www.mateusz.pl/mt/ko

KRZYSZTOF OSUCH SJ

Bóg tak wysoko cię ceni

 

 

Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest (1 J 3,1-2).

Cicha rozpacz

„Większość ludzi żyje w cichej rozpaczy” – twierdzi Henry D. Thoreau. Trudno powiedzieć, czy jest to na pewno większość ludzi, ale na pewno dużo ludzi doświadcza zniechęcenia, beznadziei; wielu ociera się o rozpacz. Mówi się co pewien czas o rosnącej liczbie ludzi dotkniętych depresją. Narastanie tego przykrego zjawiska wiążemy głównie z transformacją ustroju społeczno-gospodarczego. Tysiące a nawet miliony ludzi czują się zepchnięte na margines życia. Mówienie takim ludziom, że ponoszą koszty transformacji, podczas gdy inni „dzięki” tej transformacji niegodziwie się bogacą – jest niebywałym oszustwem i manipulacją. Jednak nie o tym chcę mówić. Nie o tym przede wszystkim.

Jako ludzie – poniekąd niezależnie od stanu posiadania i statusu społecznego – zderzamy się z doświadczeniem radykalnego ubóstwa i wręcz człowieczej nędzy. Niezależnie od wieku i grubości portfela, wcześniej czy później, każdemu zajrzeć musi to, co filozofia nazwie przygodnym istnieniem. Jeszcze nie tak dawno nie było nas, jesteśmy tu na krótko i wnet znów nas nie będzie! Człowiek doświadcza kruchości i ograniczenia co do życia, bezpieczeństwa, wiedzy, mądrości, miłości. Z powodu radykalnego ubóstwa i „skazania” na doświadczanie ograniczoności – człowiek nosi w sobie poczucie skrzywdzenia. A stąd tylko krok do wyżej wspomnianej „cichej rozpaczy”. – Jak tu nie czuć się skrzywdzonym i popychanym ku depresji i rozpaczy, gdy odkrywa się w sobie pragnienia doskonałej dobroci, pełnej prawdy i tylko prawdy, doskonałej wiedzy, trwałego życia, pełnego bezpieczeństwa, pełnej radości, niezachwianego pokoju, idealnej miłości, a tymczasem realne życie funduje nam tyle złości, zaborczość, przemoc, wojny, zamęt poznawczy, relatywizm poznawczy i etyczny, kłamstwa, pogardę dla życia małych i bezbronnych, niepokój, lęki, manipulacje itd.

Nic zatem dziwnego, że oscylujemy między nadzieją na znacznie lepszą jakość życia a beznadzieją, rozpaczą! Albo jeszcze gorączkowo szukamy „motywów życia i nadziei”, albo już ich nie szukamy – czując się poddanymi „cywilizacji śmierci”, czując się skazanymi na ciche rozpaczanie (bowiem głośne rozpaczanie zdaje się być zarezerwowane dla tych, którzy na teoretycznym i praktycznym kultywowaniu śmierci i beznadziejności potrafią zbić kapitał sławy i majątek).

Henrik Ibsen w sztuce „Peer Gynt” przedstawia przejmujący dialog syna i matki. Gdy tytułowy blagier naopowiadał już tyle o swych rzekomych podróżach i o pobycie w wielu krajach, zapytał matkę: «Gdzie ja właściwie żyłem, czy ja w ogóle gdzieś istniałem?». «Jak to gdzie – odpowiedziała matka – zawsze żyłeś w mojej miłości». W tym dialogu mogłoby się odnaleźć wiele współczesnych kobiet i mężczyzn. Rzeczywiście, współczesny człowiek występuje w różnych rolach, a jednocześnie nie ma żywego poczucia tożsamości, tzn. nie wie, kim jest!

Brak żywego doświadczenia miłości Boga

Jest jasne, jeśli nie chcemy żyć w rozpaczy, to musimy znaleźć motywy życia i nadziei. I to nadal trwając w konkretnej egzystencji, ze wszystkim ograniczeniami i zagrożeniami. – Kto może nam dostarczyć tych motywów?

Jest (chyba) jasne, jeśli nie chcemy należeć do tych, co cicho rozpaczają, to winniśmy odnaleźć naszą tożsamość. Trzeba zacząć wiedzieć, kim jestem naprawdę i kto jest dawcą mojej tożsamości. Nawet najwspanialsza miłość matki i ojca okazuje się niewystarczająca. Trzeba czegoś, a raczej Kogoś znacznie większego. Kiedyś M. Heidegger mówił do swoich doktorantów: „Tylko Bóg może nas uratować”. Dokładniej powiedzmy w nawiązaniu do św. Jana: Tylko nieskończona, wspaniała miłość Boga Ojca może nas uratować. Ona jedna nadaje nam niezbywalną godność i wspaniałą tożsamość dzieci Bożych.

Tak, najbardziej brakuje nam żywego doświadczenia miłości ze strony Boga Ojca. Chrystusowy Kościół jest takim wspaniałym miejscem, gdzie wszyscy mogą uczyć się poznawać Miłość Boga Ojca, wierzyć w nią, polegać na niej, zawierzyć jej siebie z całego serca. Zakorzenienie człowieka na powrót w Miłości Boga (po wykorzenieniu się z niej poprzez grzech w raju) jest wielkim przedsięwzięciem Boga Trójjedynego i wielu osób zaproszonych do współdziałania. Zakorzenienie człowieka w Miłości Boga Ojca nie jest dziełem prostym i łatwym. Rozradowanie się tożsamością dziecka Bożego ma swój (zda się) prosty początek w Chrzcie świętym, ale potem trzeba podjąć świadomy trud pielęgnowania więzi wiary, nadziei i miłości względem Boga. Trzeba uczyć się sztuki nasycania się Miłością Ojca.

Nie można uczciwie obiecać, że jedno rozważanie czy jeden artykuł wystarczy, by (pomóc) zakorzenić się w miłości Boga Ojca. Matka Kościół zaprasza nas w imię Jezusa – Dobrego Pasterza do ruszenia w długą drogę wiary i duchowej formacji. W czasie trwającego jeszcze Roku Jubileuszowego trzech świętych jezuitów, w tym także św. Ignacego Loyoli, autora Ćwiczeń duchownych, chciałbym najkrócej powiedzieć, że Rekolekcje Ignacjańskie skutecznie pomagają wejść w proces zakorzeniania się w Miłości Boga Ojca i odnajdywania motywów życia, nadziei, radości. (Na stronie Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie można znaleźć sporo świadectw tych, którzy te rekolekcje już odprawili – http://www.jezuici.pl/centrsi/swiad_i.html).

Wybrać kształt życia

Bóg wystarczająco angażuje się w dzieje ludzkiej rodziny, by okazały się one dziejami zbawienia. My osobiście też otrzymujemy dość światła, byśmy mogli rozeznać się w naszej sytuacji i wybrać kształt życia, zgodny z zamysłem Boga i z wielkimi pragnieniami naszych serc. Tym światłem są ponawiane przez Boga – na wiele sposobów (Hbr 1,1n) – wyznania Miłości, zaproszenia do miłosnej komunii. Bóg przynagla do wybrania Jego miłości i życia. Odsłania też, co jest alternatywą (Pwp 30,15-20). Jeśli nie wybierzemy życia, które jest w Miłości Boga, to skażemy siebie na naprzemienne pysznienie się i poniżanie siebie! Coraz większa pycha i coraz większe poniżanie siebie samego stanie się naszym losem i żywiołem, jeśli nie zechcemy wkorzeniać się i ugruntowywać w Miłości Boga Ojca (por. Ef 3,17)!

Jeśli człowiek poddaje się niedowierzaniu w Miłość Boga, to skazuje siebie na ciągłe cierpienie. Jeśli tę Miłość przekreśla i gardzi nią, to nieuchronnie popada w chorobę ducha, popada w pewien rodzaj szaleństwa. Wyraża się ono w tym, że człowiek raz namiętnie siebie wywyższa, kiedy indziej namiętnie sobą pogardza. Wahadło pychy i pogardy wychyla się coraz mocniej! Między jednym i drugim skrajnym wychyleniem pojawiają się zwykle różne fatalne stany, np. zwątpienia, depresje, poczucie wyczerpania i jakiegoś zasadniczego sfrustrowania, czyli niespełnienia...

Na ogół trudno jest przyznać się do skrajnych (chorobliwych) zachowań w postaci wywyższania siebie i poniżania siebie. Łatwiej jest zauważyć w sobie wymienione fatalne stany i uczucia. Z łagodnością wobec siebie, ale i z powagą należy pytać, co one oznaczają.

Tak, jeśli Bóg będący Miłością stworzył nas jako skierowanych ku Niemu w miłości, to nie można przeinaczać naszej natury! Owszem, można, ale nie bezkarnie. Swoistą karą za rozmijanie się z Miłością Boga jest także ból ducha i trawiący nas niepokój! Stworzyłeś nas, Boże, jako ku Tobie skierowanych i niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie, o Panie – powie słusznie św. Augustyn.

Ważne, co Bóg nam wyznaje

W gestii naszej wolności jest to, czy będziemy jak piłka kopana od nogi do nogi; i czy zdominuje nas przymus – raz wywyższania siebie (pycha), raz poniżania siebie (pogarda do siebie). Od naszej decyzji zależy (o ile wzeszło już nad nami Słońce Boskiej Miłości), czy nadal będziemy naprzemiennie uwłaczać sobie i wywyższać siebie (ponad wszystkich i ponad Boga samego). Można też biernie przyzwalać, by zalewały nas fale zwątpienia i gorycz (niektóre powody wymieniłem na początku); można jednak zbudować siebie na tym, co Bóg mówi do nas i o nas! Przecież, w końcu, ważne jest nie to, co Zły nam podpowiada i co jest naszą tylko myślą o sobie (wielorako uwarunkowaną); ważne, a nawet najważniejsze i rozstrzygające jest to, co Bóg nam wyznaje, co On nam zaofiarowuje.

Od nas zależy, czy (i w jakim stopniu jeszcze na Ziemi) przyswoimy sobie wspaniały Zamysł Stwórcy wobec nas. Łaska Boża zawsze nas uprzedza i nam towarzyszy. Piłeczka w tej „grze miłości” jest po naszej stronie. Odczytujmy zatem apel skierowany do naszej rozumnej wolności, by otworzyć się na Miłość Boga Ojca, by docenić to, jak On nas ceni, jak poważa! I jaką nadał nam „wagę” – na zawsze!

Obyśmy mogli kiedyś napisać wiersz podobny do tego, który napisał G. M. Hopkins, angielski poeta, jezuita:

I staję się tym, czym jest Chrystus,
bo On tym, czym ja był;
i wiem: ten
głupi Jaś, pośmiewisko, śmieć niski, strzęp, nic – jest diamentem,
jest nieśmiertelnym diamentem”.

Gorące wezwanie św. Jana: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy – skojarzmy z serdeczną perswazją św. Piotra Chryzologa (380-450):

Człowieku, dlaczego sobie samemu uwłaczasz,
skoro Bóg tak wysoko cię ceni.
Dlaczego wywyższony przez Boga tak bardzo siebie poniżasz. (...)
Czyż nie widzisz, że ta cała budowla świata dla ciebie została stworzona?
Dla ciebie zesłane światło rozprasza wszędzie ciemności,
dla ciebie nocy wyznaczono granice, dla ciebie odmierzono dzień;
dla ciebie niebo zostało rozjaśnione różnobarwnym blaskiem słońca, księżyca i gwiazd;
dla ciebie ziemia została wymalowana kwiatami, drzewami i owocami;
dla ciebie zostało stworzone bogactwo przedziwnych zwierząt w powietrzu, na ziemi i w wodzie,
aby smutna samotność nie mąciła radości z powodu nowego świata.” 1

o. Krzysztof Osuch SJ

Częstochowa, 7 maja 2006 AMDG et BVMH

 

1 Liturgia Godzin, 30 lipca

Inne teksty: www.mateusz.pl/mt/ko/

Zapraszam na strony internetowe Centrum Duchowości im św. Ignacego Loyoli w Częstochowie www.jezuici.pl/centrsi

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl/mt/ko