Pytania o chrześcijaństwo
R O Z D Z I A Ł   X
Dwa sposoby na życie wiarą

 

Po schematach teologicznych, zawsze trochę teoretycznych, wypada ponownie zejść na teren konkretnego życia, dla zbadania, jak chrześcijaństwo jest proponowane i przeżywane przez tych, którzy mają wpływ na wierzących naszych czasów.

Nie jest tajemnicą, że w Kościele współistnieją dwie tendencje, dwa sposoby rozumienia tej samej wiary i życia nią. W rzeczywistości podobne podwójne nastawienie -- związane nie tylko z racjami teologicznymi, ale także z temperamentem osobistym -- cechowało wspólnotę chrześcijańską wszystkich czasów, z przewagą jednej lub drugiej tendencji. Pluralizm jest normalny, fizjologiczny w Kościele, pod warunkiem, aby różne "szkoły" mieściły się w tym samym Credo.

Pierwszy "duch" jest reprezentowany przez tych, którzy troszczą się o chronienie "tożsamości" chrześcijaństwa, czuwając nad tym, aby Ewangelia nie przekształciła się w ogólnikowy humanizm, w system dobrych, ale nierealnych sentymentów, tracąc w ten sposób swoją funkcję zaczynu, swój smak soli, swój aspekt zgorszenia i szaleństwa dla zdrowego rozsądku "świata". Pewnie: w takim społeczeństwie jak dzisiejsze, wspólnota wierzących powróciłaby w ten sposób do bycia "małą trzódką", do bycia mniejszością. Odpowiada się na to, że to ścieśnienie, to zgrupowanie się ocalałych wokół "twardego rdzenia" Ewangelii bez ulg, stanowi przesłankę do poświęcenia się owej nowej ewangelizacji Zachodu obecnie zdechrystianizowanego, która jest ważna dla planu Jana Pawła II. Papież dowodzi, iż ceni taki sposób rozumienia chrześcijaństwa, sposób symbolizowany zwłaszcza przez lombardzkiego księdza Luigiego Giussani, który zapoczątkował szerokie zjawisko, jakie w "Comunione e Liberazione" (Wspólnota i Wyzwolenie) i w "Movimento Popolare" (Ruch Ludowy (jego "ramię polityczne")), ma swoje dwa najbardziej znaczące momenty.

Ale istnieje drugi "duch", odmienna tendencja katolicyzmu: według tego drugiego sposobu rozumienia wiary tym, co się przede wszystkim liczy, jest nieutracenie kontaktu ze światem współczesnym, przyjęcie, na ile to możliwe, jego perspektyw, "dotrzymywanie towarzystwa" wszystkim współbraciom w ludzkości, podkreślając to, co łączy, a nie to, co dzieli. Należałoby mianowicie pośredniczyć (przez niektórych jest to nazywane "linią pośrednictwa", przeciwstawiając ją innej, która kładzie akcent na "obecności" chrześcijańskiej dobrze widocznej i aktywnej), pośredniczyć więc między widzeniem ewangelicznym a widzeniem humanistycznym, wyrażającym się czy to w kulturze marksistowskiej, czy też w kulturze liberalizmu, często mającej źródło masońskie.

Jeżeli perspektywa, którą, dla poparcia przykładem, nazwiemy "don Giussaniego", stawia przede wszystkim i nade wszystko na jakość chrześcijaństwa, dla tej drugiej interpretacji drzwi Kościoła powinny być na oścież otwarte, bez zbytniego obstawania (przynajmniej w pierwszym momencie) przy "odmienności" wierzącego. Jeżeli z jednej strony większą troską wydaje się ratowanie ortodoksji i propozycja nawrócenia, z drugiej strony nalega się na "ortopraktykę", mianowicie na ,,słuszne" postępowanie, na wiarę świadczoną bez hałasu, w głębi, niejako po kryjomu, w życiu codziennym.

Jednym z najbardziej prestiżowych liderów tego ducha pośrednictwa był (i pozostaje) Alberto Monticone, wykładowca uniwersytecki historii współczesnej, prezes Włoskiej Akcji Katolickiej, która mimo ogromnego posoborowego upływu krwi, jest nadal największą organizacją laikatu katolickiego. Profesor Monticone zrezygnował później z przewodniczenia Akcji Katolickiej, ale pozostał ważnym punktem odniesienia dla wszystkich tych, którzy identyfikują się z jego planem chrześcijańskim. Wysłuchanie go jest przeto znaczące dla zrozumienia jednego z możliwych sposobów przeżywania chrześcijaństwa.

 
Luigi Giussani

Dla wielu jest mistrzem; dla innych jest twórcą i wytrwałym realizatorem anachronicznej "drogi do chrześcijaństwa", chociaż jego urok oddziałuje przede wszystkim na młodych. Ten człowiek jest prawdziwym znakiem sprzeciwu. W każdym razie nazwisko don Luigiego Giussaniego (urodzony w 1922 roku, ksiądz mediolański, założyciel w 1954 roku GS, Gioventú Studentesca [Młodzież Studencka], a następnie w 1968 roku CL, Comunione e Liberazione [Wspólnota i Wyzwolenie]) wejdzie może do przyszłej historii Kościoła. W jakiś sposób jest kontrowersyjny: przyjdzie czas, aby to stwierdzić, wyjaśniając czy jego sposób życia Ewangelią (i nakłonienie wielu do życia nią w ten sposób) był rzeczywiście sposobem przyszłości, albo też był tylko czasowym regresem.

Spotkać go sam na sam nie jest łatwo. I to nie dlatego, że jest zamknięty w swojej wieży z kości słoniowej albo dlatego, że całkowicie poświęcił się modlitwie, życiu kontemplacyjnemu. Jest faktem, że z powodu naglących obowiązków jego ruchu, który ma obecnie wymiary międzynarodowe, oraz pewnej, usprawiedliwionej nieufności do dziennikarzy, don Giussani odrzuca niemal wszystkie prośby o wywiady. Wreszcie znalazłem się z nim przy jednym stole. Mit, w tym przypadku, ma oblicze, jak ktoś określił: "łagodnego ambrozjańskiego proboszcza". Gęba sympatyczna, humoralna. Ale dodawano, że za tymi dobrodusznymi pozorami, dają znać o sobie "twardość i siła, które mogą napawać strachem". Także głos ma osobliwy, zachrypnięty po dawnej chorobie.

Wśród pierwszych rzeczy, jakie mi powiedział, było przytoczenie (oczywiście zna je na pamięć) fragmentu przemówienia, jakie Papież skierował do dziesięciu tysięcy profesorów i studentów uniwersyteckich, członków ruchu Comunione e Liberazione, którzy jesienią 1984 roku zgromadzili się w auli watykańskiej. Słowa Jana Pawła II, które don Giussani mi powtarza, brzmią: "Wasz sposób stawiania czoła problemom ludzkim jest bardzo podobny do mojego; a nawet, powiedziałbym, jest ten sam". Gdy wymawia owo "jest ten sam", słychać, że się cieszy: dla niego jest to potwierdzenie, iż trzydziestoletnia walka była prowadzona we właściwym kierunku. (Temu samemu papieżowi zresztą zdarzył się lapsus, jeżeli był nim rzeczywiście, który nie przeszedł niezauważony. Kiedy przyjmował grupę młodych z ruchu, wymknęło mu się: "My ciellianie..." 1 To wyrażenie pozostało także w tekście oficjalnym, drukowanym w "Osservatore Romano". Z niego zrodziły się, nie tylko w świecie katolickim, kwestie i polemiki; ale było to któreś z kolei potwierdzenie sympatii najwyższych sfer w Watykanie. Co zresztą potwierdził mi kardynał Joseph Ratzinger, który także jeśli chodzi o Comunione e Liberazione -- jak i inne ruchy: focolarini, charyzmatycy, neokatechumeni itd. -- mówił o "motywach wielkiej nadziei", o "pewnego rodzaju czasie Zielonych Świąt w Kościele, w którym doświadcza się zaraźliwej radości wiary").

-- Don Giussani -- zapytałem go natychmiast -- jaka jest centralna idea, która stanowi motyw pracy księdza?

-- Jest to idea, a nawet doświadczenie jedności. Jedności przede wszystkim, jaka powinna zachodzić w wierzącym między jego wiarą i jego życiem. Zresztą jest to myśl samego Papieża: wiara powinna wcielać się w codzienność, we właściwe środowisko życiowe; wiara więc powinna stać się kulturą, w szerszym znaczeniu.

-- Ale jedność poszczególnego wierzącego powinna potem się rozszerzyć i połączyć wszystkich wierzących między sobą.

-- Jedność chrześcijan jest konkretnym znakiem obecności i działania Chrystusa. Dla nawrócenia świata istnieje tylko ta droga: uczynić widzialną jedność między nami. Jest to reguła duszpasterska wskazana przez samego Jezusa: "Proszę Cię, Ojcze, aby byli jedno, żeby świat widział, żeś Ty mnie posłał".

Jedność jest dla niego wspólnotą, która koniecznie przeobraża się w wyzwolenie (stąd nazwa ruchu: "Nazwa, muszę panu to powiedzieć, która bardzo mi się podoba i to z wielu powodów, teologicznych i eklezjologicznych. Ta nazwa bardzo mocno łączy się z pojęciem Kościoła Soboru Watykańskiego II! A poza tym podoba mi się ze względu na perspektywę społeczną, ze względu na jej aktualność." Tak samo wypowiedział się też Jan Paweł II już w kilka miesięcy po swoim wyborze).

Dla potwierdzenia, w konkretnym doświadczeniu, "apologetycznej" skuteczności jedności wśród chrześcijan, don Giussani wspomina przypadki przedsiębiorstw, fabryk, w których na setki pracowników tylko trzech lub czterech było z CL:

-- A więc wystarczyło, że nasi ludzie pokazali, iż są zjednoczeni między sobą, aby wywołać najpierw zaskoczenie, potem sympatię i wreszcie, u wielu, pragnienie przyłączenia się do tej małej grupy.

-- Jaki typ ludzki uważa ksiądz za ideał?

-- Nie ma wątpliwości: człowieka epoki cechującej się wyjątkową zgodnością codziennej kultury z życiem, jaką było średniowiecze. Dla człowieka średniowiecznego rozum nie oznaczał więzienia, które wykluczało wszelką nowość, wszelkie zdziwienie; dla niego wolność nie była nieobecnością wszelkiej zależności, lecz zgodą na plan Boży w historii; dla niego życie nie było czymś, co dotyczyło posiadania, lecz co dotyczyło istnienia. Był w sumie dokładnym przeciwieństwem człowieka dzisiejszego, ofiary i więźnia dusznych, bigoteryjnych, nieludzkich współczesnych ideologii laickich.

-- Jeżeli średniowiecze jest dla księdza modelem, w który trzeba się wpatrywać, to czy nie są usprawiedliwione oskarżenia o "wstecznictwo", o "odnawianie starego", rzucane tak często przeciw księdzu i jego ruchowi?

-- Bardzo niewiele jest w nas tęsknoty za przeszłością -- odpowiada -- której nikt nie widział ani nigdy nie zobaczy, za tylną strażą kolumny ludzkości posuwającej się w historii naprzód, nie spieszymy się na razie ze wznoszeniem ostrokołów. Jesteśmy i chcemy być zawsze w pierwszej linii, zawsze w awangardzie. Choćby rozpychając się łokciami, aby do niej dojść i w niej być. Ten nasz głód przyszłości nie oznacza, że zapominamy o naszej chrześcijańskiej historii: pojęcie pamięci należy do podstawowych w naszym ruchu.

"Pamięć", przede wszystkim, o wydarzeniu uzasadniającym wiarę: o tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ale także "pamięć" o dwudziestu wiekach wędrowania ludu zrodzonego z tego wydarzenia. Stąd zainteresowanie historią chrześcijaństwa, studiowaniem świętości, odkrywaniem korzeni. Stąd także naleganie na ciągłość chrześcijańskiej historii, która zna pogłębienia, ale nie pęknięcia: poczucie się więc uczestnikami Kościoła, który nie pojawił się w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku, razem z Soborem Watykańskim II. Ten Sobór jest raczej widziany jako etap konsekwentnej drogi, organicznego rozwoju; stąd odrzucenie przeciwstawiania Kościoła "posoborowego" Kościołowi "przedsoborowemu". Ponieważ, według CL, przyjęcie tych terminów oznaczałoby także przyjęcie idei pęknięcia w historii Kościoła, który tymczasem, bogaty całą swoją niezwykłą przeszłością, postępuje ku Chrystusowi, który przychodzi.

Don Giussani nie ma wątpliwości: w tych latach chrześcijanie są wezwani do ustawiania się w szyku, do walki o samą przyszłość chrześcijaństwa. A przeciwnicy nie znajdują się już tylko na zewnątrz; ci najbardziej niebezpieczni gnieżdżą się także wewnątrz Kościoła.

-- Dzisiaj -- mówi -- powróciliśmy do sytuacji podobnej do tej, w jakiej żył św. Ambroży, gdy wydawało się, że prawie cały Kościół stał się ariański.

Arianizm -- dobrze o tym przypomnieć -- jest ową herezją, która "deklasuje" Chrystusa, redukując go do człowieka niezwykłego, ale nie będącego "współistotnym" Ojcu.

Powrót arianizmu, ale także (jego zdaniem) powrót innej starożytnej herezji: pelagianizmu. A więc odrzucenie grzechu pierworodnego, relatywizacja doniosłości chrztu, łaski, pokuty, modlitwy. A więc człowiek może zbawić się sam, wystarczy mu do tego szczypta dobrej woli i przystąpienie do stołu wartości aktualnego humanizmu, rozpowszechnionej 2 etyki proponowanej przez dominującą kulturę.

-- Krąży w Kościele mieszanina starożytnych herezji przedstawianych przez niektórych jako rzeczy nowe. Jest to ciągłe kładzenie nacisku na "rozum", pojmowany jednak w znaczeniu oświeceniowym, jako "moje zdanie", jako to, co w tym momencie wydaje mi się prawdziwe. Właśnie tutaj widzę przede wszystkim toczący się proces, który śmiertelnie zagraża dzisiejszemu katolicyzmowi: niebezpieczeństwo protestantyzacji, dla którego Kościół nie jest już strukturą zbawienia, w jakiej ustawicznie żyje Chrystus, który przemawia przez Magisterium, ale jest pewnego rodzaju klubem czytelników tej samej książki. Proces wyrodnienia jest dzisiaj znaczny. W czasach reformacji przynajmniej Włochy, Hiszpania, Portugalia pozostały zdecydowanie katolickie. Teraz duch protestancki krąży po trochu wszędzie.

-- Czy nie poświęca się tutaj -- mówię -- zbyt znikomej uwagi duchowi ekumenicznemu, którego Sobór tak bardzo polecał?

-- Wcale nie. Mam wielki szacunek dla doświadczenia protestanckiego. Ale to mi nie przeszkadza ganić przenikania do katolicyzmu postaw obcych jego naturze: protestantyzm należy do nich.

Dla niego to "skażenie przez mentalność protestancką" objawia się w tym, że decydująca podstawa wiary nie jest już postrzegana w tym wydarzeniu obiektywnym, które emanuje z Chrystusa zmartwychwstałego, a którym jest Kościół, razem z jego Magisterium, ale w elemencie subiektywnym, jakim jest rozum jednostki. Stąd przestawienie z Magisterium na indywidualną opinię, na refren "według mnie".

-- Poza tym jest to chrześcijaństwo ograniczone tylko do "Słowa", do samego czytania Biblii, już nie widziane i przeżywane jako rzeczywistość ontologiczna, która mianowicie dociera do korzeni bytu, która porusza głębię naszej natury. Chrześcijaństwo więc, które zatrzymuje się na powierzchni i które zostało zmiecione przez wiatr świata zdesakralizowanego, zeświecczonego. Na dodatek "Słowo", do którego zostało zredukowane, jest rozbite przez egzegezę biblijną, która z inteligencji oświeceniowej uczyniła swojego nowego idola.

Powiada się, że sentyment Luigiego Giussaniego i jego ludzi do papieża jest odwzajemniony. Ale nie tylko, pragnę to ściśle wyrazić, przez obecnego następcę Piotra, "papieża Polaka" jak, z pewnym zniecierpliwieniem, jeżeli nie lekceważeniem, określa się go także w pewnym kręgu klerykalnym. Giussani uznał za ważne wspomnieć mi o sympatii dla niego i dla jego ruchu okazywanej także przez Pawła VI, "który teraz jest gloryfikowany przez tych samych, którzy za jego życia krytykowali go, wyśmiewali go, zaprawiali goryczą lata jego i tak już trudnego, dramatycznego pontyfikatu".

-- Kardynał Benelli, który był sekretarzem stanu, zaprosił mnie pewnego razu na obiad i oznajmił mi: "Gdyby Paweł VI żył jeszcze rok, wszystkie wasze problemy zostałyby rozwiązane. W ostatnich czasach istotnie powtarzał mi: [Polecam eminencji ludzi z Comunione e Liberazione, to jest słuszna droga]". Zresztą już w 1975 roku papież Montini mi powtórzył: "[Idź tak dalej]. To była ta sama rada, jaką mi dał, gdy był arcybiskupem Mediolanu: [Nie rozumiem dobrze księdza idei i księdza metod, ale widzę ich owoce. Proszę kontynuować!]"

-- Don Giussani -- mówię -- czy nie jest to jednakże tajemnicą, że w hierarchii katolickiej wielu was lubi, ale tyleż samo nie. Wiadomo, że niektórzy biskupi spoglądają na was ze zniecierpliwieniem.

-- My -- opowiada -- uczyniliśmy z posłuszeństwa wobec Magisterium Kościoła jeden z niezbywalnych punktów. A Magisterium żyje także w biskupie, głowie Kościoła lokalnego. Jesteśmy zawsze otwarci na włączenie się w plan duszpasterski diecezji; pod warunkiem, że te plany doceniają wszystkie energie, jakie Duch Święty wzbudza w Kościele. Biskup, według nas, powinien rozbudzać, nie hamować energie. Jeżeli to konieczne, powinien przycinać drzewo, ale aby się wzmocniło, nie żeby umarło. Wierzymy we wspólnotę kościelną, nie w biurokrację klerykalną.

-- Jak ksiądz ocenia sławny już dzisiaj kongres Kościoła włoskiego w Loreto, na którym doszło do konfrontacji "dwóch duchów" kościelnych?

Nieco uchylał się od odpowiedzi, wreszcie odrzekł:

-- Po pierwszych dniach wielu komentatorów prasy mówiło, że w Loreto nastąpił koniec dla CL. Koniec, dodawano, chyba żeby przybył papież, aby wszystko odwrócić. Papież przybył: i odwrócił wszystko...

-- Po co -- mówię -- ta ukryta konfrontacja zwłaszcza z Akcją Katolicką?

-- Ależ my wywodzimy się z niej -- protestuje. -- Zrodziliśmy się z entuzjazmu Akcji Katolickiej lat pięćdziesiątych. Przygoda, której trzydziestolecie świętowaliśmy w 1984 roku, zaczyna się w Courmayeur, od trzech dni profesora Giuseppe Lazzatiego, rektora Uniwersytetu Katolickiego w latach 1968--1983, właśnie tego, który miał stać się tak natarczywym krytykiem ruchu Comunione e Liberazione. Jest ścisłym faktem, że nasz ruch zrodził się także z niego, z jego zdań-sloganów, które nas entuzjazmowały, które sobie przyswoiliśmy: "Chrystus, centrum każdej prawdziwej kultury"; lub, gdy chodzi o stosunki ze światem: pour se poser, il faut s'opposer, żeby zająć stanowisko, trzeba się przeciwstawić. Co do dzisiejszej Akcji Katolickiej, jesteśmy przekonani, że jej baza jest o wiele nam bliższa niż chcą to przyznać niektórzy jej przywódcy.

-- Don Giussani, dlaczego tak wielka antypatia, jeżeli nie prawdziwa i właściwa nienawiść do was panuje, zarówno poza, jak i w samym Kościele?

-- Tak, często jest to rzeczywiście nienawiść, i to najgorsza ze wszystkich: nienawiść teologiczna. Jesteśmy znienawidzeni nie tylko ze względu na nasze wady, ze względu na nasze niedoskonałości, ze względu na nasze błędy; ale także, i może przede wszystkim, ze względu na naszą kulturę: jest ona taka sama jak kultura papieża, on również jest przedmiotem kampanii zniesławiania lub w najlepszym przypadku działalności mającej na celu dystansowanie się, prowadzonej nawet przez wiele środowisk kościelnych. Liczni katolicy włoscy są klerykalni w stylu i laiccy w kulturze; my jesteśmy lub staramy się być przeciwieństwem: religijni na płaszczyźnie kulturalnej, laiccy w stylu. Także to jest powodem antypatii, która przyjmuje często tony gniewne i oszczercze, apriorystyczne. Nas pluralizm w Kościele nie dziwi, jesteśmy skłonni do dyskutowania różnych stanowisk. Rzecz, której się nie spotyka w naszych konfrontacjach.

-- A więc, pewne postawy CL oceniane jako prowokatorskie, ofensywne, są jedynie wyrazem słusznej obrony?

-- Sądzę właśnie, że tak. W CL istnieje wola pokoju, ma ono oblicze ireniczne, którego dotąd nie pozwolono ukazać. Kto, podczas ubiegłych lat, wycierpiał, jak my, ponad 250 napadów, zamachów, zasadzek, ciosów zadanych nożem, strzelaniny, podpaleń, eksplozji? Z tych napadów 120 miało miejsce w ciągu czterech miesięcy po tym, jak "La Stampa" i "Il manifesto" rozpoczęły w 1976 roku oszczerczą kampanię o domniemanym finansowaniu CL przez CIA. Obydwa dzienniki (jeden należy do "Fiata", drugi to organ lewicowych ekstremistów) zostały skazane w sądzie, musiały zdementować oraz bardzo nas przepraszać; ale dopiero w 1979 roku, po trzech latach sądowej ślamazarności. W tym czasie za te hańbiące oskarżenia nasi działacze zapłacili niekiedy krwią. Ale to jest tylko epizod nie kończących się ataków, które czyniły nasze życie tak trudnym.

W latach, w których kończył się Sobór Watykański II, rozpoczął się kryzys GS, Młodzieży Studenckiej, pierwszego dzieła don Giussaniego.

-- Czy nie jest to może potwierdzeniem -- zauważam -- trudności przystosowania się myślenia księdza do mentalności soborowej?

-- Tym, co spowodowało napięcie w GS, nie był Sobór, lecz wydarzenia roku sześćdziesiątego ósmego. Niektórzy z naszych członków popadłszy w złudzenie efektywizmu, zapomnieli o tym, że tylko Chrystus jest fundamentem prawdziwej skuteczności, wierzyli, iż na marksistowskiej lewicy spostrzegają działanie odpowiednie dla czasów.

-- Wyklucza więc ksiądz, że duch kształtujący GS przed i po CL nie był adekwatny do nowego klimatu kościelnego?

-- W rzeczywistości, im bardziej Sobór posuwał się naprzód, tym bardziej my się cieszyliśmy, ponieważ przyznawał nam rację. Bardzo liczne tematy eklezjologiczne, które Sobór Watykański II wyjaśniał i podawał do wiadomości, były od lat częścią naszej tematyki. Przy całych naszych ograniczeniach, Sobór został przez nas "wcześniej przeżyty" w wielu aspektach.

-- Jest to jednak rzecz dobrze znana -- zauważam -- że CL często polemizowała (i jeszcze polemizuje) z grupami i teologami, którzy określają się i są postrzegani jako "nosiciele autentycznego ducha Soboru".

Tutaj staje się twardy:

-- Jeżeli ich krytykujemy, to dlatego, że wypaczają Sobór Watykański II; powołują się na fragmenty dokumentów wyrwane z kontekstu. Istotnie, upierają się zwłaszcza przy niektórych częściach (mniej szczęśliwych) konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes, które mogą nadawać się do dwoistego odczytania: wiara jest jedną rzeczą, zaangażowanie społeczno-polityczne -- inną. Albo też powołują się na części tego samego dokumentu możliwe do interpretowania z przesadnym optymizmem, jak w liberalnym protestantyzmie, na wzór Social Gospel, Ewangelii społecznej z końca XIX wieku. Wszystko to jest w sumie tym, czego sami protestanci później się wyrzekli, a co tymczasem zostało przyjęte z opóźnieniem przez niektóre katolickie teologie posoborowe. Gaudium et spes w innych częściach jest natomiast całkowicie w środku ciężkości Soboru Watykańskiego II, w jego prawdziwym duchu.

-- A jaki jest ten "prawdziwy duch"?

-- Ten wyrażony przez serce Soboru, Lumen gentium, konstytucję dogmatyczną o Kościele. Owa Magna Charta Soboru Watykańskiego II: to właśnie od niej my z CL bierzemy początek i następnie do niej powracamy.

-- Co ksiądz powie na temat negatywnej opinii o okresie posoborowym, która wywołała wielkie zgorszenie, wyrażonej przez prefekta Kongregacji do spraw Nauki Wiary?

Aby odpowiedzieć, szuka słów i waży je:

-- Sobór jest działaniem proroczym w rękach Boga. Wierzę, że przyniesie on swoje najlepsze owoce z biegiem czasu. Podobnie jest, gdy się przelewa dobre wino: na początku wydaje się mętne. Później jednak zanieczyszczenia się osadzają i można się rozkoszować jego jakością. -- Mówi dalej zdecydowanie: -- Za zamęt, w który w tych latach został wpędzony Kościół, przede wszystkim na szkodę jego członków najbardziej prostych i bezbronnych, są odpowiedzialni niektórzy teologowie ze swoją lekkomyślnością i terrorem, że nie będzie się dobrze widzianym, zgodnym z modą, przyjętym, uznanym. Z jednej strony badania teologiczne miały, jak zawsze w Kościele, swoje ścisłe prawa. Z drugiej strony popularyzacją teologiczną -- w gazetach i książkach -- posługiwano się w sposób nieodpowiedzialny, jeżeli nie w sposób instrumentalny, jako nieopanowanym upustem, jako zarozumiałym samopotwierdzeniem.

-- Ale -- mówię -- może teologowie powinni byli milczeć w tych latach?

-- Milczeć nie, ale mówić zgodnie z wymaganiami miłości i realizmu; licząc się mianowicie z głębokim brakiem teologicznego przygotowania naszego ludu. Ta ignorancja stanowi bezpośrednie następstwo owego ciasnego sprowadzenia życia religijnego do przestrzegania form obrzędowych i do moralizmu, co na wiele lat stało się niestety charakterystycznym elementem pewnego katolicyzmu. I to nie tylko we Włoszech, ale w świecie. W pewnym duszpasterstwie nie głosiło się Chrystusa, radości ze spotkania z Nim, doświadczania Go, ale ogólnikową etykę z podręcznika dobrych manier.

Potem dodaje, Oa propos odpowiedzialnych za kryzys tych lat:

-- Zarzucamy pewnej teologii posoborowej to, że zdecydowała się być podporządkowana kulturze laicystycznej; stać się, i to dobrowolnie, dworką i służącą hegemonicznej mentalności. Piszą i mówią, chciałoby się czasem powiedzieć, w oczekiwaniu na pochwałę, "brawo!" nowych właścicieli kultury. I nie spostrzegają, że ten laicyzm, któremu są tak ulegli i darzą go taką czcią, jest w agonii, razem z całą "nowoczesnością" zrodzoną z osiemnastowiecznego Oświecenia. Jest to powtarzanie się owego klerykalnego opóźnienia kulturalnego, niestety powracającego: odkrywanie i entuzjazmowanie się nowościami, kiedy są już stare.

W każdym razie według niego "nie mogą rościć sobie prawa do mówienia zgodnie z duchem Soboru ci, którzy pomijają wielkie encykliki Jana Pawła II, stanowiące autentyczną interpretację Soboru Watykańskiego II. Katolik nie może twierdzić, iż odwołuje się do tekstów soborowych i równocześnie usuwać nauczanie Magisterium, zwłaszcza papieża, który ustawicznie aktualizuje ducha tych tekstów".

Nie waha się następnie wypowiedzieć przeciwko tym, którzy (wewnątrz i na zewnątrz Kościoła) nie cierpią, gdy ktoś ma pewność. Wierzyć, że jakaś prawda istnieje i głosić ją z mocą, jak na to zasługuje, jest już dla wielu, choćby dla tak zwanych katolików, niewybaczalnym skandalem. Według nich trzeba być zawsze "w poszukiwaniu": dla nas natomiast każde badanie jest tylko potwierdzeniem prawdy Chrystusa, Jego Ewangelii, Magisterium Jego Kościoła. Dogmatykami, nietolerancyjnymi, nie są na pewno ci, którzy -- jak my w CL staramy się czynić -- przedstawiają prawdę, którą odkryli i którą pragną żyć i krzyczeć o niej wszystkim, aby oni także radowali się konkretnym doświadczeniem wiary, wolności, zmartwychwstania. Jeżeli jesteśmy pewni dlatego, że doświadczyliśmy, dlaczego mielibyśmy to ukrywać? Chcemy iść naprzód drogą, która wydaje nam się słuszna: drogą potwierdzającego entuzjazmu. Nie interesuje nas, a nawet sprzeciwiamy się jej, owa negatywna zaciętość, owa rozkosz zaprzeczania, jaka cechuje dzisiaj także niektóre dziedziny teologii.

-- Gdy słucha się niektórych dzisiaj -- mówi dalej -- misja głoszenia Ewangelii miałaby być przemocą, usiłowaniem wykorzenienia ludzi z ich kultury, z ich historii, aby narzucić im coś obcego. A więc należy powiedzieć jasno, że ten kto tak twierdzi (na równi z tym, kto przemianował na "prozelityzm nie do przyjęcia" to, co dla nas jest "obowiązkowym apostolatem"), nie wie, co znaczy miłować bliźnich. A więc nie odczuwa potrzeby (która jest miłością) zaproponowania także bliźniemu doświadczenia Chrystusa.

Po tak wielu odpowiedziach danych bez wahania, na koniec pojawiło się spontanicznie ostatnie pytanie. Ktoś twierdzi, iż odnosi wrażenie, że uczniowie don Giussaniego starają się przeciwstawić nauczanie papieża nauczaniu niektórych biskupów. Że członkowie CL chcą dawać lekcje wielu innym. Czy w ciągu trzydziestu lat walki o plan, który ma licznych przeciwników w Kościele, ten ksiądz nigdy nie przeżywał wątpliwości, że mają rację "inni", ci wierzący, którzy są zwolennikami odmiennego sposobu życia wiarą?

-- Nie -- mówi jeszcze raz pewnie. -- Nie miałem tego rodzaju wątpliwości. I to nie dlatego, że mam zaufanie do samego siebie, ale dlatego, że mam zaufanie do tych, którzy nauczyli mnie być chrześcijaninen, do moich nauczycieli z seminarium diecezji mediolańskiej w Venegono. Moje widzenie wiary jest ich widzeniem: od siebie starałem się wprowadzić tylko metodę, pedagogię. Dlaczego miałbym się tak bardzo niepokoić, kiedy to jest takie proste, być posłusznym papieżowi? Czy jego nauczanie nie jest może darem Chrystusa, za który powinniśmy być wdzięczni? Jakie mają dla nas znaczenie oskarżenia? Mnie służą do poprawy i do uzupełniania się, nawet jeżeli dobrze widzę ich oszczerczy charakter; a więc nie wyrządzają mi większej szkody.

-- Don Giussani, pewnego razu, ktoś prosił księdza o modlitwę zamykającą się w dziesięciu słowach; ksiądz zaproponował jedną: czy pamięta ją ksiądz jeszcze?

-- Tak, na pewno, to jest rzeczywiście moja modlitwa i często ją powtarzam: "Aby Chrystus objawił się, najbardziej jak to możliwe, w życiu świata".

 
Alberto Monticone

Wieczór, kolacja w domu Alberta Monticone, w wigilię jego przyśpieszonej rezygnacji z narodowej prezesury włoskiej Akcji Katolickiej. Na zewnątrz wielki letni skwar ciążący nad Rzymem. Wewnątrz, w tym prostym pokoju jadalnym w nieokreślonym stylu ludowym, ciepło zupełnie innego rodzaju: ciepło gościnności szczerej, braterskiej dla gościa nieco impertynenckiego, który przyszedł, aby temu profesorowi uniwersyteckiemu historii współczesnej ukraść wieczorny odpoczynek w pełni sesji egzaminacyjnej.

W swojej książce-wywiadzie (Nella storia degli uomini), Monticone mówi, że dla zrozumienia dzisiejszego katolika świeckiego konieczne jest wejście do jego domu, poznanie jego życia codziennego, "powszednich" gestów, które właśnie dlatego, że dalekie od wszelkiej wyjątkowości, mogą rzeczywiście nabrać posmaku "eucharystycznego''. Siedząc przy tym stole, otoczony serdecznością jego, żony, dwóch córek (trzecie dziecko jest już na wakacjach), oceniam w domu Monticone zgodność słów z życiem. Jest to atmosfera, która rozluźnia trochę roztargnioną rozmowę przy zimnej kolacji i która ułatwi dialog bardziej zaangażowany, gdy przejdziemy do salonu i reporter będzie musiał uzbroić się w pióro i notes, aby usiłować skoncentrować się na podsumowaniu ważnego doświadczenia włoskiej wspólnoty kościelnej.

Tak, warto było wejść tutaj, do tego domu spokojnego i skromnego w okolicy Pineta Sacchetti, aby sprowokować i słuchać tego człowieka. Mówię "sprowokować" nie przypadkiem. Wiele pytań, jakie następują, właśnie dążyło do tego: wypłoszyć rozmówcę z ukrycia, spowodować, aby wyszedł na otwarty teren, zrozumieć (wyrzekając się owej nieco nieszczerej dyplomacji, która jeszcze cechuje pewien styl klerykalny), co kryje się za wyborami aprobowanymi przez wielu i kwestionowanymi przez wielu innych. Starać się zrozumieć racje człowieka, świeckiego chrześcijanina, który stał się (na pewno wbrew jego pragnieniu powściągliwości) symbolem jednego ze sposobów rozumienia wiary dzisiaj.

-- Profesorze Monticone, jakiś historyk twierdził, że pewien protestantyzm (i nie jest przypadkiem, że ta jego nazwa wywodzi się od "protestu") żyje stale przede wszystkim działaniem antykatolickim. Gdyby pozbawiono go ustanowionej przez Rzym ochrony świeckiej, utraciłby wielką część swojej tożsamości, swoją rację istnienia. Tak samo (wyjaśniając naturalnie, że porównanie jest prostackie i niedoskonałe), odniósł ktoś wrażenie, że dzisiaj dzieje się coś podobnego wewnątrz Kościoła: Wydaje się, że Akcja Katolicka z jednej strony i Wspólnota i Wyzwolenie z drugiej (ale to ma znaczenie także dla innych rzeczywistości kościelnych), znajdują swoją siłę, jeżeli nie tożsamość, we wzajemnej konfrontacji albo w polemice. Jak gdyby identikit dzisiejszego katolika został ukształtowany w działaniu alternatywnym, "przeciwko" komuś, w samym Kościele.

-- Na pewno, może to wywołać u kogoś niepokój, a nawet zgorszenie, że są chrześcijanie wojujący, co kształtują swoją gorliwość w sposób, który bardziej niż "polemiczny" nazwałbym "dialektycznym". Ale nie powinno się koncentrować uwagi na problemach i napięciach rodzinnych, kiedy wspólny dom jest w niebezpieczeństwie! Zresztą, ta ścisła konfrontacja między osobami, które należą do tej samej ziemi, do tej samej rodziny, przynosi wiele korzyści, które same w sobie nie wydają się negatywne. A nawet pobudza każdego do lepszego uściślenia swojej rzeczywistości, do pogłębienia punktów widzenia, o których -- samemu -- nigdy by się nie pomyślało. "Inny" pomaga nam odkryć tendencje i główne punkty, które my może potraktowaliśmy mniej uważnie, które powinniśmy głośniej wyrażać. Niech wystarczy, wszystkim, dyskusja, żywa także u nas, nad tym, co oznacza, w obecnej sytuacji włoskiej, stawianie na tak zwany "wybór religijny", i w jaki sposób może się on artykułować w postępowaniu politycznym.

-- Tym, co w istocie, wydaje się odróżniać dzisiejszą Akcję Katolicką od niektórych ruchów kościelnych, poczynając od CL, jest opinia o "nowoczesności". Dla was kultura nowoczesna, zrodzona z rewolucji amerykańskiej oraz z Rewolucji francuskiej, wyraża prawdziwe wartości, możliwe do przyjęcia w poprawnej syntezie katolickiej. Dla innych wierzących ona zbankrutowała: dzisiaj więc nawrócenie na "nowoczesność" byłoby anachroniczne, szkodliwe dla Ewangelii i jej głoszenia. Dobrze są znane gorzkie, powtarzane ostrzeżenia skierowane do katolików przez Augusta Del Noce, filozofa ważnego dla CL, który doszedł do wiary po doświadczeniu całej kultury laickiej: "Nie zachwycajcie się trupem! Nie dajcie się zwieść agonalnym podrygom myślenia, które odkryliście dopiero teraz, ale które już się wyczerpało!"

-- W Modenie w osiemnastym wieku żył ksiądz bardzo uczony i zarazem bardzo przywiązany do Kościoła, Ludovico Antonio Muratori. Człowiek swojej epoki, człowiek o wielkim i głębokim wykształceniu, przygotował miejsce dla Oświecenia, które wtedy się zaczynało i, chociaż w sposób krytyczny, bo dbał o zachowanie tożsamości chrześcijańskiej, utrzymywał kontakty z najznakomitszymi przedstawicielami kultury swojej epoki.

-- Była to kultura owych philosophes, która w 1789 roku uchwyciła władzę w imię tak zwanych "praw człowieka", ale która już po czterech latach znalazła swój finał w Wielkim Terrorze, którego symbolem jest gilotyna; wynalazła ludobójstwo, z systematyczną rzezią Wandejczyków i każdej grupy, która nie przyjmowała liberté et fraternité; skończyła się długim krwawym okresem Napoleona, ulubionego syna Rewolucji i zarazem mordercy całej generacji młodych Europejczyków. Wszystko, jak zwykle, kosztem owych ubogich i owych słabych, o których bardziej powinien martwić się wierzący...

-- Chrześcijanin, Alcide De Gasperi, natychmiast po wojnie powiedział wyraźnie, że jego program czerpał natchnienie z zasad 1789 roku. Poruszanie się w historii znaczy konfrontowanie się także z tym, co wartościowego wyraziło Oświecenie, przyłączenie się w jakiś sposób do jego marzenia o res publica humanitatis.

-- Pozostaje jednak prawdą, jeżeli chcemy brać poważnie naukę faktów, że to marzenie w rzeczywistości obróciło się w koszmar: istnieje bezpośrednia nić, która łączy tę utopię salonów eleganckich osiemnastowiecznych intelektualistów z okopami nad Marną i w Krasie, następnie z obozami koncentracyjnymi, potem z gułagami, w końcu z równowagą terroru, dzięki której tymczasem pozostajemy przy życiu. Z pewnością nie ja powinienem przypominać panu, zawodowemu historykowi, jak bardzo za tymi wszystkimi tragediami kryją się właśnie ideologie socjopolityczne i nacjonalistyczne powstałe w XVIII wieku o działaniu antychrześcijańskim.

-- Wszystko, co na to mogę, to tylko nieskładna odpowiedź. Na pewno, nasza Akcja Katolicka poszukuje dzisiaj humanizmu chrześcijańskiego, ale nie szuka go udając się koniecznie w pogoń za każdym aspektem nowoczesności. Szukamy go w rzeczach zwyczajnych, codziennych, w towarzystwie każdego jednego człowieka dobrej woli, świadomi tego, że naszym celem ostatecznym nie jest masońskie Królestwo Ludzkości, ale Królestwo obiecane przez Chrystusa. Odczuwamy potrzebę zastanawiania się jeszcze i ustawicznie nad tym, co oznacza Wcielenie, życie Jezusa przez trzydzieści lat w Nazarecie jako uniżenie się w prostej historii, w krótkim życiu człowieka. Na pewno jest możliwe, popadnięcie w anachronizm, jeżeli przyjmiemy z opóźnieniem i z niesłusznym entuzjazmem pewne aspekty nowoczesności. Ale jest także możliwe coś przeciwnego: mianowicie katolicyzm odkrywający nieprzyjaciół, którzy już nimi nie są, którzy są inni aniżeli byli w przeszłości. Ustanawianie czasów i sposobów apostolatu jest trudnym przedsięwzięciem, wymaga uwagi i rozsądku ze strony każdego wierzącego.

-- Jest to branie pod uwagę "znaków czasu", tak słusznie zalecane przez Sobór. I to właśnie w imię tego samego brania pod uwagę, o którym niektórzy sądzą, iż ma to polegać na ponownym odczytaniu Soboru Watykańskiego II, uznając, że w ciągu dwudziestu lat czasy się zmieniły jeżeli chodzi o optymizm, cechujący niektóre części niektórych dokumentów. Były to lata sześćdziesiąte, szczyt euforii postępu, boomu ekonomicznego i technologicznego, nadziei pokładanej w Kennedym i Chruszczowie. Cały ten klimat już jest niezmiernie odległy.

-- Część duszpasterska takich dokumentów, jak Gaudium et spes nie oferuje nam tylko treści tymczasowych, ale także sposób patrzenia na świat współczesny, dla konstruowania propozycji wiary, która byłaby adekwatna do czasów. Jest to metoda bazująca na wolności i odpowiedzialności. Zresztą, czy Sobór Watykański II nie był antycypujący, profetyczny, a więc otwarty na Trzecie Millenium chrześcijaństwa, o którym z tak wielką sugestywnością i siłą oddziaływania mówi Papież? Jak wszystkie teksty związane z Sacrum, dokumenty soborowe mówią o czasie, w którym powstawały, i zarazem o wszystkich czasach.

-- Oskarża się was, że głosicie chrześcijaństwo niskich lotów, jeżeli nie ustępliwe. Chrześcijaństwo, które zgubiło po drodze swój smak soli, swój wygląd gorszący i szaleńczy, aby skryć się w pewnego rodzaju zdrowym rozsądku, w humanistycznym dobrym wychowaniu. W ubiegłym roku przedstawiliście wielką ankietę przeprowadzoną wśród 300000 dorosłych członków Akcji Katolickiej. Wynikało z niej, że dwie trzecie są to kobiety, których średni wiek wynosi około 55 lat (przeciętnie 22 lata przynależności do Stowarzyszenia), że względnie mało jest chłopów i robotników, a jeżeli chodzi o pochodzenie społeczne, najwięcej jest urzędników i ludzi z sektora usługowego. W sumie "masę" waszych "dorosłych" stanowi dzisiaj drobne mieszczaństwo w starszym wieku. Jeden z waszych przywódców, Pier Giorgio Liverani, obecnie dyrektor "Avvenire", komentując te dane, napisał, że "nawet jeżeli nie wydaje się trywialny w pospolitości i w odrzuceniu zobowiązań, to jednak niewątpliwie dzisiejszy dorosły z Akcji Katolickiej wygląda na pozbawionego wielkiego rozmachu oraz ambitnych planów". Pan sam, profesorze, powtarzał ostatnio, że katolik świecki nie musi być "kimś, kto natychmiast głosi ci Ewangelię lub daje ci lekcję moralności, albo oznajmia, że jest chrześcijaninem". Czy nie ma tu może ryzyka osłabienia niezbędnego napięcia misyjnego, utraty owej "pasji wciągania, przekonywania", która jest niezbywalnym odruchem chrześcijańskim? Czy z tej szarości nie wywodzi się szary identikit średniego działacza, ukazany przez wasze własne sondaże?

-- Nasze stowarzyszenie ma dziedzictwo misyjne, którego nie zamierza się pozbywać, nawet jeżeli sądzimy, że głoszenie powinno towarzyszyć formacji. Staramy się dawać świadectwo, że chrześcijaństwo jest naprawdę ludzkie i pozwala żyć prawdziwym, pełnym mężczyznom i kobietom; że nie wymaga rezygnowania z niczego, co jest piękne i dobre. W ten sposób świadectwo życia codziennego, "powszedniego", przenikniętego chrześcijaństwem (nawet jeżeli niestety niewyraźne) może stać się kazaniem, głoszeniem wiary wcielonej. Jedną z "ikon", symbolicznych obrazów, przyjętych na kongresie kościelnym w Loreto, uznaną za szczególnie aktualną dla dzisiejszego wierzącego, jest obraz Dobrego Samarytanina, który potrafi śpieszyć z pomocą i towarzyszyć potrzebującemu.

-- Ale czy nie ma tutaj ryzyka, że chrześcijaństwo (poza, oczywiście, najlepszymi intencjami) praktycznie dąży do przekształcenia się w ideologię Czerwonego Krzyża lub w ideologię Narodów Zjednoczonych: humanistyczne organizacje (obydwie o wyraźnym pochodzeniu masońskim), być może szacowne, ale często tak bardzo bezsilne, jeżeli nawet nie podejrzane o hipokryzję?

-- Nie, jeżeli wychodzi się z założenia, że potrzebującemu brakuje przede wszystkim Chrystusa, a Chrystusa nie daje mu się z jałmużną, lecz z życiem. Różnica co do działania jakiejkolwiek organizacji humanitarnej jest taka, że kiedy daje się siebie drugiemu, ukazuje się czynem, iż się należy do Chrystusa i do jego objawienia się w historii, jakim jest Kościół. Obudzenie tęsknoty za Chrystusem jest równocześnie obudzeniem tęsknoty za Kościołem: oto zadanie naszego działania na rzecz innych. Na pewno jest pewne ryzyko spłaszczenia, ale znika, jeżeli stale czerpie się z tego źródła, jakim jest wiara karmiona Eucharystią, jakim jest refleksja nad Bóstwem i równocześnie Człowieczeństwem. Być może, że również my powtarzamy zbytnio owe słowa wpisane wielką literą, które są drogie politykom każdej partii lub funkcjonariuszom ONZ (Ludzkość, Pokój, Sprawiedliwość, Wolność, Demokracja i tak dalej), ale zależy z jakiego serca pochodzą te słowa.

-- A jednak ktoś -- oceniając, oczywiście, zewnętrznie -- uważa, że w dzisiejszej Akcji Katolickiej niewystarczająca jest formacja wiary, działalność katechetyczna, niewystarczający jest bodziec do zdecydowanego głoszenia Ewangelii. Tworząc w ten sposób pustkę, którą wypełniają -- na swoj sposób, ale z godną podziwu wytrwałością i entuzjazmem -- sekty, począwszy od świadków Jehowy, którzy stanowią już drugą "religię" włoską i wzrastają w godnym podziwu tempie.

-- Oskarżenia, jakimi się nas atakuje, są sprzeczne, ponieważ są tacy, którzy nam zarzucają, że zbyt mało zajmujemy się polityką, że ograniczamy się tylko do formacji religijnej. Są tacy, którzy uznają nas za zbytnio uduchowionych i tacy, którzy uważają że jesteśmy zbyt zeświecczeni. Co do mnie, myślę, że nigdy nie ma za dużo modlitwy, za dużo duchowości; ale temu wymiarowi musi towarzyszyć odwaga przyjęcia wyzwania, które przychodzi do nas od świata pod wielu względami tak bardzo zlaicyzowanego.

-- Teologia bardziej staranna sygnalizuje, że źródło odchyleń, jakie się stwierdza w katolicyzmie dzisiejszym, znajduje się w kryzysie pojęcia Kościoła. Mianowicie rzutuje się na niego wartości pochodzące z dominującego dzisiaj wymiaru politycznego i żąda się "Kościoła demokratycznego", na równi ze społeczeństwem obywatelskim. Zanik katolickiego pojęcia Kościoła jako "Ciała Mistycznego" (a więc opartego na hierarchii apostolskiej, a nie na wyborach i na oznakach uznania) nie wydaje się panu ryzykiem obecnym także w pana stowarzyszeniu?

-- Jeżeli nalegamy na wymiar demokratyczny, dotyczy to naszego życia wewnętrznego i w ogóle życia zorganizowanego laikatu katolickiego. Ale zarówno w naszym statucie, jak i w konkretnej praktyce, dobrze pamiętamy o odmienności Kościoła w porównaniu ze wspólnotami obywatelskimi; dobrze pamiętamy, że napięcia, obecnego także w Kościele, między wolnością i władzą nie rozwiązuje się w formach demokratycznych, lecz hierarchicznych. I to poczucie granicy ma ogół naszych członków, którzy niejako instynktownie czerpią je z sensus fidei, i dobrze ukazuje, iż wiemy, czego i do jakiego punktu możemy domagać się od naszych pasterzy. Istnieje zresztą ryzyko związane z ustrojami demokratycznymi, o którym szczególnie pamiętamy i od którego staramy się trzymać z daleka.

-- Co pan ma na myśli?

-- Myślę o ryzyku pomylenia chrześcijańskiej ewangelizacji z propagandą, tym typowym wytworem "demokratycznym", zrodzonym z walki politycznej między ideologiami i różnymi partiami. My zaś powinniśmy szukać nawrócenia, które jest na antypodach przyzwolenia, o które starają się propagandyści. Oni bardzo niewiele mają wspólnego z apostolstwem.

-- Jeśli o to idzie, trzeba stwierdzić, że Akcja Katolicka znajduje się rzeczywiście poza wszelkim podejrzeniem, do tego stopnia, że nawet jakiś biskup (może sam papież) oskarża stowarzyszenie o to, że pracuje zbyt tajemniczo, że nie daje się poznać, że żyje w ukryciu właśnie z obawy przed popadnięciem w propagandę, w ekshibicjonizm.

-- To prawda, interesuje nas praca od podstaw, w głębi, w spokoju, w sprawach powszednich, nie pchamy się na pierwsze stronice dzienników. To wszystko ma swoją cenę w świecie mediów, w widowisku. My wierzymy, iż warto tę cenę zapłacić, nawet jeżeli teraz, na naleganie ogółu członków, przedstawiliśmy niektóre sposoby działania, aby umożliwić poznanie rzeczywistości naszego stowarzyszenia temu, kto chciałby przyjść i służyć razem z nami.

-- Jak reaguje Akcja Katolicka na wrażenie (tak to wielu odbiera), że Jan Paweł II ma obecnie gdzie indziej swoich "beniaminków"? Że Akcja Katolicka nie jest już ulubionym tworem Stolicy Apostolskiej?

-- Stale uważamy papieży nie tylko za wikariuszy Chrystusa, ale także za ojców rodziny chrześcijańskiej, a w szczególności tej ściślejszej rodziny, z bardziej bezpośrednimi więzami pokrewieństwa, jaką jest zorganizowany laikat katolicki. Wobec tej pewności ojcostwa upadają wszystkie możliwe pytania o preferencję Ojca Świętego dla takiego lub innego sposobu przeżywania zaangażowania chrześcijańskiego. W rodzinie, w której panuje miłość, wszyscy są dziećmi i nikt nie jest ulubieńcem ojca, który kocha wszystkich tą samą miłością. Nie wydaje mi się, zresztą, żeby ogół naszych członków skarżył się na ewentualne większe względy obecnego papieża dla innych stylów niż nasz w życiu katolickiego laikatu.

-- Od jakiegoś czasu, w wyborach zarówno samorządowych jak politycznych czy europejskich Movimento Popolare (Ruch Ludowy), ramię świeckie waszego "rywala" CL, zbiera sukcesy, przeprowadzając prawie zawsze wybór, na pewniaka, swoich kandydatów. Czy możliwe, że są to głosy także działaczy Akcji Katolickiej?

-- Tak, jest możliwe. Nawet jeżeli jest możliwe, że ktoś z naszych ma trudności psychologiczne, kiedy Ruch Ludowy podsuwa niektóre nazwiska, nieomal dobierając kandydatów z Chrześcijańskiej Demokracji.

-- Ale z waszej strony, czy nie domagano się, aby usunięto z Akcji Katolickiej tych, którzy kandydowali z listy demochrześcijańskiej?

-- Domagaliśmy się nie usunięcia ze stowarzyszenia, lecz z odpowiedzialnych w nim stanowisk, dla wyrazistości linii kościelnej, tych, którzy weszli do polityki, a byli członkami Rady Narodowej albo kierowniczych rad diecezjalnych. Nie zapomniano jednak o rozsądku: działaczy terenowych nie zmuszaliśmy do dymisji, nawet jeżeli zostali wybrani z listy Chrześcijańskiej Demokracji. Dzisiejsza Akcja Katolicka troszczy się bardziej o kształtowanie dobrych obywateli, aniżeli dobrych polityków. Ten rodzaj troski o formację polityczną był uzasadniony, ale w latach zastępstwa i nadzwyczajnej interwencji.

-- Panie Monticone, pan się też o tym dowie: ktoś spośród waszych przeciwników nie waha się podejrzewać pana o tendencje "modernistyczne"; być może o sympatie masońskie.

-- Wiem, wiem o tym dobrze: oskarżano mnie, że jestem półprotestantem, że zbytnio ulegam marksizmowi; a także, iż żywię nadmierną tolerancję dla masonerii, a dodatkowo, że jestem skażony modernizmem. Modernizm był zjawiskiem degenerującym pewnej teologii, pewnej eklezjologii. Ale w swych najlepszych aspektach, nie od dzisiaj (a nawet może już począwszy od lat pięćdziesiątych) został osądzony o wiele pozytywniej przez bezstronną krytykę katolicką, może także przez Magisterium, przez odróżnienie błędu od sumiennego i wiernego badania. Zresztą pewne jego wymogi zainteresowania historią zostały przyjęte przez przemyślenia soborowe.

-- Na jakiego świętego spogląda pan najchętniej, jako na przykład i wzór?

-- Na Tomasza Morusa, który był, jak długo mógł, przyjacielem swojego króla, a kiedy musiał zapłacić życiem za swoją wierność Rzymowi, odmówił osądzania ludzi, którzy go zdradzali.

-- Jaka księga Pisma Świętego jest dla pana najważniejsza?

-- Czytam i czytam wciąż na nowo Psalmy, za każdym razem odkrywając w nich nowe bogactwa, wydaje mi się, że bardziej niż cokolwiek innego odnoszą się do każdego z nas.

-- A wśród pana livres de chevet? 3

-- A choćby stare, ale zawsze młode Naśladowanie Chrystusa. Ale także teksty religijne ludzi, którzy angażowali się politycznie: La Pira, De Gasperi, Moro, Bachelet. Czuję, iż są mi bliscy, tak bardzo żądni absolutu i zarazem tak bardzo włączeni w codzienność pracującego człowieka.

-- Właśnie Vittorio Bachelet, zamordowany później przez Czerwone Brygady, musiał kierować, jako prezes, Akcją Katolicką w jej najbardziej dramatycznej fazie, kiedy w ciągu niewielu lat spadła liczba jej członków z prawie trzech milionów do nieco ponad pół miliona, z czego połowę stanowią dzieci. Ten spadek został zapoczątkowany Soborem czy kontestacją?

-- Soborem, gdy zmienił się sposób bycia Kościołem. Aż dotąd istniało społeczeństwo "szeroko" chrześcijańskie, nawet jeżeli często tylko socjologicznie, i było czymś naturalnym, że wielu jego członków należało do Akcji Katolickiej. Od tamtego czasu bycie chrześcijaninem stało się wyborem, a nie przeznaczeniem dla tych, którzy rodzili się we Włoszech.

-- Co mówią fakty, czy wasza interpretacja chrześcijaństwa okazuje się płodna, jeśli chodzi o powołania do kapłaństwa i do życia zakonnego?

-- Powiedziałbym, rzeczywiście płodna: sam często wyjeżdżałem, gdy dowiadywałem się, że gdzieś ktoś z naszych członków lub członkiń wstąpił do seminarium, do zakonu, do klasztoru. Starałem się uczestniczyć w ich radości. W Biblii ojcowie rodziny cieszą się, gdy widzą w domu, przy swoim stole, dzieci; ale nie idą na rynek chwalić się nimi. Tak samo staramy się i my postępować, nie nadając rozgłosu tym specjalnym powołaniom, które stanowią część codziennego życia naszych grup. To stało się możliwe także dzięki tradycji, z której nie chcemy zrezygnować: dzięki tradycji kierownictwa duchowego. Za każdym świeckim zaangażowanym w historię powinna być, na ile to możliwe, dusza kapłańska. Zresztą nie ma żadnego naszego przywódcy narodowego, który by systematycznie nie zasięgał rady doradcy duchowego.

-- Panie profesorze, czy rzeczywiście słyszał pan, w tych latach, wyrażenie bardziej wyraziste niż to o dwóch "duszach" lub duchowościach dzisiejszego Kościoła?

-- W Kościele, a szczególnie w Kościele włoskim, zawsze istniały różne wrażliwości. Od czasu do czasu jedna z nich miała przewagę, stosownie do dominującej w tym czasie eklezjologii lub do orientacji duszpasterskich hierarchii.

-- Czy możemy jednak mieć mimo wszystko nadzieję, że to, co dzieli, jak się wydaje, jest naprawdę mniej ważne od tego, co łączy?

-- Tak, możemy mieć nie tylko nadzieję, ale się o tym przekonać. Wierzę, że w wyborach decydujących, tych, które się naprawdę liczą, znikną interesy osobiste i Kościół znajdzie się zjednoczony wokół swojego Pana.

 

 

 

1 Trudne do przetłumaczenia. Po włosku: "Noi ciellini..." Po włosku literę C określa się jako czi, a literę L jako elle, stąd ta zbitka od skrótu CL, "my ciellianie" (przyp. tłum.).
2 Autor używa tutaj łacińskiego słowa "vulgata", nawiązując do nazwy tłumaczenia Pisma Świętego przez św. Hieronima, stanowiącego tekst oficjalny Kościoła. Vulgata [Sacra Scriptura] -- powszechnie przyjęte [Pismo Święte] (przyp. tłum.).
3 Zwrot francuski: ulubione książki (dosłownie: książki do poduszki) -- przyp. tłum.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Najsławniejszy wśród teologów Gdy katolik jest u władzy

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz