www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Przemienienie ikoną wspólnoty

 

 

Według Ojców Kościoła trzej apostołowie zakosztowali na górze Tabor smaku boskości – najbardziej upragnionego z ludzkich doświadczeń. Ta odsłona nieba na ziemi dokonała się przez człowieczeństwo, które Bóg przyjął za swoje, czyniąc je jakby „częścią” swojej istoty. W ten sposób tajemnica Boga, pod każdym względem przekraczająca stworzoną naturę, stała się dla nas dostępna.

Przemienienie Jezusa w pierwszym rzędzie potwierdza wartość stworzenia i człowieka, którzy u początków czasu wypłynęli z samych głębin boskiej miłości i dlatego nigdy nie mogą być przez Boga przekreśleni. Bo miłość zawsze podtrzymuje, darzy, ufa, przebacza, ocala, dąży do zjednoczenia i komunii, nawet jeśli przychodzi jej cierpieć odrzucenie i niezrozumienie.

Bóg Ojciec przepoił człowieka boskością w swoim Synu. Już wtedy, przed założeniem świata, kiedy „w Nim zostało wszystko stworzone” (Kol 1, 16).Włączył weń każdą istotę ludzką, ale żadnej nie wchłonął. Splótł osoby ludzkie niewidzialnymi więzami miłości, a jednak nie odebrał im osobowej odrębności i wolności. Zrazu wyprowadził nas z nicości, byśmy u celu naszej wędrówki weszli w zasięg nieopisanej pełni, wymykającej się naszym najśmielszym oczekiwaniom. Pełni, do której zostaniemy włączeni z uwzględnieniem i uszanowaniem naszej wolności, a równocześnie z uczuciem przejęcia głębią łaski, która jak nurt górskiego wodospadu wydobywa się nieustannie z samego wnętrza Trójcy. Czy uderza nas jeszcze to przyzywające ludzkie serca otwarcie Boga, w którego łonie mamy cieszyć się ostatecznym szczęściem? Czy ufamy, że nasza przyszłość spoczywa w dobrych rękach? Czy wciąż zdumiewa nas niczym nieskrępowane wyjście Stwórcy ku swemu stworzeniu, który tak dalece chce dzielić się sobą, że aż zamierza uczynić nas „uczestnikami Boskiej natury” (2P 1, 4)? Czy czujemy się poruszeni, wiedząc, że to gorące pragnienie Boga nie zatrzymało się w sferze słownych obietnic, lecz ucieleśniło się w najbardziej absolutny i dramatyczny sposób w podjęciu cierpienia i okrutnej śmierci?

W scenie przemieniania ukrywa się jeszcze inna – szczególnie ważna prawda. W gruncie rzeczy wydarzenie na górze Tabor objawia Trójcę Świętą (światło, obłok, głos z nieba) – jako wspólnotę w jedności. Kościół wschodni bardzo podkreśla ten aspekt. Boskie Osoby nie działają w pojedynkę, jakby niezależnie od siebie. Ich działanie przenika nie tylko wspólny zamiar, ale można też powiedzieć, że konstytuuje je ciągła wymiana darów, nie znające końca nakierowanie na siebie, świadczenie o sobie nawzajem. Tajemnica boskości opiera się na relacji, bo tylko poprzez nią może urzeczywistniać się miłość, która z kolei stanowi sam rdzeń wewnętrznego życia Boga. Jeżeli miłości – jako najdoskonalszej formy realizacji dobra, nie da się pomyśleć bez odniesienia do relacji, to również każde nawet najmniejsze dobro w najgłębszym sensie realizuje się wprost i pośrednio dzięki komunii osób.

W świecie osób dobro dąży do rozprzestrzenienia się, fundując wszelkiego rodzaju wspólnoty – począwszy od tej boskiej, poprzez nasze ziemskie: rodzinę, przyjaźń, społeczeństwo, naród, grupy i stowarzyszenia itd. Jeśli więc mamy zostać przyjęci w poczet „domowników Boga” (Ef 2, 19), zadanie, jakie każdego dnia stoi przed nami, polega na rozwijaniu społecznego aspektu naszej natury – jako zdolności do budowania i pomnażania wspólnoty w jej różnych wymiarach. Jeśli źródłem naszego człowieczeństwa, jako boskiego obrazu, jest więź Trójcy zakorzeniona w miłości, to także nasza pełna partycypacja w boskości nie dojdzie do skutku bez otwarcia na innych, bez przenikniętego zaufaniem powierzenia się drugim, bez wysiłku wychodzenia z siebie i poskramiania własnego egoizmu. Historia i codzienne doświadczenie pokazują, że utrzymanie właściwych proporcji pomiędzy zdrowo rozumianą miłością siebie samego a zapomnieniem o sobie ze względu na bliźnich, aczkolwiek nieraz trudne, leży w granicach naszych możliwości. Wstępując na tę drogę, nie tylko będziemy bardziej świadomi utajonego w nas pragnienia boskości, ale z wolna już tutaj na tym świecie doznamy takiej przemiany, która pozwoli nam z większą jasnością wyczuwać obecność Boga, a w przyszłości rozkoszować się przebywaniem z Nim”twarzą w twarz”.

Zapytajmy wobec tego, czy kultura, w jakiej żyjemy, sprzyja usłyszeniu tętniącego w Boskim sercu pragnienia jedności z człowiekiem? Czy pomaga nam w uświadamianiu sobie głosu boskości, który przywołuje nas z wnętrza naszej istoty? Czy wspiera wspólnotowy charakter naszego powołania i dojrzewania do świętości? Amedeo Cencini, znany włoski psycholog i zakonnik, twierdzi, że obecnie oddychamy „kulturą samoodniesienia, proponującą model człowieka, który nie ma żadnego innego punktu odniesienia poza własnym „ja”, model człowieka jednowymiarowego, zamkniętego w swojej indywidualności”. Unieruchomienie we wnykach indywidualizmu, w którym człowiek wydaje się wystarczać samemu sobie, nie dotyczy bynajmniej, jak to się często powtarza, zepchnięcia religijności w sferę prywatną, gdzie z Bogiem rozlicza się „w cztery oczy”. W gruncie rzeczy taki pogląd na religię odbija jak w lustrze narcystyczne zapatrzenie się we własne wnętrze, bez możliwości zobiektywizowania i urzeczywistnienia górnolotnych deklaracji w konfrontacji ze wspólnotą. Religijność stroniąca od wspólnoty pozostaje jedynie życzeniowym myśleniem. Nawet najbardziej prymitywna forma religii wyraża się w rozmaitych aktach angażujących całego człowieka, w tym także jego społeczną komponentę.

Zatrzaśnięcie się w ciasnej izdebce własnego „ja” obejmuje wszelkie próby ucieczki przed odpowiedzialnością za drugiego, unikanie trwałych więzi i zobowiązań, rozpłynięcie się w pozornie komfortowym statusie bycia, bez wyraźnie wytyczonego życiowego celu. Dla przykładu tylko w Wielkiej Brytanii, żyje 11 mln osób stanu wolnego, natomiast w samym Berlinie naliczyć można około 150 tys. tzw. singles, którzy mają czas, pieniądze, a niezależność i przelotność więzi uznają za jedną z najwyższych wartości. Takie nastawienie nie tylko utrudnia wejście w trwałe relacje osobowe z innymi ludźmi, lecz także wprowadza w ślepy zaułek, na którego końcu zamiast doświadczenia blasku boskości i radości bycia z innymi, panuje ciemność i subtelnie skrywana samotność. Co więcej, rosnące przesycenie możliwością kupowania, sprzedawania i korzystania doprowadza wielu ludzi na skraj duchowego „wyschnięcia” – dręczącego głodu transcendencji i relacji.

W tym kontekście, wracając jeszcze raz do wizji przemienienia, warto zdać sobie sprawę z tego, że Syn Boży nie zabrał Apostołów na krótką wizytę do nieba. Objawił się w swoim bóstwie na ziemi. I właśnie ów fakt, a także niemal natychmiastowy powrót Jezusa do zwykłej codzienności pokazuje, że dojrzewanie do chwały rozpoczyna się nie gdzie indziej tylko w tym świecie. I to nie w jakiejś idealnej, pozbawionej sprzeczności i przeciwności rzeczywistości, lecz w realnym, może nieraz przez nas niechcianym splocie sytuacji, uwarunkowań, trudności, który często umyka naszemu rozumieniu, zdaje się nas przerastać, a czasem wręcz nas przeraża. Chrześcijanie wpatrzeni w boską komunię mają stawać się zaczynem, który od wewnątrz przemienia kulturę, wstrząsa strukturami społecznymi i otwiera szersze perspektywy dla życia niż tylko własne zadowolenie.

Już św. Bazyli mówił, że „życie wspólnotowe stanowi sens nie tylko życia zakonnego, ale ludzkiego życia po prostu”. Jako wierzący, to znaczy ufający Jezusowi w ziszczenie zapowiedzi naszej przyszłej chwały pomimo tego, że co dzień wszystko wydaje się temu przeczyć, dzięki współpracy z łaską Boga, mamy tak zostać przysposobieni i udoskonaleni, abyśmy osiągnęli stan bezinteresownego miłowania. Z kolei im bardziej będziemy zdolni do wspólnego tworzenia, działania, wierności sobie na dobre i na złe, „tracenia” siebie dla dobra drugich, tym skuteczniej postawimy tamę zgubnemu wpływowi indywidualizmu, który w swej skrajnej formie sprzeciwia się boskości. W ten sposób zamiast poddawać się pesymizmowi wobec kultury samowystarczalności, wyjdziemy naprzeciw ludzkiemu błądzeniu na manowcach, na których wiele osób próbuje dzisiaj bez skutku znaleźć Boga tam, gdzie panoszy się jedynie Jego imitacja.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Tekst ukazał się pierwotnie w londyńskiej „Gazecie Niedzielnej”.

 

 

 

© 1996–2004 www.mateusz.pl