www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Klucze do nieba

 

 

Dobrze jest doświadczyć pewnych braków w życiu. Gdybyśmy ciągle opływali we wszystko, gdybyśmy, porównani przez św. Pawła do glinianych naczyń, byli napełnieni po same brzegi rozmaitymi rzeczami, nie moglibyśmy przyjąć więcej darów. Zatrzymalibyśmy się w pół drogi.

Kazanie „na równinie” w Ewangelii św. Łukasza 6, 17, 20-26 (u św. Mateusza „na górze”) przykuło szczególną uwagę wielu myślicieli na przestrzeni wieków. Na przykład, Karol Marks twierdził, że swoim nauczaniem Jezus propaguje uciemiężenie uciśnionych i wzmacnia społeczną bierność, która jedynie pogłębia ludzką biedę. Zamiast zachęcania ubogich do przeciwdziałania ich ciężkiemu losowi, Jezus wzbudza w nich iluzoryczną nadzieję lepszego świata „po śmierci”, który tak naprawdę nigdy nie nadejdzie.

Według innej interpretacji Jezusowe błogosławieństwa i przekleństwa ma przenikać głęboka nieufność i pogarda wobec ziemskich dóbr takich jak: majątek, zadowolenie, przyjemność, obfitość i sukces. Chrześcijaństwo jest niczym innym jak owocem dziedzicznej niemocy słabych, którzy niezdolni do zdobycia przedmiotów swych ukrytych pragnień, pomniejszają ich wartość i ganią tych, którym się powodzi.

Niektórzy chrześcijanie sądzą, że Jezusowe kazanie to inna forma zaproszenia do niesienia własnego krzyża i znoszenia trudów codziennego życia. Ten krzyż, ich zdaniem, zakłada również rezygnację z czynienia jakichkolwiek zmian. Człowiek powinien uznać swoją opłakaną sytuację za nieprzezwyciężalną i cierpieć w milczeniu aż do momentu otrzymania nagrody za wytrwałość.

Czy Chrystus rzeczywiście zachęca nas do tego? Czy jest zwolennikiem skrajnego ubóstwa, nieustannego smutku, chorób, prześladowań i rezygnacji? Gdyby powyższe komentarze były słuszne, Jezus odsyłałby chorych z kwitkiem, zachęcając ich do dźwigania krzyża; nie karmiłby głodnych, nie kazałby uczniom uchodzić przed prześladowaniami, nie zostawiłby nam przypowieści o miłosiernym Samarytaninie i pomnażaniu talentów. Jeśli tak się rzeczy mają, to co Jezus chce nam powiedzieć w tym fragmencie Ewangelii?

Interesującą wskazówkę znalazłem w wierszu angielskiego poety Georga Herberta o dość enigmatycznym tytule: „Dźwig”:

Gdy Bogu się udało
Stworzyć człowieka, stworzenia koronę,
Czarę dobrodziejstw pełną chwycił śmiało,
Aby zlać dary, w świecie rozproszone,
W ludzką duszę i ciało.

Wprzódy więc siła płynie,
Piękno, myśl, rozkosz, cześć i inne dary:
Gdy niemal próżne już było naczynie,
Bóg wstrzymał nagle dłoń, bo na dnie czary
Został spokój jedynie.

„Jeśli”, rzekł Pan, „dołożę
I ten ostatni klejnot – ród człowieczy
Nie mnie czcić będzie, ale dary Boże,
Spokój Wszechrzeczy miast Pana Wszechrzeczy:
Tak szkodę wspólną stworzę.

Choć mu dobra przystoją
Inne – niepokój zaspokojenia
Niech pcha człowieka ku trudom i znojom;
Jeśli nie dobroć, to ciężar znużenia
Wzniesie go na pierś moją”.

Wiersz Herberta jest literackim komentarzem do znanych słów św. Augustyna: „Stworzyłeś nas dla siebie, Panie, i niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie”. Jesteśmy stworzeniami, których istnienie opiera się na przyjmowaniu. Nie tylko materialnych rzeczy i ludzkiej miłości, ale również samego Boga. Dlatego nieustannie odnawia się w nas rana „ciężaru znużenia”, który jest inną nazwą wewnętrznego niepokoju, głęboko zakorzenionego w naszej naturze. Ta otwarta rana pragnie jednego: spocząć na piersi Boga i poczuć ukojenie, podobnie jak Umiłowany Uczeń w Ewangelii św. Jana spoczywał na piersi Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Ów Uczeń jest obrazem każdego chrześcijanina, wezwanego do tego, aby „być w łonie Ojca”, czyli blisko Niego na zawsze.Nie tylko w wieczności, ale już teraz, na ziemi, na tyle, na ile jest to możliwe.

Brak i niedosyt to nasi przyjaciele. Gdybyśmy opływali we wszystko, gdybyśmy, porównani przez św. Pawła do glinianych naczyń, byli napełnieni po same brzegi rozmaitymi rzeczami, nie moglibyśmy przyjąć więcej darów. Nie wypełnilibyśmy naszej życiowej misji. Dlatego w naszym sercu musi być zachowana pewna pusta przestrzeń i „niepokój zaspokojenia”, których istnienie zapobiega, przynajmniej w naszej ziemskiej kondycji, zapomnieniu o naszym przeznaczeniu i potrzebie bycia kochanym. Problem nie polega więc na tym, czy używać ziemskich dóbr, ale jak ich używać. Jaką miarę zastosować, aby nie „zapchać się” zanadto tym, co i tak nas nie nasyca. Jak żyć, aby nie stać się nieczułym na innych?

Spoglądając na dzisiejszą Ewangelię przez pryzmat wiersza Herberta, mam nadzieję, że teraz będziemy mogli lepiej zrozumieć, o co chodzi Jezusowi, który zdaje się mówić co następuje:

„Jeśli cały czas jesteś zadowolony i niczego ci nie brakuje, nie będziesz mógł otworzyć się na głębszą rzeczywistość. Zlałeś się w jedno z rzeczami,przeżyciami, ideami, które ubóstwiasz i adorujesz, jakby nic innego nie istniało poza nimi. Przesyt, nadmiar bogactw i własności, obsesyjne zaabsorbowanie jedzeniem, ubraniami, sprzętami, przelotnymi relacjami nieuchronnie rodzi w tobie fałszywe wrażenie, jakbyś był jedynym autorem twego rzekomego szczęścia. Z wolna zaczynasz wierzyć, że to zadowolenie jest twoim ostatecznym spełnieniem.

Smutek i płacz jest znakiem ludzkiej zdolności do okazania współczucia. Jeśli nie wylewasz łez z powodu innych, jeśli pozostajesz obojętny wobec „jęku i wołania ubogich”, stałeś się niezdolny do okazania miłosierdzia i solidarności. Dlaczego? Ponieważ tak naprawdę z nikim nie zbudowałeś żadnej głębszej relacji.

Jeśli wszyscy cię chwalą i schlebiają tobie bez ustanku, oznacza to, że jesteś człowiekiem bez właściwości, obojętną i beznamiętną istotą, niezdolną do stanięcia w obronie jakiejkolwiek wartości lub drugiego człowieka. Jak kameleon dostosowujesz się do zmieniających się okoliczności, bo chcesz być lubiany przez wszystkich lub szukasz świętego spokoju za wszelką cenę”.

W końcu, nagroda, o której mówi Jezus nie będzie zwykłym przeciwieństwem tego, czego nam zabrakło na ziemi. Będzie ona raczej kontynuacją tego, czego z Bożą pomocą i pośrodku naszych braków, nauczyliśmy się w doczesnym życiu. To właśnie solidarność, współczucie, dzielenie się z innymi, sprawiedliwość, hojność, wierność i wiele innych cnót są częścią niebieskiej nagrody, dostępną już w tym życiu. Są to „klucze Królestwa Niebieskiego”, które przyjmujemy lub nie z Bożej ręki w ziemskim życiu, także wtedy, gdy doświadczamy braków. Jednakże, jeśli nasze ręce będą puste, to skąd św. Piotr weźmie klucze na poczekaniu, by nas wpuścić do nieba?

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Dariusz Piórkowski, jezuita, studiuje obecnie filozofię na Boston College w USA.

 

 

© 1996–2010 www.mateusz.pl