www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Co znaczy – wierzyć?

 

 

Najpierw powiem, dlaczego podjąłem się tych spotkań 1. Po pierwsze, w polskim Kościele prawie w ogóle nie ma katechezy dla dorosłych, a wiara nie pogłębiana obumiera, spłyca się i nie ma w zasadzie wpływu na nasze życie i codzienność. Po drugie, natchnieniem była dla mnie pielgrzymka Benedykta XVI do Polski. Papież przekonywał, że wiara, w której nie łączy się uczucie, myślenie i działanie w rzeczywistości pozostaje martwym rytuałem. Wtedy zagraża nam pokusa wiary „bezosobowej”, czyli spełnianie jakichś religijnych praktyk bez realnego poczucia, komu i czemu one służą. Po trzecie, w związku z pewną interwencją w sprawie neoprotestanckiej grupy w Warszawie, podszywającej się pod Kościół, przeraziło mnie to, jak łatwo sami katolicy rozmywali bądź nie rozumieli tego, na czym polega istota katolicyzmu czy w ogóle chrześcijaństwa. Po czwarte, żyjemy w takich czasach, w których bez solidnego fundamentu dla naszej wiary, pogubimy się, gdyż „będą nami miotać i poruszac fale każdej nauki”. Dzisiaj ludzie, którym zależy na wierze, kuszeni są często subtelnymi pozorami i pseudopobożnością, a diabeł, jak mówimy, siedzi w szczegółach. Istotne jest więc jak i w co wierzymy.

Będziemy tutaj rozważać „Credo” czyli „Symbol apostolski”. „Symbol” pochodzi do słowa greckiego „symballein” – zbiegać się, składać. W tym wyznaniu zebrane są w całość najważniejsze prawdy wiary Kościoła. Pismo św. w pigułce. Możemy jednak zapytać: czy Pismo św. nie wystarczy? Po co nam te wszystkie dogmaty? W „Credo” nie ma niczego, czego nie byłoby w Piśmie św. Powstało ono po to, aby podać właściwą interpretację Słowa Bożego. Wykuwało się przez kilka wieków, w ostrych sporach, dyskusjach i polemikach. I była to tak głośna sprawa, że podczas soborów nawet na targu handlarze dyskutowali na ten temat. Okazało się bowiem, że różni ludzie różnie interpretowali Pismo św oraz samego Jezusa Chrystusa. Jedni twierdzili, że jest Bogiem, ale nie człowiekiem. Inni, że tylko wybranym człowiekiem. Że tak naprawdę to umarł na niby. I w ogóle jak to możliwe, żeby Bóg był w trzech osobach. I wszyscy oczywiście uważali się za chrześcijan. Jednak tutaj nie chodzi tylko o intelektualne spory, jak to później zobaczymy. Za każdym z tych przekonań stoją ogromne konsekwencje, błędne wnioski i postępowanie.

Na początku zauważmy, że w „Credo” nie chodzi tylko o jakieś prawdy intelektualne. Mamy w nim opis tego, że Bóg wkroczył w historię człowieka. Mamy do czynienia z Bogiem, który, chociaż jest Tajemnicą, daje się poznać człowiekowi, chce wchodzić w relację z każdym z nas. Widzimy najpierw Boga w wieczności, która dla nas pozostaje zakryta, później idziemy z nim w czasie wespół ze wspólnotą Kościoła i wybiegamy ku przyszłości, która również pozostaje tylko obietnicą. „Credo” mówi więc w zwięzły sposób, kim jest Bóg sam w sobie, dla nas, dla całego świata i stworzenia. Oczywiście nie jest to ostateczna i doskonała forma „opisu” Boga. Ale jest ona póki co wystarczająca, abyśmy mogli Go poznać, abyśmy nie zbłądzili.

Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że w „Credo” nie znajdziemy ani słowa o złu, diable, a grzech pojawia się jakby na uboczu. Grzech i zło jest czymś wtórnym, drugorzędnym dla człowieka i chrześcijaństwa. Ale zło bardziej nam się narzuca. Ważniejsze jest to, kim jest Bóg, czym jest dobro. A z tym mamy paradoksalnie większy kłopot. Trudniej zauważyć dobro.

Dzisiaj zajmiemy się pierwszym i ostatnim słowem wyznania wiary: „wierzę”, „wierzę w”, oraz „amen”. Oba słowa mają ten sam rdzeń – „stanąć z zaufaniem na pewnym gruncie”. nie dlatego, że ten grunt sam stworzyłem i mogę go sprawdzić, ale właśnie dlatego, że go nie stworzyłem i nie mogę sprawdzić. Ale zanim przejdziemy dalej, przyjrzyjmy się nieco duchowi naszych czasów, co pomoże nam głębiej zrozumieć, czym jest wiara.

Na początek opowiastka Kierkegaarda o błaźnie i pożarze na wsi. Oto w pewnym cyrku wybuchł pożar. Dyrektor wysyła do wsi błazna, aby poprosił o pomoc i ostrzegł ludzi przed niebezpieczeństwem. Ogień mógł się przenieść do wsi przez suche pola. Błazen pobiegł, ale mieszkańcy, zobaczywszy go uznali to za sprytny chwyt, który miał zwabić ludzi na przedstawienie. Śmiali się z niego aż do łez. A on dwoił się i troił. Ale im bardziej się starał, tym bardziej ludzie oklaskiwali go za świetną grę aktorską. Aż wreszcie ogień dotarł do wsi. Spłonął i cyrk, i wioska.

Kardynał Ratzinger pisze, że mówić w dzisiejszym świecie o wierze czy teologii, to być podobnym do takiego błazna. Wiadomo, że clowna nie traktuje się poważnie. Można się przysłuchiwać komuś, kto mówi o wierze, ale nie trzeba się tym zbytnio przejmować, bo wiara ma niewiele wspólnego z życiem codziennym. Jeden z bohaterów Ingmara Bergmana mówi: „Życie i tak jest skomplikowane bez nadprzyrodzonych mocy”. Po co dodawać sobie jeszcze niepotrzebnych trosk i zaprzątać głowę jakimiś wierzeniami? I dotyczy to, niestety, często także nas, katolików.

Na taką postawę wpływa też myślenie i kultura, w której żyjemy. Możemy być tego w ogóle nieświadomi. W wielkim skrócie wymieniłbym jej trzy zasadnicze cechy, które mogą utrudniać wiarę:

1. Pierwsze pytanie, jakie dzisiaj zadaje sobie człowiek nie brzmi: czy to jest dobre, ale czy to jest dobre dla mnie. Jeśli coś jest prawdziwe dla ciebie, to wcale nie musi być takie dla mnie. Jak bumerang powraca stare przekonanie ze starożytności, że to „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy”. Jeśli troje ludzi pije to samo wino i jedna osoba mówi, że jest cierpkie, druga, że raczej słodkie, a trzecia, że półsłodkie, to każdy ma rację. Nie można jednoznacznie ustalić bukietu wina, ale też nie można kwestionować tych racji. Nie istnieją jakieś trwałe punkty odniesienia i stabilne kryteria. Wszystko jest płynne i zmienne. W zasadzie jest tyle prawd, ile ludzi kroczących po ziemskim globie. Nie istnieje coś takiego jak uniwersalna i jedna prawda w religii, nauce czy edukacji. Jest ona względna, bo tworzy się ją w specyficznej kulturze i społeczeństwie. Jeśli ktoś twierdzi, że jego styl życia, wartości, przekonania są prawdziwe, to wówczas próbuje dominować nad innymi.

2. Rozwój nauk przyrodniczych, postęp techniczny, badania genetyczne, wyprawy w kosmos rodzą często w człowieku pokusę, że tak naprawdę istnieje tylko to, co możemy dotknąć, zobaczyć, powąchać, usłyszeć. Coraz częściej żądamy dowodów empirycznych, czegoś, co można sprawdzić namacalnie. Na to, co się wymyka badaniu i naszej władzy tworzenia, patrzy się z nieufnością i podejrzliwością. Prawdziwe jest to, co wytworzone. Ale wówczas nie ma miejsca dla tajemnicy, która zawsze nas przekracza. Jeśli tak wiele już wiemy o świecie, jeśli tyle możemy, to gdzie tu miejsce dla tajemnicy? Przecież świat, w którym żyjemy już nie jest dla nas niezbadany i zagadkowy jak dawniej. Jeśli ktoś wmawia nam, że istnieje tajemnica, to dlatego, że jeszcze nie wszystko zbadaliśmy, ale niebawem to uczynimy. Wyjaśnimy świat i człowieka do końca.

3. Na tym podłożu zmienia się także stosunek do religii. Jeśli niemożliwe jest poznanie prawdy, trudno też zaakceptować, żeby Bóg mógł objawić się w pełni w jakiejś jednej religii. Zdaniem niektórych teologów czy filozofów religii uwłaczałoby to godności samego Boga, Jego radykalnej inności. Dlatego trzeba raczej uznać, że każda religia jest jak promień wychodzący od jednego źródła światła. Chrześcijaństwo przybiera postać jednej z tysięcy możliwych opcji, bo dlaczego miałoby ono być lepsze niż inne religie. Bóg „rozlał się” w mnogości religijnych wierzeń. Ani chrześcijaństwo, ani jakakolwiek inna religia nie może uważać się więc za jedyną, prawdziwą czy ostateczną wypowiedź Boga do człowieka. Dopiero otwarcie się na różnorodność duchowych doświadczeń daje gwarancję (ale nigdy nie pewność) większego przybliżenia się do tego, kim jest Bóg. W gruncie rzeczy za tą dość błyskotliwą ideą ukrywa się radykalne zwątpienie w możliwość pełnego objawienia się Boga w ludzkiej rzeczywistości.

Ale ludzie nadal są religijni, nadal szukają Boga. Tyle że to poszukiwanie podobne bywa do jedzenia przy tzw. szwedzkim stole. Wybieram sobie wówczas to, co mi smakuje i odpowiada, z każdej potrawy po trochu. Mój talerz jest barwny i bogaty. Wiara musi być uszyta na miarę, która jest w sam raz dla mnie. Oczywiście, wiara ma być także dla nas. Źle byłoby, gdybyśmy przyjmowali ją bezmyślnie jak jakiś system. Ale musi się ona opierać na prawdzie, a nie tylko na upodobaniach i wybiórczości.

Zapytajmy się więc teraz, co się dzieje we mnie, kiedy wypowiadam słowo „wierzę” i „wierzę w”, „wierzę, komuś”, bo to jest różnica.

Zanim przejdziemy do biblijnego rozumienia wiary, spójrzmy najpierw na jej bardziej elementarne i najbliższe nam formy, a przez to najmniej zauważalne.

a) wiara jako podstawa naszego życia

Jest to pewna postawa wpisana w naszą naturę. Planujemy, wybiegamy w przyszłość, podejmujemy decyzje na całe życie. Dlaczego? Ponieważ wierzymy, że nadchodzący czas, nasze możliwości, nasz dom, perspektywy nie runą nagle i nie rozpadną się. Gdybyśmy ciągle sądzili, że jutro stracimy pracę, najbliższych, że nie czeka nas żadne dobro, to w ogóle nie bylibyśmy w stanie żyć. Nie wiemy, co nastąpi, nie mamy kontroli nad przyszłością, a jednak działamy, nie ustajemy w różnych wysiłkach, nawet tych najbardziej prozaicznych. Z natury jesteśmy raczej ufnie nastawieni do życia, chyba że ktoś podkopie w nas tę ufność.

b) wiara międzyludzka

Z drugim człowiekiem wchodzę w relację osobową nie tak jak z panią przy okienku pocztowym, kiedy wysyłam list, ale kiedy słucham, co drugi ma do powiedzenia, otwieram się na jego słowo, kiedy traktuję go poważnie nie w jego funkcji, ale jako człowieka. Pomiędzy nami rodzi się zaufanie, bo słowo ludzkie nie jest tylko pustym dźwiękiem. Ktoś obiecuje, że coś nam załatwi, że ugotuje obiad, że w czymś pomoże. I zasadniczo nie sprawdzamy tego, nie żądamy jakiegoś namacalnego dowodu, lecz ufamy, że tak się stanie. W przeciwnym wypadku podważylibyśmy dobrą wolę i prawdomówność człowieka. I zauważmy, nie mamy 100 % pewności, że słowo będzie dotrzymane, ale wierzymy, że będzie. Jeszcze inny przykład: Doświadczenie wielu małżeństw pokazuje, że proces poznawania nie kończy się na narzeczeństwie, ale dopiero wspólnota domu, majątku, obecność dzieci, wystawia małżeństwo na kolejne próby, daje poznać współmałżonka od innej strony, być może dotąd nie znanej. Jaki stąd wniosek? Narzeczeni pobierając się nie mają pełnej i absolutnej wiedzy o sobie, a pomimo tego wystarczy ona do podjęcia decyzji na całe życie. W sumie przez całe życie nie przenikniemy do końca nawet najbliższego człowieka. Kto oczekiwałby, że dowie się wszystkiego o drugim, mógłby odwlekać tę decyzję w nieskończoność.

Obie formy wiary „niereligijnej” świadczą o tym, że człowiek to nie tylko rozum. Ufność wypływa także z miłości, z ducha, z uczuć. Ufność odwołuje się do mieszkającego w człowieku dobra. I my je wyczuwamy. Tracimy zaufanie dopiero wówczas, jeśli ktoś postępuje źle względem nas. Ale ta ufność jest w człowieku, jako coś stałego. Bez niej nie dałoby się żyć na tym świecie.

c) wiara religijna (biblijna)

Te formy „ludzkiej” wiary są podstawą wszelkiej wiary religijnej. Chrześcijanin najpierw mówi „credo” – „wierzę”, a nie żyję, bawię się, pracuję. Można więc powiedzieć: „wierzę, więc jestem”. Nasze „wierzyć”, jest tylko bladym odbiciem tego, co znajdujemy w Piśmie św, gdzie wiara jest pojęciem bardzo złożonym i zróżnicowanym. W Starym Testamencie hebrajskie słowo „aman” (nasze Amen podczas mszy św.) znaczy „być silnym”, „trwać niezawodnie”, „chwycić się czyjejś ręki i trzymać ją mocno”, „zaufać”. W Septuagincie, czyli greckim przekładzie Starego Testamentu oraz w Nowym Testamencie używa się innych słów na określenie wiary. Dla Greków wiara – „pistis”, „aletheia” oznacza poznanie intelektualne, sięganie prawdy. Tutaj nie ma miejsca na obrazy, lecz na abstrakcyjne pojęcia. Dlatego wiara w Piśmie św. posiada dwa istotne bieguny: zaufanie, którym się obdarza osobę wiarygodną, co angażuje całego człowieka oraz jakieś poznanie intelektualne, dzięki któremu przez słowo i znaki docieramy do rzeczywistości niewidzialnej.

Na pierwszym miejscu stoi wiara czyli zaufanie Bogu – osobie, a może raczej osobom, a nie jakimś prawdom. „Wierzę w Ciebie, a nie „wierzę w coś”. I to jest najgłębszy rys wiary chrześcijańskiej – jej charakter osobowy. Mam nadzieję, że widzimy podobieństwo między wiarą w człowieka, a wiarą w Boga.

Wiara oznacza więc zaangażowanie osobowe. Wiemy z fizyki, że obserwator bierze udział eksperymentach. W końcowym wyniku mieści się także coś z człowieka. Żeby uzyskać jakiś wynik, naukowiec nie może być tylko widzem. Musi się zaangażować. Kto próbuje być tylko widzem, niczego się nie dowie. Czym jest wiara i kim jest Bóg możemy się dowiedzieć jedynie, jeśli się zaangażujemy. Sama ciekawość nie wystarczy. Muszę wejść w relację z Bogiem, aby Go poznać.

Nasza wiara opiera się także na ufności względem czyjegoś słowa. Najpierw Apostołów, a potem innych świadków. Św. Jan pisze tak: „To wam oznajmiamy, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczyma, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się” (1J 1, 1-2). Nasza wiara zawsze jest zapośredniczona, nie jest czymś wyizolowanym. Nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie przychodzi sam na ten świat.

Wiara ma związek z rozumem i poznaniem intelektualnym.

W księdze Izajasza czytamy:

„Jeśli nie uwierzycie, to się nie utrzymacie” (Luter)
„Jeśli nie będziecie stali przy Bogu, nie ostoicie się”.
„Jeśli nie wierzycie, to i nie zrozumiecie”. (Septuaginta)

„Wierzyć” w Biblii oznacza uznać, że istnieje coś, czego nie mogę zbadać zmysłami. Wiara dotyka tajemnicy. Niektórzy twierdzą, że to taka wymówka dla ciemnego ludu. W wierze jest pewien niepokój i troska, ale też pewność. Wiara nie jest nierozumna Jak to się dzieje, że możemy w coś uwierzyć, nawet jeśli nie mamy pełnej wiedzy, nie rozumiemy, nie widzimy Boga? Wiara jest specyficznym rodzajem poznania, w którym łączy się działanie rozumu i naszej woli.

Zdaniem św. Tomasza z Akwinu wiara to myślenie z przyzwoleniem. Po pierwsze, nie wierzymy w nic. Wiara posiada jakąś treść oraz przenika ją swoista pewność. Tyle, że ta pewność nie opiera się w całości na oczywistości poznania, takiego z jakim mamy do czynienia na co dzień. Ta pewność wiąże się najpierw z wolnością i specyficznym światłem, jakie otrzymujemy. „Wiara rodzi się ze słuchania, tym zaś co się słyszy jest słowo Boga”.

Dla przykładu, usłyszeliśmy, że Jezus Chrystus zmartwychwstał. Następnie staramy się znaleźć odpowiedź na pytanie: co to znaczy „zmartwychwstać”, kim był ten Chrystus itd. W którymś momencie, nasza wola skłania nas do przyjęcia tej prawdy, mimo, że nie wszystko „wiemy”, mimo że osiągnęliśmy kres swoich możliwości poznawczych (przynajmniej na chwilę obecną). Ale proces myślenia nie zakończył się definitywnie, tyle że człowiek wyraził zgodę,i ufa, że rzeczywiście jest tak, jak mówi Chrystus. Jest otwarty dalej na poznanie, bo wiara jest też wędrówką. To przyzwolenie – jak dowodzi św. Tomasz – jest owocem „wewnętrznego poruszenia serca” dokonanego przez Boga, czyli Jego Słowa, a więc nie tyle ważne jest widzenie, co słuchanie. To bardzo ciekawe spostrzeżenie. Jeśli nie uwierzymy pod wpływem słowa, nie pomogą nawet objawienia. Nieraz tak sobie myślimy, gdybyśmy zobaczyli Jezusa, to kto wie. Ale wielu ludzi Go widziało a i tak Go odrzucili. Jezus mówi w jednej z przypowieści: „Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał nie uwierzą”. Wiara w ostatecznym rozrachunku jest darem Boga, który w jakiś przedziwny sposób „dotyka” wolności człowieka, „przynaglając”, a nie przymuszając rozum do zgody.

„Wierzyć” to zbliżać się do prawdy, która jest osobą – Jezusem Chrystusem. Czym jest prawda? Najprościej mówiąc, to wierność wobec oryginału. Na przykład, kiedy zapytamy jakiegoś pana, czy to jest prawdziwe zdjęcie Pańskiej żony, a on odpowie, że „prawdziwe”, to znaczy, że wie jak wygląda jego żona. Prawda to wiedza Boża o całej rzeczywistości, o ludzkiej moralności, o tym, jak powinno być. Apostoł pisze, że „w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne.Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. 17 On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. (Kol 1, 16-17). Wszystko, co istnieje, wywodzi się z Niego. I my mamy dostęp do Niego, do wiedzy Bożej. On jest takim „oryginałem” całej rzeczywistości. Poznajemy coraz bardziej prawdę, kiedy słuchamy Jego Słowa i poddajemy się Jego działaniu.

W końcu św. Jakub apostoł pisze, że „wiara bez uczynków martwa jest”. Co to znaczy? Że jeśli to, w co lub kogo wierzymy, nie ma żadnego wpływu na nasze postępowanie, jeśli nie zachęca nas do czynów, to w gruncie rzeczy jest to pozór wiary. Wiara jest takim poznaniem, które pobudza do działania. W tym poznaniu jest moc płynąca od Boga, a nie tylko jakieś prawdy. Nie można więc oddzielić wiary od moralności i życia codziennego, bo wówczas staje się ona tylko fragmentem naszej codzienności. Nie angażuje nas całościowo.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

1 Katecheza z cyklu „W labiryncie wiary”, wygłoszona w Duszpasterstwie Akademickim „Xaverianum” w Opolu

Dariusz Piórkowski SJ, obecnie pracuje jako duszpasterz akademicki w DA „Xaverianum” w Opolu

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl