www.mateusz.pl/wam/zd

ŻYCIE DUCHOWE, ZIMA 77/2014

Kiedy ojciec Bergoglio był naszym formatorem

Z Humbertem Miguelem Yañezem SJ, dyrektorem Wydziału Teologii Moralnej na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, rozmawia Paolo Pegoraro

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, ZIMA 77/2014

Ojciec 1 Humberto Miguel Yañez swoją jezuicką formację zawdzięcza, ,szkole” ojca Jorgego Maria Bergoglia. W rozmowie z nami wspomina tamte pracowite, surowe, ale też radosne i przepełnione miłością lata. „Byłem bardzo młody, należałem do młodzieżowej grupy prowadzonej przez ojców jezuitów w moim rodzinnym mieście Mendoza w Argentynie. Doskonale pamiętam, kiedy zobaczyłem ojca Bergoglia po raz pierwszy. Mój kierownik duchowy, jezuita, który ze mną był, wskazał go, mówiąc: «To jest prowincjał»„. Ojciec Bergoglio miał wówczas trzydzieści sześć lat i przechodząc obok nas, zwrócił się do mojego kierownika z pytaniem o zdrowie. Od razu zrozumiałem, że ten człowiek troszczy się o ludzi” – tak rozpoczął swoją opowieść ojciec Yañez, którego formację zakonną przez pięć lat prowadził ojciec Bergoglio.

Kiedy ponownie spotkał się Ojciec z przyszłym Papieżem Franciszkiem?

Kiedy poprosiłem go o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego. Każdy, kto z nim rozmawiał, przynajmniej w tamtym okresie, pamięta jego przenikliwe spojrzenie i uważne słuchanie. A także jego słowa: zwięzłe, ale znaczące i głębokie.

Jak Ojciec wspomina go jako wychowawcę?

Był bardzo blisko nas, dzielił z nami posiłki, chwile rekreacji, grał z nami w karty. Co tydzień mieliśmy spotkanie duszpasterskie i on był na nim zawsze obecny. Przynajmniej dwa razy w roku każdy z nas musiał spotkać się ze swoim formatorem, ale spotkania z ojcem Bergogliem odbywały się o wiele częściej. Zawsze był człowiekiem uprzejmym, otwartym, skłonnym do rozmowy w każdej potrzebie.

W czasach, kiedy zostałem przyjęty do jezuitów, w Argentynie nastąpił lekki wzrost powołań, który wkrótce zamienił się w prawdziwy boom. Wówczas ojciec Bergoglio był już rektorem Colegio Maximo San Miguel de San José w San Miguel pod Buenos Aires i w naszej formacji troszczył się przede wszystkim o odkrycie duchowości ignacjańskiej, kierownictwa duchowego i Ćwiczeń duchownych, nie tylko obstając przy ich odprawianiu. Zależało mu także na znalezieniu sposobów udzielania ich w formie odpowiedniej dla młodych. W tym sensie reprezentował typowo jezuickie podejście do duszpasterstwa.

W tamtych latach Towarzystwo Jezusowe zwróciło się w stronę „opcji na rzecz ubogich”. Jaka była postawa ojca Bergoglia?

W czasach mocno nacechowanych ideologiami ojciec Bergoglio zachęcał nas, byśmy odwiedzali ubogich mieszkających w pobliżu Colegio Maximo. Jezuickie kolegium w Buenos Aires leżało na peryferiach miasta, które w miarę rozbudowy stolicy zmieniły się w dzielnicę slumsów San Miguel. Ojciec Bergoglio założył tam parafię, dla której zbudował dwa kościoły i rozpoczął budowę trzeciego. W jednym z nich celebrowałem moją pierwszą Mszę świętą. Zawsze wielu ludzi przychodziło tam po pomoc. Otrzymywali żywność i inne niezbędne rzeczy. Gdy zjawiali się w kolegium, ojciec Bergoglio niezwłocznie wysyłał któregoś z nas do rodziny będącej w potrzebie. Mieliśmy rozeznać się w sytuacji, by móc zaoferować jej odpowiednie wsparcie.

Równocześnie z inicjatywy ojca Bergoglia powstała stołówka dla dzieci: korzystało z niej około dwustu maluchów. Co roku organizował Dzień Dziecka. Dzieci przybywały w ten dzień tłumnie, a dla każdego z nich znalazła się jakaś zabawka. Oczywiście wiązały się z tym miesiące przygotowań. Ojciec Bergoglio założył też szkoły podstawowe oraz jedną szkołę zawodową dla młodzieży. Jednak to nie wszystko. Ojciec Bergoglio angażował nas we wszystkie te akcje, włączając w to poszukiwanie środków finansowych. Niektóre z jego dzieł funkcjonują do dziś.

Jak opisałby Ojciec tamte lata?

Jako bardzo intensywne. Była nauka, miejsce na rekreację i sport, ale też na pracę fizyczną. Nasz dom był bardzo duży, a pomocników nie mieliśmy wielu, zatem uczyliśmy się także najprostszych czynności. Sam ojciec Bergoglio dawał nam przykład, robiąc pranie dla całej wspólnoty. Sprzątaliśmy, raz w tygodniu pracowaliśmy w ogrodzie. Soboty i niedziele poświęcaliśmy na służbę duszpasterską, w tym katechezę dzieci, animowanie grup młodzieży, biwakowanie. Była to formacja raczej tradycyjna, ale skierowana w głąb i otwarta na rzeczywistość społeczną, w której żyliśmy. Styl życia surowy, ale radosny i serdeczny.

Była to więc formacja wymagająca.

Było to bez wątpienia życie bardzo uporządkowane, ale w tamtych czasach nikt dobrze nie wiedział, jak prowadzić formację. Ojciec Bergoglio podjął to zadanie i dziękuję Bogu, że zostałem ukształtowany w ten sposób. Czy ta formacja była wymagająca? Tak, chociaż nie tak samo we wszystkich dziedzinach. Na przykład sumiennie przykładaliśmy się do nauki, ale nie można powiedzieć, że stanowiła ona priorytet. Pierwszeństwo miała formacja duchowa, czyli przestrzeń dla modlitwy i kierownictwa duchowego.

Jakie inne wartości miały szczególne znaczenie?

Duży nacisk położony był na braterstwo. Jeszcze dzisiaj utrzymuję przyjaźnie z moimi ówczesnymi współbraćmi. Bliskość ojca Bergoglia pomagała nam nieustannie pogłębiać więzi międzyludzkie. Miał on zdolność dostrzegania w każdym jakiejś szczególnej cechy, którą warto było podtrzymywać i rozwijać. Jego wielka znajomość ludzi pozwalała mu dodawać otuchy każdemu.

Zatem ojciec Bergoglio to nie tylko osoba duchowna, lecz także bardzo konkretna.

Jest mężem stanu. Potrafi stać się bliski każdemu, a jednocześnie jest bardzo jasny w swoich decyzjach. Zawsze uważnie słucha drugiego człowieka, nie pozostawiając miejsca na dwuznaczność.

Czy dziś uznałby Ojciec, że specyficzna wrażliwość teologiczna Ojca została ukształtowana w tamtych latach?

Wydaje mi się, że tak. Kontakt z ludźmi, których wówczas spotkałem, oraz ich potrzeby stały się fundamentalną sprawą dla mojej duchowości i sposobu myślenia. W mojej posłudze duszpasterskiej kontynuowałem obowiązek pomagania ubogim, także moje studia rozwijały się w tym kierunku, jednak zawsze pozostawałem otwarty na inne cenne rzeczywistości. Tak naprawdę duszpasterstwo wymaga refleksji. Pamiętam, jak ojciec Bergoglio zaprosił do Colegio Maximo ojca Jean--Yves Calveza, wybitnego francuskiego teologa i filozofa 2. Spotkania z nim wypełnione były dyskusjami nad IV Dekretem XXXII Kongregacji Generalnej Towarzystwa Jezusowego na temat wiary i sprawiedliwości. Kadencja ojca Bergoglia jako rektora Colegio Maximo w 1986 roku zakończyła się międzynarodowym kongresem poświęconym ewangelizacji kultury i krzewieniu kultury wiary oraz uroczystościami zorganizowanymi w slumsach San Miguel w związku z czterysta pięćdziesiątą rocznicą przybycia jezuitów do Argentyny.

Ojciec Bergoglio zawsze służył wsparciem i zachętą. W najtrudniejszych sytuacjach duszpasterskiej posługi wiedzieliśmy, że można na niego liczyć, można było zapukać do jego drzwi i razem z nim poszukać rozwiązania. Kiedy został arcybiskupem, wsparcie i zachęta przeszły także na jego seminarzystów i księży.

Tłumaczyła Agnieszka Stefańska

 

1 Por. „Gregoriana”, 44/2013, s. 2-4.
2 Na łamach „Życia Duchowego” ukazały się dwa wywiady z Jean-Yves Calvezem SJ: Marksistowska utopia, „Życie Duchowe”, 54/2008, s. 127-133; Upadek komunizmu, „Życie Duchowe”, 55/2008, s. 125-131.

 

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, ZIMA 77/2014

 

 

 

© 1996–2014 www.mateusz.pl