www.mateusz.pl/wam/zd

ŻYCIE DUCHOWE, WIOSNA 66/2011

Wokół tajemnicy pontyfikatu Jana Pawła II

Ks. Alfons J. Skowronek

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, WIOSNA 66/2011

Z osobą przyszłego Papieża związałem się bliżej w roku akademickim 1953-1954, w ostatnim semestrze mych studiów na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Byłem wówczas najstarszym studentem, a ks. Karol Wojtyła najmłodszym wykładowcą tegoż najstarszego polskiego uniwersytetu. Miał wtedy trzydzieści cztery lata. W moim indeksie, który zachował się do dziś, widnieją dwa podpisy ks. Wojtyły. Drugi to podpis egzaminacyjny z katolickiej etyki społecznej z łacińską oceną eminenter („wybitnie”). Od czasu do czasu z pewną dumą pokazuję ten dokument bliższym znajomym, a ci wpatrują się weń jak w pobożną relikwię.

Mój profesor i biskup Krakowa

Wspomniany rok akademicki obfitował w drastyczne wydarzenia. Wykłady z etyki społecznej w wymiarze dwu godzin tygodniowo prowadzili w jednym roku akademickim kolejno tacy mężowie, jak: ks. Jan Piwowarczyk, ks. Bolesław Kominek (w ówczesnym komunistycznym reżimie tajnie konsekrowany na biskupa, o czym jako studenci nawet nie wiedzieliśmy), ks. Andrzej Bardecki (wieloletni asystent kościelny „Tygodnika Powszechnego”, pisma w tym czasie zamkniętego z powodu odmowy opublikowania nekrologu Stalina) i ks. Karol Wojtyła. Wszystkich po kolei odwoływał Urząd do spraw Wyznań, pewnie pod naciskiem wszechwładnych odgórnych czynników.

W dniu, kiedy odbierałem dyplom magisterski, czyli 24 czerwca 1954 roku, panujący system polityczny dopuścił się kolejnego brutalnego antykościelnego posunięcia: zlikwidowane zostały obydwa Wydziały Teologiczne – w Krakowie i w Warszawie. Jednak niemal nazajutrz wyrastać zaczęły jak grzyby po deszczu kościelne, niezależne od reżimu, uczelnie teologiczne, których w samym Krakowie człowiek nie zliczyłby na palcach obu rąk. Bolesny ów cios władz komunistycznych zapewne odbił się natomiast na kształceniu kadr przyszłych księży (na Wydziałach Teologicznych nie studiowały wówczas jeszcze osoby świeckie). Wykładowcami w nowo powstałych uczelniach częstokroć byli ci sami profesorowie, musieli oni jednak w nowe dzieło inwestować ogromny zasób sił i czasu. Rosły przy tym niepomiernie nakłady finansowe na utrzymanie całego panteonu nowych ośrodków uczelnianych.

Okres ten jako całość wspominam w pozytywnej zadumie. Tutaj może jeden, nie tyle radosny, ile raczej satyryczny wręcz szczegół. Śląskie Seminarium Duchowne, w którym odbywałem kapłańską formację (jestem bowiem księdzem archidiecezji katowickiej), mieściło się wtedy w Krakowie przy al. Mickiewicza 3, tuż obok Biblioteki Jagiellońskiej i krakowskich Błoni, na których w czasie pielgrzymek do Ojczyzny Jan Paweł II wielokrotnie celebrował Msze święte. W seminariach tamtych czasów obowiązywał dość spartański rygor. Dla przykładu: swobodniejszy spacer przewidziany był jedynie dwa razy w tygodniu, tuż po obiedzie i to właśnie aleją przy wspomnianych Błoniach.

Obrazek był niepospolity: z trzech seminariów – diecezji krakowskiej, katowickiej i częstochowskiej, które miały swoje siedziby w Krakowie – na szlak przy Błoniach wylegało nieraz około pięciuset kleryków: w sutannach, czarnych płaszczach i kapeluszach, nawet w upalne dni czerwcowe. Ściągaliśmy na siebie wzrok mocno zadziwionych spacerowiczów. Uśmiechali się raczej życzliwie, traktując pewnie to, co widzieli, jako niebagatelną demonstrację klerykalizmu w ciężkich latach stalinizmu.

Dach gmachu śląskiego Seminarium Duchownego stanowił architektonicznie świetnie pomyślany wielki taras, na którym spędzaliśmy południowe i wieczorne rekreacje. Wkuwaliśmy tam też materiały do semestralnych egzaminów, których było w bród. Zdarzało się, że wieczorami ludną al. Mickiewicza przesuwały się pod naszym seminarium zorganizowane bojówki młodzieży socjalistycznej z rewolucyjną piosenką na ustach Gdy naród do boju…, kilkakrotnie intonując błogi jej refren: „O cześć wam panowie, magnaci, / Za naszą niewolę, kajdany, / O cześć wam książęta, hrabiowie, prałaci, / Za kraj nasz krwią bratnią zbryzgany”.

Pamiętam jak dziś: pewnego rekreacyjnego wieczoru my, spacerujący po tarasie klerycy, podeszliśmy do balustrady i opierając się o poręcz, jęliśmy się przyglądać tej młodzieżowej manifestacji. W pewnym momencie jeden z nas zaczął bić brawo, do czego natychmiast dołączyła reszta kleryckiej braci. I o dziwo, maszerująca pod gmachem młodzieżowa kawalkada nagle zatrzymała się, niepewnie spozierać zaczęła w górę, a potem spontanicznie i solidarnie klaskać z nami, po czym – już wspólnie – śpiewaliśmy bez końca powyższy upojny refren. Stało się jasne, że owe młodzieżowe szeregi uczestniczyły w seansie zorganizowanym przez wiadomy partyjny aparat.

Warto też w tym miejscu poruszyć jeszcze jeden wątek związany z krakowską, a dokładniej nowohucką młodzieżą. W latach sześćdziesiątych Karol Wojtyła jako metropolita krakowski walczył jak lew o budowę nowego kościoła w przemysłowej dzielnicy Krakowa – Nowej Hucie. Na niezwyciężonym „Lolku” z Krakowa – tej formy imienia potocznie używali rozmiłowani w ks. Karolu Wojtyle krakowianie – komuniści wyłamali sobie zęby. Nowa Huta, która miała stać się ideałem i symbolem socjalistycznego osiedla robotników, zaczęła wołać o budowę kościoła. Świątynia stanęła, a po niej pojawiać się zaczęło budownictwo dalszych kościołów w tym mieście, co „zamurowało” komunistów, którzy w Nowej Hucie osiedlać zaczęli przecież socjalistycznie wyselekcjonowaną młodzież. Tymczasem przekonali się, iż właśnie ten doborowy element młodych otwarcie zażądał postawienia świątyni.

Pontyfikat zmian

Tyle spostrzeżeń raczej z marginesu, albowiem niniejszy szkic ma przecież traktować o pontyfikacie naszego byłego Nauczyciela katolickiej etyki społecznej. Mam pod ręką znakomite dzieło o Janie Pawle II, którego autorem jest znany i bardzo ceniony niemiecki publicysta i powieściopisarz Andreas Englisch (Johannes Paul. Das Geheimnis des Karol Wojtyla, München – Zürich 2005). Za wręcz porywającym „librettem” tej książki, liczącej ponad czterysta stronic, będą podążały i niniejsze rozważania. Englisch jako prasowy i rasowy korespondent od 1995 roku towarzyszył wszystkim światowym podróżom Papieża, których w sumie było ponad sto.

Zasadniczy fenomen nowego pontyfikatu sprowadza się do faktu, że dwieście sześćdziesiąty trzeci Następca św. Piotra, pierwszy Papież słowiański i pierwszy od czterysta pięćdziesięciu pięciu lat nie-Włoch na tronie Piotra należy do najwybitniejszych osobistości XX wieku. Bez przesady można powiedzieć, iż prawdopodobnie żaden z jego poprzedników nie dokonał tak głębokich zmian w papieskim urzędzie. Powstaje nawet wrażenie, iż w nowożytnej historii papiestwa wyróżnić można dwie epoki: czas przed Karolem Wojtyłą i czas po jego pontyfikacie.

U samego początku silnie uwydatnić trzeba okoliczność, że Papież Jan Paweł II był mężem cierpienia. Trudno tu wyliczać wszystkie stacje tej krzyżowej drogi, jaką zainicjował Ali Agca zamachem w roku 1981 na placu św. Piotra w Rzymie (do dziś nie wyjaśniono, kto za tym zbrodniczym aktem stał). Odtąd ciężki ten krzyż towarzyszył Papieżowi w jego wszystkich wielkich podróżach i wyposażał go w siłę. Ojciec Święty był przekonany, iż Bóg chciał, aby ludzie wpatrywali się w obraz cierpiącego i słabego Wikariusza Jezusa Chrystusa.

Jan Paweł II nie chciał ukrywać swej fizycznej niedoli ani jej przesłaniać za murami Watykanu. Straszliwie wyczerpany organizm wlókł przez niezliczone etapy swych wypraw dla dobra świata, wysoko podnosząc pochodnię zleconego sobie Bożego orędzia. Osłabiony Papież nagle promowany został na najbardziej wiarygodnego świadka, jakiego Kościół nie miał z dawien dawna. Temu pełnemu tajemnic „schematowi” prawdziwych mąk odpowiadają tygodnie i godziny końca życia Jana Pawła II: 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 umierał świadomie w swych prywatnych komnatach w Watykanie – również na oczach całego świata.

Odwaga wyznania grzechów z przeszłości

W krótkim eseju wydarzenia można tylko sygnalizować, wybierając niektóre ewenementy przebogatego pontyfikatu Papieża-Polaka. Ograniczymy się do sześciu kwestii.

Jan Paweł II z nieopisaną odwagą potraktował grzechy, które popełniał Kościół w swej rzekomej „posłudze na rzecz prawdy”: gwałtowne szerzenie wiary przez Kościół katolicki, a więc zbrodnie religijnych wojen i Świętej Inkwizycji. Następnie grzechy przeciwko jedności chrześcijan, nieusprawiedliwione ekskomuniki i rozdarcia Kościoła – schizmy. W kolejnym etapie chodziło o stosunek do Żydów, czyli o postawę Kościoła, który przez wieki ze spokojem patrzał na szerzenie się antysemityzmu. W tym punkcie Papieżowi wypomina się, iż w swym monumentalnym mea culpa proklamowanym w Bazylice św. Piotra zabrakło słów „Shoah” i ”Holokaust”. W rejestrze ciężkich uchybień napiętnowanych przez Jana Pawła II są także grzechy Kościoła przeciwko prawu narodów, przeciwko pokojowi oraz przeciwko respektowi w stosunku do innych narodów i religii. Papież miał na myśli przede wszystkim wykroczenia w ewangelizacji Ameryki Łacińskiej i Afryki prowadzonej ogniem i mieczem. W kręgu papieskich potępień figurują również przestępstwa wobec kobiet. Jan Paweł II przyznaje, że wielu członków Kościoła kobietę poniżało. I wreszcie Papież prosi o przebaczenie za grzechy przeciwko sprawiedliwości społecznej.

W tym kontekście wymienić należy stanowisko Jana Pawła II wobec Marcina Lutra. Papież pisze dosłownie, iż w jego przypadku „wszyscy władowaliśmy na siebie winę”. Ojciec Święty nie zdjął wprawdzie z reformatora ekskomuniki, podkreślił jednak, iż uważa ją za bezprzedmiotową, ponieważ „każda ekskomunika wygasa ze śmiercią”.

Jan Paweł II jako pierwszy w historii Papież zaczął profesjonalnie stawiać na media. Jest pierwszym Papieżem, który odkrycie telewizji wprzągł do swej misji. Nie wiemy, jaki styl rozwinąłby jego poprzednik Jan Paweł I, ponieważ na Stolicy Piotrowej zasiadał tylko trzydzieści trzy dni. Natomiast o Pawle VI, Janie XXIII, a jeszcze bardziej o Piusie XII wiemy, że od mediów raczej stronili. Swe publiczne wystąpienia utrzymywali w granicach, niechętnie pozwalali się filmować, fotografować i wystawiać siebie wobec setek tysięcy oczu i uszu. Jan Paweł II stawał przed telewizyjnymi kamerami bez skrępowania. Jest pierwszym Papieżem, który wygenerował żywą więź z dziennikarzami. Krótko mówiąc, Karol Wojtyła stworzył Papieża mediów.

Andreas Englisch podkreśla, że nie wiemy, jaki sąd o Janie Pawle II wydadzą w przyszłości historycy. Pewne jest, że Papież-Polak znakomicie radził sobie z porządkiem panującym w byłym Związku Radzieckim i krajach satelickich. Być może jednak przyszłe pokolenia odmiennie będą interpretować załamanie się rosyjskiego imperium. Do tej pory trudno też osądzić, czy błędem było pewne osłabienie episkopatów w poszczególnych krajach i podejmowanie wszystkich ważnych decyzji w Rzymie. Nie jest wykluczone, iż liczne podróże-pielgrzymki Jana Pawła II wyeksponują całkiem inne rezultaty niż on sam się spodziewał? Czy masowe Msze święte były najwłaściwszą formą docierania do mas? Czy Kościół nie koncentruje się za bardzo na Papieżu?

W jednym pewnie się nie pomylimy. Jakkolwiek oceniać będzie się w przyszłości Jana Pawła II, papieskie przyznanie się do win Kościoła i publiczne wyznanie jego grzechów będzie zapewne uważane za największe osiągnięcie tego pontyfikatu. W tym także prośba o przebaczenie skierowana do narodu żydowskiego w marcu 2000 roku, w czasie pielgrzymki Ojca Świętego do Ziemi Świętej.

 

Ks. Alfons J. Skowronek (ur. 1928), teolog, emerytowany profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Opublikował między innymi: Kim jest Jezus z Nazaretu?; Kościół w burzliwych czasach; Teologia w czasach kryzysu.

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, WIOSNA 66/2011

 

 

 

© 1996–2011 www.mateusz.pl