ŻYCIE DUCHOWE  •  JESIEŃ 1999 

KTÓRĘDY DO ŚWIATŁA? •


 

ŚWIATŁO W SOBIE

Rozmowa z Johannesem Messererem OFM 1

 


 

STANISŁAW OBIREK SJ: Hans, czy spotkałeś o. Hugo M. Enomiya-Lassalle'a? – współzałożyciela waszego centrum?

JOHANNES MESSERER OFM: Nie tylko go spotkałem, ale pod jego kierunkiem odbyłem wiele tak zwanych sessions, czyli kursów medytacji zen, odbywanych w całkowitym milczeniu. Zwykle trwają one osiem dni. Codziennie z nim rozmawiałem.

Poza tym Dietfurt był dla o. Lassalle'a jego europejskim domem (od 1929 roku mieszkał na stałe w Japonii). Gdy odbywałem tam nowicjat, na początku lat siedemdziesiątych, spotykaliśmy się niemal codziennie. Nawiązało się między nami coś, co nazwałbym głęboką przyjaźnią.

Jak to się stało, że jezuita właśnie u franciszkanów znalazł swój dom?

Założycielem naszego domu był o. Victor Loew OFM i jak wielu poszukujących zaczął odwiedzać grafa Dürkheima, wielkiego znawcę zen, albo raczej tego, któremu Zachód zawdzięcza znajomość zen, i właśnie tam spotkał o. Lassalle'a. Owo spotkanie przerodziło się w przyjaźń, i o. Lassalle przyjechał do Dietfurtu (przez cały ten czas o. Lassalle wracał do Japonii, a w Europie przebywał kilka miesięcy w roku).

Do czego potrzebny jest chrześcijaninowi zen?

Wydaje mi się, że dzięki zen odkryliśmy niejako na nowo naszą tradycję medytacji. Odpowiednikiem zen w zachodniej tradycji jest właśnie medytacja. Droga prowadząca od małego ja do Ja pisanego dużą literą jest wspólna wszystkim religiom. W tym sensie zen jest obecny we wszystkich religiach, choć oczywiście znajduje on odmienny zewnętrzny wyraz. Lecz choć pojęcia są odmienne, to jednak doświadczenie jest podobne. Ojciec Lassalle tego doświadczył. Gdy w 1929 roku znalazł się w Japonii, chciał poznać religię tego kraju – poznać, jak mnisi buddyjscy się modlą. Podczas modlitwy z nimi odkrył, że dzięki zen głębiej poznał Chrystusa. Przyjeżdżając do Europy dzielił się swym doświadczeniem, by pomóc ludziom odkryć Chrystusa i to nie Chrystusa dogmatycznego, ale Chrystusa jako rzeczywistość, której można doświadczyć.

Czy w takim doświadczeniu nie kryje się niebezpieczeństwo utraty tożsamości chrześcijańskiej?

Każda religia ma inne ramy, swoje ryty, swoją historię, ale za każdą religią kryje się coś wspólnego, rodzaj doświadczenia podstawowego. To doświadczenie, ta droga jest różnie nazywana, ubranie jest różne. O tym trzeba pamiętać i nie należy spraw mieszać. Nam chrześcijanom chodzi o to, by stać się lepszymi chrześcijanami dzięki tym ćwiczeniom.

Wróćmy do Dietfurtu, do Twojego centrum medytacji. Kto przyjeżdża na wasze sesje?

Głównie chrześcijanie, katolicy, protestanci, ale też ludzie, którzy rozstali się z Kościołem, albo ci, którzy nie odnajdują się w żadnej religii. Rzadko przedstawiciele innych religii, choć czasem zdarzają się hindusi, buddyści.

Rozmawiamy u progu trzeciego tysiąclecia. Dla wielu ludzi czas, w którym żyjemy, to czas ciemności, w którym zło, wojny, kataklizmy i zwykła ludzka nienawiść jest doświadczeniem dominującym. Innymi słowy trudno być optymistą. Wielu wydaje się, że nawet religia utraciła swoją zdolność przemiany człowieka, nie potrafi go pocieszyć. Czy postać i przesłanie o. Hugo Enomiya-Lassalle'a może być dla dzisiejszego człowieka źródłem nadziei i światła?

To prawda. Żyjemy w czasach gwałtownych przemian. Stare struktury są niewystarczające, przybywa psychicznie chorych, szerzy się przemoc, do głosu dochodzą podejrzane kulty religijne. Ojciec Lassalle to widział. Ale mówił, że nadchodzi coś nowego, nowa świadomość, świadomość integralna. Mówiąc językiem biblijnym, rodzi się nowy człowiek. Jak każdy proces narodzin, narodziny nowego człowieka związane są z przełomem. On sam przez to przeszedł. On nigdy nie mówił o czymś, czego sam by nie przeżył. Ojciec Lassalle przeszedł przez ciemności i wytrwał. To dało mu pewność, którą się dzielił. Ludzie, którzy przechodzą przez to doświadczenie, uzyskują emocjonalną równowagę i pewność, które pozwalają im wytrwać w chwilach ciemności.

Pozwól, że zadam Ci pytanie osobiste. Jakie znaczenie ma dla Ciebie, jako duchowego spadkobiercy tradycji franciszkańskiej, doświadczenie zen?

Powiem tak. W zakonie franciszkańskim kontemplacja jest na nowo odkrywana. Przy różnych okazjach jest o tym mowa, jest nawet specjalna komisja, która ma się zajmować kontemplacją i jej szerzeniem. Również w nowych Konstytucjach jest to podkreślane. To wszystko odbywa się jednak na drodze bardzo teoretycznej i muszę powiedzieć, że tak naprawdę wiele się tu nie wydarzyło. O sobie mogę powiedzieć, że dzięki zen odkryłem coś, co można nazwać istotą duchowości franciszkańskiej – mianowicie że wszyscy ludzie, że cała natura nawet, to moi bracia i siostry. Można to też inaczej wyrazić w kategoriach duchowości ignacjańskiej, nawiasem mówiąc wszyscy moi duchowi nauczyciele byli jezuitami, tak jak zresztą nauczyłem się od o. Lassalle'a (co jest podstawową zasadą ignacjańską) znaleźć Boga we wszystkich rzeczach – tym dokładnie jest zen.

Czy to prawda, że o. Lassalle znalazł się w klasztorze zen „przypadkowo”? Po zniszczeniu kościołów przez wybuch bomby atomowej wszedł do świątyni buddyjskiej, która cudem ocalała, by po prostu się pomodlić?

To prawda, że o. Lassalle nie szukał w buddyzmie czegoś nowego. Dla niego podstawowym doświadczeniem było spotkanie z Bogiem, gdy miał dwadzieścia lat. Nieoczekiwanie zobaczył, że właśnie to doświadczenie w klasztorze buddyjskim uległo pogłębieniu.

Dziś wiele się pisze na temat modlitwy, ale coraz głośniej słychać wołanie nie o nowe książki, lecz o świadków, o mistrzów modlitwy. Czy o. Lassalle był dla Ciebie świadkiem i mistrzem?

Wielkie było w nim to, że już sama jego obecność promieniowała czymś, co nazwałbym pojednaniem i stwarzającą pokój siłą. Wyraźnie zdałem sobie z tego sprawę przeglądając przed rokiem swój dziennik, by przypomnieć sobie, kim był dla mnie zmarły w 1992 roku o. Lassalle. Znalazłem tam zdania w rodzaju: „Jestem szczęśliwy, że o. Lassalle jest znowu w domu, gdyż na nowo żyjemy w pokoju”. Muszę dodać, że wtedy gdy byłem w nowicjacie, życie wspólnotowe nie było wolne od napięć i konfliktów. Ale kiedy o. Lassalle był w domu, był w nim też pokój. To było dla mnie nadzwyczajne. Krótko mówiąc, on nie tylko prowadził sessions, nie tylko pisał, ale dzięki niemu powstawało coś, co nazwałbym pokojem.

Czy można powiedzieć, że Centrum Medytacji „Sankt Franziskus” żyje duchową obecnością o. Lassalle'a?

Muszę powiedzieć, że w tej chwili jakby na nowo odkrywamy o. Lassalle'a. Zastanawiamy się, co tak naprawdę oznacza „nowa świadomość” i „nowy człowiek”. Dla mnie o. Lassalle jest nie tylko pionierem, dzięki któremu Zachód poznał zen, jest on raczej pomostem pomiędzy zen a chrześcijaństwem. Ludziom, którzy do nas przychodzą, chcemy przekazać coś z tego, co on uosabiał. Czujemy, że naszym obowiązkiem jest przekazanie jego dziedzictwa innym.

Ile osób rocznie was odwiedza?

Przez nasze sesje przewija się rocznie około dwóch tysięcy uczestników. Na każdej sesji jest około czterdziestu osób.

Dlaczego niektórzy ludzie boją się Wschodu, a zwłaszcza autorów chrześcijańskich piszących o konieczności pojednania Wschodu z Zachodem?

Rzeczywiście, lęk, o którym mówisz, jest niekiedy bardzo wyraźnie obecny. My żyjemy religią zbiurokratyzowaną, instytucja stała się dla nas czymś najważniejszym, a doświadczenie podstawowe, które jest u źródeł każdej religii, zostało utracone. Dlatego tacy ludzie jak Lassalle czy de Mello budzą lęk w biurokratach, gdyż nie mogą oni mieć nad takimi ludźmi kontroli, oni wymykają się biurokracji. Inaczej mówiąc, hierarchia obawia się ludzi, którzy w pewnym sensie kwestionują czysto zewnętrzne formy religijności.

Osobiście uważam, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem całkowicie odmiennym. Właśnie człowiek, który zostaje wprowadzony w owo podstawowe doświadczenie chrześcijaństwa, na nowo odkrywa, kim jest Chrystus i czym są sakramenty. Więcej: on odkrywa tajemnicę dogmatu. Przecież u nas dogmaty dla wielu mają negatywne skojarzenia. Tymczasem dogmaty chronią tajemnicę i skarby wiary. Jednakże by to odkryć, muszę wejść w doświadczenie podstawowe, dzięki któremu mogę zawołać: – Ach! to tak wygląda! Wtedy inaczej patrzę na sakramenty i dogmaty; wtedy dopiero to, co zewnętrzne łączy się z wewnętrzną tajemnicą.

A czy po powrocie do codziennych kłopotów nie ma niebezpieczeństwa „zapomnienia” o tej „górze Przemienienia”?

To prawda, że ludzie zwykle przeżywają religię jako system nakazów i zakazów, dogmatów, których tak naprawdę nie rozumieją. Dzięki dniom spędzonym u nas dotykają swego wnętrza, odkrywają, czym tak naprawdę religia ma być.

Z drugiej strony prawdą jest, że doświadczenie intensywnej medytacji może prowadzić do przeżyć przypominających przeżycie uczniów na górze Tabor z przemienionym w ich obecności Jezusem.

Jedyne, co możemy robić, to zwracać ludziom uwagę, że medytacja i codzienne życie wzajemnie do siebie należą, jak dwie nogi, na których stoimy, i że doświadczenie tygodniowych rekolekcji winno na powrót prowadzić do ludzi. Ojcowie pustyni mówili o kontroli rzeczywistości – winna wzrastać wrażliwość emocjonalna, zdolność do dojrzałych stosunków międzyludzkich i do zdrowych zaangażowań w życiu codziennym.

Otrzymujemy sporo listów od osób, którym udało się na nowo ułożyć życie codzienne; że wstają o godzinę wcześniej, by medytować i by spokój płynący z medytacji włączyć w codzienne życie. Ale to jest trudne, nie jest łatwo połączyć jedno z drugim, owszem, istnieje tu rozziew, nawet głęboki.

Dla niektórych doświadczenie medytacji łączy się z powstaniem nowych problemów. Życie często jest brutalne, a przez medytację człowiek staje się bardziej wrażliwy i przejrzysty na to, co łączy się z większą podatnością na zranienia. Często przychodzą z tymi problemami do nas... W każdym razie mamy nadzieję, że dzięki medytacji otwieramy przed ludźmi nową drogę, drogę do zdobycia mocnej osobowości, a to z kolei ma też wpływ na ich codzienność.

A Ty sam, czy widzisz siebie w tym świecie jako światło?

Och! Ów rozziew pomiędzy medytacją i działaniem istnieje również w moim życiu. Nie tak dawno jednemu z odprawiających rekolekcje powiedziałem, że nie powinniśmy od siebie za dużo wymagać, i zacytowałem słowa Drugiego Soboru Watykańskiego, że zakonnicy i zakonnice są widocznymi (jaśniejącymi) znakami Królestwa Bożego. Ale zaraz dodałem, że ciągle doświadczam swoich słabości i bezradności. Wydaje mi się jednak, że doświadczenie własnych granic jest konieczne, by zdać sobie sprawę, że to nie ja działam, lecz ktoś większy.

Muszę przyznać, że jest to bardzo piękne doświadczenie. Wtedy czuję się zbawiony, czuję się bezpiecznie. Nawet więcej: wtedy gdy wydaje mi się, że to już koniec, wtedy gdy staję wobec własnych słabości – mogę najwięcej ludziom pomóc, włączyć ich niejako w pozytywny proces wzrastania...

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

 

Klasztor oo. Franciszkanów w Dettelbach, 6 VIII 1999

 

1 Johannes Messerer OFM jest dyrektorem Centrum Medytacyjnego „Sankt Franziskus” w Dietfurcie.

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY