Przewodnik dla zniechęconych...
P O W R Ó T :   R O Z D Z I A Ł   V
KOMU MOŻE ZASZKODZlĆ STAŁY SPOWIEDNIK?

 

Zanim wyjaśnimy, co rozumie się przez określenie "stały spowiednik", trzeba sobie szczerze powiedzieć, co o spowiednikach w ogóle sądzi młodzież. Nie tylko o stałych, ale o wszystkich.

W duszpasterstwie akademickim rozmawiamy, dyskutujemy o wielu sprawach. Kiedyś podjęliśmy temat dotyczący spowiedników. Temat -- "rzeka"! Płynęło wiele pozytywnych uwag. Były wyrazy uznania za bezimienny, bezinteresowny trud, ale -- jak to u młodych -- przeważały głosy krytyczne. Pod koniec rozmowy, która zresztą przerodziła się w kłótnię, zaproponowałem "miniankietę" na temat: "Błędy i niedociągnięcia naszych spowiedników".

Najczęściej występującym zarzutem był schematyzm. Oto jedna z charakterystycznych wypowiedzi: "Zdarza się często, że kapłan, spowiadając liczne tłumy wiernych, znużony wysłuchiwaniem tych samych grzechów, nie indywidualizuje, ale udziela tych samych wskazówek i nauk bez względu na to, czy w danym przypadku, tzn. w stosunku do tej osoby, są wskazane i potrzebne. Staje się to w końcu nużące i odchodzimy bez zadowolenia, bo nasze wątpliwości i ciężar grzechów jakoś jeszcze na nas ciążą. Po takiej spowiedzi często nie mamy odwagi przystąpić do Komunii św."

Młodzież boli również brak zrozumienia u kapłanów; pisze ona: "Często spowiednik nie potrafi uchwycić problemu, zbacza z tematu". Wiąże się z tym zarzut lekceważenia trudności, zwłaszcza w dziedzinie wiary. Jedna ze studentek skarży się: "Powiedziałam kiedyś podczas spowiedzi, że często mam wątpliwości. Ksiądz odpowiedział, że mam tyle dowodów na istnienie Boga, że nie powinnam mieć wątpliwości, i na tym koniec. Nie zapytał mnie nawet, o jakie wątpliwości chodzi". A jeśli już spowiednicy starają się odpowiedzieć na problemy młodych, to niektórzy z respondentów stwierdzają niewłaściwość i niewystarczalność argumentacji. Tak pisze jeden z nich: "Gdy raz wyraziłem wątpliwości w sprawach wiary -- spowiednik zaczął mi wykładać tzw. zakład Pascala. W momencie, gdy mu przerwałem pytaniem: Chodzi księdzu o zakład Pascala? -- zmieszał się i okazało się, że ma braki w przygotowaniu nawet w zakresie filozofii chrześcijańskiej". W dziedzinie seksualnej razi młodzież nietaktowność niektórych księży, wyrażająca się w stawianiu niepotrzebnych zbyt szczegółowych pytań. Młodych uderza również niemile przesadny akcent "ilościowy" u spowiedników. "Wydaje mi się -- czytamy w jednej z ankiet -- że pytania o dokładną ilość popełnianych grzechów mijają się z celem i bardzo krępują ze względu na to, iż i tak najczęściej dokładnie nie pamiętamy tego i obawiamy się, by nie popełnić grzechu na spowiedzi przez kłamstwo albo usiłujemy zbyt długo to sobie przypominać. Wydaje się, że określenie około x razy jest o wiele lepsze i jeśli ta liczba jest potrzebna, to chyba wystarczy przybliżenie". Do błędów, popełnianych przez spowiedników, zalicza się również zbytni pośpiech. Z kolejnej wypowiedzi dowiadujemy się, że "odbiera się spowiedzi charakter mistyczny, podniosły, co z natury rzeczy ma miejsce w czasie rekolekcji, odpustów itd. Systemem taśmowym każdy przyklęka na parę minut, wyszepce i już! Odchodzi oczyszczony. Czy naprawdę? Kapłan -- nie wątpię -- modli się gorąco, ale czy ta druga strona, klęcząca u konfesjonału, też to robi szczerze? Spowiedzi sprzyja spokój i cisza, a nie pośpiech". W młodych ludziach dojrzewa pragnienie czegoś głębszego. Nie tylko razi ich szablon, banał "zawsze takiej samej pokuty", ale dodają: "pokutą nie jest np. dwukrotne odmówienie Litanii do Wszystkich Świętych. To kpina, a nie pokuta! Pokuta nie może być wymierna w słowach litanii. To ma być pokuta wnętrza człowieka".

Studenci nie ograniczyli się tylko do krytyki. Przytoczymy tutaj dwie wypowiedzi, postulujące warunki, zdaniem respondentów, właściwej spowiedzi. "Dobra spowiedź to przede wszystkim nawiązanie bliższego kontaktu spowiadającego się ze spowiednikiem. Zadając odpowiednie pytania, można sobie wyrobić zdanie o penitencie, wyjaśnić wątpliwości o jego poziomie, a czasem nawet wskazać odpowiednią literaturę. Spowiedź będzie dobra, gdy znajdziemy wspólny język z kapłanem i nastąpi wzajemne zrozumienie". Pragnienie pogłębionego kontaktu znajdujemy i w drugiej wypowiedzi: "Do spowiedzi wolałam iść do ojca zakonnego. Spowiedź była zawsze najbardziej uroczysta. To była wspólna spowiedź zanoszona do stóp Boga. W tej wędrówce kapłan sprawował funkcję wyjednującego łaski dla mnie. Czułam, że oboje idziemy do Boga z tym balastem grzechów i że spowiednik wstawi się za mną do Boga. Ksiądz natomiast, zwłaszcza w wieku podeszłym, słucha -- przerywa, łaje, mruczy. Klęczę zalana wstydem, ale nie żalem i skruchą. A przecież nie o wstyd tutaj chodzi i to o płaski wstyd przed spowiednikiem. W swej wielkości sakrament pokuty ogranicza się do wyliczenia grzechów, przerywanego potępieniami i zadaniem pokuty. To nie jest spowiedź! To ma być wspólna spowiedź, głęboka i świadoma".

Tyle młodzi "gniewni". Można z nimi się trochę nie zgadzać, nie zawsze wina leży po stronie księży. Często wpływają na to warunki, a czasami sami penitenci, np. przez przystępowanie do sakramentu pojednania w momentach pośpiechu, tłoku. W tej ankiecie, która miała zresztą zawężony krąg respondentów i nie rościła pretensji do poważnych, naukowych badań, uderzyło mnie specjalnie jedno. Mam na myśli to poszukiwanie wzajemnego zrozumienia, kontaktu pomiędzy kapłanem a spowiadającym się. Uzyskanie wewnętrznej więzi, o którą tak młodym chodzi, jest utrudnione. Sytuację komplikuje anonimowość zarówno kapłana, jak i penitenta. Nie ułatwia kontaktu przypadkowość spotkania. Dodatkowym utrudnieniem przy dużej ilości spowiadających się jest gorączkowy pośpiech i zdenerwowanie.

Można ominąć te wszystkie przeszkody i wyjść naprzeciw pragnieniu ujawnionemu w ankiecie przez funkcję spowiednika stałego. Któż to jest ten spowiednik stały? Jest to po prostu kapłan, wybrany przez penitenta i w uzgodnionych terminach spowiadający go przez dłuższy okres. Dzięki dłuższemu kontaktowi ginie anonimowość, może powstać serdeczna więź wzajemnego poznania i zrozumienia. Ponadto powstaje coś znacznie ważniejszego. Poprzez częste spotkania w sakramencie pokuty istnieje możliwość wzrostu jakościowego samego procesu terapeutycznego. Istnieje tu analogia z leczeniem pacjenta. Nawet wybitny lekarz nie zawsze potrafi przy jednorazowym kontakcie skutecznie oddziałać na chorego. Nie zna pacjenta. Mimo swej genialności i intuicji zawodowej często staje bezradny wobec trudnego przypadku. Natomiast lekarz średnio uzdolniony, przy częstych wizytach chorego, mając w dodatku kilkakrotnie powtórzone prześwietlenia, analizy, może skuteczniej pomóc cierpiącemu. W wypadku spowiednika, nawet doświadczony będzie miał trudny problem, gdy spotka skomplikowaną sytuację duchową w konfesjonale. Oczywiście różnica w porównaniu z nieprzeciętnym eskulapem będzie zasadnicza. Kapłan w sakramencie pokuty dysponuje dodatkowym światłem, którego pozbawiony jest lekarz. Światło Ducha Świętego może niesłychanie ułatwić rozstrzygnięcie jakiegoś problemu przy spowiedzi św. Może, ale nie musi. I nierzadko zdarza się, iż spowiednik czuje, że pozostaje w absolutnej ciemności.

Stały spowiednik, podobnie jak stale leczący danego pacjenta medyk, ma do dyspozycji dodatkową znajomość penitenta, płynącą z częstego spotykania się. Nie chodzi tutaj jedynie o poznanie walorów i zalet, charakteru i osobowości tego drugiego człowieka. Znacznie cenniejsze jest odkrycie w nim kierunku działania Bożego. Znajomość wymagań, stawianych przez Chrystusa, decyduje o efektywnej pomocy stałego spowiednika. Bardzo często przychodzą do konfesjonałów duszpasterzy akademickich młodzi, pełni wewnętrznej udręki "na rozstajnych drogach". Rozpoczęli studia, ale właściwie czują, że "to nie to". Nie wiedzą, co ze sobą zrobić, dokąd iść. Zdarza się to i po dyplomie, już po kilku latach pracy. Nadchodzi chmura niepewności. Czy nadal ma tkwić za biurkiem, za stertą papierów? Czy do "końca świata" ma być zootechnikiem, budowlańcem? Pojawiają się jakieś tajemne prądy, aspiracje. Chciałby poświęcić się ludziom całkowicie. Tej zupełności oddania nie widzi w dotychczasowym trybie swego życia "zjadacza chleba". I zmęczony niepewnością, wyczerpany nerwowo idzie do spowiednika. Tymczasem tamten człowiek odczuwa ciężar odpowiedzialności podjęcia decyzji za penitenta. Przygniata go niejasność sytuacji. Nie rozumie wielu elementów. Boi się pozbawić społeczeństwo człowieka, który już wszedł w pracę, jest dobrym fachowcem. Jak bardzo rzadko może spowiednik powiedzieć zdecydowanie, jednoznacznie -- idź, to Bóg cię powołuje. Miałem szczęście spotkać takiego kapłana. I do dzisiaj czuję gorącą wdzięczność za ułatwienie najważniejszej decyzji. Tylko że mój spowiednik nie był przypadkowy: to był spowiednik stały. Znał mnie. Miał odwagę powiedzenia mi najtrudniejszej prawdy. Spowiednik wybrany przez nas, po mniej więcej rocznym kontakcie ma możliwości rozpoznania sytuacji, ułatwienia wyboru. Nie należy jednak w pierwszej spowiedzi sugerować kapłanowi problematyki powołania. Dopiero po kilkunastu spowiedziach warto postawić decydujące pytanie. Oczywiście, odpowiedź ma zawsze charakter doradczy. Nikt nie może decydować o moim powołaniu. Decyzja ostateczna należy zawsze do mnie. I to jest najtrudniejsze, najboleśniejsze w "męce wyboru". Ale i chyba najwspanialsze -- bo to jest moja wolność. W miłości musi zawsze być wolność. Tak nas Bóg ukochał, że obdarzył nas swobodą decyzji ostatecznych. To jest wolność chwilami nie do wytrzymania. To jest straszliwy ciężar, który ludzie usiłują przerzucić na innych. Chociażby na stałego spowiednika.

Oprócz wytworzenia wewnętrznej więzi, wzajemnego "rozszyfrowania", pomocy w podjęciu decyzji "ostatecznych", spowiedź u wybranego kapłana ma jeszcze jeden walor: kontroli. Spowiedź św. to nie tylko rozliczenie się z Bogiem i ludźmi. To nie tylko dźwiganie się z jakiejś wady, to przede wszystkim szansa rozwoju. Przy sporadycznych kontaktach z sakramentem pokuty zapomina się o tej możliwości. Dopiero systematyczna spowiedź pod kierownictwem jednego kapłana stwarza warunki do realizacji rozwoju duchowego. Pewną rolę ma tutaj do odegrania czynnik kontroli. Stały spowiednik z życzliwością, a nawet często jak przyjaciel obserwuje zmagania, wysiłki penitenta. Nie tylko jest biernym obserwatorem, ale i stara się pomóc, ułatwić. Między innymi przez to, że pamięta, kim był spowiadający na początku, kim jest teraz, po kolejnych spowiedziach. Spowiednik stały dysponuje obiektywnym elementem porównawczym. Kontrola samego siebie, nawet przez częste rachunki sumienia, refleksje, zawsze grozi pewnym subiektywizmem. Mamy możliwość włączenia spowiednika jako obiektywizującego doradcy. To jasne, że również, jak i my, omylnego. Lecz możliwość pomyłki zmniejsza dystans, obiektywizm układu.

W życiu wewnętrznym zdarzają się chwile klęsk i załamania. Wówczas okazuje się cenny walor spowiednika, który towarzyszy i w chwilach wzlotu, i upadku. Podtrzymanie psychiczne ze strony stałego spowiednika ma specjalną wagę ze względu na to, że ten człowiek nie ogranicza się do zdawkowych słów pociechy, lecz znając dobrze penitenta, może zastosować metody terapii psychicznej. Znając wewnętrzne możliwości penitenta, może pozwolić sobie na dość ryzykowne sposoby wydobywania z depresji, np. pozorne zlekceważenie trudności penitenta lub radykalne wstrząśnięcie jego psychiką.

Trochę śmieszą, a trochę smucą ludzie, którzy wybrali sobie przewodników duchowych, a w chwili popełnienia ciężkiego grzechu uciekają od stałego do przygodnego spowiednika. Śmieszy ta niezdrowa ambicja, aby stałemu powiernikowi pokazywać się tylko od najlepszej strony, na tle małych, codziennych grzeszków. Zasmuca natomiast strata szansy pokazania prawdziwego oblicza opiekunowi duchowemu. On powinien znać nie tylko małe defekty, ale i te ciężkie, śmiertelnie zagrażające życiu wewnętrznemu. Widząc tylko jeden aspekt, małego zła, nie może przewodnik właściwie prowadzić, bo nie zna dogłębnie penitenta. I stąd przy pokazywaniu się jedynie z dodatniej strony naraża się spowiadający na nieskuteczność kierownictwa duchowego. Przegrywa wskutek próżności i braku cywilnej odwagi.

Wśród wartości, zachęcających do podjęcia próby znalezienia przewodnika duchowego, można wskazać jeszcze czynnik wstydu. Człowiek wstydzący się usiłuje coś ukryć. Tak chętnie chowamy swoje złe sprawy za osłonę anonimowości. Dlatego może nam odpowiadać słuszna zasada wolności wyboru spowiednika, surowo przestrzegana zgodnie z przepisami prawa kanonicznego. Korzystamy z wolności i "wybieramy" nie wybierając, tzn. idziemy do przypadkowo spotkanego księdza w danym kościele. Wolno nam, ale czy warto zawsze korzystać z tej wolności? Tracimy wiele możliwości, o których tu wspomniałem, a ponadto przegrywamy wychowawczą wartość wstydu. Jesteśmy na pewno skrępowani, gdy jeszcze raz idziemy do tego samego spowiednika z tymi samymi grzechami. Wstyd ujawniania powtarzanego zła można wykorzystać, kierując rozwojem własnej osobowości. Poczucie zażenowania: "co sobie pomyśli o mnie ten ksiądz?" może stać się również hamulcem.

Przy próbie określenia, kim jest stały spowiednik, wspomniałem, że jest to kapłan z wyboru. W jaki sposób znaleźć można przewodnika duchowego? Wielu chętnie skorzystałoby z możliwości regularnej spowiedzi, niestety twierdzą oni: "nie możemy znaleźć". Na pewno spotkać dzisiaj właściwego przewodnika jest niezmiernie trudno. Niewielu kapłanów na tak poważną i absorbującą funkcję ma czas i siły. Wielu odmawia, bo czują się za słabi, oceniają ciężar wielkiej odpowiedzialności. Pomimo to, kierując się Ewangelią, w której powiedziano: "szukajcie, a znajdziecie", należy przede wszystkim poszukiwania rozpocząć od modlitwy o znalezienie właściwego przewodnika. Modlitwa powinna nam towarzyszyć nie tylko w chwili wyboru, ale również i po znalezieniu spowiednika. Powinniśmy przed spowiedzią prosić o światło dla niego. Spowiednik również się modli, ale tutaj powinna nastąpić jakaś wspólnota, wzajemna modlitwa za siebie. To będzie pierwszy element więzi, nie tylko ludzkiej.

Jeżeli spowiadający się nawiąże kontakt duchowy z kapłanem, może przy końcu spowiedzi zapytać się: "czy ksiądz nie zechciałby zostać moim spowiednikiem?" Jak już wspomniano, może on z rozmaitych przyczyn, słusznych czy, niestety, niesłusznych, odmówić. Jeżeli się zgadza, warto od razu ustalić terminy następnych spotkań. W poszukiwaniach odpowiedniej osoby pomocne są wykazy dyżurów spowiednika, umieszczane w niektórych kościołach. Przy nazwisku podane są godziny stałego dyżuru i miejsce, w którym znajduje się dany konfesjonał. Optymalnym rozwiązaniem wydaje się umieszczenie ponadto odpowiednich tabliczek informacyjnych na samych konfesjonałach. Należy tylko żałować, iż jest tak jedynie w nielicznych kościołach.

Trudno tutaj ustalić ramy czasowych spotkań ze spowiednikiem. Są wypadki zagrożenia duchowego, w których niezmiernie pożyteczne, a nawet niekiedy wręcz konieczne będą spotkania częste, co tydzień lub dwa. Po pewnym czasie należy częstotliwość zmniejszyć. Kontakty comiesięczne są chyba najwłaściwsze. W miarę pogłębiania znajomości penitenta okazać się może potrzeba kontaktów poza konfesjonałem. W wypadku znacznego oddalenia kontakt może ułatwić korespondencja. Jednak należy pamiętać, że istota kierownictwa duchowego nie polega bynajmniej na długości listów, pisanych przez spowiednika lub otrzymywanych przez niego. Wartość kontaktu w normalnym układzie nie polega na mnożeniu spotkań, wydłużaniu czasu spowiedzi, ale na intensywnym przekazie istotnych wartości duchowych. Plagą naszych konfesjonałów są osoby o nadmiernym gadulstwie. Cenny czas spowiedzi potrafią zmarnotrawić na zupełnie niepotrzebne opowiadania o własnych przeżyciach i doznaniach, często nawet urojonych. Spowiednik musi wykazać tutaj dużo taktu i roztropności, aby wysłuchać tego, co konieczne, natomiast w sposób delikatny, ale i bezapelacyjny przerwać nie kończący się tok pustej narracji. Do sprostania temu trudnemu zadaniu trzeba dużo doświadczenia. Radzi się szukającym dobrego spowiednika, aby go znaleźli przede wszystkim wśród nieco starszych kapłanów. Nie oznacza to, że z wiekiem automatycznie nabywamy mądrości, ale odpowiednia liczba lat, spędzonych w konfesjonale, gwarantuje na ogół (bo i tu mogą być wyjątki) konieczny zasób doświadczenia życiowego. Uchronić to może powstającą więź pomiędzy spowiednikiem a penitentką (rzadziej to grozi penitentom) od niebezpiecznego uzależnienia. Zdarza się bowiem, iż po wyjeździe kierownika duchowego całe życie wewnętrzne zostaje zburzone. Wszystko się wali, nie ma mowy, żeby ktoś inny mógł zastąpić nieobecnego, bo on był "jedyny", "niezastąpiony". Przesadne związanie personalne prowadzi do tego, że penitent przestaje się w ogóle spowiadać, a przynajmniej przez długi czas wstrzymuje się od sakramentu pokuty. Są to oczywiście wypadki skrajnego wypaczenia zdrowej koncepcji kierownictwa duchowego.

Na tym tle może warto określić, kim naprawdę stały spowiednik powinien być dla penitenta. Kilkakrotnie użyłem sformułowania: "przewodnik duchowy". Dla turystów jest to określenie mówiące za siebie. Ponieważ to prowadzenie odbywa się na zasadzie wolnego wyboru z wielu kandydatur, jest tutaj coś z miłości, w której trzeba dokonać wyboru współpartnera. A ponieważ wybrany w warunkach wolności (ma prawo odmowy) akceptuje współpartnera, dlatego może jawić się w przewodnictwie duchowym przyjaźń. Wydaje mi się, że spowiednik powinien stać się dla penitenta przyjacielem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Aby odsunąć wszelkie grożące w przyjaźni niebezpieczeństwa, między innymi nadmiernego przywiązania uczuciowego, spowiednik i jego współpartner powinni pamiętać, ku czemu zmierza przewodnictwo duchowe. Celem przewodnika jest doprowadzić do takiego etapu, w którym przewodnik staje się niepotrzebny. To jest coś z paradoksu chrześcijaństwa: prowadzi się, aby przestać prowadzić. Dobry przewodnik, który staje się przyjacielem prowadzonego, dąży do jego usamodzielnienia. A nade wszystko pamięta, iż w chrześcijaństwie jest jedno najpotężniejsze światło: światło samego Ducha Świętego. Przewodnik powinien nauczyć penitenta korzystania z kierownictwa Ducha Świętego. Rozumiejąc w ten sposób funkcję przewodnika duchowego, nie ograniczamy jego kompetencji, ale wskazujemy na właściwe kierownictwo. Nie pozwalamy, aby przez duchowe prowadzenie rosły szeregi infantylnych penitentów. Może dlatego nie lubię, aby nazywano stałego spowiednika "kierownikiem duchowym". Gdybyśmy o tym wszystkim pamiętali, uniknęlibyśmy wynaturzonych kierowników duchowych, którzy sprawują absolutną władzę nad duszami. Tacy zabraniają spowiedzi u innych kapłanów, zobowiązują do nieomal ślepego posłuszeństwa.

Radykalnym rozwiązaniem, uzdrowieniem sytuacji ewentualnego wypaczenia przewodnictwa duchowego będzie jak najspieszniejsze odejście od niewłaściwego przewodnika. W jakich jeszcze wypadkach należy zmienić przewodnika duchowego? Zmiana jest konieczna, gdy istnieje brak zrozumienia wzajemnego, poczucie skrępowania do tego stopnia, że wstyd nam się przyznać spowiednikowi do pewnych rzeczy. Można również opuścić przewodnika, gdy od nas za mało wymaga. Byłoby jednak niepoważne dążenie do zmiany w sytuacji, gdy spowiednik dużo wymaga. Sam przewodnik może doradzić zmianę, gdy czuje, że jego wpływ jest znikomy i nie ma już nic więcej do przekazania. Przy wszelkich zmianach należy jednak pamiętać o zasadzie stałości przy przewodnictwie duchowym. Zmian nie należy dokonywać zbyt pochopnie, bo zanim dojdzie do głębszego poznania i wzajemnego zrozumienia, musi upłynąć dość dużo czasu. Systematyczna kontynuacja jest tutaj gwarantem powodzenia. Kapłan powinien zawsze pamiętać -- jak słusznie pisze o. Piotr Rostworowski -- że "jest sługą, a nie panem i nie on dobiera sobie penitentów. A przede wszystkim nie powinien się usuwać, gdy praca jest uciążliwa i niewdzięczna" (O kierownictwie duchowym, Warszawa 1962).

Istnieje jeszcze jeden powód, skłaniający do odejścia od przewodnika duchowego. Jest nim nadmierne uczuciowe związanie. Należy jednak tutaj działać niezmiernie ostrożnie, bo problem przywiązania spowiadającego się do kapłana jest skomplikowany. Zdarzają się rozwiązania tej sytuacji zbyt radykalne przez całkowite zerwanie kontaktu. Zbytnią symplifikację takiej metody zauważyła św. Teresa, stwierdzając, iż przywiązanie do przewodnika jest rzeczą normalną, ponieważ przez niego otrzymuje się wielkie dobra duchowe. Walka więc przeciw wszelkiemu przywiązaniu jest pozbawiona słuszności, jednak trzeba mieć i to na uwadze, że poważne niebezpieczeństwo zagraża przewodnictwu ze strony niewłaściwego przywiązania. Na tym terenie szczególnie łatwo jest o złudzenie, że wszystko jest w porządku. Nie bagatelizując zatem zagrożenia, trzeba podkreślić rolę pominiętego przez zwolenników radykalnego "cięcia" elementu niezmiernie ważnego przy przewodnictwie duchowym. Jest nim pewna ewolucyjność postępu człowieka w rozwoju duchowym. Nie można od wszystkich wymagać jednakowego stopnia oderwania się, bo nie wszyscy są do tego przygotowani. W życiu wewnętrznym jest etap początkowy i faza dojrzałości. Na każdym etapie Bóg czegoś innego wymaga. Jeżeli na początku współpracy z przewodnikiem istnieje jakieś zbyt uczuciowe przywiązanie, to gdy praca wewnętrzna idzie w dobrym kierunku, jest szansa na stopniowe, powolne oczyszczenie. Należy zachować ostrożność, unikać słów i "klimatu" podtrzymujących tę uczuciowość i mogących zepchnąć ją jeszcze niżej, ale nie ma powodów do radykalnych rozwiązań.

Spowiednik stały może nie tylko skomplikować życie duchowe przez nieumiejętne rozegranie strefy powiązań uczuciowych, ale i przez nieznajomość podstawowego prawa psychologicznego o dążeniu do integracji wewnętrznej.

Człowiek składa się jakby z wielopoziomowych kręgów integracyjnych. W ciągu życia przechodzi przez stadia wielu dezintegracji pozytywnych -- o których na terenie polskim pisał wiele Kazimierz Dąbrowski -- scalając swą osobowość na coraz wyższym poziomie. We wszystkich etapach tworzenia się procesu integracyjnego psychiki przewodnik duchowy może odegrać poważną rolę.

Pisząc o rozmaitych przeszkodach, trudnościach przy spowiedzi, chciałem być obiektywny i nie poprzestać jedynie na wyliczeniu walorów funkcji stałego spowiednika. Istnieje nadzieja, że czytelnik pomimo wszystkich niebezpieczeństw i "szkodliwości" zdobędzie się na odkrycie nowej dla siebie wartości, jaką jest spotkanie przyjaciela w konfesjonale.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
TO JEST NAJWAŻNIEJSZE RACHUNEK SUMIENIA

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz