SIEĆ

 

ROZDZIAŁ X,

w którym rozpala się wielostronna dyskusja nad znaczeniem śmierci i zmartwychwstania Jezusa i uczestniczą w niej dyskutanci znani nam już i jeszcze nie znani.

 

 

Spisałem dla Karla historię mojego spotkania z Królem Ryszardem i posłałem moją opowieść do Dreiburga. Najbardziej zainteresowała go postać Ruperta. Prosił, żebym sobie przypomniał, jak wyglądał ów uczony krzyżowiec. Czy naprawdę mógł mieć coś wspólnego ze Starym Profesorem? Napisałem mu więc, że jestem prawie pewien, że to był Stary Profesor — oczywiście w stroju dwunastowiecznego krzyżowca niełatwo było poznać staroświeckiego pana, którego widziałem wtedy w metrze. Poza tym na koniu wydawał mi się dużo młodszy, ale w pamięci utkwiły mi jego oczy — wyraz oczu był zupełnie ten sam. Także imię się zgadzało (pamiętasz pierwsze spotkanie Karla ze Starym Profesorem w bibliotece i książkę, do której tamten się wtedy przyznał?). Byliśmy bardzo ciekawi, co będzie dalej. Czy możemy się spodziewać następnych przygód? W każdym razie potwierdziło się jedno — że to nie my kierujemy naszymi podróżami w czasie. Karl czuł to także i coraz bardziej martwił się o powodzenie ułożonego przez siebie ambitnego planu.

„Chciałbym, żebyśmy teraz spróbowali podjąć sprawę zupełnie kluczową.” — napisał — „Ty też już o to niedawno pytałeś. Chodzi o znaczenie śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Najpierw zapytamy o znaczenie Jego śmierci dla Niego samego, następnie o odkrycie znaczenia tej śmierci dokonane przez pierwszych świadków Jego zmartwychwstania, wreszcie o znaczenie tej śmierci dla nas i dla wszystkich — o jej uniwersalny zbawczy sens.” To naprawdę był temat, na który czekałem. Ciekaw byłem, jak Karl zamierza się do niego zabrać. „Na razie nie wiem, jak się za to zabrać.” — napisał — „Myślałem o kolejnym «rozesłaniu» zainteresowanych (to znaczy także członków Klubu) w newralgiczne miejsca i momenty historii, żeby nam pomogli zebrać wszystko, co na ten temat dobrze by było wiedzieć. Ale po naszym ostatnim doświadczeniu nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. W każdym razie chciałbym ich wszystkich przynajmniej na chwilę zwołać, żeby zapytać, co oni o tym sądzą. Wydaje mi się, że najlepiej będzie to zrobić w Sieci. Proponuję dlatego, żebyśmy w dogodnej dla wszystkich porze zebrali się wokół którejś z naszych skrzynek i przynajmniej wstępnie porozmawiali o tej sprawie.”

Zaproponował to Klubowi i w następny piątek, późnym popołudniem doszło do takiej rozmowy. Karl wybrał naszą starą skrzynkę @interteol.fund — bo jak się domyślałem, chodziło mu o to, żeby w rozmowę mogła włączyć się także Zofia (i inni zainteresowani — ta nasza pierwsza skrzynka stała się już prawie publiczna i wciąż coś się w niej działo).

Pierwszy raz prowadziliśmy taką otwartą dyskusję w Sieci. Wprawdzie na początku nie było jeszcze wszystkich. O oznaczonej godzinie zgłosili się poza Karlem i mną tylko Erazm i Ryszard. Dopiero później dołączyły do nas obie panie — najpierw Anna, a później także Zofia, a prawie na samym końcu jeszcze Teofil i Tomasz (którzy jednak swoim zwyczajem przysłali jedynie gotowe już dłuższe wypowiedzi). Prezes Brączek wyjechał na narty i nie mógł uczestniczyć w tej rozmowie. „Noster habilitandus” natomiast wciąż jeszcze pracował nad swoim wielkim dziełem.

 

Z początku dyskusja toczyła się trochę niemrawo. Karl zaczął od próby sformułowania pytań, którymi warto by było się zająć. „Myślę, że najpierw powinniśmy sobie uświadomić trudności i wątpliwości, które w tej dziedzinie dotąd podniesiono.” — napisał. „Ale ja nie wiem, czy pan zdaje sobie sprawę z tego, jak strasznie dużo już na ten temat powiedziano i napisano?” — zapytał Damer. „Nie damy sobie z tym rady inaczej, jak tylko wybierając autora, u którego można znaleźć charakterystyczny przykład takich wątpliwości.” — także Ryszard włączył się w rozmowę — „Nawet mam kandydata do tej roli: Rudolf Bultmann.” „Doskonale.” — odpisał Karl — „Tym bardziej, że już kiedyś mieliśmy okazję go słyszeć — ściśle biorąc udało się to Janowi. Jestem ciekaw, czy są szanse, żeby takie spotkanie powtórzyć?” „Chyba nie sądzisz, że zdołam raz jeszcze trafić na stację «Staronową»?” — napisałem. „Nie, nie sądzę, ale jestem pewien, że możesz trafić do półki, na której stoi zbiór artykułów Bultmanna pod wspólnym tytułem «Exegetica», i zobaczyć, co można tam przeczytać na stronie 453.” „Dobrze, poczekajcie chwilę. Spróbuję to sprawdzić.” — odpowiedziałem i pobiegłem między regały poszukać wskazanego przez Karla tekstu.

Nie znalazłem. Mieliśmy wprawdzie dwa zbiory artykułów Bultmanna, ale tego nie. Wróciłem wobec tego do komputera, żeby napisać Karlowi, że będzie musiał poszukać sam. Może zresztą już ma ten tekst, skoro tak dokładnie zna miejsce i stronę? Wyglądało na to, że tak rzeczywiście jest. Na ekranie zobaczyłem przemieszczający się kursor, spod którego wypływał nowy tekst. Z pewnością nie był to styl żadnego z dotychczasowych uczestników naszej rozmowy. Poczekałem na chwilę przerwy i spróbowałem się włączyć, żeby powiedzieć, że nic nie znalazłem i zapytać, co się dzieje. Położyłem ręce na klawiaturze i nagle zrobiło mi się nieswojo. Komputer nie reagował na polecenia. Tymczasem kursor znowu zaczął biegać po ekranie i wypływało spod niego zdanie za zdaniem. Odruchowo chciałem wyłączyć maszynę — to mogła być sprawka wirusa albo w najlepszym razie skutek zakłóceń w Sieci. Na szczęście powstrzymałem się w ostatniej chwili. Wprawdzie rzeczywiście nie była to już ta sama rozmowa, z której przed chwilą się wyłączyłem, ale przecież temat pozostał ten sam. Nie myśląc wiele usiadłem przed komputerem i śledziłem to, co działo się na ekranie. Uczestników tej dysputy udało mi się później z pomocą Karla zidentyfikować. Ich nazwiska znajdziesz w przypisach na końcu tej książki. W przytoczonym poniżej zapisie tej rozmowy natomiast ich wypowiedzi zaznaczyłem kursywą. Reszta jest wynikiem mojej skromnej pracy redakcyjnej. Tak powstał konspekt wykładu pod tytułem

 

JEZUS WOBEC WŁASNEJ ŚMIERCI

 

Sprawę tę można uznać za kluczową dla zrozumienia, czym życie Jezusa było w Jego własnych oczach i w oczach najbliższych świadków tego życia — zarówno uczniów i zwolenników Jezusa jak i Jego przeciwników. Istota rzeczy sprowadza się do dwu pytań. Po pierwsze, czy Jezus spodziewał się (lub może nawet oczekiwał) swojej gwałtownej śmierci, i po drugie, jak ją rozumiał, kiedy nadeszła.

Punktem wyjścia współczesnych odpowiedzi na oba te pytania jest to, co dzisiaj wiemy o istocie orędzia głoszonego przez Jezusa. Królowanie Boga w Jego rozumieniu nie jest przecież w żadnym razie czymś, co możemy urzeczywistnić my sami, naszym ludzkim wysiłkiem, jako rzeczywistość społeczną czy moralną. Jest ono ostatecznym zbawczym działaniem Boga w naszych czasach, jest objawiającą się Bożą miłością, której ma odpowiedzieć pełne dziecięcego zaufania odniesienie ludzi do Boga. Jezus sam daje przykład takiego zaufania. Pierwszymi, którzy rozpoznają i przyjmują Królowanie Boga — obecne już teraz, skoro przyszedł Jezus! — są ludzie ubodzy, cierpiący i grzeszni. Trzeba też zauważyć, że Królestwo nie objawia się bynajmniej z odczuwalną w tym świecie mocą, nie objawia się tak, by natychmiast zwyciężało wszystkie przeszkody i opory — żeby koiło ból, uśmierzało cierpienie i usuwało śmierć. Jezus, który jego nadejście głosi z wielką radością i nadzieją, wcale nie należy do tych, którym „się udało”. Raczej przeciwnie: przynajmniej na pozór spotyka Go niepowodzenie czy nawet klęska. Jednakże i w tym Jego pozornym niepowodzeniu można dostrzec znak ukazujący tajemnicę Boga i Jego Królestwa. Tajemnicą tą jest wierność i uniżenie. Dlatego Jezus sam nie oczekuje dla siebie bezpieczeństwa, potęgi czy natychmiastowego triumfu. Dlatego jest gotów — właśnie w wierności, posłuszeństwie i uniżeniu — oddać życie, żeby ogłoszone przez Niego Królowanie Boga ujawniło się do końca.

Takie rozumienie tajemnicy życia i śmierci Jezusa nie było jednak bynajmniej zawsze oczywiste. Zaczęło się raczej od zasadniczych wątpliwości: Sam fakt krzyżowej śmierci Jezusa jest historycznie niewątpliwy. Rodzaj śmierci wskazuje też na to, że Jezus został skazany wyrokiem władzy rzymskiej — wyrokiem Sanhedrynu byłoby ukamienowanie. Trudność stanowi natomiast dokładny przebieg procesu Jezusa i właściwy powód oskarżenia, które przeciw Niemu podniesiono — a więc na przykład to, jaki był związek tego oskarżenia z mesjańskimi roszczeniami Jezusa.

W tym miejscu na dobre rozpala się nasz spór. Oto pogląd najbardziej skrajny: Śmierć Jezusa była niewątpliwie śmiercią przestępcy politycznego. Nie wiemy jednak z choćby przyblioną pewnością, czy taka śmierć Jezusa była konieczną konsekwencją Jego działania, czy raczej wynikiem nieporozumienia, w którym Jego działalność uznano za zagrożenie polityczne. Byłoby to zatem — historycznie patrząc — wydarzenie czysto losowe i w tej perspektywie bezsensowne. Nie wiemy też, czy i jak Jezus sam odnalazł w nim sens. Nie można wykluczyć i tej możliwości, że się załamał.

Tak radykalna teza wywołała niepokój i spowodowała dalszą dyskusję. Co można dzisiaj odpowiedzieć jej autorowi? Przyjmuje się dzisiaj powszechnie, że śmierć Jezusa nie nadeszła dla Niego niespodziewanie. Nauczanie i działanie Jezusa musiało sprowokować konflikt i byłoby dziwne, gdyby On sam tego nie zauważał. Jest więc rzeczą niewątpliwą, że Jezus miał powody oczekiwać gwałtownej śmierci i rzeczywiście się jej spodziewał, liczył się z nią i był na nią gotowy. Jezus zatem idzie do Jerozolimy zdając sobie sprawę z grożącego Mu niebezpieczeństwa. Świadczy o tym (skądinąd bardzo trudne do zinterpretowania) słowo — odpowiedź Jezusa na ostrzeżenie przed Herodem, który ma zamiar Go zabić. Jest to prawie na pewno autentyczne logion — słowo wypowiedziane przez samego Jezusa. „W tym czasie przyszli niektórzy faryzeusze i rzekli Mu: «Wyjdź i uchodź stąd, bo Herod chce Cię zabić». Lecz On im odpowiedział: «Idźcie i powiedzcie temu lisowi: Oto wyrzucam złe duchy i dokonuję uzdrowień dziś i jutro, a trzeciego dnia będę u kresu. Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą».” (Łk 13,31–33). W ostatecznej redakcji ewangelii Łukaszowej słowo to umieszczono w kontekście — wówczas już spełnionej! — zapowiedzi upadku Jerozolimy, rozumianego jako skutek odrzucenia Jezusa — Mesjasza (w. 34–35).

Pozostaje pytanie, jak Jezus spodziewał się śmierci — to jest jakie znaczenie nadawał swojej prawdopodobnej gwałtownej śmierci. Ważny klucz stanowi tekst Mk 14,25 uchodzący za autentyczne słowo Jezusa: „Zaprawdę powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę nowy w królestwie Bożym”. Możemy te słowa rozumieć następująco: Królestwo Boże przyjdzie po śmierci Jezusa. Jezus także po śmierci będzie uczestniczył w uczcie Królestwa. W połączeniu z uprzednimi stwierdzeniami o chlebie–Ciele i kielichu–Krwi Przymierza przelanej za wielu można stąd wyprowadzić ostrożny wniosek, że Jezus mógł przypisywać zbawcze znaczenie swojej śmierci (na takiej samej podstawie, na jakiej rozumiał, że przyjście Królestwa wiąże się z Jego własnym przyjściem). Jeśli Jezus interpretuje swoją śmierć eschatologicznie, to interpretuje ją tym samym także w świetle zbawiennej obecności Królestwa. Zbawcze znaczenie śmierci Jezusa wydarza się wtedy, kiedy wydarza się głoszone przez Jezusa Krółowanie Boga (i ewentualnie odwrotnie).

tym kontekście należy również uwzględnić znaczenie wyrażenia „za wielu”, które pojawia się w wierszu poprzednim (Mk 14,24). Pierwotnym odniesieniem słowa „wielu” w orędziu Jezusa jest „Izrael jako całość”. Użyte w tym miejscu i w związku z daniem chleba–ciała i Kielicha–Przymierza słowo to zakłada przynależność tego gestu do rzeczywistości ostatecznej — do objawiającego się już Bożego Królowania — zbawienia. Tak też trzeba rozumieć słowo, które znajdujemy u Mk 10,45: „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. W obecnej formie nie jest to zapewne autentyczne słowo Jezusa, niemniej jednak stanowi ono bogate summarium motywów, które mają oczywisty związek z historią Jego życia. Można zatem przyjąć, że to zestawienie dobrze oddaje ducha i postawę Jezusa i że odbija się w nim sposób, w jaki On sam pojmował swoją nadchodzącą śmierć.

Skoro Jezus oddaje swoje życie za wielu i skoro Jego śmierć rozgrzesza Izraela, który doprowadza do śmierci ostatniego z Bożych wysłanników, należy przyjąć, że rozumienie własnej śmierci przez Jezusa jest najwyższym wyrazem Jego pewności, że Bóg chce zbawienia, jak też przekonania, że On sam — Jezus — jest wysłannikiem Bożym, przez którego ukazuje się ta właśnie ostateczna i nieodwołalna Boża decyzja. Pokutna śmierć Jezusa nie tylko nie sprzeciwia się w niczym Jego orędziu o Królowaniu Boga, ale raczej jest najpełniejszą konsekwencją tego orędzia, przeprowadzającą tych, którzy ją przyjmują, w nowy czas dziejów zbawienia: jest zawarciem Nowego Przymierza.

 

Uczestnicy naszego sieciowego spotkania byli, podobnie jak ja, zaskoczeni tym wtargnięciem w naszą rozmowę nowych i nieznanych nam głosów. Tak przynajmniej było z członkami Klubu. Karl natomiast robił wrażenie, jakby nie był całą sprawą wcale zaskoczony. Zacząłem podejrzewać, że to było jego dzieło. Później trochę przyparłem go do muru i przyznał się, że tak rzeczywiście było. Chciał w ten sposób wywołać i ukierunkować naszą dyskusję.

To mu się niewątpliwie udało. Kiedy nasi nowi rozmówcy zamilkli, w skrzynce rozpętała się prawdziwa burza. Najpierw próbowaliśmy — wówczas bezskutecznie — ustalić, co właściwie się stało. Potem wróciliśmy do pytań postawionych przez Karla na początku rozmowy.

„Ten największy radykał to był oczywiście Bultmann.” — napisał Damer — „On sam, zdaje się, do końca nie dał się przekonać, że jego sceptycyzm jest przesadny i nieuzasadniony. Byłoby to mało ważne, gdyby nie fakt, że konsekwencją jest głoszone przez niego rozumienie zmartwychwstania Jezusa. Jeśli Was to interesuje, mogę streścić jego poglądy…”

Oczywiście, że nas to interesowało. Damer przesłał zatem swój tekst. Podobną przesyłką — dotyczącą nieco innej „pobultmannowskiej” interpretacji świadectwa o Zmartwychwstaniu — odpowiedział po chwili Ryszard. Na końcu włączył się jeszcze Karl przedstawiając dalszy przebieg i obecny stan dyskusji nad tą sprawą. Te trzy wypowiedzi zebrałem później pod wspólnym tytułem

 

KONTROWERSJE

wokół interpretacji świadectwa Nowego Testamentu

o zmartwychwstaniu Jezusa

 

Odcinek 1: Krytyka Rudolfa Bultmanna

 

Dla Bultmanna „zmartwychwstanie to zbawcze znaczenie Krzyża”. Jezus zginął na krzyżu i na tym kończy się Jego osobista historia. To, co stało się później, nie jest już historią Jezusa, ale historią wiary w Jego mesjańskie dzieło. To, co się mówi o zmartwychwstaniu Jezusa, nie jest zatem niczym innym, jak tylko wyrazem późniejszego odkrycia zbawczego znaczenia Krzyża. Odkrycia tego dokonują ucznowie Jezusa początkowo głęboko zawiedzeni Jego śmiercią. Wiara w zmartwychwstanie jest w istocie wiarą w zbawcze znaczenie krzyża. Ten, który umiera jest Synem Bożym i Jego śmierć sama już jest przezwyciężeniem śmierci. Dlatego jednak nie można mówić o zmartwychwstaniu jako o cudownym zdarzeniu potwierdzającym wiarygodność Jezusa. W związku z tym Bultmann uważa za późniejsze „popawłowe” wszelkie próby traktowania wydarzenia zmartwychwstania jako fundamentu wiary. Dodam zaraz, że czyni to niesłusznie, ponieważ sam Paweł w ten sposób mówi o zmartwychwstaniu (por. 1 Kor 15,3–8). Zmartwychwstanie jako wydarzenie historyczne nie jest zatem według niego niczym innym jak tylko powstaniem wiary w Zmartwychwstałego. Zmartwychwstanie samo w sobie nie jest wydarzeniem historycznym. Historyczna jest tylko wiara uczniów i ich nauczanie. Można więc powiedzieć, że jedynym „miejscem zmartwychwstania jest kerygma” (czyli głoszenie zmartwychwstania). Głoszenie to jest samo w sobie wielkim wydarzeniem. I jest to wydarzenie eschatologiczne — wydarzenie dokonującego się teraz oto dzięki Jezusowi ostatecznego zbawienia. Jezus jest w nim prawdziwie obecny. Słowo zbawienia, jest Jego słowem. Reszta przekazu — a więc na przykład świadectwa o pustym grobie, o widzeniu Jezusa, o sposobie istnienia zmartwychwstałego — nie ma według Bultmanna istotnego znaczenia znaczenia. Jest jedynie uwarunkowaną historycznie i kulturowo formą przekazu, którą można spokojnie porzucić nie tracąc bynajmniej tego, co stanowi sens kerygmy o Zmartwychwstaniu.

Niektóre elementy krytyki Bultmanna są niewątpliwie trafne. Niemniej jednak krytyka ta pozostaje jednostronna tam, gdzie nie zauważa, że historyczność wiary w zmartwychwstanie nie może się wyczerpać w historycznej świadomości uczniów Jezusa obudzonej po Jego śmierci. Trzeba raczej przyjąć, że przebudzenie tej świadomości jest skutkiem zaskakującego dla uczniów zdarzenia: spotkania z Jezusem żyjącym.

 

Odcinek 2: Próba Willi Marxena

 

Próbę rozwikłania dylematu podniesionego przez Bultmanna i rozwijającą się historyczną krytykę przekazu ewangelicznego podjął Willi Marxen. Także według niego zmartwychwstanie nie jest wydarzeniem historycznym w zwyczajnym sensie tego słowa. Jest to raczej, jak mówi Marxen, „wydarzenie widzenia”. Świadkom z pewnością zdarzyło się, że zobaczyli Ukrzyżowanego po Jego śmierci. Dają temu wyraz na różne sposoby — próbując zrozumieć i wypowiedzieć to, co im się zdarzyło. Interpretacja tego widzenia, według której „Jezus powstał z martwych” jest owocem ich refleksji, a nie opisem pierwotnego wydarzenia samego w sobie. Skutek „widzenia”, które się im przydarzyło, jest jednak podwójny. Obok wspomnianej właśnie interpretacja tego, co się stało — „Jezus zmartwychwstał!” — jest nim również świadomość, że teraz w imię tegoż Jezusa trzeba działać. Marxen ujmuje to w formułę: „sprawa Jezusa trwa”. Te dwa skutki trzeba jednak według niego widzieć każdy z osobna. Decydujące jest zatem nie tyle to, co mieści się w słowie „zmartwychwstanie” (odniesionym do zdarzeń historycznych po śmierci Jezusa), ile raczej to, co mieści się w życiu Jezusa nadal przeżywanym przez uczniów jako Jego obecność i jako poczucie płynącego z tej obecności wyzwolenia i zarazem wymagania. Takie właśnie nieuzasadnione oddzielenie w ujęciu Marxena historycznej osoby Jezusa i Jego eschatologicznej „sprawy”, budzi zasadnicze wątpliwości. Na jakiej bowiem zasadzie moglibyśmy jeszcze mówić o zmartwychwstaniu Jezusa, gdyby wszystko sprowadzało się do trwałości, czy nawet trwałej skuteczności Jego zbawczego orędzia.

 

Odcinek 3: Obecny stan dyskusji

 

Dalsza dyskusja toczyła się także w obrębie teologii katolickiej (Bultmann i Marxen reprezentują teologię ewangelicką, w której znacznie wcześniej podjęto tę dyskusję.) Pierwsza faza dyskusji okazała się bardzo kontrowersyjna i bolesna, a nawet paraliżująca. Jej owocem było bowiem przekonanie, że dotychczasowa prosta interpretacja przekazu ewangelicznego nie da się już podtrzymać. W fazie drugiej szukano zatem możliwości nowego ujęcia podstaw wiary w zmartwychwstanie. Owocem tej fazy dyskusji jest powszechne dzisiaj przekonanie o koniecznym związku wiary w zmartwychwstanie z historią, ale takim, że to nie historia sama w sobie jest decydującym i ostatecznym punktem wyjścia i oparciem tej wiary. Jest nim raczej historia przyjęta i zrozumiana w wierze. Przedmiotem dyskusji pozostaje nadal sprawa, czy wiara w zmartwychwstanie zaczyna się od jakichś nowych doświadczeń historycznych wykraczających poza wydarzenie Krzyża i jakiego rodzaju są te doświadczenia. W każdym razie muszą one być takiego rodzaju, że pozwalają uczniom mówić o obecności i życiu samego Jezusa Ukrzyżowanego, a nie tylko o trwaniu Jego „sprawy”.

 

Kiedy czytaliśmy tekst Karla, na naszych ekranach pojawił się sygnał o nadejściu korespondencji. „Paweł to wiedział doskonale,” — przeczytaliśmy — „a wy nie wiecie? «Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest wasze nauczanie, próżna jest też nasza wiara.». Nie rozumiem, czym się tu zajmujecie. Zostawcie te próżne dywagacje i wierzcie Słowu!” „Wprawdzie cytuje niedokładnie (por. 1 Kor 15,14) — napisał szybko Karl — ale ten ton wydaje mi się znajomy…” („Dzieci Światłości!” — pomyślałem, ale wolałem nie ujawniać tej myśli, żeby nie prowokować naszego gościa.) „Nic dziwnego,” — odpisała ta sama osoba — „bo to jest głos odwiecznego i niezmiennie prawdziwego Słowa.” Chwila konsternacji. Karl wyraźnie nie wiedział, co zrobić dalej. W tym momencie do rozmowy włączyła się milcząca dotąd Anna Taussig. „Prawdę mówiąc, ja też nie jestem pewna, czy jesteście na dobrej drodze…” — napisała — „Świadectwo ewangelii o zmartwychwstaniu Jezusa stanowi jedną całość. Nic nie wydaje mi się w nim zbędne czy mniej ważne.” Następnie postawiła istotne pytanie: „Czy Wasza wiara w Zmartwychwstanie naprawdę ma zależeć od tego, co zdołacie z tej całości wypreparować i potwierdzić jako jej historyczny początek i rdzeń?” Znowu chwila konsternacji. Karl i Ryszard milczeli, i tylko Damer próbował coś wyjaśnić. „To wszystko nie jest takie proste. Wcale nie twierdzę, że moja wiara lub niewiara zależy od wyniku takich analiz. Ale nie jest też od nich całkiem niezależna.” „Coś kręcisz.” — napisała Anna.

Wtedy odezwała się Zofia. „To jest chwila, w której muszę pokazać Wam drogę. Nie tyle wyjście z trudności, w które wpadliście, ale zupełnie dosłownie: polną drogę, którą możemy teraz razem przejść, żeby coś zrozumieć. Przed nami przeszedł nią ktoś, kto właśnie uczy rozumieć. Nie, nie chodzi mi teraz o Jezusa, chociaż jestem pewna, że to, co za chwilę przeczytacie, ma wiele wspólnego z tajemnicą Jego życia i śmierci.” Dalej było kilka zdań, z którymi w pierwszej chwili zupełnie nie wiedzieliśmy co począć. «W czasie wielkanocnym” — przeczytaliśmy — „lśni jasno między wschodzącymi zasiewami, na Boże Narodzenie znika za najbliższym wzgórzem pod nawianym śniegiem. Polna droga. To, co proste, stało się jeszcze prostsze. Obietnica polnej drogi jest teraz zupełnie wyraźna. Czy to dusza tak przemawia? Czy świat? Czy Bóg? Wszystko mówi o wyzbyciu się siebie dla tego Jednego. Takie wyzbycie się niczego nie odbiera. Ono daje. Daje niewyczerpaną moc tego, co proste. Ta obietnica pozwala czuć się swojsko w choćby najdalszej przeszłości.»

„To Martin Heidegger.” — napisał po chwili Erazm — „Zaczynam coś rozumieć…” Raz jeszcze zamrugał sygnał korespondencji.”To może być Teofil albo Tomasz.” — Karl wreszcie wrócił do siebie — „Obu powiadomiłem o naszej dyskusji i nie wykłuczone, że teraz się zgłaszają.” Obaj odezwali się rzeczywiście prawie równocześnie, ale Teofil znowu wyprzedził Tomasza. „Zofia ma rację.” — napisał — „Tu chodzi naprawdę o sens wyzbycia się czy też wydania samego siebie. Rozważcie to teraz razem ze mną.”

 

„«Samego siebie wydał za mnie…»

 

napisał dla nas Paweł o Jezusie (Ga 2,20). A my o tym mówimy czasem zupełnie bez wyobraźni, tak jakby to było coś, co stało się kiedyś, raz, daleko, na zewnątrz nas i jakby nas dotyczyło także przede wszystkim od zewnątrz. Co więcej, ten sam brak wyobraźni sprawia, że jesteśmy skłonni tak samo myśleć o Jezusie: jakby i On przeszedł przez swoje «wydanie siebie za nas» tak, jak się przechodzi przez pewien przykry ale przemijający życiowy epizod. To nie jest oczywiście zupełnie nieprawdziwy sposób widzenia tajemnicy Jego śmierci, ale to nie może też być cała prawda o tym, co się w niej stało. Tam, gdzie mowa o Bogu, tam przecież nie ma mowy o żadnych «przemijających epizodach»! Dlatego też wydanie się Jezusa za nas na krzyżu nie da się naprawdę zrozumieć, jeśli je traktujemy jako coś, co stało się kiedyś i daleko (nie tutaj — poza naszym życiem).

Spróbujmy wyrazić to możliwie najprościej: «samego siebie wydał za mnie», to znaczy najpierw: naprawdę umarł. Wydał samego siebie, to znaczy: wydał całego siebie. Umarł za mnie cały — nic nie zatrzymał dla siebie. Zgodził się nie istnieć dla siebie samego — i zrobił to dla mnie. Nie ma Go już zupełnie dla Niego samego — jest cały dla mnie. Takie wydanie siebie samego rzeczywiście może dotyczyć tylko całości Jego życia — to naprawdę nie może być w żadnym sensie «straszny, ale przemijający epizod».

Jak zatem Jego śmierć, która jest wydaniem siebie samego za mnie, dotyczy całości życia Jezusa? Jak dotyczy Jego samego? Co dla Niego samego zostało z całości Jego życia? Już odpowiedzieliśmy na to pytanie: dla Niego samego nie zostało nic. Także dla nas nie zostało nic, gdybyśmy chcieli mieć teraz coś z Niego. Jego grób jest pusty i żadna próba dotknięcia Go, zatrzymania, pochwycenia za rękę od naszej strony nie może się powieść (por. J 20,17; Łk 24,31).

To oczywiście nie są stwierdzenia o tak zwanym czysto obiektywnym stanie rzeczy. Tam bowiem, gdzie mamy do czynienia z czyjąś śmiercią, kończy się wszelki prosty i naiwny obiektywizm. Próba zupełnie jednoznacznego i prostego zobiektywizowania tego, co naprawdę stało się w tej śmierci, prowadzi dlatego do nieporozumień. Jedni mówią wtedy o Jezusie po Jego śmierci tak, jakby On został w zadziwiający sposób reanimowany — jakby wstał raz jeszcze do życia przerwanego przez śmierć. Inni sądzą, że obiektywnie mogą powiedzieć tylko tyle, że Jezus żyje w wewnętrznych przeżyciach ludzi, których zostawił na tej ziemi. Jedno i drugie jest przecież oczywistym nieporozumieniem, które pokazuje, że tu naprawdę na nic nie przyda się naiwny i na pozór niezaangażowany obiektywizm. To właśnie jest przecież ten świat, w który wprowadza nas ostatecznie tylko Boża łaska wyobraźni, która potrzebuje i pragnie nas tak samo, jak my jej.

Tak właśnie się okazuje, że Ten, który zupełnie wydał samego siebie za nas, jest i żyje teraz bardziej niż był kiedykolwiek przedtem. Prawdą jest bowiem nie tylko to, że ten, kto kocha, ma już śmierć za sobą, ale także i jeszcze bardziej to, że Ten, który ma już śmierć za sobą, może naprawdę kochać. Jezus, który rzeczywiście umarł i sam dla siebie nie ma teraz już niczego, może żyć i kochać. Jest Sercem i Tajemnicą Kościoła, w którym sam obejmuje i zbawia każdego człowieka. To się nie dzieje bynajmniej tylko w naszej wyobraźni, ale my to możemy odkryć w tej wyobraźni, która zbudowała i wciąż na nowo buduje Kościół. Kościół jest bowiem Jego ciałem, my jesteśmy Jego ciałem, On sam jest swoim ciałem: nie ma już nic, nawet Jego grób jest pusty, a przecież ma wciąż więcej i więcej.”

 

Chwilę milczeliśmy pod wrażeniem tych słów. Milczenie przerwał Ryszard. „Teraz jeszcze Tomasz.” — napisał — „Myślę, że to też jest ważne”. Byliśmy już wprawdzie trochę zmęczeni, ale jednak nas przekonał. Zabraliśmy się do czytania. Tomasz przedstawił swój tekst bardzo prosto. „Muszę dopowiedzieć coś do tego, co powiedzieliście dotąd. Oto moje

 

Wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego

 

Zmartwychwstanie jest tajemnicą życia Jezusa, Syna Bożego, ukrzyżowanego dla naszego zbawienia. To krótkie i dla człowieka wierzącego Ewangelii zupełnie oczywiste zdanie streszcza na sposób katechizmowy paschalne orędzie Ewangelistów i wskazuje na samą istotę wiary w Jezusa Chrystusa. Zwróćmy uwagę na to, że w tak zwięzłej formule każde słowo i każde zestawienie słów jest ważne — każde reprezentuje pewien szczególny, niepomijalny wymiar tajemnicy Chrystusa. Spróbujmy rozważyć to wyznanie dokładniej i wniknąć przez nie w treść i sens wyznawanej przez Kościół wiary w Tego, który dla nas umarł i zmartwychwstał.

Najpierw więc: wierzymy, że to Jezus ukrzyżowany teraz zmartwychwstał, we własnym ciele, tym samym, które zawisło na krzyżu i zostało złożone w grobie. Ten sam, w tym samym, swoim własnym ciele… Nie należy sobie jednak wyobrażać tego, co się z Nim stało, jedynie jako biologicznego ożywienia zwłok. Jego zmartwychwstanie nie jest reanimacją umarłego, ale ujawnieniem pełni Bożego zamiaru wobec Jezusa i przez Niego wobec każdego z nas. Człowiek jest przez Boga, swojego Stwórcę i Wybawiciela powołany do życia, a nie do śmierci. Jest powołany do życia nieodwołalnie — ponieważ jest powołany do życia przez Boga. To powołanie, skoro jest naprawdę Boże, nie ustaje i nie przemija przecież, kiedy przychodzi śmierć. Tylko jedno może przeszkodzić jego ostatecznemu spełnieniu: gdyby człowiek sam przeciw Bogu wybierał śmierć — śmierć bez Boga. Człowiek, który aż do śmierci pragnie i wybiera Boga, nawet w śmierci odnajduje życie: «choćby i umarł, żył będzie» (J 11,25).

Nowe życie Jezusa ukrzyżowanego pokazuje nam, jak bardzo to jest prawdą. On właśnie powierzając się Ojcu w ciemności śmierci (Łk 23,46) znalazł życie, nad którym śmierć nie ma już władzy. Dlatego o Jezusie zmartwychwstałym, nie trzeba mówić, że On teraz znowu żyje — mimo, że umarł i został pogrzebany jak tylu innych. Trzeba powiedzieć raczej: teraz dopiero naprawdę żyje, teraz żyje tym bardziej. Okazało się bowiem dzięki Bogu, że życie jest naprawdę czymś więcej niż śmierć. Dlatego właśnie mówimy o Jezusie nie tylko: «umarł i zmartwychwstał», ale «umarł, zmartwych–wstał, wstąpił na niebiosa, siedzi po prawicy Ojca». Tak właśnie się okazuje, co Bóg naprawdę sądzi o śmierci Jezusa. W ten sposób okazuje się też, co Bóg naprawdę sądzi o śmierci każdego z nas — skoro On właśnie dla nas zgodził się umrzeć, by zmartwychwstać.

Ten Boży sąd o naszym życiu i śmierci ujawnia się teraz dla nas w Jego i naszym nowym życiu, to jest w nowej i pełnej, życiodajnej obecności wsród nas Jezusa jako Zmartwychwstałego. Ta zwycięska obecność Jezusa obejmuje wszystko to, co obejmuje obecność żywego człowieka. Jest to więc obecność cielesna i duchowa w najprostszym znaczeniu tych słów. Właśnie taka nie tylko duchowa, ale także cielesna obecność pozwala spotkać Go widzialnie i z Nim rozmawiać — jak o tym świadczą Ewangeliści. Ich świadectwo trzeba przyjąć w całej jego prostocie.

Nie potrafimy wprawdzie powiedzieć szczegółowo i do końca, czym były kolejne spotkania uczniów z Jezusem zmartwychwstałym — a przynajmniej nie potrafimy tego powiedzieć z taką jednoznacznością, jakiej może byśmy sobie życzyli. Kto jednak posłucha bez uprzedzeń, co i jak mówią świadkowie i uczestnicy tych spotkań, z pewnością odczuje autentyzm i prostotę ich świadectwa, albo raczej autentyzm, o którym świadczy właśnie prostota i bezpośredniość ich słów. Ton, którym przemawiają Ewangeliści, nie jest tonem baśni czy legend, nie jest także tonem metaforycznych opowieści, w których mało ważny jest ten czy ów szczegół, bo bardziej chodzi o ukryty za zasłoną obrazów sens. To jest najprostszy i rzeczowy ton ludzi, którzy z całą pewnością dokładnie wiedzą, o czym mówią, i zakładają, że przez swoich słuchaczy są równie dokładnie i jednoznacznie rozumiani.

Co więc wiedzą? Co mówią? O czym świadczą? O tym jednym: że Jezus ukrzyżowany zmartwychwstał, że jest wśród nas obecny i że można Go spotkać w Jego własnym ciele — w tym właśnie, w którym żył, w którym umarł na krzyżu i został pochowany. Zarazem jednak wiedzą doskonale i pragną nam powiedzieć, że Jezus jest teraz wśród nas obecny nierównie bardziej, nierównie mocniej niż kiedykolwiek za swej ziemskiej drogi, bowiem Jego obecność nie zamyka się już jedynie w zwyczajnych przestrzennych i czasowych ramach ludzkiego życia i śmierci, ale sięga rzeczywiście każdego czasu i każdego miejsca, sięga wszędzie tam, gdzie są ludzie, którzy wierzą w Niego i oczekują od Niego zbawienia: «Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata» (Mt 28, 20).”

 

Zrobiło się bardzo późno i trzeba było rzeczywiście kończyć naszą dysputę. Na końcu raz jeszcze odezwał się Karl. „Cieszę się,” — napisał — „że tak pięknie nam się to rozwinęło. Myślę, że powiedziane zostały rzeczy ważne. Będziemy teraz długo mieli nad czym myśleć i nad czym pracować. Bardzo was proszę, żebyście relację o każdym zdarzeniu i przemyśleniu, które może nam pomóc posunąć się dalej, przesyłali do skrzynki @interexplor.climb.”

 

 

ROZDZIAŁ XI,

w którym się pokazuje, dokąd można zajechać windą. Ale mimo nieco żartobliwego początku, naprawdę jest to ważny rozdział o bardzo poważnych sprawach — stajemy w nim bowiem przy Grobie Jezusa.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz