Nie tylko o przykazaniach
IV. Nie święci garnki lepią, czyli o chrześcijańskim powołaniu

 

Obyczaje i postawy chrześcijan zawsze różniły się od obyczajów ich nieochrzczonych braci. Między Kościołem a światem zawsze istniało napięcie. Ale gdybyśmy chcieli spisać historię ludzkości patrząc na najbardziej osobliwe ludzkie zachowania, to wnet okazałoby się, że najgrubsze rozdziały w tej historii wcale nie przypadają wielkim chrześcijańskim świętym. Okazałoby się bowiem, że ludzie, których zachowanie najbardziej odróżniało się od zachowania innych, niewiele mieli wspólnego ze świętością. Największymi odszczepieńcami rodzaju ludzkiego nie byli nawet wybitni wodzowie, poeci czy artyści, ale tyrani, złoczyńcy i zbrodniarze. To oni najbardziej odchylili się od norm jakie zna historia. W pamięci potomnych zapisali się jedynie tym, że chciano o nich jak najszybciej zapomnieć. Tymczasem ludzie naprawdę wielcy, zarówno ci wielcy w kategoriach tego świata, jak i wielcy święci, trafili do historii poprzez swoją "zwyczajność". Zmieniali bieg dziejów, dokonywali autentycznych przełomów i stawali się wychowawcami całych pokoleń nie przez swój ekscentryzm, ale dzięki prostocie, pokorze, a nawet przeciętności. Mozart nie dlatego był geniuszem, że w nowatorski sposób siadał do klawesynu, wręcz przeciwnie, siadał zwyczajnie, ale za to grał i komponował tak lekko i barwnie, że muzyczna robota innych wydawała się przy nim ledwie lichą ciesielką. Michał Anioł Buonarotti używał tych samych farb co Ghirlandaio czy Pinturicchio, miał podobnych mistrzów i podobne kanony, ale kształty i barwy, do których tamci dochodzili niemałym z mozołem -- w Kaplicy Sykstyńskiej możemy to wszystko zobaczyć -- on rzucał na mokre tynki jednym ruchem, wyraziście i doskonale. Miał w ręce i w oku to samo co tamci, ale tylko on miał to naprawdę.

Podobnie jest z chrześcijaństwem. Chrześcijanie nie są powołani do tego, żeby zachowywać się inaczej niż cała reszta świata. Nie są powołani ani do heroicznych wyczynów, ani do jakiegoś eksperymentalnego ulepszania siebie i innych. Nic z tych rzeczy. Wszyscy jesteśmy z tej samej gliny i z tego samego Ducha. Dlatego też jesteśmy powołani życia zgodnego z tym, co wpisane głęboko w naszą ludzką naturę. Jesteśmy powołani do tego, aby być prawdziwymi ludźmi. Chrystus potwierdził to powołanie i sam wziął w nim udział. Z największym upodobaniem nazywał siebie Synem Człowieczym.

Powołanie chrześcijańskie nie biegnie więc w poprzek człowieczeństwa, ale zgodnie z nim. Jest natomiast niezwykłe przez to, że niesie w sobie nadzwyczajną gwarancję. Któż bowiem prócz chrześcijan może mieć jakąkolwiek pewność, że człowieczeństwo w ogóle da się spełnić i że życie może się udać? Nikt. Co więcej, są i tacy, co w "udane życie" w ogóle nie wierzą! Tymczasem w chrześcijaństwie taka gwarancja istnieje. Do pewnego stopnia udzielają nam jej święci. To oni okazali się wirtuozami bycia człowiekiem. To oni zagrali czysto i lekko symfonię znacznie trudniejszą od symfonii Mozartowskich -- zagrali niepowtarzalny temat: życie. I zostawili po sobie ślad stokroć piękniejszy i prawdziwszy niż freski Buonarottiego -- ślad żywy, zapisany w sercach innych ludzi, ślad spełnionego dobra, które dociera nawet do nas, choć tego pewnie nie przeczuwamy.

Święci nie mogliby jednak udzielić nam żadnej gwarancji, gdyby sami nie oparli się na Tym, który jest gwarantem jedynym. Jezus Chrystus, Syn Boży, był prawdziwym Człowiekiem. Swoje człowieczeństwo zrealizował doskonalej niż ktokolwiek z nas. Najdoskonalej jak to tylko można sobie wyobrazić, bo zrealizował je także za nas i dla nas wszystkich. Nasze nieudane życie objął swoim, bezgrzesznym życiem. Swoim powstaniem z martwych i dziełami, jakie po dziś dzień dokonuje, udziela nam gwarancji. Gwarancji, że ludzkie życie może zjednoczyć się z życiem Bożym. I że już się z nim jednoczy.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
III. Co to znaczy: być w dialogu ze światem? V. Dwa drzewa i dwa światy, czyli o grzechu pierworodnym

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz