„Chcemy ujrzeć Jezusa”

KS. DARIUSZ LARUS

 

III. Miłość w czynie, czyn w miłości

 

Prawdziwi czciciele mają oddawać Ojcu cześć w Duchu i prawdzie i takich to czcicieli chce mieć Ojciec (por. J 4,23). Nie takich, którzy li tylko pięknie i zręcznie potrafią żonglować zarówno Bożym słowem jak i własnym, ale takich, którzy słuchając Tego Słowa jednocześnie je wypełniają. „Nie każdy, bowiem, który mówi Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Bożego, ale ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (por. Mt 7,21). Obecność dziesięciu biblijnych panien oczekujących na przyjście Oblubieńca, wydawać by się mogło, znających Go i mających nadzieję na uczestnictwo we wspólnej z Nim wieczerzy, wcale nie oznacza, że wszystkie tego udziału dostąpią. Co za tym idzie, fakt obecności niezliczonej rzeszy ochrzczonych, również wcale nie oznacza, że wszyscy oni zasiądą w Królestwie Niebieskim. Powołaniem dziesięciu panien, podobnie jak i osób ochrzczonych, jest i powinno być, bycie światłem. A ponieważ ani one, ani ochrzczeni, sami nie są i nie mogą być źródłem światła, dlatego też i im (pannom) i nam potrzebna jest nieustanna troska o oliwę. Zabieganie o gorliwość, o świeżość i rozumność naszej wiary. Światłość od ciemności wcale nie tak dużo dzieli. Nawet i jedno dmuchnięcie wystarczy, a światłość w ciemność się zmieni. Wcale nie przesadnym zdaje się być Jezusowe „czuwajcie”. „Ten, komu się zdaje, że stoi, niech baczy, aby nie upadł” (por. 1Kor 10,12).

Często zamiast czuwać nad moją wiernością względem Boga, ja ciągle, niestety, innymi się zajmuję. I, o zgrozo, wcale nie po to, by innych od zła uchronić i by innym drogę do prawdy ukazać. Nie ma to jak z cudzego cieszyć się nieszczęścia i na potknięciach innych swój własny, lepszy od kogoś obraz siebie budować. „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? (...) Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” (Mt 7,3.5).

Prawdą jest, że często bardziej jestem skłonny zło u innych dostrzegać niż dobro. Albo jeszcze inaczej. Bardziej jestem skłonny dostrzegać zło u innych niż u siebie. A przecież nie ma takiej osoby, u której zło przeważałoby nad dobrem. O co mi chodzi? Otóż o to, że nie może być ani we mnie, ani w nikim innym zła bez uprzednio obecnego dobra, które zło zniekształca. Zgadza się, że zło może być zdecydowanie bardziej widoczne, że ktoś właśnie w taki, tzn. negatywny sposób sam siebie spostrzega, że taki obraz samego siebie w sobie kształtuje i że taki obraz również innym ukazuje. Nie tylko może tak być, ale tak jest. Ktoś nie potrafi sam na siebie inaczej spojrzeć, jak tylko przez pryzmat zła, które w sobie uformował i do którego albo sam się przekonał, albo też inni tego dokonali, udowadniając, że bardziej zło niż dobro jest w nim obecne. Nie rozpoznaje w sobie dobra, które było w nim wcześniej, które z różnych racji przestało w nim dominować i w które to dobro – dziś – jest mu trudno uwierzyć.

Można by w tym miejscu postawić kluczowe pytanie: O co tak naprawdę chodzi w moim życiu? Co jest w życiu człowieka najważniejsze?

Pierwsze jest:

słuchaj Izraelu,

Pan Bóg nasz, Pan jest jeden;

będziesz miłował:

– Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim

umysłem i całą swoją mocą,

– a bliźniego swego jak siebie samego.

Miłować Boga całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego, jak siebie samego daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary (por. Mk 12,30-33).

Może warto w ramach przedświątecznych domowych porządków, najpierw odkurzyć swoje własne sumienie. Przyjrzeć się sobie i zobaczyć, jaką jest moja troska o miłość wobec Boga i względem człowieka. Nic tak naprawdę nie ma znaczenia, jeśli nie jest dokonywane w miłości. Całopalenia, ofiary, adwentowe postanowienia, świąteczne prezenty... wszystko „psu na budę się zda”, jeśli będzie pozbawione pierwiastka miłości. Prawdziwe człowieczeństwo nacechowane jest:

miłością w myśleniu o innych,

miłością w patrzeniu na innych,

miłością w mówieniu do innych i o innych,

miłością w słuchaniu innych.

Oddawać Bogu cześć w Duchu i prawdzie to żyć w uczciwości. Oddać Bogu to, co do Boga należy i cezarowi to, co należy do Cezara (por. Mk 12,17). Taką jest i powinna być moja sprawiedliwość. Do mego Stwórcy należy całe moje człowieczeństwo, wszystkie jego wymiary (sfera mojej cielesności, psychiki i ducha). Jestem i powinienem być Jego świątynią, w której chcę i mogę Go uwielbiać. Nie chcę chwalić Pana tylko zewnętrznie, sporadycznie, bez wewnętrznego zaangażowania, bez łaski uświęcającej i w zależności od grzechu, bez którego obyć się nie mogę. Chcę Go chwalić zawsze, w miłosnej tęsknocie, we wnętrzu świątyni mego ciała. Przez wzgląd na pragnienie życia w prawdzie, chcę dbać o czystość moich intencji i o czystość moich pragnień. A ze świata..., ze świata trzeba mi korzystać w sposób właściwy, mądry i roztropny, tak, by nie dać się wpływom świata podporządkować, czy nie daj Bog, zniewolić. „Bo cóż za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16,26).

Cóż mi po mnóstwie uzdolnień, czy umiejętności, cóż po dobroczynnych działaniach, czy kwestach, cóż po znajomościach, kontaktach i układach, cóż po świątecznej życzliwości, serdeczności i cieple domowego ogniska, jeśli i tak już wcześniej wszystko diabli wzięli: całą moją codzienność, zabieganie, zbytnią troskę i to często nie o to, co istotne. Czyż wtedy święta nie są ironią? Święta bez Ducha, pozbawione prawdy, zanurzone w kłamstwie i powierzchowności. Święta, o których można powiedzieć, że jest w nich wszystko oprócz jednego – autentycznej miłości do Boga i bliźniego.

Ks. Dariusz Larus

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl