www.mateusz.pl

KS. JAROSŁAW ROPEL

Przecież na eucharystię chodzi konkretny człowiek...

 

 

Mam to szczęście, że od trzeciej klasy szkoły podstawowej byłem ministrantem. Ponadto miałem zawsze wielkie szczęście do księży, również opiekunów ministrantów. Zaszczepili mi oni wielki szacunek i miłość dla liturgii. Przez lata dojrzewała we mnie ta liturgia i jej piękno. Każdy, kto choć raz przeżył radość poznawania czegoś nowego, wie o czym piszę. Obecnie, jako ksiądz mogę zbierać owoce tej radości i odkrywać nowe.

Mamy rok eucharystii. I już teraz, na początku wiadomo, że wiele będzie się działo w związku z tym czasem.

Nie da się przeżywać piękna eucharystii, jeśli nie będziemy rozumieli liturgii. Liturgia i eucharystia istnieją ze sobą ściśle złączone, do tego stopnia, że liturgia bez eucharystii nie ma racji bytu. Ani tym bardziej eucharystia bez liturgii. A z kolei obie muszą być mocno powiązane z życiem. Nie mogą być oderwane od niego. Wszystkie przypadki, gdy na pierwszy plan wysunęła się liturgia, na drugi plan odsuwając rdzeń, jakim jest eucharystia (procesje, kadzidła, wielość prywatnych modlitw, zagubienie znaku zgromadzenia, prywatne msze przy bocznych ołtarzach, znaki których nikt już nie rozumiał, albo mało kto poza księdzem rzecz jasna...), jak i odwrotne przypadki (doświadczenia Kościoła na zachodzie, gdzie dochodziło do sytuacji, że zamiast kielicha używano szklanki a zamiast chleba eucharystycznego bułki...) zakończyły się fiaskiem. I dobrze.

Przecież na eucharystię przychodzi konkretny człowiek. Grzesznik, którego Bóg kocha w nieskończony sposób. Bywa, że jest w grzechach po uszy; bywa wściekły na braci, albo i na Boga. Woła do niego, pyta, prosi, dziękuje, przeprasza; bywa, że Go uwielbia. A ile razy się zdarza, że nie ma w nim żadnego światła, tylko ciemność...To właśnie liturgia ma kierować jego oczy we właściwym kierunku i pomagać w jego konkretnej życiowej sytuacji. Żywe Słowo Boże może mu ratować życie. Dlatego też parę lat temu wyrzuciłem wszystkie książki z kazaniami. Powinni ich zabronić (podobnie jak streszczeń lektur szkolnych...). Jeśli nie jestem w stanie w oparciu o konkretne doświadczenie swoich zmagań, trudności, czy zachwytów – przekazywać ludziom Dobrej Nowiny, to nie ma się co dziwić, że oni już nie słuchają. Moralizmów nie można słuchać bez końca. Gdyby na mszy przeczytać kawałek gazety, ludzie może powiedzą na koniec BOGU NIECH BĘDĄ DZIĘKI. Nie polecam jednak, szczególnie młodszym księżom, tego sprawdzać. Uwierzcie na słowo i nie róbcie takich doświadczeń, choćby. ze względu na szacunek dla Słowa Bożego.

Zatem, żeby poznawać wielkość i piękno eucharystii, koniecznie trzeba zacząć przeżywać piękno liturgii. Adoracje, wystawienia i piękne nabożeństwa nie na wiele się zdadzą, jeśli liturgia, która jest istotnym elementem eucharystii, będzie zafiksowana. A niestety, dzieje się tak bardzo często. Sam pamiętam, że na pytanie co oznacza gest obmycia rąk przez księdza w czasie mszy świętej, wielu odpowiedziało, że chodzi tu zapewne o gest Piłata. Bez komentarza... Przykładów można podać więcej.

Nie o to tu jednak chodzi. Te przykłady, to oczywiście czubek góry lodowej. Nie chodzi wcale tylko o wiedzę o liturgii, bo o to nietrudno. Mamy natomiast od długiego czasu problem z tym, że na jednej mszy różni ludzie biorący w niej udział rozumieją zupełnie różne rzeczy. Zainteresowanych odsyłam do dzieła świętego Justyna męczennika (II wiek) zatytułowanego Apologia, w którym mamy bardzo jasny opis tego, w co wierzyli chrześcijanie i jak wyglądała ich eucharystia. Przeżywali to samo w ten sam sposób.Ciekawa lektura. Zdaje się, że także Didache zawiera coś podobnego. Księża zapewne pamiętają czytania w brewiarzu na wielki post i okres wielkanocny, gdzieś trzeci tydzień wielkanocny, chyba niedziela.

Nawet jeszcze dziś mamy ten problem (a może szczególnie dziś, kto wie...), gdy liturgia jest bardziej zrozumiała, ponieważ jest np. w narodowym języku. Problem był jeszcze większy, gdy we mszy używano języka niezrozumiałego dla ludzi, jakim była łacina. Czy pierwotny Kościół używał języka łacińskiego? Nie, oczywiście że nie. Używał języka dla wszystkich zrozumiałego; w wypadku wspólnot greckojęzycznych, to była greka, natomiast jeżeli były to wspólnoty pochodzenia żydowskiego, używano języka aramejskiego. Nie istniało coś takiego, jak język Kościoła. A przynajmniej nie w tym znaczeniu jak to dziś niektórzy rozumieją myśląc z tęsknotą o łacinie. Dlaczego dziś jeszcze starsze osoby w czasie mszy mówią różaniec, albo litanie jedna za drugą? Odpowiedź jest bardzo prosta. Są do tego przyzwyczajeni. Bo większą część życia to robili. A dlaczego to robili? Bo nie rozumieli języka liturgii. Mało kto go znał. A trzeba było jakoś spędzić ten czas w kościele, by go (tego czasu, rzecz jasna) nie stracić. Nie twierdzę, że to było złe. Jest wielkie piękno w łacińskich tekstach recytowanych i śpiewanych. I wielu ludzi na takiej mszy czuje się bardzo wzniośle. Jeśli do tego jeszcze dodać piękną muzykę, np. Bacha, to już „siódme niebo”. Ale nie chodzi tu na miłość Boską o to, żeby się pięknie i wzniośle czuć na mszy. To nam Pan Bóg może dać (może je też zabrać na przykład...), ale wcale nie one są najważniejsze. To tak, jak po spowiedzi chcemy się lepiej czuć. Owszem. Bardzo często się tak dzieje. Jednak pytanie brzmi, czy przyjąłem, że Bóg usprawiedliwił mnie – grzesznika (a nie cz się lepiej czuję)? Poczucie sacrum(lub też jego brak), o którym wielu dziś mówi, w takim samym stopniu towarzyszy mszy po polsku, jak po łacinie. A wiele zależy od tego, czy księża zadbają o to poczucie. Radosna twórczość niektórych czasem wyprowadza mnie z tego przekonania.

Eucharystia jest uobecnieniem męki i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. To czyńcie na moją pamiątkę. Ale o jakie uobecnienie tu chodzi? O przejście ze śmierci do życia. Bóg może to uczynić. Jakiej śmierci? Śmierci grzechu. Jakiego życia? Życia w dziecięctwie Bożym, w synostwie, w usprawiedliwieniu, w łasce i miłości wiecznej. Jeśli Bóg przeprowadził cię ze śmierci do życia, jeśli On nie jest dla ciebie jakąś teorią, to świętuj z nami; mogą powiedzieć chrześcijanie gromadzący się na eucharystii. Eucharystie były radosnym świętem, bardzo radosnym. Jeśli jeszcze nie doświadczyłeś tego zmartwychwstania, to wołaj do Boga, czekaj. On się nie spóźni. On cię bardzo kocha i dla ciebie jest gotów na wszystko. On posłał swojego Syna, dopuścił, że go ukrzyżowano, ale ten Syn został wskrzeszony trzeciego dnia. I On jest Panem wszystkich śmierci, upadków. Jest Panem całej historii, również twojej. On poniósł dla ciebie mękę na krzyżu, abyś ty nie musiał umierać. Pismo święte mówi, że zapłatą za grzech jest śmierć, więc jeśli zgrzeszyłeś, jesteś winien śmierci. A zgrzeszyłeś na pewno. Ale czy Bóg ciebie zabił? Czy to ciebie skazał na śmierć? Nie! Swojego Syna wydał na śmierć za ciebie! A zrobił to dlatego, żebyś ty mógł żyć. Bo jesteś dzieckiem bożym. Nie byle kim, ale dzieckiem. I dla ciebie jest życie wieczne!

Jest bardzo łatwo przeżywać mszę świętą, jako jeszcze jeden wykwit pobożności prywatnej pojedynczych ludzi biorących udział we mszy. Tymczasem jest to przecież modlitwa wspólnotowa wielu jednostek, jakiej żadna inna nie jest w żadnym stopniu równa. Sobór był błogosławieństwem, bo w Kościele zawsze działa Duch Święty. I dlatego mówimy, że sobór był Jego dziełem.. Każdy sobór był w jakimś stopniu odpowiedzią Kościoła na czasy, na ich wyzwanie. Tak było z soborem trydenckim, tak było z oboma soborami watykańskimi. Na czas reformacji odpowiedź była genialna – sobór trydencki. Na czas modernizmu odpowiedź była genialna – sobór watykański I. Na czas powojenny i tego wszystkiego, co działo się w mentalności ludzi po obu wojnach odpowiedź była genialna – sobór watykański II. Żyjemy w czasie cudownym. Czemu mówi się o wiośnie chrześcijaństwa? Zaraz ktoś powie; a gdzie jest ta wiosna? Jakoś jej nie widać. Parę lat temu autorzy telewizyjnego magazynu FRONDA pojechali szukać wiosny chrześcijaństwa w Japonii. Nie o to chodzi że źle wybrali kraj, ale o to, że jak powiedział Chrystus, Królestwo Boże nie nadejdzie w widzialny sposób i nie powiedzą, że tu jest, albo tam, bo Królestwo Boże w nas jest. Albo go nie ma...I wtedy masz problem. Dlaczego go w tobie nie ma? Gdyż nie pełnisz woli Bożej. To jest jednak inny problem, na osobny temat.

Ja myślę, że znajdujemy się w cudownym czasie, ponieważ rok eucharystii (powoli oczywiście) daje nam ogromną szanse przeżywania eucharystii w odmienny, niż dotąd sposób.

Do tego jednak potrzeba odpowiedniej (jeśli tak można się wyrazić) atmosfery. Wchodzenie w chrześcijaństwo ma teraz wielką szansę przed sobą. Owo wchodzenie nie jest tylko zdobywaniem coraz większej wiedzy o wierze i Bogu, ale jest przede wszystkim momentem spotkania Boga w swoim życiu. W konkretnej historii. Bóg nie jest Bogiem abstrakcji. A wiara nie jest teorią, jak nie jest też nią nasze życie. Często tłumaczę młodzieży, że na lekcjach religii słyszą O BOGU... W kościele na mszy słyszą O BOGU (dobrze, jeśli o Bogu a nie coś innego...). Więc oni mają wiedzę o Nim. Ale to jeszcze nie znaczy, że spotkali Boga w swoim życiu. A o to przecież chodzi w gruncie rzeczy w chrześcijaństwie. Chyba, że potraktujemy chrześcijaństwo jako zbiór teorii, moralizmu i czego tam jeszcze. I dlatego człowiek ma szukać Boga, bo inaczej wiele straci, a na koniec z rzeczy które stracił dołoży jeszcze stratę sensu swojego życia. Bo po co żyję?

A w jaki sposób mam wchodzić w chrześcijaństwo? I tu jest problem. Jest szalenie trudno wchodzić w chrześcijaństwo w pojedynkę. I dlatego jednym z owoców Ducha Świętego są wspólnoty, które powołuje dziś w Kościele. Wspólnoty, które istnieją już dość długo, by przejść próbę czasu. No i próbę wierności Kościołowi. Owe wspólnoty (być może, że nie wszystkie,ale nie mnie to sądzić, a przynajmniej nie teraz) w różny sposób (ale) realizują to poszukiwanie Boga w swoim życiu. I to właśnie one w praktyczny sposób poprzez właśnie liturgię na nowo odkrywaną, jak chce sobór, zaczynają odkrywać eucharystię, jako coś cudownego, wspaniałego. I nie mam tu na myśli jakiejś uczuciowej huśtawki, o jakiej niektórzy myślą. Nie. Tu chodz o bardzo twarde stąpanie po ziemi. Na dwóch nogach, a jak trzeba to na czterech;). Poprzez celebrowanie Słowa Bożego, żywą liturgię i doświadczenie wspólnoty odkrywają wielkość i wspaniałość tego ziarna, jakie zostało w nich złożone w dniu chrztu. We wspólnocie jest zdecydowanie łatwiej. No a na pewno szybciej. I przede wszystkim pewniej. Ciekawe, że sobór używa w odniesieniu do parafii określenia wspólnota wspólnot. Nie wspólnota pojedynczych ludzi, ale wspólnota wspólnot. A więc z pewnością różnych wspólnot. Nie takich samych ale mających różne charyzmaty. Czy to nie jest powrót do czasów kościoła pierwotnego, do czasu gdy przeżywano swoja wiarę w sposób, w jaki dziś można by tylko pomarzyć? Ale ciągle jest to przecież możliwe. Wystarczy tylko puścić się w drogę. I poszukać. Popytać. Chrystus chyba nie kłamał, mówiąc SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE, PUKAJCIE A OTWORZĄ WAM. Dobrego szukania.

Ks. Jarosław Ropel

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl