Pytania o chrześcijaństwo
R O Z D Z I A Ł   X I
Gdy katolik jest u władzy

 

Chrześcijanin i polityka: związek trudny a jednak nieunikniony, węzeł, który zawsze wzbudza znaki zapytania i prowokuje dyskusje, podejrzliwości, podziały. Czy ktoś, kto nazywa siebie naśla- dowcą Proroka posłanego na śmierć przez spisek władz (zarówno religijnych jak politycznych), może -- i jak? -- wykonywać władzę państwową, działając na dodatek w partii, która określa siebie przymiotnikiem "chrześcijańska" i umieszcza krzyż w swoim herbie?

Pomijając szczegółowe analizy teoretyczne, warto posłuchać i przestudiować doświadczenie kogoś, kto od ponad czterech dziesięcioleci (a jest to rekord światowy), przeżywa rzeczywiście tę sytuację, która dla jednych jest pozytywna, dla drugich niebezpieczna i dwuznaczna. Na nasze pytania odpowiedziało dwóch praktykujących i zdecydowanych chrześcijan, których nie ma potrzeby przedstawiać, biorąc pod uwagę ich znaczącą i stałą obecność na scenie politycznej: Giulio Andreotti i Oscar Luigi Scalfaro, obydwaj (gdy słuchaliśmy ich) ministrowie Republiki Włoskiej.

 
Giulio Andreotti

Po pokonaniu licznych kordonów niższych urzędników parlamentarnych, po niewielu minutach oczekiwania na tarasie, z którego rozciągała się wspaniała panorama, znalazłem się tutaj, pod dachami Montecitorio. Siedzi przede mną polityk może najsławniejszy, ubrany na czarno ze srebrnym krawatem w białe groszki.

Giulio Andreotti, jak wiadomo, ma rekord światowy ciągłego trwania w rządzie lub przynajmniej w parlamencie: w tym pałacu przebywa, bez przerw, począwszy od odległego 1945 roku. Raz po raz deklarował w wywiadach, że gdy ukończy sześćdziesiąty rok życia -- szanując daną żonie uroczystą obietnicę -- wycofa się do życia prywatnego, aby swobodnie pisać książki, cieszące się stałym powodzeniem. Ukończył go w 1979 roku, ale od tamtego czasu jeszcze bardziej zintensyfikował swoją działalność publiczną. Nie należy się temu dziwić: historycy przysięgają, że nigdy nie udało im się odnotować przypadku polityka schodzącego dobrowolnie ze sceny. Jest coś tajemniczo nieustępliwego we władzy: wydaje się, że skosztowawszy tego jabłka, nikt nie potrafi z niego zrezygnować.

Tutaj, w małym, ale eleganckim gabinecie, przerobionym z dawnego poddasza, onorevole 1 Andreotti ("Premier", jak go wszyscy tutaj nazywają) naprawdę sprawia wrażenie, że należy do wyposażenia Montecitorio. Ubranie, twarz pozornie obojętna, ale bardzo uważna i oświetlana co pewien czas błyskami ironii, zrównoważony ton głosu jak gdyby spowiednika lub kardynała Mazariniego czy Richelieu: wszystko się zgadza z wyobrażeniem, jakie ludzie powinni mieć o człowieku, który przebywa w pałacach władzy.

-- Mam pewien problem, onorevole -- mówię do niego zaraz, bez wstępów -- jaki noszę w sobie i który przynoszę tutaj panu, ponieważ wydaje mi się, że jest on także problemem wielu innych. A więc: poza wszelką polemiką, poza rozważaniami politycznymi, w perspektywie bezpośrednio religijnej, czy rzeczywiście służy Ewangelii, wierze, Kościołowi to, że jakaś partia nosi nazwę "chrześcijańska" oraz umieszcza w swoim herbie krzyż? Wielu utrzymuje, że głoszeniu wiary nie pomaga, a nawet przeszkadza w tym kraju (a może i wszędzie) obecność siły partyjnej, która nazywa siebie partią "wierzących", która posiada władzę od zawsze i sprawuje ją bez skrupułów; jak jest to zresztą oczywiste, naturalne, gdy się decyduje na wejście do polityki, w której -- poza gadaniną idealistów, naiwnych (lub hipokrytów) -- tym, co się liczy, są stosunki siły. Sądzę, że jest na swój sposób prawdziwe gorzkie stwierdzenie Macchiavellego: "ludzie nie kierują się ojczenaszami". Nie chodzi o żadną polemikę, która by nie służyła szczerej rozmowie -- powtarzam. -- Tylko o pytanie zwykłego człowieka postawione drugiemu człowiekowi.

-- Problem jest rzeczywisty i ważny -- odpowiada mi z legendarną niewzruszonością. -- Spotkałem się z nim zaraz po wojnie, w momencie odbudowy ruchu politycznego katolików. Weterani Partii Ludowej księdza Sturzo (na przykład Gronchi) nalegali na przyjęcie starej nazwy, bez określeń religijnych. Katolicy tak, ale w polityce świeccy. To De Gasperi obstawał przy "demokracji chrześcijańskiej". Chciał przez to dać wyraźne odniesienie do zaangażowania nie tylko politycznego, ale także religijnego: jak gdyby wezwanie etyczne. Nasz program zresztą szedł w tym kierunku: zasada socjologii chrześcijańskiej na solidnej platformie demokratycznej.

-- A jak pan, wtedy nieco ponad dwudziestoletni Andreotti, oceniał wybór De Gasperiego?

-- Myślę, że koniecznie by trzeba się przenieść w tamte czasy zimnej wojny, nacechowane obecnością potęgi światowej, uznającej chrześcijaństwo za wroga, którego trzeba zwalczać. Zbyt często zapomina się o tym, że w wyborach 1948 roku Front Ludowy komunistów i socjalistów wzorował się na Związku Radzieckim Józefa Stalina, którego prawdziwe oblicze odsłonili później sami przywódcy moskiewscy: a nie wzbudziło ono entuzjazmu... Obecnie jest pewne zróżnicowanie, sam włoski statut komunistyczny został zmodyfikowany, aby przyznać pełne obywatelstwo w tej partii wierzącym.

-- A więc, nie warto by było już dyskutować nad tym, czy jest lub nie stosowne usunięcie tego zobowiązującego przymiotnika z nazwy partii o pozorach (ani nie powtarzamy, że może być inaczej) nie zawsze ewangelicznych?

-- Jest wielu, i ja między nimi, poczuwających się do głębokiej odpowiedzialności za przymiotnik "chrześcijańska" dodany do "demokracji". Z drugiej strony, za tą nazwą kryją się wartości i punkty stałe, których się nigdy nie wyrzeczono: autentyczna wolność religijna, fundament każdej innej wolności; rzeczywisty pluralizm szkolny; sprzeciw wobec aborcji, wobec rozwodów.

-- Ale czy pan nie był właśnie Przewodniczącym parlamentu, onorevole Andreotti, z demokracji chrześcijańskiej (a Prezydentem Republiki pana towarzysz partyjny, Giovanni Leone), kiedy aborcja została przez parlament zliberalizowana?

-- Istotnie, przeżywałem kryzys sumienia i pytałem siebie, czy powinienem podpisać tę ustawę. Ale, gdybym podał się do dymisji, żaden inny chrześcijański demokrata nie mógłby tego podpisać. Zaistniałby kryzys polityczny bez możliwego do przewidzenia wyjścia, w trudnej dla kraju chwili. Kryzys, który mógłby prawdopodobnie spowodować także komplikacje międzynarodowe. Przez podanie się do dymisji przyczyniłbym się mianowicie do większego zła, niż to, którego chciałem uniknąć.

W sumie normalna "racja stanu", o której don Divo Barsotti, ksiądz i mistyk, z nim również się spotkamy, powiedział mi rzeczy straszne, jak biblijny prorok: "Należę do tych, którzy jeszcze wierzą w sąd Boży: w kilka dni po podpisaniu tej ustawy, Leone musiał opuścić Kwirynał w hańbiący sposób. Natychmiast potem również Andreotti był zmuszony podać się do dymisji. Mówią, że gdyby nie podpisali, rząd by upadł? Ale jakie ma znaczenie dla chrześcijanina taki rząd?"

Na pewno: sytuacja we Włoszech jest skomplikowana i pod wielu względami nienormalna; dlatego przypadek aborcji, wśród wielu innych przypadków, świadczy, że ani nawet partia "katolików'', będąca przy władzy, nie może przeszkodzić sprawowaniu rządów w sposób niemożliwy do przyjęcia dla wierzącego. Czy więc warto kontynuować? A gdyby demokracja chrześcijańska zaniechała wszelkiego bezpośredniego odwoływania się do wymiaru religijnego? Gdyby skłaniała się do modelu francuskiego, gdzie nie ma żadnej partii "chrześcijańskiej", która po doświadczeniach powojennych natychmiast się sama rozwiązała?

Giulio Andreotti nie waha się w odpowiedzi:

-- We Francji, w okresie powojennym, nigdy nie zostały poddane krytyce podstawowe wolności. My mamy za sobą historię laicyzmu często zjadliwego, który pochodzi z daleka. Jeden przykład: odkryłem w archiwum, że w 1887 roku burmistrz Rzymu, książę Torlonia, posłał życzenia papieżowi Leonowi XIII. Francesco Crispi, premier rządu i wielki mistrz masoński, dowiedziawszy się o tym, zdymisjonował burmistrza. Jeszcze w 1904 roku, gdy pojawiły się pierwsze kandydatury katolickie w wyborach samorządowych, strona liberalna oświadczyła, że wierzących można tolerować tylko na poziomie lokalnym, ale na pewno nie na poziomie krajowym. W historii zjednoczonych Włoch katolik, jako taki, był często spychany do getta, jeżeli nie prześladowany. Potem był długi czas zimnej wojny, z frontalnym przeciwstawieniem się komunistom. Jeszcze teraz liczne "otwarcia" są bardziej nadzieją niż rzeczywistością. Kiedy wolność ludzi nie będzie już naprawdę przez nikogo zagrożona, może wtedy będzie można myśleć o ogólnym przegrupowaniu włoskich sił politycznych.

Dla dodatkowego usprawiedliwienia obecności opowiedział mi, że odkrył istnienie frakcji chrześcijańskodemokratycznej w komunistycznej strefie Niemiec. "Co macie do roboty w tak monolitycznym systemie jak ten?", zapytał Andreotti lidera spotkanego na jakiejś międzynarodowej uroczystości. Niemiec odpowiedział: "Niech pan porówna nasze prawo o aborcji ze wszystkimi innymi krajami socjalistycznymi. Zobaczy pan, że dzięki naszej obecności to prawo jest bardziej restrykcyjne". Mówił mi o innych spotkaniach: ksiądz spotkany w Brukseli był członkiem parlamentu czechosłowackiego...

-- Są to mniejszości -- odpowiadam -- które na pewno nie sprawują władzy, jak u nas. Żeby wyrazić się bez eufemizmów, jak przeszkodzić ludziom we wciąganiu chrześcijaństwa w skandale, których protagonistą jest Chrześcijańska Demokracja?

-- Również w historii Kościoła byli papieże, którzy pozostawiali wiele do życzenia. Nie można domagać się, aby Chrześcijańska Demokracja była lepsza od Kościoła. W człowieku zawsze istnieją strefy cienia.

-- Ale jeżeli Kościół, jego postać historyczna, może komuś stwarzać trudności w wierze, dlaczego dołączać dodatkową trudność ze strony jakiejś partii?

-- Nie można powierzać polityki samej technice. Powinniśmy unikać tego, żeby fakt polityczny stał się jedynie faktem czystej władzy, która działa na swój rachunek. Ale poza tym, czy naprawdę wielu jest takich, którym Chrześcijańska Demokracja przeszkadza w wierze?

-- Nie opieram się tylko na moim doświadczeniu, ale także na doświadczeniu wielu ludzi spotykanych podczas wieloletniego dziennikarstwa. Wydaje mi się, iż powinienem odpowiedzieć panu pozytywnie: tak, zdaje się, że naprawdę między nich a krzyż wciska się herbowa tarcza z krzyżem 2.

Chwilę się zastanawia, wygląda na zatroskanego.

-- Nie osądzajcie naszej partii na podstawie prasy -- mówi potem. -- Zło jest zawsze bardziej widoczne aniżeli dobro. Nie jest to przypadek, jeżeli w Boskiej Komedii piekło podoba się o wiele bardziej niż raj. W wielu regionach są poważni młodzi ludzie, przygotowani, zaangażowani, uczciwi, o których nie jest zbyt głośno, ale którzy tworzą inne oblicze Chrześcijańskiej Demokracji, o jakim nikt nie mówi.

-- Młodzi -- pytam -- którzy mają także jakieś zainteresowania religijne?

-- Właśnie tak -- odpowiada zdecydowanie. Mówi potem dalej, powracając do swojego zwykłego zniżonego tonu: -- Moim zdaniem wszyscy członkowie Chrześcijańskiej Demokracji powinni chodzić na Mszę. A poza tym widzę, że ludzie, którzy głosują na nas, w większości chodzą do Kościoła...

-- Jeżeli chodzi o to, słynne są pana poranne Msze święte, w gazetach często ukazują się fotografie przedstawiające pana klęczącego do komunii świętej.

Zrobił mały gest zniecierpliwienia:

-- Trzeba, aby Kościół wydał surowe przepisy dotyczące fotografów. Ze swej strony podczas kongresów partii rezygnuję z codziennej Mszy właśnie dlatego, żeby uniknąć podejrzeń o hipokryzję.

-- Odnosi się wrażenie -- zauważam -- że pana życie zawsze toczyło się w uspokajającym wnętrzu pewnego "świata katolickiego". Że dlatego nie jest łatwo panu rozumieć problem (i dramat) kogoś, kto dąży do wiary ze świata laickiego. Wiara mianowicie u ludzi takich, jak pan (sądząc, oczywiście, od zewnątrz), wydaje się raczej jednym z danych urzędu stanu cywilnego, zapisem w dokumencie ("religia: katolicka") niż ryzykiem, które trzeba podejmować każdego dnia na nowo.

Nie zaprzecza:

-- Dla mojej matki i ojca, taki "prawdziwy" był zawsze i wyłącznie Pius X. Urodziłem się i wychowywałem w domu starej ciotki, która natomiast trwała przy Piusie IX i żywiła nienawiść do Porta Pia 3 oraz do "piemonckiej" inwazji, opłakując papieża-króla. Klimatem mojej formacji była atmosfera tradycji katolickiej, naturalnej, spontanicznej religijności. Na przykład wydawałoby mi się dziwactwem niejedzenie w piątek postnych potraw. Jeżeli wiara jest dla wszystkich darem, dla mnie była darem niezasłużonym.

Tu jeden z tych jego błysków ironii w spojrzeniu:

-- Z pewnością, także za to będę musiał zapłacić na drugim świecie... Ale czego pan chce, jest to konsekwencja tego, że zawsze żyłem obok dobrych kapłanów.

-- Czy pana religijność rzeczywiście nigdy nie doznawała kryzysów? Żadnej wątpliwości, żadnego problemu?

-- Nie, to jest korzyść z tego rzymskiego powietrza, w którym oddycha się chrześcijaństwem.

-- Chrześcijaństwem czy jakąś religijnością socjologiczną?

-- No więc, na pewno, w tym powietrzu jest także woń Borgiów... Ale jest także woń bardzo wielu świętych, znanych i nieznanych.

-- O co prosi pan Boga w swoich codziennych modlitwach porannych?

-- Proszę o to, abym nie popełniał zbyt wielkich błędów w pracy i w postępowaniu. A poza tym proszę, aby to nasze zaangażowanie nie utrudniało pracy Kościoła.

Śmiejemy się w tym momencie: to jest właśnie ta "modlitwa", która zdaniem wielu pozostaje niewysłuchana.

-- Walczymy o to, aby trwała wolność. A wolność nie jest tylko wolnością religii. Wierzę, że nasza praca była potrzebna.

-- Onorevole Andreotti, są wybory i wśród uprawnionych do głosowania jest również obywatel Jezus z Nazaretu. Jak pana zdaniem On by się zachował?

-- Kto wie, może założyłby partię.

-- Jaką?

-- Chyba ruch Palestyńczyków lub coś w tym rodzaju.

-- Jest pan o tym naprawdę przekonany? A gdyby Jezus podarł kartkę wyborczą i wcale nie poszedł do wyborów?

-- Nie sądzę: to właśnie on powiedział, by oddać cesarzowi to, co jest cesarskiego. Prorok -- tak, ale realista. Z tego, co widać, miał szacunek dla instytucji cywilnych.

-- Są to te same instytucje polityczne -- odpowiadam -- które posłały go na śmierć, razem z władzą religijną.

-- Ale on również powiedział, by szanować tego, kto rządzi...

-- W każdym razie pan wierzy, że Jezus mógłby głosować na Chrześcijańską Demokrację?

Zbywa mnie jedną ze swoich sławnych ciętych ripost:

-- Dlaczego nie? Może głosowałby na nas jako na mniejsze zło. -- I dodaje: -- Wie pan, on wcale nie jest taki jak my, nieboracy, którzy musimy liczyć się z pewnymi rzeczami. Jezus jest kimś, kto rozwiązuje problemy żywieniowe rozmnażając chleby i ryby. Dla nas jest to zwyczajnie nieco trudniejsze...

-- Czy nie zdarza się panu nigdy próbować zrobić bilans tylu dziesięcioleci "katolickiej" hegemonii w polityce włoskiej?

-- Często nad tym rozmyślam i dochodzę do wniosku o pewnej klęsce. Nie udało nam się stworzyć społeczeństwa bardziej sprawiedliwego, o mniejszych nierównościach między obywatelami. Społeczeństwo przygniecione jest nieszczęściem. Ale w nie mniejszym stopniu jest nim społeczeństwo takie jak nasze. Mieliśmy mnóstwo problemów, także finansowych. Ale Chrześcijańska Demokracja nie może być obarczana odpowiedzialnością za wszystko.

Mówi o socjalistach, o ich "powracającej pokusie uzależniania się od radykalnych tematów".

-- Może -- mówię -- jest to dziedzictwo mesjańskiej wizji społeczeństwa, tego napięcia mimo wszystko religijnego, jakie przebija w historii maksymalizmu socjalistycznego.

-- Lub może -- poprawia -- jest brakiem spójności z odpowiedzialnością rządu. Proszę pomyśleć, na przykład, o długim namawianiu przez wielu socjalistów, w latach po roku 1968, do rozbrojenia policji.

-- Co myśli pan, wychowujący się w klimacie Piusa XII, o aktualnej sytuacji kościelnej?

-- Nigdy nie brałem udziału w krytykach "aggiornamento" Kościoła po Soborze. Ani nawet pewnych form modernizacji liturgii, które wielu uznawało za przesadne. Kiedy jestem na pewnych Mszach, które inni określają jako "prymitywne", cieszę się napięciem religijności, jakie wyczuwam w tych manifestacjach młodych. Wspaniała młodzież, chciałbym, aby więcej mówiły o niej środki przekazu. Tymczasem mówi się o chuliganie, który okrada kieszeń jakiegoś Amerykanina na placu Hiszpańskim.

Mówi o swoich czworgu dzieciach. Jest szczęśliwym ojcem.

-- Ich religijność jest solidniejsza od mojej; między innymi, nie kontestowali rodziny. Są dobrzy i pracowici, dzisiaj jest to jedna z największych łask. Chciałem, aby uczęszczali zawsze i tylko do szkół publicznych, nigdy do zakładów prywatnych. Sądzę, że się nie pomyliłem. Kiedy moja córka Marilena powiedziała, że chce studiować filozofię na Uniwersytecie Rzymskim, zwróciłem jej uwagę, że według mnie ten wydział ma zły kierunek. "Tato", odpowiedziała, "jeżeli my nie będziemy na niego uczęszczali, zawsze będzie miał złe nastawienie". Są młodzi, którzy nie boją się skonfrontować z kimś, kto myśli inaczej.

Wiadomo, że każdy człowiek jest tajemnicą; ktoś jednak wydaje się nią bardziej niż inni. Czy również onorevole Giulio Andreotti zalicza się do nich? W każdym razie jest on tajemnicą owiniętą w dobre maniery i w kulturalne zachowanie. Nie tylko w owo legendarne fair play, które wymanewrowało wielu innych w jego bardzo długiej karierze. To nasze pierwsze spotkanie było, przynajmniej dotąd, także ostatnim. A nie było ono całkiem łagodne, ani w przebiegu, ani w wersji, jaką mu nadałem. A jednak, w jakiś czas potem dowiedziałem się, że napisał do wydawcy, który zamierzał wydać książkę-wywiad z nim: "Dla tej rozmowy jako interlokutor nie byłby mi niemiły ów Messori..."

 
Oscar L. Scalfaro

Sandro Pertini określił go jako "doskonałego dżentelmena". Nawet jego przeciwnicy polityczni, od komunistów po radykałów czy neofaszystów 4, mieli dla niego słowa szacunku, jeżeli nie sympatii: największy w tym kłębowisku żmij, jakim jest polityka w ogóle, a włoska w szczególności. A jednak, Oscar Luigi Scalfaro, z Novary, w ciągu czterdziestu lat działalności publicznej (rozpoczął w Zgromadzeniu Ustawodawczym, był wtedy bardzo młodym urzędnikiem sądowym: należy więc do tych, którzy zagrażają prymatowi Andreottiego w długowieczności politycznej) nigdy nie ukrywał swojego precyzyjnego stanowiska politycznego, wyrażającego się w law-and-order, "prawo i porządek" szeryfów dawnego Zachodu. Nie jest przypadkiem, że jego początki rozwijały się pod opieką "sokoła", człowieka tak stanowczego, jakim był Mario Scelba, minister spraw wewnętrznych, który nie wahał się posługiwać ostrym pogotowiem policyjnym, działkami wodnymi, pałkami gumowymi, szybkimi rajdami jeepów.

A więc precyzyjne poglądy polityczne; i odrzucenie wszelkiego "względu ludzkiego" w religii. Scalfaro należy do tej starej gwardii Akcji Katolickiej (bardzo znana jest ta odznaka z lat pięćdziesiątych, teraz sprzedawana w antykwariacie, którą zawsze nosi w butonierce z odrobiną kokieterii), która nie mówiła jeszcze o "pośrednictwie" i o "wyborze religijnym". Ale która -- mając w swoim łonie miliony członków -- kształtowała przyszłe kadry partii, jak gdyby byli misjonarzami.

"Misja", "apostolat"', są to terminy, które często powtarzają się w rozmowie z tym panem o siwych włosach, w ciemnym ubraniu, rozmawiającego swobodnie, którego spotkałem w gabinecie ministra spraw wewnętrznych, na wzgórzu Viminale. Jest on, i powinien, być prawdziwą "salą przycisków" Republiki. I "przyciski" są tam rzeczywiście bardzo widoczne, pięknie się prezentują na swego rodzaju dużej centrali telefonicznej obok biurka ministra. Przyznaje się jednak, iż nie bardzo sobie radzi z tym urządzeniem i ujawnia także -- między uśmiechem a zniechęceniem -- że często jeden z tych tajemniczych dzwonków zaczyna dzwonić, jedno światełko migoce (być może tam, gdzie znajduje się niepokojący napis: "Sztab główny", "Komenda główna policji"), ale na "proszę" minister niekiedy się dowiaduje, że to nieporozumienie, pomyłka przy wykręcaniu numeru, była to bowiem pani, która szukała sklepu obok swojego domu.

Na szczęście, szczerze wierzący Scalfaro ma poczucie ironii, zmysł humoru, który wypływa z wyraźnej świadomości życia wiecznego:

-- Gdy -- a nie byłem nawet członkiem partii -- zostałem wybrany z listy Chrześcijańskiej Demokracji, myślałem, że ta przygoda potrwa kilka lat, a nie kilka dziesięcioleci. Gdy w roku 1983 partia wyznaczyła mnie na ministra spraw wewnętrznych w rządzie Bettina Craxiego, uważałem się już za znalezisko archeologiczne. Ta nominacja zaskoczyła mnie. Ale jak tutaj przyszedłem, tak też jestem gotów stąd odejść. Biada, gdybyśmy uzależnili nasze życie od władzy.

Pozostaje jednak faktem, że Oscar Luigi Scalfaro, człowiek przystępujący codziennie do komunii świętej, piewca wiary i jej piękności, niezniszczalny katolik, od kilkudziesięciu lat jest tytułowany "onorevole" lub "ekscelencją", zamieniając krzesło parlamentarzysty na fotel w rządzie. Człowiek władzy, czy tego chce czy nie. Korzystam więc z tego, aby również jemu postawić pytanie: jaki jest jego sposób na wprowadzenie współistnienia Ewangelii ukrzyżowanego Sługi ze swoją obecną sytuacją, jako ministra spraw wewnętrznych Republiki Włoskiej?

Odnoszę wrażenie, że zwrócenie się z takim pytaniem do człowieka, którego mam przed sobą, jest jak gdyby zaproszeniem go na wesele. Startuje rzeczywiście błyskawicznie, z mnóstwem trafnych powiedzeń. Sprawą reportera jest jedynie znaleźć szczelinę, aby móc wtrącić następne pytanie. Tanino Scelba, bratanek Maria, jego rzecznik prasowy, będzie mu przypominał co pewien czas, że zbliża się termin posiedzenia gabinetu w pałacu Chigi (właśnie tego rana został dokonany zamach terrorystyczny), ale minister będzie skłonny prosić o czas: "Właśnie dyskutowanie o tych rzeczach mnie pasjonuje. Zajmowanie się problemami wiary bardziej mnie interesuje niż debata nad problemami rządu..."

Aby zrozumieć ten sposób mówienia Scalfaro, nie można zapominać, że ten człowiek łączy swój diariusz polityczny z budującą prostotą z kalendarzem liturgicznym (zwłaszcza w święta maryjne: jest między innymi prezesem Ruchu Fatimskiego):

-- A więc, zobaczmy: pierwszą moją rządową funkcję -- jako podsekretarza w Prezydium rządu, w 1954 roku -- otrzymałem 11 lutego, w święto Matki Bożej z Lourdes. Zostałem mianowany ministrem spraw wewnętrznych 4 sierpnia 1983 roku, w dzień świętego Proboszcza z Ars, ministerstwo jednak objąłem dnia następnego, w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej czczonej tutaj obok, w bazylice Santa Maria Maggiore...

To oczywiste, że aby odpowiedzieć na zadane pytanie, ten człowiek odwoła się do znanego rozróżnienia: polityka jako cel sam w sobie lub polityka w prawdziwym, etymologicznym znaczeniu, jako służenie polis, miastu. Tylko rozumiana w tym drugim znaczeniu, potwierdza, polityka jest prawdziwa; lub przynajmniej jest dostępna dla chrześcijanina, "któremu nie wolno nigdy zapominać o tym, że Jezus nie posłuchał Szatana, demaskując jego chełpliwość, kiedy ten powiedział, że wszystkie królestwa świata należą do niego i że daje je temu, komu chce. Władza dla niej samej, władza w celu panowania nad innymi, jest rzeczywiście właściwością diabła, który rozporządza nią, jak uważa".

W tym punkcie sam Scalfaro kontynuuje, bez czekania na pytanie, kierując dyskusję na nieuniknione kompromisy, na które jest narażony polityk, i które u wierzącego mogą powodować trudności sumienia.

-- Kompromis -- mówi więc -- jest terminem o podejrzanym brzmieniu. Ale nie zawsze zasługuje na potępienie. Nie do przyjęcia jest podporządkowywanie kompromisowi tego, co odnosi się do zasad. Na przykład, nierozerwalność małżeństwa oraz poszanowanie życia, począwszy od momentu jego zaistnienia. Jest natomiast dozwolone dyskutowanie (dla osiągnięcia kompromisu z siłami politycznymi, które inspirują się ideałami odmiennymi od chrześcijańskich) o rzeczach, które nie wystawiają na ryzyko zasady. Na przykład, o mechanizmie wzrostu płac lub o długości aresztu prewencyjnego.

No tak, mówię, ale gdyby postawiono także jemu nieuniknione pytanie o aborcję? Również w tym przypadku odpowiedź jest szybka, to rezultat -- to oczywiste -- przemyślenia, może nawet cierpienia. Dla niego, jeżeli dopuszczono się "zdrady", nie popełnili jej katolicy zaangażowani w Chrześcijańskiej Demokracji, ale właśnie ów ,,świat katolicki", który często dystansuje się od Chrześcijańskiej Demokracji, aby potem na nią narzekać.

-- Nie należy zapominać o tych proboszczach, którzy podpisali apele zwolenników rozwodów, o tych grupach lub stowarzyszeniach katolickich albo podających się za takie, które zaofiarowały swoje siedziby zwolennikom aborcji. Nie było przypadkiem, że po wyniku referendum na temat rozwodów, Paweł VI pragnął wyrazić to, co nazwał swoją "wielką goryczą" odczuwaną z powodu wierzących, którzy ulegli dominującej mentalności. Jest to obiektywny fakt: dwukrotnie, za pomocą takich samych referendów, świat katolicki został wezwany do wypowiedzenia się na temat istotnych zasad, które należą do samego depositum fidei. W obydwu przypadkach, w odróżnieniu od innych ugrupowań wierzących, Chrześcijańska Demokracja się nie ugięła.

Jednak niejeden z jej ludzi będących przy władzy zgodził się na podpisanie... Jeszcze raz odpowiedź jest szybka, prawie ostra:

-- Był to akt obowiązkowy. Moja partia mogła przeciwstawiać się tylko w dyskusji w parlamencie, a następnie nie zgadzać się w głosowaniu. To się stało. Następnie wypowiedziała się większość, i było to, co było. W tym momencie prezydent Republiki, premier rządu, właściwi ministrowie nie mogli zrobić niczego innego, jak tylko podpisać akt obowiązujący...

Powraca więc, także u niego, "racja stanu". Czy tak samo, mówię, nie można by uznać za "akt obowiązujący" również aktu Poncjusza Piłata, który skazuje Jezusa na śmierć? Ktoś odpowiedzialny, jak pan, onorevole Scalfaro, za ministerstwo, któremu podlega między innymi policja, nie może w końcu -- mimo wszelkich różnic -- domagać się bardzo ciężkich ofiar sumienia? Także tutaj, nie okazuje żadnego zgorszenia, żadnego zaskoczenia. Oczywiście, Scalfaro musiał wysłuchiwać rzeczy jeszcze gorsze; a czterdzieści lat życia w polityce to wystarczająco dużo, aby móc przemyśleć pewne rzeczy.

-- Na pewno: Piłat jest jakimś moim kolegą. Jako urzędnik i jako polityk bronię go. Człowiek szczery, który nie waha się potępić samego siebie: "Nie znajduję winy w tym człowieku", mówi o oskarżonym Jezusie. I mimo to, każe go ubiczować, a następnie ukrzyżować. W ten sposób potępiał samego siebie; nie ukrył się za długimi uzupełnieniami dochodzeń, za powoływaniem komisji. Nie, najpierw nie chciał ustąpić pod naciskiem swojej żony, która prosiła go, aby uwolnił tego Nazarejczyka. A potem ugiął się przed prawem siły, przed owym "jeżeli nie skażesz go na śmierć, nie jesteś przyjacielem cesarza" krzyczanym do niego przez najgorszych wrogów cesarza. Oni jednak mogli zagrozić jego karierze; a Piłat -- który nie miał obowiązku, ale miał władzę by posłać Chrystusa na śmierć -- wziął na siebie odpowiedzialność. Za tę odwagę powinien być szanowany; ale powinien być również wskazany jako przykład owej władzy nie "politycznej", o której mówiłem, ponieważ działał dla własnego interesu, a nie dla interesu miasta, Państwa.

-- Ale czy to nie jest właśnie to słowo -- "Państwo" 5, pisane dużą literą -- które stanowi problem dla katolika? Czy rzeczywiście my musimy starać się nim kierować?

Nawet co do tego Scalfaro nie ma żadnych wahań:

-- Są tacy, zarówno z prawicy jak i z lewicy, którzy uczynili z Państwa idola. Nie jest to z pewnością postawa wierzącego, który został powołany do zwalczania wszędzie fałszywych bogów. Jednak także dla chrześcijanina państwo, sprowadzone do swoich właściwych granic, jest ważne, jest domem człowieka. Jest domem, który można przekształcać, ponownie oczyszczać, przywrócić na nowo, nawet odbudować od fundamentów. Dom jednak jest potrzebny, a więc także ten wspólny dom.

-- Czy wydaje się panu, że tak wiele dziesięcioleci zaangażowania katolików wokół tego domu-państwa przyniosło rezultaty proporcjonalne do wysiłku?

Aby odpowiedzieć, posługuje się łaciną:

-- Vita hominis militia est, życie człowieka jest walką, przeciwstawianiem się, dawaniem świadectwa: spokojną, prostą, ale silną. Powiadam militia, nie victoria. Nie jesteśmy wezwani do zwyciężania, lecz do angażowania się w walkę, wypełniając cały nasz obowiązek i pozostawiając Komuś Innemu decydowanie, czy powinniśmy to robić, czy nie. W tej chrześcijańskiej perspektywie jest Waterloo, które staje się Austerlitz i odwrotnie.

-- Panie ministrze Scalfaro, czy zechce pan podjąć rozmowę o tych chwilach, w których, dla wierzącego, dźwiganie ciężaru władzy może być naprawdę trudne? Weźmy zdarzenie, w które pan, jako członek rządu, został wplątany w pierwszej osobie: porwanie na Sardynii, strzelanina; na placu boju pozostało pięciu zabitych, czterech bandytów i jeden policjant. Minister spraw wewnętrznych leci do Nuoro i, jak podają gazety, "oddaje hołd poległemu z sił porządkowych". Całkiem słusznie, nawet to obowiązek ministra Republiki; ale dla chrześcijanina Scalfaro? Gdzie były cztery pozostałe trupy? Czy one także nie zasługiwały -- w perspektywie może nie sprawiedliwości ludzkiej, ale na pewno wiary -- na współczujący hołd?

Mówi:

-- W prefekturze w Nuoro sprecyzowałem, że wszyscy z pewnością wolelibyśmy mieć czterech ludzi do postawienia ich przed sądem niż czterech ludzi martwych. I to zostało przez niektórych odczytane wręcz jako krytyka działania policji. Na pewno, dla wierzącego każde życie ma wartość absolutną, tylko sam Bóg może osądzać działanie swoich stworzeń. Ale albo miłość powinna być zgodna z prawdą, albo obie są martwe. Otóż: prawda nakazuje nam rozróżniać (to znaczy jako ludziom, bez pretensji do przywłaszczania sobie sądu decydującego, wiecznego) między tym, który poległ broniąc innych, a tym, który został zabity z powodu porwania człowieka, mianowicie najbardziej podłego i odrażającego czynu kryminalnego. Każdy człowiek, ale chrześcijanin bardziej niż inni, ma obowiązek respektowania prawdy. Ego sum Veritas (nie Ego sum Charitas) jest biletem wizytowym, którym Chrystus się przedstawił. A my, jeżeli jesteśmy jego uczniami, powinniśmy prawdę głosić i ją szanować. Zawsze i mimo wszystko.

Opowiada mi, że odkąd jest ministrem, każdego rana, na jego wyraźne polecenie, o godzinie 6.30 telefonują do niego z Viminale, aby zdać mu sprawę z tego, co wydarzyło się w nocy w tym niespokojnym, często okrutnym kraju, nazywanym Włochami.

-- Nie pamiętam może dziesięciu poranków, w których by nie poinformowano mnie o gwałtownych śmierciach, o tragicznych zgonach, o przestępcach pospolitych i o przestępcach politycznych. Za każdym razem myślałem: "Oto w tej chwili jest jakaś kobieta, która płacze i może nawet nie wolno jej tego okazać". Myślałem za każdym razem o ogromnym ludzkim cierpieniu obecnym w wielu nieudanych biografiach. Ale współczucie, obowiązkowe, nie może kazać nam zapomnieć o tyleż samo obowiązkowym szacunku dla prawdy: neutralność, równa odległość między uczciwymi i przestępcami nie jest "prawdziwa", a więc nie jest miłosierna, a zatem nie jest chrześcijańska.

-- Onorevole Scalfaro, jaką postawę pan najmniej ceni u swoich kolegów polityków?

Nie waha się:

-- Przebiegłość, która jest nędzną namiastką inteligencji. I która w każdym razie stanowi znamienną cechę antypolityki w najwyższym stopniu: istotnie, nie istnieje przebiegłość "dla innych". Kiedy mówi się o polityku, że jest "przebiegły", ma się na myśli, że on jest nim wyłącznie dla swojego interesu. Tak, przebiegłość jest klęską, nie powinna być podziwiana, lecz pogardzana.

-- Pana koledze, Giulio Andreottiemu, postawiłem między innymi dwa pytania, jedno wiążące się z drugim. Zapytałem go mianowicie, czy wezwany do urny, obywatel Jezus z Nazaretu poszedłby głosować; a jeżeli tak, to czy rzeczywiście głosowałby na Chrześcijańską Demokrację. Andreotti powiedział, iż jest pewny, że Jezus poszedłby głosować; a co by zrobił w kabinie, "no więc, może głosowałby na Chrześcijańską Demokrację jako na mniejsze zło". Co na to powie Scalfaro?

-- Powiem, że Jezus, będąc Bogiem, nie może stawiać na mniejsze zło, ale na większe dobro.

-- Co pan przez to rozumie?

-- Przede wszystkim muszę uściślić, że zgadzam się z przyjacielem Andreottim co do pierwszej odpowiedzi. Nowy Testament pełny jest wezwań do traktowania na serio zaangażowania dla drugich, do służenia bliźniemu, a więc do "uprawiania polityki" w prawdziwym znaczeniu. Nie jest przypadkiem, że modlitwa, której nas nauczył Jezus, zwraca się do Ojca, który jest "nasz", prosi go, aby nam dał "nasz" chleb, aby odpuścił nam "nasze" winy i tak dalej. Co do drugiej odpowiedzi, pozwolę sobie powiedzieć, taki mam zwyczaj, który jak sądzę, jest tylko moim. Co pewien czas, zaprzyjaźniony ksiądz otwiera mi kościół zwyczajnie zamknięty, przy via Monserrato, w centrum Rzymu. Wchodzę i klękam, aby się modlić przed starym grobem: grobem Aleksandra VI, papieża Borgii. Ten nieszczęsny papież jest mi drogi, ponieważ i przede wszystkim w nim -- bardziej niż w papieżach świętych -- lśni potęga Boga. Bóg jest Bogiem, ponieważ świeci przepalonymi żarówkami; gdyby używał dobrych żarówek, jakim byłby Bogiem?

-- Chce pan wiedzieć -- pyta mnie -- co, przynajmniej według mnie, napisał Ojciec Przedwieczny na swoim papierze listowym? Sądzę, że są to dwa przymiotniki: pierwszy jest cierpliwy ("Stoję u drzwi i kołaczę", mówi w Apokalipsie. On nie wyłamuje drzwi, a gdybyśmy nie chcieli otworzyć, kołacze.). Drugim zaś słowem, myślę, że jest: optymista. Tak, Bóg jest bezgranicznym optymistą, stwarza ludzi, chociaż wie czym są, i stawia na nich, chociaż są tacy, jacy są.

Patrzy na mnie nieco szelmowskim spojrzeniem:

-- Uważa pan, że taki Bóg nie głosowałby na chrześcijańskich demokratów, że nie darzyłby zaufaniem nawet nas? Jest on Bogiem, który posługuje się Oscarem Luigim Scalfaro, aby lśniła jego wszechmoc: gdyby posługiwał się lepszym materiałem, nie byłoby tak oczywiste, że to on jest przy pracy!

Pomimo wszystko, wnioskuję z tego, co mi powiedział, nie brakuje mu wiary w słuszną sprawę jego partii.

-- Niech pan posłucha -- mówi, wstając, aby się udać na posiedzenie rządu. -- Chrześcijańska Demokracja jako partia jest tworem historycznym i jako taka może się skończyć, może przeminąć. Ale nie może przeminąć to, co jest wyrażone przymiotnikiem "chrześcijańska": to jest na wskroś prawdą i może tylko zwyciężyć. A nawet już zwyciężyło. Chrystus nie powiedział: "Ja zwyciężę świat"', lecz "Ja zwyciężyłem świat"'. Dlaczego więc mielibyśmy się bać?

 

 

1 Onorevole (wł.) -- czcigodny, szanowny -- tytuł posłów i senatorów włoskich (przyp. tłum.).
2 Herb włoskiej Chrześcijańskiej Demokracji (przyp. tłum.).
3 Dnia 20 września 1870 roku wojska piemonckie wkroczyły przez wyłom w murach przy Porta Pia do Rzymu, fakt przypieczętował upadek Państwa Kościelnego i Rzym został przyłączony do zjednoczonych Włoch (przyp. tłum.).
4 W oryginale: "missini", nazwa utworzona od skrótu MSI (Movimento Sociale Italiano), w dalszym znaczeniu neofaszyści (przyp. tłum.).
5 Po włosku Stato, to samo słowo oznacza również stan, "ragione do stato" -- racja stanu (przyp. tłum.).

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Dwa sposoby na życie wiarą "Generał" i jego strategia

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz