Przewodnik dla zniechęconych...
P O W R Ó T :   R O Z D Z I A Ł   V I
RACHUNEK SUMIENIA

 

Rachunek sumienia może być przyczyną rozwoju duchowego, ale też klęski, może działać destrukcyjnie na skutek wielokrotnego powtarzania, gdyż wytarty schemat nie tylko nie ożywia duchowo, ale staje się fikcją. Dlatego z dużą obawą piszę o rachunku sumienia. Aby nie stał się on czynnikiem zniszczenia duchowego, należy z właściwym zrozumieniem przyjąć podane sugestie. Poszczególne elementy rachunku sumienia powinno traktować się jedynie jako czynniki, inspirujące głębszą refleksję. Warto stale pamiętać, że każdy rachunek jest inny, bo sytuacja jest inna. I to tropienie zmienności zdarzeń w świetle niezmiennych norm moralnych stanowi specyfikę "rozliczania" sumienia.

Dla dobrego przeprowadzenia rachunku sumienia potrzeba kilku przynajmniej elementów wstępnych, które teraz postaram się omówić.

AUTENTYZM

Przed przystąpieniem do wykrycia zła w sobie konieczne jest gorące wezwanie Ducha Świętego, Ducha Prawdy. Młodzi głośno żądają autentyzmu, ale niestety mówiącym z wielką pasją o prawdzie brakuje szczerości wobec samych siebie. W klimacie szerzącego się kłamstwa, w oszołamiającym tempie życia ludzie gubią autentyzm własnego wnętrza. Człowiek często nie wie, kim jest naprawdę. Gramy nie tylko wobec drugich, ale nawet wobec samych siebie. Maski są już tak przyrośnięte do twarzy, że trudno odróżnić, co jest pozorem, a co rzeczywistością. Rachunek sumienia to właśnie trud zdejmowania maski. Czy człowiek może w subiektywnej ocenie samego siebie być obiektywnym? Jest to możliwe jedynie w świetle samego Ducha Prawdy -- obiektywnej i subiektywnej. Poza modlitwą-prośbą można w wymiarze doczesności pomóc sobie przez odniesienie swych problemów do czynnika obiektywizującego. Będzie to w rachunku sumienia świadomość obecności ludzi. Nie chodzi w tej chwili o naszych przyjaciół. Dużą pomocą mogą być właśnie ludzie nieżyczliwi dla nas, z którymi jesteśmy w konflikcie. Najlepiej tacy, wobec których postąpiliśmy niewłaściwie. Zastanawiając się nad sobą, usiłując wypracować autentyczną ocenę, warto często stawiać sobie pytanie: "A co by na to powiedział właśnie mój wróg X?" "Co by dodała pani Y, która jest tak cięta na mnie?" Wydaje mi się, że te opinie "niechętnych" są często bliższe prawdy niż oceny naszych przyjaciół. Ci ostatni boją się nam powiedzieć całą prawdę. Boją się utracić przyjaźń. Czy są prawdziwymi przyjaciółmi -- to już inna sprawa.

W niezmiernie trudnym procesie zdobywania się na obiektywne spojrzenie na siebie wielce przydatne może być środowisko. Szczególnie przypominają mi się grupowe wędrówki. Mam na myśli trudne wędrowanie. Jeżeli spływ kajakowy -- to nie spokojną, łagodną Czarną Hańczą, ale np. Pasłęką lub Łupawą -- rzekami o silnym spadku wody i bystrym prądzie, na których łatwo o wywrócenie kajaka. Po takiej wywrotce trzeba wszystko suszyć przy ognisku, po to, by w dniu następnym powtórzyć te same przygody kajakowe. Podobne przeżycia czekają nas na niektórych szlakach górskich, gdy z malowniczej ścieżki o wytyczonym szlaku schodzimy z trasy i nagle "spadamy" w dół na łeb na szyję przez gałęzie drzew, krzewy i głazy. Teraz trzeba odpocząć po to, by jutro przeżyć to wszystko jeszcze raz, dobrowolnie narazić się na taką samą przygodę. Ale właśnie wspólne przeżywanie "zwariowanej" wyprawy ujawnia różne postawy jej uczestników. Jeśli wyprawa była naprawdę udana i wszyscy zżyli się, dojrzeli -- na skutek wspólnie przebytych trudów -- do powiedzenia sobie prawdy, na końcu, na jakiejś polance, prawda, nawet ta trudna, jest sobie wzajemnie przekazywana. W godzinie szczerości powstałej nie na rozkaz, ale spontanicznie, z potrzeby serc, można dowiedzieć się wielu ciekawych, dobrych i przykrych rzeczy o sobie. Najważniejsze, że jest to prawdziwe, podpatrzone na trasie, która obnaża człowieka. A znam pary, które po takim wspólnym "rachunku sumienia" rozstały się na zawsze. Na całe szczęście, bo w mieście, w cieplarnianych warunkach wydawało się narzeczonym, że znają siebie. Gdyby rozpoczęli wspólne życie tak niedobrani, ich wędrowanie szybko skończyłoby się katastrofą. Test próby wspólnego życia na trudnym szlaku pomógł w odnalezieniu autentycznej oceny.

BEZPOŚREDNIOŚĆ

Jest to drugi element dobrego rachunku sumienia. Bezpośredniość polega na stworzeniu odpowiedniego klimatu, bowiem chodzi o to, by odejść od atmosfery suchego rozliczania lub wnikliwej intelektualnej analizy. Na pewno wielkim ułatwieniem będzie duch modlitwy, poprzedzający rachunek sumienia i towarzyszący mu. Najważniejsze jednak jest uzyskanie kontaktu z samym Jezusem Chrystusem, który własną krwią wyzwolił nas z grzechów. Żywa świadomość Odkupienia przez krwawą Mękę może nas popchnąć do bezpośredniej myśli, skierowanej do Chrystusa, np. "Jezu, zgrzeszyłem przeciw Tobie kłamstwem". A może jeszcze inaczej: "Chryste, przebacz mi częste opuszczenie Ciebie w modlitwie". Są to tylko przykłady. Tu nie może być szablonów. W rachunku sumienia pod wpływem impulsu wiary i miłości powstaje zwrot wewnętrzny, spontaniczny, niepowtarzalny. Rachunek sumienia przestaje wówczas być szablonowy, staje się czymś bardzo intymnym, bezpośrednim. W ten sposób następuje doskonałe przygotowanie żalu, tak potrzebnego przy samej spowiedzi.

REGULARNOŚĆ

Regularność, będąca cechą dobrego rachunku sumienia, wymaga częstego jego dokonywania. Ideałem byłby tu codzienny rachunek sumienia, który najlepiej przygotowuje do rachunku przed spowiedzią. Biedni są grzesznicy, którzy po wielu latach usiłują obliczyć swoje grzechy i gubią się w historii własnego życia. Trudno im sobie przypomnieć wszystkie szczegóły, wymagane przy wyznawaniu ciężkich grzechów. Męczą się biedacy i są często bezradni, a przy tym gubią to najważniejsze: atmosferę żalu. Przypominanie sobie przeszłości przesłania im wszystko. Zupełnie inaczej podchodzą do rachunku sumienia ludzie, którzy częściej się spowiadają. Najłatwiej jest tym, którzy codziennie zastanawiają się nad swym życiem. Nie chodzi tu tylko o trening czysto mechaniczny, ale przede wszystkim o rozwój duchowy, dokonujący się poprzez impuls codziennej refleksji nad błędami i niedociągnięciami. Ponadto przez tę regularność uzyskuje się samokontrolę i zdolność całościowej oceny każdego dnia.

Codzienna refleksja nad przebiegiem dnia powinna towarzyszyć wieczornej modlitwie. Zamiast mechanicznego "klepania" rozmaitych "pobożności" (nie jest to atak na świadome i z żywą wiarą odmawianie znanych modlitw) lepiej w bezpośredni sposób przedstawić Jezusowi cały dzień. Nie warto tracić czasu na dokładną analizę. Znacznie skuteczniejsze byłoby poświęcenie czasu błędom podstawowym, najgroźniejszym i najczęściej występującym. Może to być jedna jedyna wada główna. W przypadku uporczywego powtarzania zła wskazane jest, by zakończyć codzienny rachunek sumienia równie uporczywą modlitwą o pomoc w walce z tą wadą. Intensywność prośby ma wpływ na lepsze przeżycie dnia następnego. Przekonało się o tym wielu tych, którzy potrafili przekształcić codzienny rachunek sumienia w modlitwę; nie tylko błagalną, lecz i dziękczynną za wszystkie zwycięstwa nad złem. A stąd już blisko do modlitwy chwały!

SKUTECZNOŚĆ

To czwarta cecha dobrego rachunku sumienia, bo jeśli rachunek sumienia ma być dobry, powinien być efektywny. Skuteczność jest tutaj rozumiana w sensie wewnętrznym, chodzi bowiem o rozwój duchowy.

Aby rachunki sumienia pomagały we wzbogacaniu osobowości, muszą zawierać również element pozytywny. Nie mogą być jedynie bilansem klęsk i strat. Powinno się zauważyć dobro i piękno, które nas spotkało. Nad ciemną strefą grzechu, by nas nie przygniótł, musi wyrastać nasz dobry czyn. Trzeba umieć dostrzec i z wdzięcznością dla Boga, starannie odnotować. Dla poprawienia skuteczności samowychowania należy uchwycić nie tylko główny kierunek zła, ale i tendencje rozwojowe dobra. Z tego powinny płynąć wnioski programowe, przekraczające zakres jednego dnia czy miesiąca. Planowanie jest niesłychanie ważne w przypadku popełniania tych samych grzechów. Trzeba już w rachunku sumienia, nie czekając na sakrament pojednania, nakreślić perspektywiczny plan naprawy. Powinien on być w odróżnieniu od często nieumiejętnego planowania, które spotykamy w życiu codziennym, realistyczny i konkretny. W programie takim muszą być zawarte konkretne zamierzenia, prowadzące do wyjścia z kryzysu duchowego. W rachunku sumienia należy umieć przewidzieć przeszkody, jakie mogą się pojawić. Wszystkie okazje do powtórnego popadnięcia w grzech nie tylko należy "zobaczyć" w wyobraźni, ale i przygotować środki zaradcze, nie dopuszczające do zaistnienia zła.

W przypadku często powtarzających się niektórych grzechów o wymiarze społecznym, można przy rachunku sumienia powziąć decyzję ich ujawnienia wobec wspólnoty. Sytuację taką stwarza msza św., w której uczestniczy mała, zżyta ze sobą grupa liturgiczna. Okazją może być wspólna modlitwa. W czasie aktu pokutnego, rozpoczynającego liturgię, korzystając z sugestii celebransa, można wyznać wobec wspólnoty swe winy popełniane wielokrotnie. Oprócz mobilizacji wewnętrznej "publicznego pokutnika" duże znaczenie ma siła wspólnej, oczyszczającej modlitwy oraz uwrażliwienie zespołu na pomoc braterską, której w życiu wspólnoty oczekuje "pokutnik". Oczywiście tego rodzaju wystąpienia należy przemyśleć w trakcie rachunku sumienia. Publiczne wyznanie winy na nie przygotowanym terenie liturgicznym, bez życzliwej atmosfery wspólnoty, może przynieść zamiast pomocy opłakane skutki. Nie trzeba dodawać, że do zastosowania tak specyficznej metody nie wszyscy posiadają odpowiednie predyspozycje psychiczne i... odwagę. Przyniesie to jednak wielką korzyść tym, którzy w rachunku sumienia podjęli trudną decyzję wychodzenia ze zła właśnie w ten sposób.

W przypadkach niemal beznadziejnych, gdy w rachunkach sumienia powtarzają się te same błędy i grzechy, mogę polecić sposób wypróbowany przez naszych braci odłączonych. Wymaga on właściwie tylko jednego: żywej wiary. Basilea Schlink pisze w Zwierciadle sumienia: "Przez wzywanie krwi Chrystusowej zostałam uwolniona od łańcucha grzechów. Pismo Święte mówi, że krew Jezusa Chrystusa oczyszcza nas od wszelkiego grzechu (1 J 1,7). Jeżeli podczas sprawdzania naszego sumienia odkryjemy jakiś grzech, wtedy powinniśmy się uniżyć, a jeśli trzeba, to i wyznać go przed innymi. To łączyć się może tylko z wzywaniem odkupieńczej mocy krwi Jezusa. W wierze musimy oprzeć się na zwycięstwie Jezusa, na Jego odkupieniu. Musimy ogłaszać Jego zwycięstwo i wielbić Jego krew, która gładzi nasz grzech".

Po przedstawieniu elementów, składających się na prawidłowy rachunek sumienia, można przystąpić do zagadnień bardziej szczegółowych, przedstawić konkretne pytania do takiego obrachunku duchowego. Pamiętając o poczynionych na wstępie zastrzeżeniach, dodać należy, iż analiza postępowania może być dokonana w rozmaitych aspektach, np. "mój stosunek do Boga, do drugiego człowieka" itp. Boję się jednak, że takie ujęcie wprowadza sztuczny podział w miłości, która może być tyIko jedna, fałszywie separuje strefę "ziemską" i "boską". Dlatego proponuję stawiać pytania dotyczące normalnego dnia "roboczego". Ułatwi to zadanie tym, którzy chcieliby konsekwentnie realizować postulat "codzienności" rachunku sumienia.

Pierwsze pytanie o sam początek dnia: jaka była moja pierwsza myśl? Czy ogarnęła mnie rozpacz, że to jeszcze jeden trudny dzień? A może nawet, przerażonemu kłopotami, obowiązkami, nie chciało mi się już żyć? Mogło być inaczej: jeszcze na wpół przytomny usiłowałem skierować "półświadomość" do Chrystusa, który powinien być słońcem mojego życia. Czy powierzyłem Jemu właśnie ten źle zapowiadający się dzień? Czy oddałem się Bogu całkowicie -- to znaczy przekazałem nie tylko cierpienia, ale i radości, które mogą nadejść zupełnie niespodziewanie? Czy rano pomyślałem, że dzisiaj mogę bardziej kochać Boga, znaczy to: spełniać Jego wolę, a tym samym lepiej służyć braciom? Czy wkraczałem w dzień chaotycznie, nie przygotowany, bez uświadomienia sobie tego, co może mnie dzisiaj spotkać? Mogłem inaczej rozpocząć dzień, mając w kalendarzyku, na kartce, wynotowane ważniejsze prace, zadania, spotkania, wykłady. Czy ja po prostu programuję dzień, czy on mnie zaskakuje, determinuje -- odbiera resztki wolności? Wreszcie, czy przed wyjściem z domu zatrzymuję się, choć na chwilę, by dać się przeniknąć Bogu?

Czy idąc do pracy (na wykłady czy inne zajęcia), przygotowuję się duchowo? Czy proszę o błogosławieństwo nie tylko dla siebie, ale dla całego zespołu? Czy modlę się o to, aby było mniej napięć, więcej wzajemnego zrozumienia, solidarności? Czy proszę o bezkompromisowość, odwagę w walce o sprawiedliwość społeczną? A już po dojściu do pracy, czy zaczynam bezmyślnie, mechanicznie ją wykonywać, "byle do trzeciej"? Czy zastanawiałem się nad sensem pracy? A może poddawałem się bezsensowi? Czy potrafię modlić się pracą? Co to właściwie znaczy? Przecież nie chodzi o następne odklepywanie frazesów? Czy jest możliwe, intensywnie pracując, trwać w Obecności?

A teraz pytamy się o środowisko: czy jestem skłócony, czy wprowadzam pomimo wszystko pokój Boży? Czy znam współpracowników, czy nie traktuję ich jako zła koniecznego? A może po prostu mi przeszkadzają w robieniu własnej kariery? Pytanie decydujące: czy przez drugiego człowieka widzę Chrystusa? Pytania o pomoc, miłosierdzie są właściwie zbyteczne, jeśli "dobrze widzę", to zobaczę, że dzisiaj mojego sąsiada nie ma, a jeżeli jest chory, odwiedzę go. Z problemem właściwego "widzenia" wiąże się pytanie o znajomość Pisma Świętego, czy np. znam opis Sądu Ostatecznego, zawarty w Ewangelii według św. Mateusza w rozdziale 25? Jeśli było pytanie o modlitwę w pracy, to nietaktem byłoby pytać się, czy czegoś nie wynoszę z miejsca pracy. Przecież człowiek modlący się to taki, który wszystko czyni w obecności Boga, a ponadto człowiek wiary, który wie, że rzecz skradzioną należy zwrócić. Powstaje jedynie pytanie o sens kradzieży, założywszy związany z rozgrzeszeniem obowiązek restytucji, a więc zwrotu rzeczy nieprawnie posiadanej.

Jestem już zmęczony zarówno tyloma pytaniami, jak i samą pracą. Jestem głodny, znudzony i zły. Właśnie w takim wściekłym nastroju wracam do domu. I tu przepraszam, ale jeszcze kilka pytań: przede wszystkim -- czy przygotowuję "powrót do domu"? Czy wracam zatruty zmęczeniem, kompletnie bezmyślnie? Jedynym moim marzeniem jest coś zjeść i wyciągnąć się w fotelu z gazetą w ręku. Mógłbym co prawda w modlitwie połączyć się ze św. Rodziną z Nazaretu i zapytać się: co to znaczy, że mam żonę, dzieci? Czy traktuję tych najbliższych mi ludzi gorzej niż kolegów z pracy? Czy moich bliskich nie traktuję zbyt instrumentalnie? Mają mi podać jedzenie (to żona -- współpartner sakramentu) i dać... spokój, święty spokój (to dzieci -- wynik świętego sakramentalnego związku)?

A jak wykorzystuję czas wolny? Czy umiem wypoczywać po intensywnej pracy? Czy dobrze rozumiem treść czynnego wypoczynku? Czy odprężenie nie jest dla mnie równoznaczne z rozprzężeniem? Czy wakacje nie oznaczają dla mnie odpoczynku od Boga? Czy planuję wakacje rodzinne, czy tylko i wyłącznie dla siebie? Czy wycieczka nie polega głównie na piciu mocnych trunków, czy ulegam zawsze naciskowi środowiska? Czy w czasie urlopu rozstaję się z poważną lekturą, czytaniem Pisma Świętego itp.? I jeszcze jedno pytanie: czy "seks" traktuję jako rozrywkę? Czy współpartner przeżyć erotycznych nie jest dla mnie tylko instrumentem odprężenia? Czy jest dla mnie czymś więcej? Czym, a może kim? Czy podczas pobytu poza rodziną, w sanatorium, na wyjazdach służbowych, nie uważam się za zwolnionego z sakramentu małżeństwa? A może będąc w tzw. "stanie wolnym", planuję wypady, wakacje "we dwoje" pod wspólnym namiotem? Nieśmiało przypominam wszystkim "odważnym" i nie widzącym tu zagrożenia, że według teologii moralnej samo świadome narażanie się na grzech ciężki (nawet bez dopełnienia) jest już grzechem ciężkim. I już końcowe "wakacyjne pytania": czy potrafię się opalać na łące, gdy obok ludzie koszą i grabią siano? Czy zaproponowałem pomoc ludziom ciężko pracującym, czy uważam, że to mnie nic nie obchodzi, bo ja mam teraz moje wakacje, po mojej ciężkiej pracy? I pytania niemal głupiutkie: czy zrywałem kwiaty, żeby je za kilka minut wyrzucić, czy gasiłem dokładnie ognisko i czy puszczałem mój tranzystor na cały regulator w lesie, na szczytach gór? A może, wpatrzony w urzekające piękno Gorców, nie patrzyłem pod nogi i rozdeptywałem pracowite mrówki lub kolorową bożą krówkę? Znowu nieśmiało przypominam, że biedronki popularnie są zwane bożymi krówkami, są Bożymi stworzeniami tak jak i my, wspaniali, zdobywcy kosmosu. Martwiąc się o te małe krówki, nie można zapomnieć i o dużych krowach, koniach, czy ktoś ich nie krzywdzi -- nie tylko w czasie wakacji? Przerażające jest to, że bite psy, koty i inne męczone zwierzęta nic nie mogą nam odpowiedzieć. Wstawi się za nimi dopiero Pan wszelkiego stworzenia, niestety już za późno, bo na Sądzie Ostatecznym.

Kończymy nasz pracowity dzień. Czy kończę go krótkim rachunkiem sumienia? Czy znajduję chwilę wieczornej ciszy, aby odczytać kilka kolejnych zdań Pisma Świętego i zapytać się Ducha Świętego, co mi chce przez to Słowo Boże przekazać? Czy ja dalej przekazuję w moim otoczeniu to, co zdobyłem od Boga i ludzi w ciągu dnia? Czy proszę o następny, lepszy dzień tylko dla siebie i swych najbliższych? Czy w modlitwie wieczornej wspominam tych, którzy nie doczekają następnego dnia? Czy pamiętam o tych, którzy nie mogą zasnąć, bo są bardzo chorzy lub torturowani, lub po prostu -- głodni? Czy jestem wrażliwy na potrzeby całego Kościoła powszechnego -- walczącego, cierpiącego? Mogę umrzeć tej nocy, czy wspominam w modlitwie tych, którzy mnie wyprzedzili? Czy aby nie zapomniałem podziękować za cały dzień, który był może męczącym, ale jednak był także darem Ojca?

Wśród wielu pytań nie postawiłem pytania o zabójstwo, o łamanie postu, o nieprzestrzeganie dnia świętego, rozwiązłość, samogwałt, sodomię i inne bezeceństwa. Dlaczego? Przecież to na pewno ważne! -- Niech nad przyczyną tego mego milczenia połamie sobie głowę anielsko cierpliwy Czytelnik. Autor zadaje na końcu rozdziału pytanie: czy zamiast mnóstwa szczegółowych problemów w rachunku sumienia nie należałoby umieścić tylko jednego istotnego pytania: czy mogę uczciwie odpowiedzieć: "tak" na żądanie samego Pana: "Będziesz miłował Pana, Boga twego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (...). Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" (Mk 12,30-31)?

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
KOMU MOŻE ZASZKODZlĆ STAŁY SPOWIEDNIK? CZY MOŻNA UNIKNĄĆ ZNUDZENIA MSZĄ ŚWIĘTĄ?

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz