www.mateusz.pl/wam/zd

ŻYCIE DUCHOWE, WIOSNA 70/2012

Sam nigdy nie wytrzeźwieję

Z Waldemarem Krajewskim, terapeutą uzależnień, rozmawia Józef Augustyn SJ

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, WIOSNA 70/2012

Od wielu lat pomaga Pan ludziom uzależnionym, między innymi od alkoholu. Czym różni się od alkoholizmu tak zwane zwykłe pijaństwo?

Krótko można ująć to tak: pijak pije, bo lubi, alkoholik, bo musi. Pijak ma ochotę napić się w towarzystwie, alkoholik musi się napić – w towarzystwie lub bez – by zmienić swój stan emocjonalny, by uciec od emocji i uczuć, z którymi sobie nie radzi. Granica między pijaństwem a alkoholizmem jest jednak bardzo cienka, wręcz niewidoczna. Tak naprawdę trudno powiedzieć, kiedy pijak staje się alkoholikiem, kiedy przekracza tę granicę. To sprawa bardzo indywidualna i u każdego wygląda inaczej. Najlepiej więc w ogóle nie pić.

To bardzo wymagające postawienie sprawy. Kiedy na pewno mamy do czynienia z chorobą alkoholową?

Jest wiele jej symptomów. Na pewno trzeba zwrócić uwagę na sposób picia, na przykład łapczywość w piciu alkoholu, ponaglanie w towarzystwie, by rozlać następną „kolejkę”, wypijanie dużych ilości alkoholu, duża tolerancja na alkohol.

Dlaczego alkohol jest „zły”?

Alkohol nie podlega ocenie moralnej, jest obojętny. Dla niektórych wypicie lampki wina jest czymś naturalnym, dla innych to wkroczenie na drogę uzależnienia. Alkohol jest natomiast szkodliwy. Szkodzi przede wszystkim naszemu zdrowiu. Często jest przyczyną cukrzycy, powoduje wylewy, zawały… Skrzywia też ludzkie myślenie. Człowiek przestaje być sobą. Alkohol zmienia ludzkie emocje. Stajemy się agresywni, co w skrajnych przypadkach prowadzi do przemocy i patologii. Bardzo często przestępstwa popełniane są pod wpływem alkoholu. Alkohol niszczy również świat ludzkich uczuć. Niejako je „zamraża”. Nie potrafimy wówczas kochać, nie potrafimy przebaczać, niczego nie czujemy, wszystko wkoło staje się obojętne. Niszczymy przez to nasze rodziny i w ogóle relacje międzyludzkie.

Alkohol to także zniewolenie duchowe, które oddziela nas od Boga. Pochłania nasz świat moralny i duchowy, świat naszych wartości. Odchodzimy od Boga, ponieważ boimy się Jego kary, nie wierzymy w Jego miłość i przebaczenie.

Dlaczego ludzie nadużywają alkoholu?

Ponieważ nie akceptują siebie i swojego życia. Jak mówiłem, nie potrafią w dojrzały sposób radzić sobie z emocjami i uciekają w iluzję. Uciekają od cierpienia w świat, który wydaje się im lepszy niż rzeczywistość. Alkohol staje się na przykład ucieczką przed samotnością. Teraz, kiedy otworzyły się granice państw, coraz więcej mówi się na temat picia Polaków chociażby w Wielkiej Brytanii. Mąż wyjeżdża za granicę w poszukiwaniu pracy. Styka się tam z inną rzeczywistością, nie potrafi sobie z nią poradzić, tęskni za domem i zaczyna pić. Kobieta zostaje w kraju sama i pije, bo czuje się samotna.

Nadużywanie alkoholu to także kwestia pewnych wzorców wyniesionych z domu rodzinnego. Jeżeli w domu alkohol jest „celebrowany” przy okazji wszystkich rodzinnych uroczystości i świąt, staje się to sygnałem dla najmłodszych, że jest ważny. I dzieci później powielają te wzorce w swoim dorosłym życiu. Młodzież sięga po alkohol także dlatego, że chce naśladować dorosłych. Nadużywaniu alkoholu sprzyja też tak zwana kultura picia, która ostatnimi czasy zmieniła się w Polsce. Można powiedzieć, że tworzy się kultura „picia na co dzień”. Pijemy coraz więcej już nie tylko z okazji świąt, ale także w dzień powszedni – w ogródkach piwnych, podczas grillowania, na różnych festynach… Alkohol pojawia się praktycznie wszędzie.

Czy kobiety i mężczyźni piją z tych samych powodów?

Myślę, że kierują nimi te same motywy. Można natomiast zwrócić uwagę na sposób picia. Mężczyźni piją w towarzystwie, niejako na zewnątrz, kobiety – w samotności, skrycie, wstydząc się tego z racji swojej kobiecości. Picie kobiet jest bowiem społecznie bardziej napiętnowane. Zauważmy, że kiedy ulicą idzie pijany mężczyzna, praktycznie nie zwracamy na niego uwagi. Pijana kobieta rzuca się w oczy, bulwersuje.

Powiedział Pan, że dla jednych lampka wina jest czymś naturalnym, dla innych może to być początek uzależnienia. Od czego to zależy?

Od wielu czynników. Skłonności do uzależnień można odziedziczyć po którymś z rodziców. Chorobie alkoholowej sprzyja też wczesna inicjacja alkoholowa. Dzieci dwunasto-, trzynastoletnie, które sięgają po alkohol, bardzo szybko – w ciągu zaledwie kilku miesięcy – mogą się uzależnić. Nie radzą sobie z emocjami, nie potrafią dojrzewać w sposób naturalny i skracają sobie drogę. Inaczej wygląda to u dwudziestolatków. Ci już bardziej potrafią radzić sobie z emocjami, co nie znaczy, że są wolni od uzależnień.

Mówił Pan też o „kulturze picia”. Rzeczywiście w ciągu ostatnich dziesięcioleci zmieniła się. Inaczej przecież piło się w naszym kraju w czasach komunizmu.

W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych w Polsce, czy w ogóle w krajach bloku wschodniego, spożywano przede wszystkim tak zwany mocny alkohol – wódkę.

Rozmawiałem kiedyś z Rosjanką, która studiowała za czasów Breżniewa. Opowiadała, że picie na studiach było „chlebem powszednim”. Ludzie nie widzieli dla siebie perspektyw i topili tę beznadzieję w alkoholu.

W Rosji nadal wódkę pije się jak oranżadę, szklankami. Jest to zarówno spadek po komunizmie, jak też szukanie zapomnienia w beznadziejnej sytuacji społecznej. Komuna rozpijała naród, bo uzależnionymi łatwiej manipulować. Jako młody chłopak miałem praktyki zawodowe w różnych miejscach i doświadczyłem tego. Alkohol rozdawano w zakładach pracy przy okazji różnych uroczystości. W kopalniach na Barbórkę każdy górnik otrzymywał pół litra. Wódkę pili wszyscy – od dyrektora po szeregowego pracownika.

Dziś to się zmienia i na wzór Zachodu więcej pije się u nas piwa, wina i tak zwanych drinków. Drinkując, można wypić nawet dwie butelki dziennie, nie mając świadomości picia. Kiedyś panowie siadali do „flaszki” ze słoikiem ogórków i to było konkretne picie. Teraz sączy się alkohol niejednokrotnie przez cały dzień, nigdy nie jest się trzeźwym, a jednocześnie ma się błędne przekonanie, że się nie pije, bo przecież drinki to nie czysta wódka. Kobiety spotykają się, zamawiają kolorowe alkohole, ale przecież „nie piją wódy jak chłopy”, więc wszystko jest w prządku. Tylko że te drinki czynią w organizmie takie samo spustoszenie jak czysty alkohol. Dlatego ta zmiana kultury picia jest bardzo niebezpieczna, bo picie staje się niejawne, zakamuflowane.

W ten sposób piją też dzieci i młodzież. Zaczynają w wieku dwunastu, trzynastu czy czternastu lat od piwa i nie mają świadomości, że – jak wspomniałem – wystarczy kilka miesięcy, by się uzależnić. Alkohol to dla nich środek do bycia dorosłym. Dzieci naśladują rodziców i wychowawców. Klimat alkoholowy otoczenia sprawia, że niejako przyzwyczajane są do alkoholu. Drogą do tego oswajania z alkoholem jest chociażby „szampan bezalkoholowy” czy „piwo bezalkoholowe”. Przyznam, że to mnie przeraża, bo nie powinno być czegoś takiego jak szampan czy piwo dla dzieci. Kto to wymyślił i po co? Po to, by nas jak najszybciej wprowadzić w świat alkoholu. To tylko kwestia czasu, kiedy dziecko, które na sylwestra pije szampana bezalkoholowego, sięgnie po ten z procentami. W każdym razie bardzo szybko będzie chciało to zrobić. Jest w tym coś diabelskiego.

Za przemysłem alkoholowym stoją wielkie pieniądze.

I dlatego producentom zależy, by coraz więcej osób i coraz wcześniej sięgało po alkohol.

Jaka jest skala picia w Polsce?

W roku 2010 według Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych statystycznie na jednego Polaka, bez względu na wiek, przypadało ponad dziewięć litrów czystego spirytusu plus trzydzieści procent alkoholu nierejestrowanego, bez banderoli, czyli na przykład przywiezionego zza granicy lub wyprodukowanego w warunkach domowych samodzielnie. W ciągu pięciu ostatnich lat ilość spożywanego alkoholu na jedną osobę wzrosła bodajże o trzy litry. To bardzo dużo, a tendencja ta jest, niestety, wzrostowa.

A to sprzyja zagrożeniom chorobą alkoholową – chorobą, która jest demokratyczna, nie wybiera swoich ofiar. Dotyczy ona wszystkich grup społecznych: młodych i starych, wykształconych i niewykształconych, świeckich i zakonnych, biednych i bogatych, tych na stanowiskach i prostych robotników.

Ile jest osób uzależnionych w Polsce?

Dokładnych statystyk nie znam. Mówi się o dwóch milionach. Ta liczba dotyczy jednak tylko osób zarejestrowanych. Tymczasem trzeba by wziąć pod uwagę także ludzi uzależnionych, którzy nie chcą się leczyć, więc nie podlegają też rejestracji.

Osoba zarejestrowana jest uznawana za alkoholika do końca życia?

Alkoholikiem jest się do końca życia: albo czynnym, albo trzeźwym. To choroba nieuleczalna i często śmiertelna. Nie ma znaczenia, jak długo jest się trzeźwym. Bywa, że po dwudziestu, trzydziestu latach abstynencji ktoś sięga po kieliszek i następuje nawrót choroby.

Co ma zrobić żona, której mąż pije?

Przede wszystkim ważne jest dostrzeżenie choroby, poznanie jej i zmierzenie się z nią. Im wcześniej, tym lepiej. Najpierw trzeba się nauczyć stwarzania mężowi dyskomfortu picia.

To znaczy?

Po pierwsze, nie kupować alkoholu i nie trzymać go w domu, jeśli oczywiście zależy to od żony. Po drugie, nie tolerować alkoholu i picia męża. Jeśli pije, to niech sobie sam gotuje, pierze i prasuje. Jeśli to nie pomoże, prosić, żeby zaczął się leczyć. Niestety, prośby zazwyczaj są mało skuteczne, ale warto próbować. W zaawansowanym stadium choroby trzeba zwrócić się o pomoc do instytucji państwowych – przychodni odwykowych i sądu – o zastosowanie przymusu leczenia.

I trzeba chronić siebie i dzieci. Dzieci w przypadku choroby alkoholowej ojca są bardzo zagrożone przemocą. Kościół dopuszcza nawet separację małżonków ze względu na picie jednego z nich. Kobieta ma obowiązek chronić siebie i dzieci, a nie trwać w toksycznym związku. Czasem warto nawet wyprowadzić się z domu, by mąż poczuł konsekwencje swojego picia. Być może wówczas się zreflektuje i zacznie się leczyć.

Bardzo radykalnie stawia Pan sprawę.

Uzależnionemu picie musi stwarzać coraz więcej problemów. To on musi poczuć konsekwencje swojego picia, a nie jego rodzina. Mądra miłość współmałżonka może mu w tym pomóc – w dojściu do granic cierpienia. Alkoholik musi jak najszybciej sięgnąć dna. Wówczas jest szansa, że się z tego dna podniesie. Znam wiele przypadków, kiedy kobieta podjęła tak radykalne kroki, by ratować męża alkoholika: przestała mu gotować, prać, chronić go przed skutkami picia, w końcu wyprowadziła się z domu. Nieraz to pomaga. Mężczyzna zostaje sam, dochodzi do dna swojej psychicznej i moralnej nędzy i podnosi się.

Taka mądra miłość jest jednak trudna. Nie zawsze też te radykalne środki są skuteczne. Znam także przypadki, kiedy żona wyprowadziła się z domu, zabrała dzieci, a mąż został sam i zapił się na śmierć. Nie ma więc reguły i zawsze jest to sprawa indywidualna.

Co powinien robić mąż, kiedy pije żona?

To samo: prosić, perswadować, przekonywać do leczenia, wspierać. Dla mężczyzny jest to bardzo trudne i, niestety, wielu tego nie potrafi. Dziewięćdziesiąt procent żon zostaje z mężami alkoholikami, a dziewięćdziesiąt procent mężów odchodzi od pijącej żony. To oczywiście może okazać się dla kobiety impulsem do zmiany, ale może też ją pogrążyć. Dlatego ważne, by mężczyźni w takiej sytuacji okazywali swoim żonom cierpliwość i miłość. Choroba alkoholowa to choroba uczuć. Często źródłem problemów staje się brak miłości właśnie. Najlepszą terapią jest więc terapia miłości.

Alkoholicy, których wspierają najbliżsi, mają dla kogo wyzdrowieć. Trudno natomiast pomóc pijącym osobom samotnym. Samotność w takim przypadku jest bardzo niszcząca: ludzie się izolują od bliskich i przyjaciół, popadają w choroby psychiczne, bywa, że popełniają samobójstwo. Ciężko znaleźć im motywację do trzeźwienia, a to właśnie jest podstawa. Nie jest problemem, jak mam wyjść z alkoholizmu, bo sposobów na trzeźwienie jest wiele. Gorzej jest ze znalezieniem motywacji – dlaczego mam być trzeźwy. I tu ważny jest drugi człowiek. Mam koleżankę, alkoholiczkę, która w swoim świadectwie zawsze powtarzała: „Sama mogłam pić, sama nigdy nie wytrzeźwieję”.

Wybór środków pomocy i podjęcie decyzji przez współmałżonka jest bardzo trudne i wymaga głębokiego namysłu oraz modlitwy. Ważne jednak, by starać się tworzyć ów dyskomfort picia.

Od czego zaczyna się proces leczenia?

Podstawowy krok to uznanie, że jest się chorym i że zostało się pokonanym przez alkohol. Pierwszy krok Anonimowych Alkoholików to uznanie swojej bezsilności wobec choroby. Zresztą jest to fundamentalne w przypadku każdego uzależnienia.

Zrobienie tego kroku nie jest jednak łatwe.

To prawda. Im więcej dana osoba ma tak zwanej wiedzy ogólnej, im bardziej jest wykształcona, tym trudniej uznać jej swoje uzależnienie. Trudno pomóc prawnikom, ludziom świata kultury i biznesu, osobom na stanowiskach, ponieważ mają bardzo rozbudowane ego, wręcz „napompowane”. Tymczasem, by uznać swoją chorobę, trzeba pokonać swoje „ja”, trzeba przyznać, że zostało się pokonanym przez alkohol. Może najtrudniej przychodzi to księżom, zakonnikom, lekarzom, bo to oni – jak się im wydaje – pomagają i uzdrawiają innych. Jak więc uznać, że samemu potrzebuje się radykalnej pomocy? A właśnie dopiero, kiedy uznamy naszą bezsilność, można iść dalej.

Jaki jest kolejny krok na drodze do trzeźwości?

Kolejny krok to szukanie pomocy. To, że jestem bezsilny, nie znaczy, że jestem bezradny. Mogę zwrócić się o pomoc do kogoś, kto jest silniejszy ode mnie – do drugiego człowieka, do Boga.

W procesie leczenia ważne jest także poznanie choroby alkoholowej i mechanizmów jej działania. Trzeba ją rozbroić jak granat, rozłożyć na czynniki pierwsze. Alkoholik musi wiedzieć, że jego choroba dotyczy przede wszystkim sfery uczuć. Musi na nowo odkryć swoje „zamrożone” – jak mówiłem – uczucia: nazwać je po imieniu, dowiedzieć się, co je wyzwala, a w perspektywie przejąć nad nimi kontrolę. To oczywiście wymaga czasu i terapii.

W procesie trzeźwienia kolejny istotny krok to nawrócenie, powrót do Boga. Trzeba zrobić rachunek sumienia, uznać swój grzech, pojednać się z Bogiem i bliźnimi, przeprosić, samemu przebaczyć i zadośćuczynić. Alkoholik musi zmienić swój dotychczasowy sposób postępowania. Bez tego nadal będzie myślał po staremu, w dalszym ciągu nie będzie sobie radził z emocjami, a to będzie prowadzić do agresji, manipulowania bliskimi i kontrolowania innych.

Alkoholik abstynent może być gorszy od alkoholika pijącego.

Oczywiście, ponieważ wydaje mu się, że skoro nie pije, to wszystko jest w porządku. Znam takie przypadki, że żona odeszła od męża alkoholika właśnie wtedy, gdy przestał pić. Dlaczego? Bo nie dało się z nim żyć. Nic nie robił z sobą i ze swoim życiem. Przestaje pić, ale dalej ma mentalność alkoholika. W jego świecie psychicznym nic się nie zmienia. Wzrasta w nim tylko poczucie żalu: „Dlaczego mnie nie kochają? Przecież przestałem pić”, a brakuje skruchy, pokory, świadomości wyrządzonych krzywd i zadośćuczynienia. Bez zmiany postawy każda droga to droga na skróty, która w większości przypadków prowadzi z powrotem do picia.

Pomaga Pan ludziom uzależnionym, stosując wypracowaną przez siebie metodę.

Kiedyś słyszałem, że ta terapia jest dobra, która jest skuteczna. I to moim zdaniem jest bardzo prawdziwe, ponieważ nie ma jednej terapii dla wszystkich, takiej, która w każdym przypadku będzie skuteczna. Wychodzenie z uzależnień to droga indywidualna. Trzeba poznać pewne mechanizmy funkcjonujące w przypadku danej osoby. Moja metoda poznania ich to agroterapia.

Dlaczego „agro”?

Ponieważ osoby uzależnione często wstydzą się iść do ośrodka odwykowego. Chciałyby coś ze sobą zrobić, ale boją się instytucji i zdemaskowania. Czasami po prostu trzeba je pchnąć, sprowokować do leczenia. Przyjeżdżają do mnie na wypoczynek agroturystyczny, a nie na odwyk. Kiedy więc jadą do mnie, mogą w swoim środowisku o tym otwarcie mówić: „Jadę wypocząć”.

To bardzo miłosierne. W ten sposób na początku leczenia pozwala się im na pewien unik.

Najważniejsze, by przyniosło to oczekiwane rezultaty. Bo kiedy ktoś przyjedzie na wypoczynek, przy okazji dowie się czegoś o swojej chorobie. Kilkudniowy pobyt u mnie oczywiście nie uleczy, ale może pomóc oswoić się z sytuacją. Często po takim właśnie „oswojeniu” uzależnieni idą na leczenie. Ostatnio była u mnie kobieta, która od trzydziestu lat piła. Wyjechała zapłakana, ale szczęśliwa. Uświadomiła sobie, że jest alkoholiczką, i teraz chodzi na terapię w poradni odwykowej.

Osoby uzależnione, które przyjeżdżają do mnie, uczą się także, jak radzić sobie ze swoją chorobą od strony praktycznej, jak z nią żyć na co dzień. Mieszkają u mnie, pomagają w gotowaniu, sprzątają, codziennie chodzą ze mną do kościoła. Takie kontakty sprzyjają poznaniu i komunikacji. A jednocześnie każdego dnia rozmawiam i pracuję z daną osobą zgodnie z dwunastoma krokami Anonimowych Alkoholików, tyle że nie w grupie, a indywidualnie.

W procesie terapii ważne jest uwzględnienie człowieka jako całości. Uzależnienie dotyka bowiem wszystkich jego sfer. Fizycznej, bo uzależnione jest ciało; psychicznej, bo zmianie ulegają emocje; w sferze społecznej uzależnienie wpływa na relacje z innymi ludźmi, a w sferze duchowej na wartości. I właśnie te cztery płaszczyzny trzeba uzdrowić: w sferze fizycznej przez całkowitą abstynencję, w sferze psychicznej przez uporządkowanie emocji, w sferze społecznej przez uzdrowienie relacji, a w sferze duchowej przez nawrócenie.

Agroterapię prowadzi Pan w górach u siebie w domu?

Tak. Osoby, które przyjeżdżają na agroterapię, mieszkają ze mną i z moją rodziną. W takich domowych warunkach czują się bardziej swobodnie, łatwiej też „rozbrajać” ich mechanizmy obronne. Poza tym czują atmosferę domową, a to pomaga im wejść w świat swoich „zamrożonych” uczuć.

Nie ma tej szpitalnej aury białych kafelków.

Jest za to kominek i rodzinne ciepło. W takich warunkach ludzie szybko się otwierają. Nieraz sami są zdziwieni, że tak szybko.

Ile osób może Pan jednorazowo przyjąć?

Jedną, najwyżej dwie. To terapia indywidualna, wymagająca czasu. Ludzie przyjeżdżają do mnie ze swoim problemem i chcą czuć, że ten problem jest dla mnie ważny, że poświęcam im czas. U źródeł ich uzależnień jest przecież brak miłości, akceptacji i zainteresowania. Jeśli więc okaże się im zainteresowanie, troskę i miłość, odzyskują swoją godność i znajdują motywację do wychodzenia z uzależnienia.

Czy pomaga Pan tylko uzależnionym od alkoholu?

Nie. Ostatnio coraz częściej przyjeżdżają do mnie osoby uzależnione od jedzenia i seksu. Muszę przyznać, że skala tych uzależnień jest zatrważająco duża, natomiast nie ma w społeczeństwie świadomość tego problemu. O tym dopiero zaczyna się mówić.

Jak odnajduje się w tym Pańska rodzina?

Swoją działalność prowadzę już od dwudziestu lat. Żona pomaga mi i wspiera mnie. Razem organizujemy też rekolekcje w ośrodkach odwykowych czy prelekcje na temat trzeźwości dla młodzieży. Na początku lat dziewięćdziesiątych dwa lata szukałem kogoś, kto razem ze mną chciałby mówić w ośrodkach odwykowych o Jezusie. Pierwsze rekolekcje odbyły się w 1995 roku, w Gorzycach na Śląsku, gdzie do dziś są regularnie organizowane co dwa miesiące. Rekolekcje prowadzimy też w innych miastach: w Krakowie, w Łomży, w Suwałkach.

A Państwa dzieci?

Mamy dwóch synów: dwudziestodwuletniego i piętnastoletniego. Synowie wychowali się w tym, więc dla nich w agroterapii nie ma niczego dziwnego. Myślę, że dzięki temu są bardziej wrażliwi na cierpienie drugiego człowieka. Starszy syn studiuje nawet resocjalizację. W przyszłości chce moją działalność kontynuować i rozwijać.

Jest Pan bardzo zaangażowany w pomoc osobom uzależnionym: okazuje im Pan wiele troski, czasu, serca. Spontanicznie rodzi się pytanie o powody tego zaangażowania.

Ja sam jestem osobą uzależnioną. Jestem alkoholikiem. W zeszłym roku minęło dwadzieścia lat, odkąd zaczął się mój proces trzeźwienia. Bo to jest proces, który nadal trwa. Sam więc to przeżyłem – przeżywam i wiem, jak cierpi osoba uzależniona. To jest moje główne źródło wiedzy o alkoholizmie i metodach leczenia.

Nie chcę się usprawiedliwiać, bo przeszłość mnie nie tłumaczy, ale daje mi głębokie zrozumienie siebie. Gdy miałem trzynaście lat, mój ojciec pił z moim trenerem, a ja piłem z moimi kolegami, naśladując dorosłych. W siedemnastym roku życia byłem już alkoholikiem. Dzisiaj nie mam żalu do nikogo, ale wiem, jak ważna jest odpowiedzialność rodziców i wychowawców. Moi synowie nie piją. Celowo to podkreślam, aby pokazać, jak istotne jest środowisko rodzinne w wychowaniu dzieci.

Pan mówi: „Jestem alkoholikiem”, choć już od dwudziestu lat nie pije. W grupach Anonimowych Alkoholików jej członkowie także w ten sposób się przedstawiają. Skąd zwyczaj tego nieustannego przypominania światu o tym? Czy to jest potrzebne?

Światu może nie, ale sobie tak. Światu nie muszę o tym przypominać i mówię o swoim uzależnieniu, tylko jeśli potrzebne jest moje świadectwo. Natomiast sobie muszę to powtarzać codziennie, bo muszę nieustannie o mojej chorobie pamiętać. Wspominałem już wcześniej, że alkoholikiem jest się do końca życia. Nie piję dwadzieścia lat, ale tak naprawdę jeden kieliszek dzieli mnie od tego, który dopiero wchodzi na drogę abstynencji. Dlatego codziennie sięgam po Dwadzieścia cztery godziny. To książeczka, w której zawarte są myśli na każdy dzień dla trzeźwiejących alkoholików.

Jezus powiedział do paralityka: Wstań, weź swoje nosze i chodź (J 5, 8). Dla mnie tymi noszami jest choroba alkoholowa. To, co mogło być moim przekleństwem, stało się błogosławieństwem, bo kiedy wszedłem na drogę trzeźwości, wszedłem też na drogę rozwoju duchowego. W 1994 roku pierwszy raz przyjechałem na rekolekcje ignacjańskie do Czechowic-Dziedzic, by bliżej poznać świat modlitwy. Miałem za sobą trzy lata trzeźwości, ale moje życie modlitewne i sfera duchowa były zaniedbane. I tak zaczęło się moje nawrócenie. Za to dziękuję Panu Bogu.

Nie napawa mnie dumą to, co robiłem w przeszłości, ale nie wstydzę się tego, kim jestem, bo dzięki temu także pomagam innym.

Jest Panu łatwiej pomagać, bo z autopsji zna Pan mechanizmy obronne stosowane przez uzależnionych.

Trudno oszukać trzeźwiejącego alkoholika. Ja po prostu widzę pewne chwyty już „na dzień dobry”: magiczne zapewnienia, obietnice bez pokrycia, zaprzeczenia. W przeszłości robiłem to samo. Widzę także, kiedy u osoby uzależnionej proces trzeźwienia się zatrzymuje. Ktoś w dalszym ciągu nie pije, ale jest to już tylko abstynencja, a nie trzeźwość. Brakuje zmiany mentalności i postawy życiowej. Jako terapeuta, ale też jako właśnie alkoholik Waldek, rozpoznaję tych, którzy trzeźwieją, i tych, którzy są abstynentami. Tylko że bycie abstynentem to za mało.

Nie wierzy Pan w prawdziwe wyjście z uzależnienia bez zmiany życia.

Bez tego człowiek z jednego uzależnienia popada w inne. To mechanizm kompensacji. Alkoholik przestaje pić, ale staje się pracoholikiem, seksoholikiem, uzależnionym od Internetu, jedzenia czy czegokolwiek innego. Jest więc abstynentem, ale nie jest trzeźwy. Trzeźwość to głębsza świadomość siebie, przemiana życia i wartości. To po prostu nawrócenie.

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, WIOSNA 70/2012

 

 

 

© 1996–2012 www.mateusz.pl