Pytania o chrześcijaństwo
  
Uwagi wprowadzające

 

Na tropach ukrywającego się Boga

Należę do tych, którzy nie potrafią przyzwyczaić się do chrześcijaństwa. Nigdy nie udało mi się uznać za oczywiste, że prawda o człowieku i o świecie, o historii i o wieczności, jest ukryta w osobie i słowach owego "małego Żyda", jak Fryderyk Nietzsche nazywał Jezusa z Nazaretu; że mieści się ona w słowach owego kaznodziei, wędrującego po drogach najbardziej ponurej spośród wszystkich prowincji Wielkiego Imperium.

Jest faktem, że każdy w sobie nosi brzemię swojej małej historii. Moja, w jej pierwszej części -- decydującej, stanowiącej etap formacji -- była naznaczona laicystycznym racjonalizmem, który przeszkadzał mi w ulokowaniu się później bez problemów w gmachu chrześcijaństwa, do którego nieoczekiwanie zostałem popchnięty. Po jego starożytnych salach, mających za sobą dwadzieścia wieków, będących świadkami wspaniałości minionych epok, ale także ich nędzy, krążyłem stale nie jak pewny siebie obywatel, lecz jak niespokojny gość, który stawia sobie pytanie, czy ta budowla nie jest przypadkiem nieprawidłowa, czy naprawdę ma fundamenty.

Bardziej niż dom chrześcijański -- z jego mieszkańcami w zmniejszonej teraz liczbie, ale bardziej niż kiedykolwiek skłóconymi ze sobą w imię wiary, którą zdają się uznawać za sprawę oczywistą -- zawsze interesował mnie przegląd piwnic, na których wszystko się wspiera. Szacunek, z pewnością, ale trudno zrozumieć kogoś, kto nie stawiając sobie codziennie pytań, przyjmuje z prostotą ten niewiarygodny skandal i szaleństwo, jakim jest rozpoznawanie majestatu Boga pod powierzchownością przegranego życiowo cieśli.

Co do mnie, wciąż jeszcze mam na sobie niezatarte znamię owej kultury "krytycznej", "rozumu" (prawdziwej bądź domniemanej), o której sądziłem, iż na zawsze będzie moja, a z której tymczasem zostałem wyrwany; bez mojej winy czy zasługi. Jezus jako Chrystus zapowiedziany przez proroków Izraela, historyczna wiarygodność Jego Ewangelii, legalność Kościołów, które od Niego biorą początek; sięgając bardziej w głąb: możliwość brania przez dzisiejszego człowieka "religii" na serio, uznawania Boga, ryzykowania dla Niego swojego życia i śmierci...

To wszystko pojawiło się we mnie niepodziewanie tamtego już odległego, samotnego i gorącego lata, jako olśniewająca oczywistość dla serca, ale jako dramatyczne wyzwanie dla rozumu. Nie gorszy mnie, w wymiarze inteligencji i logiki (lub także tylko skromnego zdrowego rozsądku) to, że stary Piłat potrząsa głową i zachowuje się ironicznie wobec tego poddanego o pozorach fanatyka: "A więc Ty jesteś Synem Bożym?..." Tak, od tego lipca serce wierzy; ale rozum stawia pytania, szuka, wątpi, potwierdza, podżega; niekiedy krzyczy, łącząc się z błaganiem rozbrzmiewającym w Ewangeliach: "Wierzymy, Panie! Pomóż nam w niedowiarstwie naszym!"

Zacząłem pytać siebie (i pytać, aż do bezczelności, kogo tylko spotkałem wokół mnie) już wtedy, gdy wchodziłem w pełnię młodzieńczego wieku, w studenckim pokoju w Turynie; teraz zaś piszę w tej mojej malutkiej samotnej pracowni, wysoko ponad dachami Mediolanu, zakładając na nos okulary z powodu starczowzroczności, okrutnego znaku, zwiastującego zbliżanie się starości. Przez ponad dwadzieścia lat (jakkolwiek pośród błędów, odejść, hamowań, gnuśności, buntów) najlepszą część energii i najwięcej czasu zużyłem na badanie swojego wnętrza, odwiedzanie bibliotek, wędrowanie po szerokim świecie, na śledzenie i studiowanie tropów, śladów, znaków Boga, który, jeżeli jest, wybrał ukrycie się. Dobrze rozumiem okrzyk Izajasza: "Zaprawdę jesteś Bogiem ukrytym, Boże Izraela, Zbawco!"; i na pewno nie jest mi obce owo "szukanie Boga jak gdyby po omacku, w zwierciadle i zagadkach", o którym mówi Paweł z Tarsu. ("Jakkolwiek -- dodaje natychmiast, na potwierdzenie paradoksu wiary -- nie jest daleko od każdego z nas".)

 
Twarze, głosy

Jestem niepoprawny. To, co dotąd napisałem, jest tylko sprawozdaniem -- wciąż prowizorycznym -- z tego krążenia wokół samej możliwości wierzenia. Jak gdyby pracy kolejarza, który młotkiem uderza w koła pociągu, aby zinterpretować ich dźwięk.

W ten sposób usiłowałem najpierw zrobić inwentarz tego, co rozum i historia mówią na temat możliwych hipotez o tajemniczym Protagoniście Ewangelii. Następnie, wypadało zapytać siebie o możliwość podjęcia ryzyka wobec niesłychanej dobrej nowiny, jaką Jego uczniowie wykrzykiwali na ulicach świata, uparci aż do męczeństwa: "Śmierć została już pokonana! Bóg wskrzesił Go i Jego śladem wszyscy zmartwychwstaniemy do życia wiecznego!" Wreszcie było mi dane przeprowadzić wywiad ze stróżem ortodoksji katolickiej, aby spróbować dokonać sprawozdania z teraźniejszości i z przyszłości najstarszego i największego Kościoła, który powołuje się na Jego imię.

I teraz, na następnych stronach powracam uparcie do stawiania pytań prostszych i straszniejszych, tych, na których wiara stoi lub upada. Tych, które, czy chce się tego lub nie, wciągają nas wszystkich; i z których kiedyś, jeżeli Ewangelia ma rację, będziemy musieli się rozliczyć. Powracam do nich, aby zdać relację nie z konfrontacji z książkami, lecz ze spotkań z żywymi ludźmi; aby uczynić siebie zwierciadłem i megafonem konkretnych twarzy i głosów. Za ideami -- tak często nie mogącymi przedziurawić zasłony tajemnicy, która je otacza -- jest świadectwo osobiste, które mnie interesowało. Starałem się, razem z mądrością, zgłębiać doświadczenie.

Chrześcijaństwo ma swoją gorszącą logikę, która wywraca, tutaj jak i gdzie indziej, nasze schematy i wywraca świat na nice: "W tej chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i powiedział: [Uwielbiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, ponieważ zakryłeś te rzeczy przed uczonymi i mądrymi a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, tak spodobało się Tobie!]".

Tajemnica -- jeżeli jest nią rzeczywiście -- objawia się pasterkom analfabetkom, nie profesorom uniwersyteckim (ani dziennikarzom, z reguły wpisanym do Ordine Nazionale, wykazu pracujących zawodowo...). Następnie to, co ma naprawdę znaczenie w chrześcijaństwie, jest niewidzialne dla oczu "cielesnych" (a zatem wymyka się każdemu badaniu): wiara, nadzieja, miłość, modlitwa, pokuta, radość. Zapominają o tym często intelektualiści, także wierzący: prawdziwym przedmiotem wiary nie jest teoretyczna dyskusja o jakimś systemie idei, norm, lecz konkretne spotkanie z Osobą, która domaga się od nas nie tylko umysłu, lecz wszystkiego.

Życie było dla mnie wspaniałomyślne: dało mi podnietę do pytań, których nie można pominąć i które nie są bezbolesne ("Co jest między nami a Tobą, Jezusie z Nazaretu? Przyszedłeś może, aby nas dręczyć?", krzyczy grzech w każdym z nas). Ale równocześnie życie pozwoliło mi wykonywać ten zawód dziennikarza, który usprawiedliwia pukanie do drzwi kogoś, kto ma do dania swoje odpowiedzi, aby potem móc je rozważać i studiować. W tych latach z podobnych możliwości korzystałem, ile mogłem.

Wydaje mi się, że technikę badania podłoża nazywają "karotażem": sonda się zagłębia i wynosi na światło cylinder z ziemią, "karotę" materiału do badania. Analiza może wykryć skarb i może rozczarować; ale, także w tym ostatnim przypadku praca nie jest bezużyteczna, przynajmniej wiadomo, że trzeba szukać gdzie indziej.

Otóż także ja usiłowałem dokonywać "karotażu", zanurzając sondę w glebie wiary lub niewiary, posługując się tą sondą -- wywiadami, które łączą się ze sobą w ankietę -- jaką dysponuje reporter. Podobnych "karot"' przez ten niekrótki czas wydobyłem i przeanalizowałem dziesiątki; nie przypadkowo, lecz, zwłaszcza w ciągu ostatnich lat, według systematycznego planu, według swego rodzaju strategii, która nakreśliła pewną mapę. Zachowałem w tej książce tylko niektóre z wysłuchanych w ostatnim okresie głosów, opierając się jednak na doświadczeniach zgromadzonych w ciągu wszystkich poprzednich lat. Pytałem zarówno tego, kto opierał się na prawdzie Jezusa z Nazaretu i z Jego słów uczynił motywację życia i nadziei; jak i tego, kto -- z ulgą, z wyzwaniem lub ze smutkiem rezygnacji -- widziałem jak potrząsał głową, aby powiedzieć: "Był kiedyś Jezus. Ale teraz..." 1

 
Nić w labiryncie

Jak trawa na polu, także my biedni ludzie przemijamy; nie są jednak przelotne te problemy, które starałem się umieścić, jak potrafiłem, w centrum tej ankiety. Pytania, a zatem i odpowiedzi chciałyby wyrwać się z tymczasowości. Biorą początek, niewątpliwie, w historii (i wywiady zachowują, w zamierzony sposób, ślady konkretnych sytuacji, w których były przeprowadzane), ale dlatego, że chcą przekroczyć reportaż. Ponadto w "strategii" wyboru rozmówców starano się, aby byli oni, w jakiejś mierze, wzorcowi zarówno co do wyboru ideałów jak i doświadczeń życiowych; tak, żeby ich postawy przekraczały wymiar osoby, żeby stały się modelami pewnego sposobu rozumowania i życia.

To pozwala mieć nadzieję -- aczkolwiek w oczywistych granicach i w niekompletności każdego badania "na polu" -- że następujące stronice nie mają prowizoryczności jakiegoś instant-book. Proces przeciwko Bogu i Chrystusowi jest dramatem, który ponawia się w każdym pokoleniu; ale każde z nich, chociaż z różnymi akcentami i wrażliwością, stawia w istocie te same kwestie i daje te same odpowiedzi; to dossier chce być pewnego rodzaju ich magazynem, z którego trzeba czerpać przez osobistą refleksję: nikt w tych sprawach nie może decydować za nas, każdy jest w swoim wyborze sam.

W tej perspektywie, jak w wypadku innych książek, również tym razem wyznaję, że pracowałem przede wszystkim dla siebie, że byłem podtrzymywany w badaniach przez moją potrzebę rozumienia, aby wierzyć; albo może wierzenia, aby rozumieć. Kiedy, jako młodzieniec, wyruszyłem by odkryć chrześcijaństwo aż do tamtej pory nieznane i będące bardziej powodem nieufności niż ciekawości, ustaliłem sobie program: nigdy nie pisać na zlecenie wydawców ani po to, żeby ubiegać się o rynek czytelników; ale pisać tylko to, co rodzi się z wewnętrznej potrzeby, co potem przeszłoby przez sito długiego badania. Chciałem w ten sposób spróbować napisać te książki, które chciałem czytać w mojej młodości (na tyle zdezorientowanej, na ile chciwej lektury), ale których nie znalazłem. Także te stronice, które szukają nici Ariadny w labiryncie pełnym odgłosów i pułapek nowoczesności, wchodzą do tego starego już programu.

Naturalnie, jest życzeniem autora, aby, jak zdarzało się to z poprzednimi książkami, jego pytania były także pytaniami jego innych towarzyszy w tajemnicy życia. Piszący te słowa pragnie, aby jego trud mógł pomóc komuś, kto się przyłącza do niego w pytaniu, jakie w Ewangelii zostało skierowane do Jezusa z Nazaretu: "Czy Ty jesteś Mesjaszem, który ma przyjść, czy też mamy oczekiwać innego?" Pytanie, na które zdają się odpowiadać, między innymi, słowa Zapytanego: "Szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a otworzą wam. Ponieważ kto szuka znajduje, a kto puka, temu otworzą".

Ostatnia uwaga o posługiwaniu się tą książką, napisana przez tego, kto -- choćby nawet w sposób udręczony, jak się przedstawiał -- ośmiela się jednak nazywać "chrześcijaninem" i oświadcza to natychmiast, aby nie udawać niemożliwych i trochę obłudnych "neutralności". Człowiek naszych czasów, don Primo Mazzolari, mówił o "cierpieniu wierzącego w Ewangelie, który musi przepowiadać słowa o wiele wyższe od jego życia i które go potępiają".

Jest to cierpienie, które znam dobrze, i które mi zawsze towarzyszyło, prowadząc do zastanawiania się nad wybraniem milczenia. Jeżeli jeszcze odważam się mówić, to dlatego, że mistrz duchowy, któremu pewnego dnia zwierzyłem się z mojej trudności, wytłumaczył mi, że każde głoszenie ideału byłoby niemożliwe, gdybyśmy chcieli opierać je na naszej rzeczywistości, tak miernej i tak pełnej sprzeczności; to na prawdzie, nie na nas, opiera się takie głoszenie. Kościół rzucił ekskomunikę na husytów, którzy chcieli mierzyć wartość Ewangelii wartością kaznodziei.

Tak więc, jak zauważa Manzoni, "konieczną jest rzeczą, aby chrześcijanie przedstawiali naukę wyższą od ich czynów. I nie można posądzać ich o hipokryzję, jeżeli, jak należy, wyznają, iż są bardzo dalecy od doskonałości, której uczą".

Konsekwencją, jaką należy wyciągnąć z udręki, jeżeli nie z cierpienia, wynikających z poczucia dystansu między słowami Jezusa a własnym życiem -- uważam -- jest pokora grzesznika, nie niepokój pysznego.

 

 

1 Czuję się w obowiązku podziękować tutaj za przyjaźń, zaufanie, przyznanie mi wolności podczas długiego wspólnego zaangażowania, Antoniowi Tarzia i Stefanowi Andreatta, redaktorom miesięcznika "Jesus" (w którym zostało opublikowane wiele z zebranych tutaj materiałów, które jednak w niektórych przypadkach były niepublikowane i pochodzą z innych źródeł), Leonardowi Zega, dyrektorowi naczelnemu Zespołu Czasopism Paulińskich, oraz ogólnie redaktorom odpowiedzialnym, kolegom, sekretarkom redakcji, personelowi całego Zespołu: praca w prasie jest dziełem zespołowym, w którym każdy ma coś do zrobienia. Moje podziękowanie odnosi się także do wszystkich moich rozmówców w wywiadach, za ich cierpliwość i dyspozycyjność, za które chciałem się odwzajemnić starając się dobrze rozumieć i wiernie referować ich myśl. Niniejszy materiał został wyselekcjonowany (z wieloma wyłączeniami, których chciałbym uniknąć, ale zostały mi one narzucone z przyczyn technicznych, ze względu na ograniczoność miejsca) i zebrany metodą zygzaków, przez niespodziewane "zanurzenia", ze zbliżeniami, które wydają się niekiedy zaskakujące lub choćby nieodpowiednie; ma to jednak swoją logikę, którą sama książka potrafi może wyjaśnić.
Wreszcie, jak dobrze wiedzą o tym tysiące czytelników poprzednich książek, którzy pisali do mnie i którym zawsze odpowiadałem, są wśród nich tacy, którzy wierzą, to nie retoryka, w pożytek wymiany między tym, który pisze a tym, który czyta. Przypominam przeto, że mój adres jest u Wydawcy, corso Regina Margherita 176, 10152 Torino.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Index Cztery razy nie, "w imię rozumu"

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz