Go i przyjmuje w swym sercu. Staje przed nami jako Człowiek królewskiego rodu, któremu sam Bóg w niebie oddaje hołd: Dziecię Dawidowe, Dziecię światłości, Dziecię wiatru. Synu Człowieczy, Ty jesteś wszystkim, czym my jesteśmy. Uczyń nas tym, czym moglibyśmy być – i być powinniśmy w oczach Bożych.

Wróćmy do opowiadań Ewangelistów. Mogą one być odczytywane wstecz i do przodu: treści już opowiedziane same z siebie ślą sygnały w nieznaną przyszłość, a zarazem budzą w czytelniku czy słuchaczu śmiałe oczekiwania, rozwijane przez ewangelicznych narratorów więcej lub mniej barwnie, dzięki czemu napięcie opowiadania niepomiernie rośnie. W opowiadaniach narodzin i dzieciństwa pierwszych rozdziałów Ewangelii św. Łukasza chodzi – w odniesieniu i do Jana Chrzciciela, i do Jezusa – o początek życia, które ma swój wyraźny wymiar publiczny. Opowiadanie o narodzinach Jana jest krótsze niż opis narodzenia Jezusa. W Łukaszowym fragmencie narracji Jan i Jezus są sobie przeciwstawieni. Przewagę później Narodzonego uwypukla ze szczególną wyrazistością wyczerpujący opis narodzin Jezusa. Centralne znaczenie orędzia, które zwiastuje Anioł, czytelnicy Ewangelii Łukaszowej sami mogą współprzeżywać, albowiem narrator niejako wyhamowuje tempo opowiadania i przechodzi do bezpośredniego trybu mowy: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu (Łk 2, 10). Apogeum opowiadania możemy odnaleźć w następnym wersie, w którym Anioł proklamuje znaczenie Nowonarodzonego: Dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan (Łk 2, 11).

Nowo narodzone Dziecię zrodzone zostaje więc z góry nie tylko rodzicom jako ich potomek, lecz jest wydane na świat dla większego obszaru społeczności i scharakteryzowane za pomocą znaczących tytułów: nazwane zostaje Zbawicielem (sotér), Chrystusem (xristós) i Panem (kyriós). Zestawiając opowiadania o Janie Chrzcicielu i Jezusie z dwóch pierwszych rozdziałów Ewangelii św. Łukasza, widać nie tylko ilościową nadwyżkę tekstu dotyczącego Jezusa. Relacjonując wydarzenia w świątyni (por. Łk 2, 22. 41-51), Ewangelista podkreśla, że Jezus – poprzez swych rodziców – był silniej niż Jan związany ze świątynią (por. Łk 1, 5-25). Zaprezentowany zostaje zatem jako osoba ukierunkowana na religijne centrum Izraela. Łukaszowe opowiadanie o dwunastoletnim Jezusie w świątyni nie znajduje swej paraleli w Ewangelii św. Jana.

W opowiadaniach św. Łukasza o narodzeniu, obrzezaniu i nadaniu imion Jan Chrzciciel oraz Jezus wyzwalają w otoczeniu uderzające reakcje. Mowa jest o zdziwieniu i zdumieniu, o szerzeniu się ich imion i o strachu jako reakcji na nadzwyczajne spotkania. W odniesieniu do Jezusa w drugim rozdziale Ewangelii św. Łukasza nie jeden raz mówi się o zdziwieniu ogarniającym ludzi. Zasłyszane pogłoski zaskakują nawet rodziców. Czytamy tu także o większej grupie, do której docierają wieści głoszone dotąd w małym kręgu, a które w swej narracji są bardzo interesujące i wymowne. Jest też mowa o zdziwieniu wszystkich słuchających (Łk 2, 47). W krąg słuchających wpisane poczuć się mogą także dzisiejsze czytelniczki i czytelnicy Ewangelii Łukasza.

Bóg i człowiek na wysokości oczu

Narzuca się pytanie, czy w tych czasowo odległych opowiadaniach o dzieciństwie Jezusa, a także w naszym ludowym świętowaniu Bożego Narodzenia, świąt często aż do ckliwości „usentymentalnionych” i spłyconych, żarzą się, może przysypane, jakieś promienie oświetlające drogi człowieka XXI wieku? Z miejsca należy stwierdzić, że w imponująco-uniżonym zstąpieniu Boga do nas, ludzi, tkwi jądro tajemnicy Bożego Narodzenia, opisywane przez Ewangelistów Jezusowego dzieciństwa. Posłużmy się obserwacją znaną dorosłym z własnego doświadczenia. Jeżeli pragną bawić się z małymi dziećmi, muszą uklęknąć na podłodze, aby z dzieckiem spotkać się na wysokości oczu. Ten ruch ciała nie jest gestem przez dorosłych specjalnie lubianym. W codziennych zachowaniach, także w relacjach zawodowych dzisiejszego uprzemysłowionego społeczeństwa, ludzie dorośli niechętnie rozmawiają z drugimi na wysokości oczu. Dominować zdaje się raczej kierunek z góry w dół i z dołu do góry. Tak przynajmniej wygląda wzrokowy kontakt między przełożonymi a podwładnymi. Jednak kiedy ludzie dorośli chcą się bawić z dziećmi, nie pozostaje im nic innego, jak tylko przyklęknięcie i pozycja oko-w-oko.

W tym niepozornym, ale godnym uwagi ruchu ciała dorosłych wyraża się tajemnica Bożego Narodzenia. Jest to mianowicie ten sam ruch, jaki najpierw zainscenizował Bóg w Bożym Narodzeniu. Aby być blisko nas, jak tylko to możliwe, nieskończony i wieczny Bóg opuścił niebo; niejako uklęknął na ziemskim gruncie ludzi. A Słowo stało się Ciałem i zamieszkało wśród nas (J 1, 14). Bóg wykonuje tutaj ruch, który staje w poprzek naszych codziennych ludzkich zachowań. Albowiem ludzie często nie wytrzymują w swoim człowieczeństwie i pragną stać się jak Bóg. Objawia się to w tym, iż sami czynimy siebie miarą wszystkich rzeczy, intronizując siebie jako panowie życia i śmierci. Utożsamiamy się z obietnicą rajskiego węża: Będziecie jako Bóg (Rdz 3, 5).

W tej karkołomnej próbie przebóstwienia siebie biblijne orędzie lokalizuje pragrzech pierwszej pary ludzkiej, który zaciera różnicę między Bogiem a człowiekiem, między Stwórcą a stworzeniem. Celnie ujmuje tę rzeczywistość Marcin Luter: „Ponieważ w grzechu Adama opuściliśmy nasze człowieczeństwo, aby się wznieść na szczebel podobieństwa do Boga, Bóg opuścił swoją boskość, zstąpił w Chrystusie w nasze ciało i przywrócił nam nasze porzucone człowieczeństwo”. Bóg wkroczył w samo centrum ludzkiej rzeczywistości. W swym Synu sam staje się dzieckiem. W betlejemską noc Anioł dokładnie tak mówi do pasterzy: A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie (Łk 2, 12). Aby nam spojrzeć prosto w oczy, Bóg nie pragnie stać się tylko odrobinę człowiekiem, przyjmuje nasze człowieczeństwo w całości, bez cięć.

Co to znaczy być człowiekiem? To pytanie narzuca się samo i pozostaje w orbicie problematyki naszego dzieciństwa. Przechodzenie do dojrzałości to niezmierny, absolutnie jednorazowy proces! Czy my, ludzie, jesteśmy w Bożych oczach aż tak ważni, że On dosłownie pragnie stać się jednym z nas? Faktycznie – rzecz ma się dokładnie tak. Dla Boga jesteśmy nieskończenie ważni i to w tej mierze, że Bóg chce dzielić nasze życie, naszym życiem żyć. Czy ten stan rzeczy nie wpływa na to, jak my sami pojmujemy siebie jako ludzie? Czy często podejmowaliśmy refleksję nad tym, co to znaczy „być człowiekiem”? Prawdopodobnie raczej rzadko. Zastanówmy się nad tym przez chwilę.

Pod niejednym względem jesteśmy istotami jedynymi w swoim rodzaju. Wśród wszystkich żyjących istot tylko my rozporządzamy duchem i inteligencją, potrafimy myśleć, pojmować i twórczo pracować. Tylko my jesteśmy osobami zdolnymi miłować i budować relacje. Tylko my dysponujemy wolnością, możemy podejmować decyzje, czynić świadomie dobro i ponosić odpowiedzialność. Biorąc to pod uwagę, wolno powiedzieć, iż być człowiekiem to rzecz wielka, jedyna w swoim rodzaju. Czy z tego powodu możemy być dumni?

 Nasze człowieczeństwo ma jednak i swą drugą stronę. Jak wszystkie inne żyjące istoty włączeni jesteśmy w nurt przemijania, jesteśmy śmiertelni, wydani na pastwę chorób, nieszczęśliwych wypadków i nieobliczalnego losu. Jak żadna inna żywa istota możemy dokonywać także straszliwych rzeczy: nadużywamy naszej inteligencji, aby niszczyć. Potrafimy nie tylko kochać, ale też okrutnie nienawidzić i ranić. Nadużywamy naszej wolności i dopuszczamy się okrucieństw. Ludzie zachowują się niekiedy bardziej „zwierzęco” od zwierząt. Czują się nierzadko beznadziejnie podle, są rozdarci i pełni strachu, rozpaczają nad sensem swego życia. Czasami człowiek robi wrażenie istoty tragicznej, wręcz pogardzonej.

Dziecięctwo Boże i ludzka godność

Tymczasem ewangeliczne opowiadania dzieciństwa niepostrzeżenie i niejako samorzutnie nasuwają myśl o Bożym dziecięctwie. Spójrzmy w jego promieniach spokojnie na siebie samych! Jak często sami jesteśmy zrozpaczeni. Niejednemu życie jawi się jako pustka i istnienie bez sensu. Inni cierpią pod brzemieniem winy albo czują, iż zawiedli na całej linii. Niekiedy odnosi się wrażenie, że drudzy patrzą na człowieka już tylko „z ukosa” albo traktują go „jak powietrze”, istotę literalnie „wdeptaną w błoto”. I właśnie wtedy mogę sobie powiedzieć, że rozdarte ludzkie życie jest dla Boga do tego stopnia ważne i wartościowe, że sam we własnej osobie „rzuca się” w nie. Opowiadania o dzieciństwie Jezusa krzeszą odwagę do rozpoczęcia życia od nowa. I nawet wtedy, kiedy sam czuję się winny lub upodobniłem się do życiowego rozbitka, kiedy mam wrażenie, że wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie lub mną gardzą, Bóg także wówczas nie pozwala mi upaść. Pozostaję Jego umiłowanym dzieckiem. Ta świadomość podnosi mnie na powrót.

Bardziej niż kiedykolwiek wizerunek Bożego dziecięctwa, zakodowany w opowiadaniach dzieciństwa Jezusa, kieruje swe promienie na potężną w skali światowej kategorię ludzi, których los wnika szczególnie w naszą dzisiejszą świadomość: rzesze bezrobotnych. W większości krajów świata nie istnieje instytucja wsparcia tej masy naszych braci i sióstr. I w naszym kraju nierzadko usłyszeć można głos, iż pracy nie brakuje, ale bezrobotni są leniwi i do niej się nie kwapią. Ten, kto utracił pracę w sposób niezawiniony, taką mową poczuje się głęboko dotknięty. W promieniach tajemnicy Bożych narodzin problem ten jawi się inaczej: Bóg nie ocenia człowieka wedle taryfy jego osiągnięć. Każdy człowiek jest Jego stworzeniem, Jego dzieckiem i stąd wywodzi się jego niezbywalna godność, której nigdy nie może utracić. Jeżeli Bóg odnosi się do każdego człowieka z respektem, to i my mamy zachowywać się tak samo. Kto swą pracę stracił, ten ponad to nie może utracić jeszcze i szacunku dla siebie samego. Przeciwnie: kiedy każdego człowieka będziemy szanowali i miłowali ze względu na niego samego, a nie przez wzgląd na jego dokonania, utwierdzimy go w jego ludzkiej godności i chrześcijańskiej nadziei. W oczach Bożych ci ludzie zachowują swą nieskończoną wartość niezależnie od tego, czy mogą zdziałać wiele, czy niewiele. Każdy z nich jest umiłowanym przez Boga dzieckiem. Jako Boże dzieci mogą kroczyć przez życie z podniesionym czołem.

 

„Rób tak jak Bóg: stań się człowiekiem!”. Zachowajmy to hasło w pamięci: dla nas, dla mnie Bóg staje się człowiekiem. Tak jestem dla Niego ważny. Strzeżmy i pielęgnujmy zmysł naszej wartości i godności jako dzieci Boże! Nie ma nic ważniejszego, jak móc żyć prawdziwie jako człowiek.

 

Ks. Alfons J. Skowronek (ur. 1928), teolog, emerytowany profesor Uniwersytetu kard. Stefana Wyszyńskiego, wieloletni członek Komisji Episkopatu Polski do spraw Ekumenizmu i Podkomisji do spraw Dialogu z Kościołami zrzeszonymi w Polskiej Radzie Ekumenicznej. Opublikował między innymi: Aniołowie są wśród nas; Kim jest Jezus z Nazaretu?; Kościół w burzliwych czasach.

1 Plutarch, Cztery żywoty, Warszawa 1954, s. 153.

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, ZIMA 53/2008

 

 

 

© 1996–2008 www.mateusz.pl