Rodzina

 

O naszym życiu decydują wybory moralne i duchowe

Z o. Józefem Augustynem SJ rozmawia Anna Zygadlewicz

 

 

Dlaczego problem rodziny i wychowania dzieci jest to dla Ojca tak ważne?

Spotykam się często zarówno z rodzicami, jak i z dorastającymi dziećmi. Wysłuchanie obu stron daje szansę bardziej obiektywnej oceny sytuacji. Media wypowiadają się na temat dorastającej młodzieży dość jednostronne, z punktu widzenia dorosłego; natomiast nastolatki często nie mają swoich przedstawicieli, którzy byliby ich rzecznikami. Programy telewizyjne czy radiowe robione przez nastolatków najczęściej sterowane są – w sposób dość sztuczny – przez dorosłych.

W czasie rekolekcji powiedział Ojciec, że jesteśmy społeczeństwem, które boi się młodych ludzi, np. widząc ich wieczorami na ulicach. Jaką krzywda została im wyrządzona, że teraz zaczynamy ich się bać?

My ich nie słuchamy. To jest wielką krzywdą. Z góry wiemy, czego potrzebują, co im zakazać, co nakazać, kiedy są zadowoleni, kiedy czynią dobrze, kiedy grzeszą. My wszystko wiemy. Kiedy zaś nie robią tak, jak sobie życzymy, czujemy się przez nich zakwestionowani, odrzuceni. Obrażamy się na ich. Brak nam głębszej refleksji nad tym, czym młodzi naprawdę żyją, do czego dążą, jakie są najgłębsze motywy ich działania. Zbyt często odbieramy ich przez pryzmat naszych potrzeb, oczekiwań, kompleksów.

Przyzna ojciec, że rozmowa z młodymi nie zawsze jest łatwa i prosta.

Młodzi są wymagającymi partnerami. Małe dziecko będąc słabe przyjmuje taką postawę, jaką dorosły — silny człowiek sobie życzy. Dzieci mają szaloną intuicję i wyczują, czego rodzic oczekuje. Ale w życiu dziecka przychodzi moment, gdy dorastając zaczyna samodzielnie myśleć, patrzeć krytycznie i zmagać się z dorosłymi. Bywa wówczas rzeczywiście trudnym partnerem rozmowy i dialogu.

Jakie są tego powody?

 Młodzi mierzą w ten sposób swoje siły. Ich zmagania z rodzicami mają jednak formę pewnej gry, a nawet zabawy. Rodzice biorą to często zbyt poważnie. Młodzi, z pomocą zdrowo rozumianej konkurencji, udowadniają sobie, że coś potrafią, są silni. Jeżeli syn rywalizuje z ojcem, jest to normalne. Natomiast jeśli ojciec staje się konkurentem dla syna (a matka dla córki), to normalne już nie jest. Życie wielu nastolatków jest bardzo trudne. Młodzi mają więc wiele żalu do rodziców. Rozmawiając z nastolatkami ze szkoły średniej słucham nieraz ich pytań: Co robić, kiedy rodzice ciągle się kłócą lub zacięcie milczą? Co zrobić, kiedy ojciec zdradza mamę, kiedy wraca pijany do domu? Co wtedy zrobić? Bardzo trudno odpowiedzieć na takie pytania. Można powiedzieć w tej czy innej formie jedynie to: „To jest ich życie. Ty sam żyj tak, abyś nie powtórzył ich błędów.” Tak można jednak powiedzieć młodemu myślącemu już trochę człowiekowi.

W czasie konferencji powiedział Ojciec coś obrazoburczego dla wielu rodziców – że powinni przepraszać swoje dzieci za to, co było ich błędem. Co by Ojciec odpowiedział na takie pytanie matki: „Jak to, jak mogę przepraszać swojego syna–narkomana?”.

No właśnie, tu dotykamy sedna sprawy. Na tym przykładzie widać, że wychowanie jest niemożliwe bez głębokiego życia duchowego. Oczywiście matka nie jest winna za to, że syn bierze narkotyki. Tak nie można myśleć. Ale tylko jeden Duch Święty mógłby pokazać, gdzie jest najgłębsza rzeczywista przyczyna, dla której ten młody człowiek zaczął je brać. Za co rodzice winni przepraszać? Być może za to, że stworzyli taki właśnie dom, gdzie nie było wzajemnej miłości, szacunku, zrozumienia, przebaczenia. Na pewno ojciec powinien przeprosić z to, że wracał – nawet rzadko – do domu pijany. Najczęściej nie jest to zło zamierzone wprost. Tak grzeszą tylko ludzie przewrotni, ale oni nie przepraszają... Natomiast my grzeszymy ze słabości, ponieważ nie zmagamy się z nią dość konsekwentnie. I za to trzeba przeprosić Boga i siebie nawzajem.

Czy dwoje rodziców nie mogących porozumieć się między sobą, może stworzyć „nietoksyczny” dom dla swojego dziecka?

Problem tkwi nie tyle w tym, że rodzice nie dogadują się między sobą, ale że każde z nich osobno nie dogaduje się najpierw z samym sobą. Jeśli człowiek nie dogada się sam z sobą, to z bliźnim też nie potrafi się porozumieć. I choć jest to dziś bardzo niepopularna prawda, trzeba ją jednak przypominać z mocą: ludzkie życie wymaga wielkiego wysiłku, twórczej pracy i ofiary. Niektóre współczesne trendy pomagania człowiekowi lansują zasadę, by wymagać od niego jak najmniej lub też nie stawiać mu żadnych wymagań moralnych i duchowych.

Co to znaczy: „dogadywać się z samym sobą”?

To poznawać swoje życie, kim jestem, czym dysponuje, do czego jestem wezwany; to szukać Tego, który dał mi to życie, Jemu je oddawać, zawierzać. Człowiek dogaduje się z sobą samym i z bliźnimi, jeżeli dogaduje się najpierw z Bogiem. On bowiem ma klucz do naszego życia. Dogadać się z sobą, to docenić w nas nasze najgłębsze pragnienia. Dogadać, porozumieć się ze sobą, to także poznać i zrozumieć naszą sferę emocjonalną; przemieniać i uszlachetniać w niej to, co da się przemienić, a zgodzić się i przyjąć to, co zmianie nie podlega.

Młodzi mają w sobie mnóstwo pragnień, głębokich marzeń. Czuje się w tym czasami coś wielkiego, świętego. A gdy rozmawiam z dorosłymi, widzę, że nasze pragnienia są często „krótkodystansowe”, niewielkie, dotyczące przeżycia najbliższego pół roku. Jakbyśmy stracili ten nasz wewnętrzny napęd...

Pan Bóg wyposaża serce człowieka w wielkie pragnienia, marzenia i tęsknoty. Najmocniej odczuwa się je właśnie w młodości. Ale nie są one bynajmniej ze stali. Ludzkie pragnienia duchowe są jak ewangeliczne ziarno rzucone w ziemię. Są zadatkiem, zaproszeniem, wyzwaniem. Jeśli jednak ziarno pada na drogę, na skałę lub między ciernie, nie wydaje owocu. Wiele pięknych ludzkich marzeń i pragnień duchowych marnuje się, ponieważ człowiek nie użyźnia, nie pielęgnuje i nie nawadnia gleby swojego serca. Pierwszym pragnieniem dziecka, a później młodego człowieka, jest być przyjętym, kochanym, zrozumianym i wysłuchanym. Jest to pierwsze podstawowe ludzkie pragnienie. Kiedy młody człowiek nie czuje się kochanym i wysłuchanym przez rodziców, doświadczenie bycia zrozumianym, przyjętym i wysłuchanym przez Boga oraz przez tych, którzy do Niego prowadzą, posiada wielką uzdrawiającą moc.

Rozmawiając z młodymi ludźmi podczas godzin wychowawczych zauważyłam, że noszą w sobie także mnóstwo kompleksów. Czy to normalne dla nastolatków, czy też po prostu nasza kultura obrazkowa i panseksualizm pokazuje im, że najwyższą wartością jest to, co się widzi – ciało? Dlatego dziewczyny katują się dietami, a chłopcy pakują sterydami, powodującymi szybszy przyrost tkanki mięśniowej... Tak wiele sił lokują w tym, co zewnętrzne, a głęboko w sobie noszą frustrację, że nie mogą tego osiągnąć. Jak im to pomóc przełamać?

Jest to problem fundamentalnej akceptacji dziecka w rodzinie oraz całościowego spojrzenia na ludzkie życie. Okazuje się, że wielkie kompleksy posiadają nieraz dziewczyny, które mają opinię ładnych, a „brzydule” są tak dumne ze swojej urody, jakby nigdy lustra nie widziały... Jest takie powiedzenie: „Każda potwora znajdzie swego adoratora”. Jest ono prawdziwe i bardzo piękne. Ukazuje ono bowiem, że miłość nie kieruje się prawami żurnali mody. Bóg jeden wie dlaczego niektórzy młodzi ludzie podobają się sobie nawzajem. We wzajemnych relacjach emocjonalnych element fizyczny bywa często bardzo względny. Dużo ciekawszym elementem jest „wdzięk wewnętrzny”, pewna „kultura” psychiczna, emocjonalna, intelektualna, duchowa. Te elementy w relacjach chłopak – dziewczyna są często ważniejsze niż sama sfera fizyczna. Nie wystarczy piękna buzia i harmonijne kształty ciała, gdy po dwóch zdaniach, że nie mamy o czym z człowiekiem rozmawiać. Piękno człowieka ma charakter relacyjny, dialogiczny. Człowiek nie jest piękny na wzór pięknej rzeźby czy obrazu. Ludzie nie nawiązują kontaktu z formą, obrazem, rzeźbą. Tak więc swoiste „malowanie” czy „rzeźbienie” własnego ciała (przez szminkowanie czy kulturystykę) jest „tworzeniem posągu”. Najgłębsze piękno tkwi w relacji między ludźmi. W nich ujawnia się osobowy wdzięk. On to sprawia, że chce się z tym człowiekiem budować najpierw relacje sympatii, a później narzeczeństwo, małżeństwo, rodzinę. Chłopak nie szuka dziewczyny, (a dziewczyna chłopaka), aby ją (jego) adorować, ale by dzielić miłość i rodzić nowe życie. Moda i reklama kreują piękne posągi, pracują nad nimi styliści. Jest to potężny przemysł dla robienia wielkich pieniędzy. Któż bowiem nie chciałby być piękny? Ale w tym pięknie brakuje wrażliwości na relacje. Na szczęście jednak życie zwycięża. Chłopcy w okresie dojrzewania uganiają się za „posągami” pięknych dziewczyn, ale — jeśli mają trochę oleju w głowie — to w końcu żenią się z normalnymi dziewczynami, z którymi można budować małżeńskie i rodzicielskie relację.

Jak można pomóc drugiemu człowiekowi budować poczucie własnej wartości?

Można go tylko w tym celu motywować. Każdy sam musi zbudować poczucie własnej wartości. Istnieje tysiące sposobów radzenia sobie z kompleksami niższości. Są one bardzo zróżnicowane. Trzeba by najpierw odnaleźć genezę własnych kompleksów. Kompleksy te będą miały inny charakter, kiedy np. ojciec mówił synowi przez całe życie: „Ty nic nie potrafisz.” Te zwykle trudniej pokonać. Łatwiej natomiast można pokonać poczucie małej wartości wynikające z jakichś porażek szkolnych czy zawodowych. Powodów, dla których mamy kompleksy, jest bardzo dużo. W kompleksach trzeba szukać naturalnych miejsc, w których możemy dostrzec „drugą stronę” własnej osobowości, by móc odkryć przeciwwagę dla tego, czego nam brakuje (lub wydaje się nam, że nam brakuje). Nikt z nas nie posiada wszystkiego. Kompleksy rodzą się wówczas, gdy człowiek skupia się na tym, czego mu brakuje, natomiast nie docenia tego, co jest jego darem. Aby wyleczyć się z kompleksów trzeba najpierw dostrzegać to, co się posiada, natomiast relatywizować to, czego nam – w naszym odczuciu – brakuje.

A jak pomóc młodym ludziom nie uciekać od problemów? Mając często dysfunkcyjne rodziny, nie czując się akceptowani przez rówieśników – uciekają w „swój świat”: internet, gry komputerowe, sekty; co ma im zastąpić brakującą miłość. Możliwości ucieczek jest mnóstwo, a my, dorośli, nie potrafimy im pokazać na własnym przykładzie, jak stawić czoła problemom, bo... też uciekamy.

Młodzi wcale nie oczekują od nas, byśmy byli aniołami. Oni dobrze rozumieją nasze słabości i błędy, jeżeli my rozumiemy ich. Błędy i ułomności ludzie, tak w młodości, jak i w wieku dorosłym i w starości są bardzo podobne. Młodzi oczekują od nas przede wszystkim, byśmy z nimi bardzo szczerze rozmawiali, uczyli ich myśleć i reflektować nad życiem własnym i innych. Godziny wychowawcze, katechezy winny być miejscem, gdzie młodzi uczą się refleksji nad życiem w duchu prawdy, otwartości, szczerości oraz w duchu miłosierdzia. Miłosierdzie jest jedno dla wszystkich: dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Młodzi niemiłosiernie nas sądzą często tylko dlatego, że my sami wcześniej wydajemy niemiłosierne oceny o ich zachowaniu i ich postawie. Młodzi winni rozumieć – trzeba ich tego uczyć, że za takim czy innym zachowaniem rodzica kryje się całe jego życie; często wiele doświadczeń bolesnych i raniących. Nauczyciel, katecheta winien pełnić rolę mądrego mediatora, który nie staje po jednej stronie przeciwko drugiej. Błędem wielu kaznodziejów, katechetów i wychowawców jest stawanie po stronie rodziców przeciwko dzieciom i młodzieży. Mało – w moim odczuciu – wczuwamy się nieraz w dylematy moralne dzieci i młodzieży: Jak np. być posłusznym ojcu, który pije lub poniża matkę? Albo jak szanować matkę, skoro upokarza ojca i nastawia przeciwko niemu? Z drugiej jednak strony nie należy stawać bezkrytycznie po stronie dzieci przeciwko rodzicom. Wychowawca powinien uczyć dzieci rozeznawania i zdolności do refleksji nad sytuacją rodzinną, w której przyszło im żyć. Dzieci winny doceniać nie tylko braki, ale także mocne strony samych rodziców i rodzinnych układów. Czasem trzeba dziecku przyznać rację: „Twój gniew i ból z powodu takiego zachowania rodziców jest słuszny. Życie cię nie oszczędza, ale od ciebie bardzo dużo zależy. Także w tej sytuacji możesz dużo zrobić”. Pamiętać należy jednak, że „dużo”, to nie „wszystko”. Nastolatki nie mogą dźwigać odpowiedzialności za problemy małżeńskie swoich rodziców.

W każdym wieku jest się odpowiedzialnym za własne życie, choć skala tej odpowiedzialności jest różna. Młodzi winni uczyć się rozeznania, gdy doświadczają jakiejś formy niesprawiedliwości. Krzywda nie daje im prawa do nieodpowiedzialności za siebie i za innych. Młodzi winni być świadomi i przyznać się do winy, kiedy zaczynają paktować z własnymi młodzieńczymi namiętnościami: z własnym gniewem, lekkomyślnością, chęcią imponowania, stosowaniem przemocy, uleganiem zmysłowości, lenistwu itp. Faktu zażywania narkotyków lub nadużywa alkoholu nie da się usprawiedliwić jedynie tym, iż w życiu doznało się krzywdy. Zawsze istnieje zakres wolności, za który jesteśmy odpowiedzialni. Trzeba dziś przestrzegać młodego człowieka przed lekceważeniem własnego sumienia i wiary.

Bardzo często jednak słyszymy z ust młodych ludzi: „Nie rozumiem tego, co się dzieje w kościele, więc po co mam tam chodzić?”

W przytoczonym zdaniu ludzi młodych istnieje fałszywe skojarzenie: Ja „tego” nie rozumiem – „to” nie ma sensu. Nam dorosłym trzeba wchodzić pomiędzy: „ja nie rozumiem”, a „to nie ma sensu”. To zdanie może brzmieć inaczej: „Ja «tego» nie rozumiem i to nic nie szkodzi, ponieważ w tym wieku mam prawo wielu rzeczy jeszcze nie rozumieć.” Młody człowiek musi komuś zaufać. Problem porzucania katechezy, modlitwy, sakramentów przez nastolatków jest często problemem rodziców, którzy sami „odpuścili” sobie praktykowania swojej wiary. Trzeba młodych przekonywać, że przyjmując Kościół i to, co on ofiaruje, nie ufa najpierw rodzicom, księżom czy nauczycielom, ale Chrystusowi i wielkiej Tradycji wiary, która ma dwa tysiące lat.

Jak wspólnoty czy grupy modlitewne mogą pomagać młodym odnaleźć Boga i własną tożsamość w Nim?

Pierwszym miejscem, gdzie młodzi dorastają, jest rodzina. Pomoc rodzinie jest pierwsza. Izolowanie dziecka z rodziny, pomaganie mu poza rodziną, czy gorzej – wbrew rodzinie, jest nie do przyjęcia. Dziecko żyje w rodzinie. Najpierw trzeba pomagać rodzicom zrozumieć dzieci, a potem pomagać dzieciom zrozumieć ten okres życia, który przeżywają i uczyć ich dialogu z rodzicami. Dobra wspólnota jest zawsze bardzo pomocna we wzroście młodego człowieka, ponieważ stwarza klimat szczerości i zaangażowania, w którym młodzi uczą się otwartości i zaufania zarówno wobec Boga, bliźnich, jak też własnego życia. Wspólnota może pomagać młodym dzielić się tym, co przeżywają. Ważne jest też wsparcie, na które mogą liczyć we wspólnocie, gdy jest im ciężko.

W czasie rekolekcji zaproponował Ojciec słuchaczom pewną pracę domową. Mieli wypisać sobie te wartości, które chcieliby przenieść z własnych domów do przyszłych rodzin, jak i te błędy, których nie chcieliby powielać. W takim razie jaki „posag” powinna dać młodemu człowiekowi jego rodzina?

Jest to przede wszystkim wzajemna zgoda, szacunek i życzliwość między rodzicami. Miłość do dziecka jest zawsze druga, pierwsza jest miłość rodziców między sobą. Tam, gdzie zachwiana jest miłość rodziców do siebie nawzajem, najczęściej bardzo zachwiana jest miłość rodzicielska do dziecka; stąd nierówne nieraz traktowanie dzieci, posesywność albo oschłość uczuciowa matki czy ojca. Pierwsze wyobrażenie o małżeństwie i rodzinie budujemy na podstawie własnej rodziny. Pierwszą kobietą w życiu chłopca jest jego matka, tak jak pierwszym mężczyzną dla dziewczyny jest jej ojciec. Stąd tak ważny jest pozytywny obraz męskości i kobiecości, z którymi spotyka się dziecko we własnej rodzinie.

A jeśli go brak, czy można to nadbudować później?

Oczywiście, człowiek jest istotą zdolną do adaptacji. Ale trzeba naprawdę chcieć, trzeba szukać pomocy i mieć trochę szczęścia, by znaleźć kogoś, kto nam w tym pomoże. A potem trzeba pracować... Zarówno w naszym przepowiadaniu jak też w pracy wychowawczej nie powinniśmy siać fatalizmu. Okazuje się bowiem, że z najbardziej poranionych domów wychodzą nieraz ludzie, którzy – jeśli pracują — budują bardzo piękne małżeństwa i rodziny. Dzieci z domów dziecka tworzą nieraz dobre małżeństwa. Czytałem niedawno wspomnienia z dzieciństwa Tomasza Tryzna, znanego pisarza, scenarzysty, autora powieści „Panna Nikt”. Obydwoje jego rodzice byli sierotami; ojciec wychowany przez księży salezjanów, matka przez siostry szarytki. Syn mówi o rodzicach: „Spotkały się dwie sieroty”. Pan Tomasz wspomina dom rodzinny z wdzięcznością i czułością. Był to normalny dom. Z drugiej jednak strony jest wiele ludzi, którzy mają bardzo pokiereszowane życie rodzinne i małżeńskie, chociaż ich rodzice żyli w zgodzie, przyjaźni i wielkiej wzajemnej miłości. Dlaczego tak się dzieje? Trzeba nam pamiętać, że o małżeństwie i rodzinie, o wychowaniu dzieci i o całym naszym życiu decydują najpierw nasze wybory moralne i duchowe, a nie tylko „wyposażenie”, które wynosimy z własnego domu rodzinnego.

 

Tekst opublikowany w: „Szum z Nieba. Dwumiesięcznik Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej”, 2(2001)44, s. 22–25.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2001 Mateusz