SIEĆ

 

ROZDZIAŁ XII,

w którym Ryszard Leserc opowiada o codziennym wniebowstępowaniu pewnego rabina. Zaraz potem znowu zostajemy sprowadzeni na ziemię — wskutek zamieszania powstałego w Sieci. Okazuje się jednak, że oba te wydarzenia mogą nam pomóc zrozumieć rzeczy naprawdę ważne.

 

 

Stali przy ławce pod starym dębem rosnącym za ostatnimi domami, na skraju miasteczka, odwróceni do mnie plecami. Niewątpliwie starozakonni. Dwaj starsi w długich kapotach, trzeci, wyraźnie młodszy, w płaszczu. Ten właśnie, gestykulując żywo, mówił tak głośno, że nie mogłem go nie słyszeć. „Przecież to śmieszne! Kiedy wreszcie przestaniecie wierzyć w takie bzdury i ośmieszać się opowiadając podobne banialuki?” Pozostali dwaj odpowiadali mu głosami mocno przyciszonymi, tak że ich nie rozumiałem. „Dobrze!” — krzyczał dalej — „Przyjmijmy, że tak jest. Oczywiście, wasz świątobliwy rabin chadza co dzień skoro świt do lasu. W to wierzę. Czy jednak komuś z was przyszło na myśl, żeby choć raz trochę wcześniej wygrzebać się spod pierzyny i zobaczyć, co on tam naprawdę robi?” Znowu coś mu próbowali odpowiedzieć, ale on tylko kręcił głową i krzyczał dalej: „Oczywiście, że pójdę. Ja się nie boję ani rabina, ani jego idiotycznych zakazów. Kaktus mi na nosie wyrośnie, jeśli on rzeczywiście codziennie rano wstępuje do nieba!” Najwyraźniej nie mogli się porozumieć. Młody krzykacz poszedł w swoją stronę, a ci dwaj, dyskutując nadal i wymachując przy tym rękoma, w swoją.

Usiadłem na ławce pod dębem. Było słoneczne listopadowe popołudnie, ciepłe jak na tę porę roku. Patrzyłem na łąki za miasteczkiem i na czarno–zielone pasmo lasu. Słońce zniżało się powoli. Za chwilę zapadnie w las. Cisza taka, że było słychać jak spadają ostatnie liście. Do dzisiaj nie wiem, co właściwie stało się dalej. Przypuszczam, że zasnąłem. Chociaż nie potrafię zrozumieć jak to możliwe, żebym przespał siedząc na ławce całe popołudnie, wieczór i noc — i nie obudził się choćby z zimna. A jednak kiedy otwarłem oczy, świat wyglądał całkiem inaczej — było mgliście, chłodno i wilgotno. Zupełnie nie mogłem się w tym połapać. Lasu nie było widać. Słabe listopadowe słońce z trudem przebijało się przez mgłę — ale nie z tamtej strony, nad lasem, tylko z przeciwnej — spoza moich pleców. To zatem nie mógł już być wieczór, to musiał być poranek — prawie miałem ochotę dodać: dzień drugi. Z lewej strony usłyszałem zbliżające się głosy. „Przepraszam. Mieliście rację — ale ja też. Naprawdę jest inaczej niż myśleliśmy. To, co najważniejsze jednak się zgadza. Rabbi Löwer naprawdę codziennie rano…” Czyjeś kaszlenie zagłuszyło ostatnie słowa. To był najwyraźniej ten sam krzykacz, którego słyszałem poprzednio. Tyle, że teraz jego głos był znacznie spokojniejszy — prawie pokorny. „Widzisz?” — odpowiedział mu inny głos — „My wiemy, co mówimy.” „Podejrzewam, że jednak nie wiecie.” — w głosie tamtego znowu zabrzmiała nutka przekory. „Powiem wam, jak było.”

 

„Wstałem bardzo wcześnie i czekałem na rabina. Wyszedł z domu o świcie. Poszedłem za nim. W tej mgle — a rano była jeszcze gęstsza niż teraz — nie mógł mnie widzieć ani nawet słyszeć moich kroków. Kiedy wszedł do lasu, nachylił się i usłyszałem trzask łamanego suchego drewna. Podszedłem bliżej i spojrzałem zza gęstego świerka. Wiecie, co on robił? Zbierał chrust na opał. Chciało mi się śmiać. Ale tajemnica! Tylko, że to nie wszystko. Kiedy już miał pokaźny pęk, wyciągnął z kieszeni postronek, przewiązał wszystko, zarzucił na plecy i ruszył z powrotem do miasteczka. Sądziłem, że idzie do swojego domu, ale on skręcił przed Rynkiem w tę małą uliczkę. Zapomniałem jak ona się nazywa…” „Królicza.” — podpowiedział któryś. „Tak, w Króliczą.” — mówił dalej Krzykacz — „Tam na rogu Polnej mieszka ta stara pokręcona Agata, wiecie, wdowa po tym biedaku Pelcu. Ile to już lat?” „Dwanaście. To było wtedy, kiedy umarł też stary rabbi Löwer, jakoś tak tydzień po tym.” „Tak jest. No więc teraz Löwer — syn, zastukał i zaraz wszedł do jej domku — najwidoczniej czekała na niego i drzwi były otwarte. Zajrzałem ostrożnie przez okno. Stara siedziała w fotelu, owinięta kocem. W pierwszej chwili nie zauważyłem rabina. Dopiero po chwili dostrzegłem go w kącie — klęczał przy piecu i rozpalał ogień. Potem jeszcze pozamiatał i po chwili machając rękoma wybiegł z pokoju. Schowałem się za narożnik domu. Otrzepując ręce biegł teraz do swojego domu — ale nie przez Rynek tylko tyłami — Polną i Bóżniczą. To wszystko. Teraz już wiecie, co to jest. Ja też już wiem, ja już naprawdę wierzę: Jehuda Löwer codziennie o świcie wstępuje jeszcze wyżej niż do nieba.”

„Stary Löwer też taki był.” — dodał któryś z jego rozmówców — to już jest taka porządna rodzina te Löwery. Jak ktoś się nazywa Jehuda Löwer, to on musi znać drogę do wszystkich niebios.”

 

Podniosłem się z ławki. Jeśli myślicie, że byłem zmarznięty i zdrętwiały, mylicie się gruntownie. Moja odzież była wprawdzie wilgotna i naprawdę trudno by było powiedzieć, że wokół było ciepło. A przecież czułem, że rabbi Jehuda także dla mnie rozpalił swój ogień. Dziękuję. Skończyłem.

 

Usiadł. Chwila ciszy i oklaski. Klub umiał docenić opowiadanie, w którym naprawdę coś się wydarzyło. Tylko Damer siedział ze swoją zwykłą nieprzeniknioną miną. „OK” — powiedział w końcu. „Ja tego teraz spróbuję użyć przeciwko nim.” „Przeciw komu?” — zapytał z wyraźnym niepokojem Leserc. „Ach, wy jeszcze nic nie wiecie.” — Damer zawsze wszystko wiedział pierwszy. „Ekipie «Dzieci Światłości» udało się zadomowić w Sieci. To niestety nie wszystko. Oni są bezwzględni. Skaptowali sobie jakiegoś gościa od wirusów. Ten im napisał takie paskudztwo, które włącza się każdorazowo kiedy ktoś używa komendy «czytaj». Na szczęście włącza się tylko na chwilę — ale przez kilkadziesiąt sekund zamiast swojego tekstu masz na ekranie ich propagandę. Rozmawiałem z naszymi informatykami. Problem jest bardzo poważny. Zrobili wprawdzie antywirusa, ale tamci zdążyli tego już tyle nawypuszczać, czy też samo się to tak rozmnożyło, że potrzebny jest program stale aktywny, jeśli nie chcecie tracić nerwów przy jakiejkolwiek działalności sieciowej. Ja się na tym nie znam, ale wirusy robi się oczywiście tak, żeby były niezależne od obsługi i możliwie odporne na kontrolę systemu. W każdym razie, ten jest ponoć zrobiony genialnie. Amerykanie, którzy zawiadują całością Sieci, rozważali podobno w piątek zamknięcie jej na kilka godzin, żeby przeprowadzić dokładną diagnozę i leczenie, ale zrezygnowali z powodu kosztów takiej operacji.”

„Cud się stał pewnego razu…” — zawołał prezydent Brączek — „Erazm się na czymś nie zna!” „Zostaw te złośliwości,” — mruknął na to Damer — „bo ta historia jest naprawdę groźna i wcale nie wiadomo, jak się skończy.”

Muszę powiedzieć, że poczułem podwójną satysfakcję. Mniejszą z powodu tego, że Damer przyznał się do niewiedzy. Dotąd było rzeczywiście tak, że jakikolwiek temat byście poruszyli — on się na tym znał (naprawdę!). Ale powodem nieco cierpkiej satysfakcji było dla mnie także spełnienie się moich przewidywań co do zamiarów i dalszych działań „Dzieci Światłości”. Zaraz wtedy, kiedy Karl mi opowiedział o nagłej przemianie Patryka i o konflikcie, który wybuchł między nimi, podejrzewałem, że spróbują zrobić coś takiego. Jak widać miałem rację. Oczywiście nie było czym się cieszyć. Sprawa mogła mieć rzeczywiście poważne konsekwencje. Opowiedziałem im wobec tego o moim wczorajszym przeżyciu w metrze. Pokiwali głowami. „To jasne — ci albo inni są i działają już prawie wszędzie, także tu u nas.” — powiedział Ryszard — „Ale co ty właściwie zamierzasz teraz zrobić?” — to było do Erazma.

Jego pomysł był dosyć szczególny. „Spróbuję wykorzystać przeciwko «Dzieciom Światłości» to, co skądinąd jest ich siłą.” — powiedział — „To jest lepsza metoda, niż obnażać i wykazywać ich słabości. Chcę ich sprowokować i pozwolić im tak się zapędzić, żeby konsekwencje ich własnego działania obróciły się przeciwko nim.” „Zdajesz sobie sprawę z ryzyka?” — zapytał prezes Brączek. „Jasne.” — odpowiedział Damer — „Ale jeśli nie zrobimy nic i pozwolimy im działać, tak jak chcą, ryzyko jest jeszcze większe. Oni są w stanie realnie zagrozić naszej pracy — a nawet naszej kulturze. Ja nie przesadzam. Oczywiście nie tyle przez to, co teraz wyprawiają w Sieci, ile raczej przez coś, co bym nazwał «lepkością» ich idei. To, co głoszą, jest jak te samoprzylepne etykietki, które teraz wszędzie można kupić. Jak już taką masz w rękach, to musisz ją gdzieś przylepić. Potem piszesz na niej takie czy inne uproszczone hasło, które pewnie nawet jest prawdziwe i odpowiada ukrytej za etykietką zawartości, ale równocześnie naraża cię na niebezpieczeństwo, że już nigdy nie przyjrzysz się rzeczy samej, tylko będziesz posługiwał się twoją etykietką.” „Pewnie masz rację, chociaż może trochę za bardzo to komplikujesz.” — powiedział Brączek — „Ale, co konkretnie chcesz zrobić?” „Trochę cierpliwości.” — Erazm najwyraźniej nie chciał na razie ujawniać swoich planów. Ryszard zaproponował jeszcze mały spacer i ruszyliśmy razem ulicami Starego Miasta. Zrobiło się jednak późno i szybko rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

 

W poniedziałek rano zgłosił się do mnie Karl. Chciałem mu opowiedzieć o sobotnim spotkaniu u Anny, ale nie miał na to czasu. Po południu zaczynało się ich „antiocheńskie” sympozjum i za chwilę powinien razem z dwoma kolegami otworzyć recepcję dla gości. Miał jednak do mnie prośbę. Chodziło mu znowu o skrzynkę egzegetów, z której już kiedyś korzystaliśmy. Karl, śledził regularnie ich poczynania i stąd wiedział, że dziś lub jutro chcą dyskutować nad tekstem szczególnie dla nas interesującym — nad opowiadaniem o spotkaniu Jezusa z dwoma uczniami w drodze do Emaus. Ponieważ sam z pewnością nie będzie mógł śledzić tej dyskusji, prosił, żebym ja się podłączył do ich skrzynki @interexeg.nt i zarejestrował to, co tam się będzie działo. Jako przeznaczony dla mnie wstęp do tej dyskusji przesłał mi trzeci odcinek swojego nowego wykładu. Poprzednio rzeczywiście urwał tekst z braku czasu. Trochę się z tego tłumaczył, ale niepotrzebnie — przecież i tak potrafiłem docenić jego pracowitość i wiedzę. W każdym razie teraz miałem przed sobą

 

Odcinek 3: Jezus zmartwychwstały ukazuje się uczniom (chrystofanie)

 

Przekaz o pustym grobie pozostałby nie do końca jednoznaczny, gdyby nie uzupełniały go i nie tłumaczyły opowiadania o spotkaniach uczniów z Jezusem zmartwychwstałym — czyli o tzw. chrystofaniach. Sam fakt pustego grobu może bowiem być tłumaczony różnie — i rzeczywiście był różnie tłumaczony wśród tych, którzy się z nim pierwsi zetknęli lub o nim usłyszeli. Pojawiły się zatem próby naturalnego wytłumaczenia tego faktu. Najprostszym rozwiązaniem wydawało się stwierdzenie, że „ktoś zabrał ciało”. Zapewne też tłumaczenie takie pojawiło się najpierw zarówno wśród przeciwników Jezusa, jak i wśród Jego zwolenników (por. np. J 20,2.13). Nieco później przeciwnicy Jezusa i uczniów wierzących w Jego zmartwychwstanie rozpowiadają, że to właśnie uczniowie Jezusa wykradli Go z grobu (por. Mt 27,64 i 28,12–15).

Tłumaczenie pustego grobu Jezusa jako znaku Jego zmartwychwstania znajdujemy natomiast w teologicznym opracowaniu przekazu o wydarzeniach poranka „pierwszego dnia tygodnia”. Jest rzeczą charakterystyczną, że tłumaczenie to rozwija się i pogłębia w kolejnych fazach formowania się przekazu. U Marka czytamy jedynie o „młodzieńcu ubranym w białą szatę”, który zaświadcza że Jezus „powstał, nie ma go tu” (Mk 16,5–6). Łukasz mówi o „dwu mężczyznach w lśniących szatach”. Są to zapewne „urzędowi świadkowie” uzupełniający słabość świadectwa kobiet. Wygłaszają oni krótką katechezę o zmartwychwstaniu Jezusa (por. Łk 24,4–7). U Mateusza natomiast mowa jest już wprost o aniele Pańskim, który z boską mocą objawia prawdę. Przypomina on samego Jezusa — „postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg” (por. Mt 28,2–7), co wyraźnie kojarzy się z wizją z Góry Przemienienia, która też jest w istocie widzeniem Jezusa zmartwychwstałego. Wreszcie według Jana Maria Magdalena widzi „dwu aniołów w bieli” (których poprzednio nie widzieli w grobie Piotr i Jan). Aniołowie ci odwracają jej uwagę od grobu i zwracają ją ku samemu Jezusowi — dotąd nierozpoznanemu (J 20,12–14).

Opowiadania o spotkaniach przy pustym grobie stanowią zatem najwyraźniej wstęp do opowiadań o spotkaniach z samym Jezusem. Dochodzi tu do głosu pewna zasada ważna dla zrozumienia całości przekazu: wiara w Zmartwychwstanie jest nie tylko skutkiem, ale w istotnym stopniu także warunkiem widzenia Jezusa żyjącego.

Jak już wspomniałem w odcinku pierwszym tego wykładu, tam gdzie mowa o widzeniu Jezusa po Jego śmierci, nie chodzi jedynie o sam fakt widzenia, ale bardziej jeszcze o konsekwencje tego faktu. Konsekwencję stanowi przede wszystkim powstanie wspólnoty uczniów wierzących w Zmartwych– wstałego. Przekaz o widzeniu należy dlatego traktować jako wprowadzenie jego słuchaczy i czytelników w życie tej wspólnoty — to znaczy jako wprowadzenie w życie Kościoła. Zauważmy, że całość świadectwa — mimo odmienności poszczególnych relacji — skupia się wokół tych samych osób, co stanowi źródło i potwierdzenie ich autorytetu we wspólnocie. W centrum stoi niewątpliwie Piotr — jakkolwiek jego spotkanie z Chrystusem nigdzie nie zostało opisane, a jedynie wielokrotnie stwierdzone. Widoczne jest jednak jego pierwszeństwo jako świadka.

Oczywistym początkiem tej nowej wspólnoty jest obecność Jezusa zmartwychwstałego, dlatego też spotkania z Nim tworzą i ukazują fundament nowego życia tych, którzy uwierzyli. Inicjatywa tych spotkań leży zawsze po stronie Jezusa — przekaz podkreśla zaskoczenie uczniów i nadzwyczajność sytuacji. W każdym spotkaniu dokonuje się rozpoznanie, że Jezus żyje. Poznanie to ma pewne charakterystyczne rysy — uczniowie poznają Jego postać (J 20,20.27), słyszą Jego skierowane do nich osobiście wezwanie (J 20,16; Dz 9,4), zaczynają rozumieć Pismo (Łk 24,27.45; J 20,9), zasiadają z Nim do stołu — łamią chleb, posilają się (Łk 24,35.41–43; J 21,5.9.13). Kulminacją są jednak słowa wyznania wiary: „prawdziwie zmartwychwstał” — „mój Pan i mój Bóg” (Łk 24,34 i J 20,28). Bezpośrednie widzenie jest zatem samo w sobie nieistotne — istotna jest właśnie wiara (J 20,29 — por. także J 20,8–9, gdzie mowa jest o wierze pojawiającej się przed widzeniem). Każde z tych spotkań prowadzi dlatego do podjęcia przez widzących działania, które staje się teraz wyrazem ich wiary: kto spotkał Jezusa zmartwychwstałego, chce być czynnym świadkiem Jego zmartwychwstania.

 

O godzinie dziesiątej zgodnie z prośbą Karla włączyłem się do skrzynki @interexeg.nt. Rzeczywiście, kiedy wybrałem opcję „czytaj”, na ekranie pojawił się komunikat „Dzieci”. „Teraz jest ostatnia godzina.” — przeczytałem — „Postępujcie jak dzieci światłości.” Dalej było zaproszenie do rozmowy o Słowie Bożym „w każdej możliwej skrzynce tej Sieci, bo my jesteśmy gotowi do dawania świadectwa wszędzie i wobec każdego”. Po chwili ten tekst zniknął i ukazała się zwyczajna zawartość skrzynki. Nazbierało się tam już bardzo wiele zapisów kolejnych dysput naszych egzegetów. Przez chwilę szukałem aktualnie czynnego okienka, a kiedy wreszcie je znalazłem, rozmowa już się rozpoczęła. Jak się okazało, tego dnia uczestniczyli w niej jedynie dwaj rozmówcy — Q i R. Tematem był rzeczywiście tekst Łk 24,13–35 — opowiadanie o spotkaniu Jezusa z uczniami w drodze do Emaus. Oto nieco skrócony zapis tego, co powiedzieli. Przedstawiam go tu jako

 

Odcinek 4: Czytanie Pisma i Łamanie Chleba — spotkanie ze Zmartwychwstałym (Łk 24,13–35)

 

Już wiele razy zajmowałem się tym tekstem, ale muszę przyznać, że za każdym razem na nowo robi on na mnie wielkie wrażenie. Mamy tu do czynienia z przykładem doskonałej równowagi wielu motywów i wątków teologicznych nagromadzonych w kilku dziesięcioleciach rozwoju przekazu o Jezusie Zmartwychwstałym. Są one zarazem ujęte w wyjątkowo piękną formę literacką.

Można stosunkowo łatwo pokazać te motywy i okoliczności historyczne, które znalazły odzwierciedlenie w naszym tekście. Należą do nich na przykład pojawiające się tu krótkie formuły wiary: „Jezus Nazarejczyk, prorok potężny w słowie i czynie” (w. 19) „wydali Go na śmierć i ukrzyżowali” (w. 20), „trzeci dzień” (w. 21), „Mesjasz miał cierpieć i tak wejść do swojej chwały” (w. 26), a przede wszystkim: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi” (w. 34). Wszystkie one pojawiły się zapewne znacznie wcześniej niż obecna redakcja tekstu. W tekście tym odzwierciedlają się również okoliczności życia pierwotnego Kościoła. Należy do nich najpierw wyjaśnianie Pism „począwszy od Mojżesza przez wszystkich proroków” według ich odniesienia do Jezusa (w. 27 i 32), a następnie i przede wszystkim „łamanie chleba” (w. 30 i 35). Także zwrot „oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (w.31) można ewentualnie wyprowadzić z okoliczności życia pierwotnego Kościoła — dość dokładnie opisuje on bowiem sytuację tej wspólnoty, która do nas teraz przemawia.

Wszystkie te motywy i sposób ich redakcyjnego połączenia wskazują, że obecna postać naszego tekstu powstała najprawdopodobniej w początku lat osiemdziesiątych. Zauważ, że Marek (16,12) zna ten sam motyw ukazania się Jezusa dwom uczniom w drodze, co wskazuje na jego pochodzenie ze stosunkowo wczesnej tradycji. Obecny tekst Łukaszowy natomiast rozwija w oparciu o ten motyw głęboką i bogatą refleksję teologiczną. Bogactwo tej refleksji pozwala traktować nasz tekst prawie jak samodzielną ewangelię — a przynajmniej jako osobną katechezę paschalną.

Warto zwrócić uwagę na miejsce tego opowiadania w całym cyklu opowiadań o spotkaniach z Jezusem Zmartwychwstałym. Pojawiają się tu mianowicie dwa działania istotne dla wspólnoty wierzących w Zmartwychwstałego: „czytanie i rozumienie Pisma” i „łamanie chleba”. Razem stanowią one strukturę pamiątki ostatniej Wieczerzy Jezusa z uczniami — tak, jak była ona już zapewne sprawowana w okresie powstania naszego tekstu (i jak jest też sprawowana do dzisiaj). W ten sposób opowiadanie to najwyraźniej wiąże tajemnicę nowego życia Jezusa Ukrzyżowanego z tajemnicą życia i działania wspólnoty tych, którzy w Niego uwierzyli — Jego Kościoła.

To, co teraz powiem, będzie nieco dyskusyjne. Wydaje mi się jednak, że „tajemnica katechetyczna” tego tekstu nie sprowadza się jedynie do sprawy, na którą właśnie zwróciliśmy uwagę. Moim zdaniem chodzi nie tylko o to, jak dzisiaj (to jest w czasach powstania ewangelii i w naszych czasach) można spotkać i rozpoznać Jezusa zmartwychwstałego — mianowicie przez nowe odczytanie Pisma i przez łamanie chleba. Obok planu pierwszego (jest nim samo opowiedziane zdarzenie) i planu drugiego (życie wspólnoty wierzących w Jezusa) dostrzegam w tym opowiadaniu jeszcze plan trzeci — nazwałbym go planem teologiczno–symbolicznym. Jest nim ukazana za pośrednictwem tego krótkiego opowiadania cała historia zbawienia wraz z miejscem w niej Jezusa–Mesjasza. To Bóg sam towarzyszy w drodze (którą są całe dzieje Izraela) tym, których sobie wybrał. Towarzysząc wyjaśnia swoim wybranym „począwszy od Mojżesza przez wszystkich proroków”, co odnosi się do Niego. Na tym tle dopiero ukazuje się nam — czy też raczej zostaje nam ukazany — z całą ostrością ten radykalny przełom w historii wiary Izraela, którym jest przyjście Jezusa. To, co już poprzednio powiedzieliśmy o otwarciu oczu uczniów i o rozpoznaniu przez nich Jezusa oraz o Jego zniknięciu właśnie w momencie tego rozpoznania, ma zastosowanie także do tej sytuacji. Ostatnim słowem Boga do Izraela „w drodze” jest dane w Jezusie nowe rozumienie Pisma i „łamanie chleba”. Ci, którzy tego słowa nie przyjmą, zostaną sami w swoim domu i nie ujrzą Go, aż powiedzą „błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie” (por. Łk 13,35) — przyłączając się w ten sposób do tych, którzy wiedzą, że „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi” (Łk 24,34).

 

Ruch w skrzynce ustał, postanowiłem więc tymczasowy zapis tej dyskusji skopiować i wysłać Karlowi. Wybrałem dla tego celu naszą starą skrzynkę @interteol.fund. Kiedy się do niej włączyłem, okazało się, że i tam coś właśnie się dzieje. Po chwili zorientowałem się, że jestem świadkiem zapowiedzianej prowokacyjnej akcji Erazma Damera. „Ja też jestem zawsze gotów do obrony wobec każdego, kto domaga się ode mnie uzasadnienia tej nadziei, która jest we mnie.” — napisał — „Oto moje wyznanie wiary

 

Erazm Damer — Zmartwychwstanie czyli całość życia

 

Co stało się z Jezusem zmartwychwstałym? Wiara Kościoła odpowiada: «zstąpił do piekieł» i «wstąpił na niebiosa» a równocześnie ukazuje Go jako kogoś, kto daje się spotkać, usłyszeć i poznać jako Żyjący. Inaczej mówiąc: Jezus żyje i żyje całym swoim życiem. Do całości Jego życia należy spotkanie i pojednanie z Ojcem (to znaczy: niebo) tak samo jak ciężar grzechu, który On bierze na siebie, i otchłań odrzucenia (to znaczy: piekło). Do całości Jego życia, należy Jego ciało i duch, a więc także to wszystko, co On przeżył, wycierpiał i ukochał. W ten sposób do całości Jego życia należy też każdy z nas, któremu On sam oddaje swoje życie. Zwróćmy uwagę: to wszystko należy do całości Jego życia — to znaczy nie jest jakimś nadzwyczajnym dodatkiem do tego życia, ale właśnie tworzy i wypełnia jego całość. W jego życiu naprawdę spotyka się piekło i niebo, Boży gniew i Boża łaskawość, skoro niewierność człowieka spotyka się w Nim z bezwzględną wiernością Boga.

Całość życia Jezusa obejmuje zatem rzeczy dla nas zupełnie nie do pogodzenia: tylko On jeden może zstąpić do piekieł i objawić w ten sposób swoją jedność z Ojcem. Naprawdę nikt z nas nie może pójść tak daleko jak On. Dlatego też tylko On jeden może takim właśnie życiem ogarnąć i rzeczywiście ogarnia to, co wydarza się w każdym innym ludzkim życiu — przed Nim lub po Nim. W ten sposób Jego życie odnajduje, odkrywa i przyjmuje rzeczywiście wszystkie istotne możliwości życia każdego człowieka, mimo że samo pozostaje tylko jednym, bardzo konkretnym, zamkniętym w swoim własnym szczególnym czasie i świecie ludzkim życiem Izraelity, Jezusa z Nazaretu.

tej perspektywie także zmartwychwstanie Jezusa nie jest niezwykłym i cudownym dodatkiem do Jego życia, ale odkryciem na nowo całości tego życia i odkryciem jej tam, gdzie człowiek sam musiałby być wobec swojego życia zupełnie i ostatecznie bezsilny: w Jego śmierci. Tak właśnie przez zmartwychwstanie Jezusa pokazuje się, że to wszystko, co w ogóle dotyczy człowieka, wypełnia rzeczywiście jego własne jedyne i konkretne życie i nie jest niczym poza tym życiem.”

 

Erazm się nie przeliczył. Już po chwili w skrzynce pojawił się anonimowy komunikat. „Przyjmuję wyzwanie. To, co tu przedstawiłeś, to nie jest wyznanie wiary, ale wyznanie niewiary. Jak możesz mówić o zmartwychwstaniu, że nie jest niczym poza tym życiem? Czym to, co napisałeś różni się od poglądów Bultmanna, tego niszczyciela wiary?”

„Jeśli chcesz ze mną publicznie dyskutować, proponuję, żebyś się przedstawił.” — napisał na to Damer. „Dobrze.” — odpowiedział tamten — „Mam na imię Michael i jestem liderem «Dzieci Światłości».” „Najpierw wobec tego przyjmij dokładniejsze wyjaśnienie tego, co odrzucasz w moim wyznaniu wiary.” — zaproponował Erazm.

„Śmierć jest rzeczywistą i rzeczywiście bezwzględną granicą naszego istnienia — naprawdę ani jednej chwili nie możemy dodać do czasu naszego życia. Kiedy zatem mówimy, że przez śmierć nasze życie «zmienia się, ale się nie kończy», mówimy nie tyle o dalszym ciągu naszego życia w nowej, innej, zmienionej postaci, ile raczej o tym samym jednym naszym życiu zawartym między naszym poczęciem a śmiercią. To ono i tylko ono zmienia się, ale się nie kończy. Jak zatem rozumieć tę zmianę, która nie jest końcem, chociaż nie mamy już więcej czasu? Zmiana dotyczy nie sposobu życia, ale sposobu posiadania własnego życia. Człowiek umarły posiada swoje życie oczywiście nie tak, jak je posiadał do swojej śmierci. Jak je zatem posiada? Możemy odpowiedzieć: tak jak swoje życie posiada Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma żadnej różnicy między posiadaniem życia przez każdego umarłego człowieka a posiadaniem życia przez umarłego Jezusa. Mówiąc najprościej: to, co ujawnia nasza śmierć, różni się od tego, co ujawnia śmierć Jezusa, o tyle, o ile niewierność naszego życia różni się od wierności życia Jezusa. Podobieństwo, o którym mówimy, dotyczy więc jedynie tego jak posiadamy nasze życie w śmierci, a niekoniecznie tego, co posiadamy jako nasze życie. Zewnętrznym znakiem tej różnicy jest dla nas pusty grób Jezusa. Mówi on, że życie Jezusa wypełniło się naprawdę do końca i bez reszty. Nikt i nic nie ma nad nim już władzy poza samym Jezusem. Nie jest to przecież odpowiedź na pytanie, co stało się z ciałem Jezusa złożonym przez ludzi w grobie — takiej odpowiedzi (w sensie opisu pewnego historycznego i historycznie dostępnego faktu) nie ma. Jest to odpowiedź na pytanie, kim był i kim jest Jezus.”

Nie wytrzymałem i w tym miejscu włączyłem się w dyskusję. „Tak, jak to, co nam w sobotę opowiedział Ryszard, jest odpowiedzią na pytanie, kim był i kim jest rabbi Jehuda Löwer. Nie tylko, kim był, ale także kim teraz jest. Ryszard powiedział przecież, że rabbi Jehuda i dla niego rozpalił swój ogień.” Erazm ucieszył się moją pomocą. „Tak właśnie jest.” — napisał — „I kto takich rzeczy nie rozumie, nie potrafi też dobrze odczytać świadectwa ewangelii o zmartwychwstaniu Jezusa.”

„Ale przecież Biblia nie jest zbiorem opowiastek i zagadek,” — napisał teraz Michael — „ale Słowem Boga. A Jezus nie jest jakimś mało znanym dobroczynnym rabinem, ale Panem wszystkich. W kwestii Jego zmartwychwstania, chodzi o sprawę życia i śmierci — dla tych mianowicie, którzy o tym słuchają i albo uwierzą, albo nie. «Jeśli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.» (1 Kor 15,19). Dlatego nie mogę się zgodzić z tym, co Erazm nazwał swoim «wyznaniem wiary». Dlatego też nie mogę się zgodzić również z tym, co wy wszyscy robicie w tej Sieci. Na co wy tracicie czas?! Jeśli nie wstydzicie się waszej głupoty, to pomyślcie przynajmniej, jakie są jej koszty!”

„Co wobec tego proponujesz?” — zapytał teraz Erazm — „Łatwo jest powiedzieć «nie», ale co możesz nam zaproponować?” „Ja nie muszę nic proponować.” — odpowiedział tamten — „Bo wezwanie — podkreślam: wezwanie, a nie żadna tam propozycja! — istnieje od dawna: uwierzyć i przyjąć Jezusa jako swojego Pana.”

„Ja też niczego innego nie proponuję.” — odpisał Erazm — „Pozwól, że pozostanę przy słowie «propozycja». Życie każdego z nas ma należeć do Jezusa zmartwychwstałego. On chce, żebyśmy razem odkrywali tę przynależność — we wszystkim, co było, co jest i co jeszcze może być w naszym życiu. Żeby to odkrycie się dokonało, nie tylko nie muszę odrzucać niczego, co składa się na moje życie ani na nic zamykać oczu, ale przeciwnie: mam zobaczyć, co jest i co jeszcze może być moim życiem, mam więc na to otworzyć oczy.” Michael nie dawał się przekonać: „Nie możesz i nie powienieneś zajmować się wszystkim. A zwłaszcza nie powinieneś zajmować się rzeczami, które odwodzą cię od Jezusa i Jego słowa. On cię kocha i oczekuje, że ty też będziesz kochał Jego, a nie jakieś wydumane mądrości; i że zaprzestaniesz «głoszenia niewłaściwej nauki, a także zajmowania się baśniami i genealogiami bez końca. Służą one raczej dalszym dociekaniom niż planowi Bożemu zgodnie z wiarą.» (por. 1 Tym 1,4).”

Czułem się coraz bardziej bezradny wobec tego, co wygłaszał Michael. Przemawiał jakby na zupełnie innej fali — słowa były te same, ale porozumienie wydawało się niemożliwe. Zastanawiałem się, czy Erazm da sobie z nim radę, czy też zrezygnuje. Zdaje się, że nasz uczony kolega również zaczął już tracić cierpliwość. „Nie rozumiesz Pawła.” — napisał — „On nie zwalcza nauki, ale sam ją uprawia. Słowa, które przytoczyłeś, bynajmniej nie oznaczają braku zainteresowania dla tego wszystkiego, co można wiedzieć i powiedzieć. Łukasz, który był szczególnie bliski Pawłowi, używa w swojej ewangelii najszerszej gamy form literackich i środków wyrazu — zapewne nie wbrew Pawłowi, ale pod jego wpływem.” „Zgoda,” — odpisał tamten — „ale teraz już nie należy szukać prawdy, gdzie indziej — tylko tam, gdzie ona naprawdę jest: w czystym słowie Bożym. I nie należy tego słowa rozwadniać rozumiejąc je na przykład «symbolicznie» czy też próbując je po ludzku wytłumaczyć. To się w naszym języku nazywa «explain away» — kiedy po wyjaśnieniu nic już nie zostaje z wyjaśnionej tezy.”

„You are to explain away!” — pokazało się nagle na ekranie — „Sorry. Dyskusje dyskusjami, ale dlaczego przeszkadzasz ludziom pracować w Sieci? Przecież ten wirus, który nam od paru dni zatruwa życie, to sprawka twoja i twoich kumpli.” Okazało się, że uczestnikami tej dysputy nie byliśmy jedynie my trzej, ale że toczyła się ona przy wielu świadkach. Jak zwiedzieli się o tym, co dzieje się w naszej skrzynce, nie wiem. Dość, że teraz nagle zaczęło się odzywać kilka czy nawet kilkanaście głosów — niektóre z poparciem dla Michaela, inne przeciw niemu. Zrobiło się trochę nerwowo. W tym momencie odezwała się Anna. „Ta wasza kłótnia coś mi przypomina. Proponuję, żebyście się na chwilę oderwali od tego sporu, uruchomili wyobraźnię i wybrali się ze mną na małą wycieczkę — w dwunaste stulecie. Mam wrażenie, że będzie to wyprawa pouczająca.

Ja też mam taką nadzieję. Jednak żeby rozpocząć naszą kolejną podróż przeniesiemy się teraz do następnego rozdziału.

 

 

ROZDZIAŁ XIII,

w którym uczestniczymy w pewnej dwunastowiecznej dyskusji, co może nam otworzyć oczy także na sens naszych współczesnych sporów. We Freiburgu natomiast odbywa się przygotowywane od dawna Sympozjum o tradycji antiocheńskiej i także to, co się tam dzieje jest — przynajmniej po części — odpowiedzią na nasze pytania.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz