www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Bądź cudem Boga na ziemi

 

 

Tak naprawdę to Pan Jezus wstąpił do nieba, czyli jako człowiek zasiadł po prawicy Ojca, już w dniu Zmartwychwstania. Bo przecież nie fruwał w obłokach przez 40 dni między niebem a ziemią. Ukazywał się uczniom, przychodząc z nieba, tak jak później uczyniła to Jego Matka w Lourdes czy Fatimie.

Wniebowstąpienie opisane na początku Dziejów Apostolskich jest ostatnim „wstąpieniem” Chrystusa do nieba. I różni się od poprzednich. Czym? Tym, że do tej pory Chrystus starał się pokazać uczniom, czym jest zmartwychwstanie i co ono oznacza, ożywiał ich wiarę. Podczas ostatniego „wstąpienia” apostołowie otrzymują dodatkowo specjalne zadanie: Mają być świadkami Chrystusa na całej ziemi.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus wypowiada do uczniów ostatnie słowa: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”. Wiemy jednak, że potem już więcej Go nie zobaczyli. Uczniowie mogli poczuć się zmieszani. Jeśli „jest z nami”, to dlaczego zniknął nam z oczu? Jak jest obecny wśród nas?

To są dwa filary dzisiejszego święta: nowy rodzaj obecności Chrystusa na ziemi i my, chrześcijanie, którzy mamy ukazywać cud tej obecności Chrystusa światu.

Spójrzmy najpierw na obecność. Rzadko się nad tym zastanawiamy, ale tak jak istnieją różne formy miłości, podobnie istnieją różne formy obecności. Fizyczna, kiedy kogoś widzimy bądź słyszymy. W pamięci i wyobraźni, gdy wspominamy kogoś żywego bądź umarłego. Symboliczna, kiedy osoba uwiecznia się w swoich dziełach i utworach. A nawet w snach. Słowem, pozostajemy z kimś w relacji nie tylko wtedy, gdy doświadczamy go zmysłami.

Victor Frankl, psychiatra, ocalały więzień z Auschwitz, pisał, że osoby, które się w obozie nie załamały i przeżyły, myślały często o swoich bliskich. Może część z ich krewnych już nie żyła, ale nadzieja na spotkanie z rodziną podtrzymywała ich na życiu.

Przypomnijmy sobie jeszcze moment pożegnania z jakąś bliską osobą, która wyjechała na dłużej i następnym razem zobaczyliśmy ją dopiero po kilku miesięcach lub latach. Co wtedy czuliśmy? Z pewnością nie radość, lecz smutek. Ale to był dobry smutek, sygnalizujący rozstanie z kimś, kto był dla nas ważny, z kim było nam dobrze. Wprawdzie potem mogliśmy nie widzieć tej osoby przez długi czas, ale czy to oznacza, że ona przestała istnieć? Czy nie tęskniliśmy za nią? Może przeglądaliśmy zdjęcia, patrzyliśmy na przedmioty z nią związane, wspominaliśmy rozmowy. W pewnym sensie cały czas była ona obecna, nawet jeśli my zajmowaliśmy się czym innym i nie myśleliśmy o niej na okrągło.

Kiedy dziecko osiąga dorosłość i wychodzi z domu, żeniąc się lub wychodząc za mąż, ta chwila jest trudna szczególnie dla rodziców. Nagle odczuwają jakiś brak. Wstają rano, a dziecka nie ma pod tym samym dachem. Ale kiedy po niejakim czasie ci sami rodzice dowiadują się, że mają wnuka, że ich dziecko osiągnęło jakiś sukces, cieszą się. Kiedy ich dorosłe dziecko powraca na chwilę do domu, zapanowuje radość. Tę większą radość umożliwiło nabranie dystansu wobec domu, stanięcie na własnych nogach. Nie zerwanie więzi, ale psychiczne opuszczenie domu. Dla rodziców powracające dziecko było takie samo, a jednak trochę inne. Takie oddalenie się i usamodzielnienie się jest potrzebne, aby ludzie się rozwijali.

Te dwa przykłady mogą pomóc nam zrozumieć, o co chodzi z tym wniebowstąpieniem. Chrystus w pewnym sensie ustąpił nam miejsca, byśmy zaczęli działać, stawali się znakami Jego obecności i tak przygotowali siebie i innych do wstąpienia do nieba. Jezus stał się takim rodzicem, który wprawdzie zniknął nam z pola widzenia, ale nie przestał istnieć, nie opuścił nas, nie zostawił nas samymi. Z kolei my staliśmy się dziećmi, które wyszły na świat, by osiągnąć duchową dorosłość.

Odtąd Chrystus jest obecny inaczej. „Pożyteczne jest dla was moje odejście” – mówi do uczniów. Dlaczego? Ponieważ przyjdzie Duch Święty, który was umocni, który będzie zmieniał wasze życie od wewnątrz. Jezus jest obecny z nami do końca świata przez znaki sakramentalne, które nie są magicznymi rytuałami, ani pamiątkami po Chrystusie jak zdjęcia i rzeczy ukochanej osoby. To jest prosty sposób nowej obecności Jezusa, który działa nie tyle obok nas, co w nas. A wyposażeni zostajemy mocą Ducha, byśmy świadczyli, byśmy byli żywymi znakami Boga, byśmy czynili cuda, kierujące innych do Boga. Na czym to ma polegać?

W filmie „Bruce Wszechmogący” tytułowy bohater, który miał pretensje, że świat nie działa tak jak trzeba, otrzymał na kilka dni władzę od Boga. Pewnego razu, będąc w restauracji, sprawił, że zupa w talerzu rozdzieliła się na dwoje. Był zachwycony, że czyni cuda. Ale Bóg zjawił się przed nim i powiedział: „Rozstąpienie się zupy to nie cud, tylko sztuczka. Samotna matka na dwóch etatach, która znajduje czas dla dziecka – to jest cud. Nastolatek mówiący „nie” narkotykom i „tak” wykształceniu – to jest cud. Ludzie proszą, bym ich wyręczał, nieświadomi udzielonej im mocy. Chcesz zobaczyć cud? Bądź tym cudem”.

Moi drodzy, my już jesteśmy wzięci do nieba, bo uczestniczymy w boskim życiu. I z tego się cieszmy. Ale także jesteśmy w drodze do Ojca, otrzymaliśmy moc Ducha, aby stawać się Bożym cudem w świecie. Bracie i siostro, zapytaj się dzisiaj, jakiego cudu Bóg od ciebie oczekuje.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Dariusz Piórkowski, jezuita, obecnie mieszka w Krakowie i pracuje jako redaktor naczelny w Wydawnictwie WAM. Współpracuje z „Mateuszem” i portalem „Deon.pl”. Ostatnio wydał „Słowo w naczyniach glinianych. Medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne”.

 

 

© 1996–2011 www.mateusz.pl