www.mateusz.pl/wam/psj

SEBASTIAN MASŁOWSKI SJ

Sens codziennego trudu

 

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego, luty 2005

Dookoła nas szara codzienność. Niełatwo jest się z nią zmagać. Praca, obowiązki, które przytłaczają. Cierpienie, choroba. Niektórzy jakoś radzą sobie z rzeczywistością, pogodnie stawiają czoła temu, co przynoszą kolejne dni. Inni walczą ostatkiem sił, są zniechęceni. W czym tkwi tajemnica tych pierwszych? Skąd czerpią siłę do zmagania się z codziennością?

Każdy z nas cierpi

Życie każdego z nas obfituje w chwile radosne, ale wiąże się też z bólem, smutkiem, cierpieniem. Jedni cierpią bardziej, drudzy mniej. Z pewnością jednak nikt nie jest wolny od bólu i trosk. Małe dziecko może odczuwać strach przed światem, który je przerasta, może czuć się bezsilne i bezradne wśród dorosłych. Młodzi ludzie mają może kłopoty w szkole, przeżywają nieszczęśliwe miłości. Dorośli boją się utraty pracy, walczą o środki do życia. Starsi czują się samotni.

Musimy zgodzić się z tym, że cierpienie cierpieniu nierówne. Czym innym są doraźne problemy, czym innym cierpienie osoby, która utraciła tych, których kochała, która jest poważnie chora, czeka na nieuchronną śmierć. Największym smutkiem napełnia nas chyba śmierć dzieci. Dla rodziców jest to ogromny cios. Ich cierpienia nie da się porównać z przelotnymi kłopotami tych, którzy mają dla kogo żyć, pracować, którzy cieszą się miłością swoich bliskich.

Nikt z nas nie czuje się dobrze w sytuacji cierpienia. Pragniemy doznawać przyjemności, radości, szczęścia. Czy jednak na pewno doznawanie przyjemności zawsze czyni nasze życie szczęśliwym? Viktor Frankl, autor książki Homo patiens (Człowiek cierpiący) mówi, że ważne jest, aby człowiek widział sens swego cierpienia. Na pewno jest mniej ważne, czy życie jakiegoś człowieka jest pełne przyjemności czy cierpienia, (…) chodzi raczej o to, czy życie ma sens.

To mówi Jahwe:
“Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku
i który w ciele upatruje swą siłę,
a od Jahwe odwraca swe serce!
Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie.
Nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście.
Wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną.
Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Jahwe
i Jahwe jest jego nadzieją!
Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą,
co swe korzenie puszcza ku strumieniowi.
Nie obawia się, skoro przyjdzie upał,
bo utrzyma zielone liście.
Także w roku posuchy nie doznaje niepokoju
i nie przestaje wydawać owoców”.

(Jr 17,5-8)

Postawa wobec cierpienia

Naturalnym i dobrym zjawiskiem jest fakt, że staramy się unikać sytuacji, które wywołują w nas ból. Są jednak cierpienia, które niejako zostały nam narzucone. Nie wybieraliśmy ich. Od nas zależy jednak, jaką wobec nich przyjmiemy postawę. Sytuacja trudna może nas upokorzyć, zhańbić, odrzeć z człowieczeństwa, ale może także być okazją do dojrzewania. Możemy wznieść się na wyższy poziom, wzrastać. Według Frankla dojrzewanie to polega na tym, że człowiek zdobywa wewnętrzną wolność, mimo zewnętrznej zależności. To, co jest na zewnątrz, co nas ogranicza – wszystko jedno, czy jest to trudna sytuacja rodzinna, finansowa, czy jest to choroba, czy coś innego – nie zawsze możemy zmienić, możemy jednak przyjąć odpowiednie nastawienie wewnętrzne. To nastawienie sprawia, że nawet człowiek upodlony i poniżany zachowuje swą godność, że ten, kto w więziennej celi spędzi całe swe życie, może powiedzieć: Jestem wolny! Viktor Frankl w czasie II wojny światowej trafił do obozu koncentracyjnego. Tam doświadczył pełnego ograniczenia wolności zewnętrznej, głodu, cierpienia, upokorzeń, śmierci, a jednak przeżył obóz. Znalazł sens i wolność.

 

Droga do wolności

Warunkiem osiągnięcia tej wewnętrznej wolności i w rezultacie wzrostu jest przyjęcie cierpienia. Aby móc je przyjąć i zaakceptować, muszę cierpieniu nadać jakiś cel, jakąś intencję. Tylko wtedy jestem w stanie je znieść. Innymi słowy, moje cierpienie może mieć intencję i mogę cierpieć sensownie tylko wtedy, gdy cierpię za coś lub za kogoś. Toteż cierpienie, jeżeli ma mieć sens, nie może być celem samym w sobie, bo w tym samym momencie cała gotowość cierpienia i gotowość poświęcania się przemieniłaby się w masochizm. Cierpienie ma sens tylko wówczas, gdy chodzi “o coś”. (…) Jednym słowem, sensowne cierpienie jest przede wszystkim ofiarą.

 

Szukanie sensu

Czasami sens możemy znaleźć w ofiarowaniu swego cierpienia za kogoś bliskiego, za jakąś sprawę. Nie każdemu jednak takie tłumaczenia wystarczają. Tak naprawdę nie da się odnaleźć głębszego sensu bez odniesienia do transcendencji, do Boga. Tylko wtedy, gdy Bóg jest dla nas rzeczywiście Bogiem, pozostałe rzeczy są na właściwym miejscu. Odniesienie do Niego pozwala nam w sposób dojrzały przyjmować wszelki ból i trud, jaki staje się naszym udziałem. Czymże jest w końcu życie, którego jedynym sensem jest skończenie studiów, przebywanie z konkretną osobą, życie dla dziecka, wydanie książki. To są rzeczy, które miną. Często właśnie rodzice, których jedynym sensem i celem życia były dzieci, gdy te dorastają, nie pozwalają im odejść z domu, założyć własnych rodzin. Boją się samotności, nie chcą być opuszczeni, owszem, ale w gruncie rzeczy widzą, że tracą coś, co było jedynym sensem ich życia. Podobnie, gdy ktoś cierpi np. z powodu nieszczęśliwej miłości tak strasznie, że doprowadza go to do rozpaczy; albo nie widzi sensu życia, bo nie założył rodziny, nie ma współmałżonka, nie będzie miał dzieci, to znak, że uznał te rzeczy za coś, co jest w życiu wszystkim, i postawił to ponad wszystkim. Ubóstwienie czegoś polega właśnie na nadaniu mu najwyższej wartości i postawieniu tego ponad wszystkim. Oczywiście te czy też inne sprawy są ważne, są wartościowe. Ich brak sprawia ból, może nas smucić, ale nie powinien wpędzać nas w rozpacz. Ten, kto rozpacza, tym samym zdradza, że coś ubóstwił, że z tego, co ma wartość tylko względną, uczynił coś bezwzględnego, absolutnego – coś, co jest celem samym w sobie, sensem ostatecznym, wartością najwyższą.

Łatwo oczywiście jest mówić takie rzeczy w momencie, gdy nie doświadczamy już bólu, gdy odzyskaliśmy wewnętrzny spokój. Gorzej jest natomiast w momencie odczuwania go. Dla kogoś, kto cierpi, nie jest ważne, czy powód jest błahy czy też istotny, to, co przeżywa, jest aktualnie tragedią życiową. Z czasem jednak nabieramy dystansu.

Co zrobić, by nie groziły nam popadnięcie w rozpacz i utrata sensu życia w momencie, gdy spotka nas coś, czego nie oczekiwaliśmy? Gdy utracimy to, co jest dla nas bardzo ważne, lub gdy uświadomimy sobie, że moment rozstania z tym nieuchronnie się zbliża?

Odniesienie do Boga

Jedynym naprawdę skutecznym wyjściem jest odniesienie do Boga i znalezienie sensu w Nim. Te wszystkie rzeczy są bowiem względne wobec Niego – wartości bezwzględnej. Rzeczy uzyskują wartość dopiero od wartości absolutnej, od osoby o wartości absolutnej – od Boga. Wartość i sens dane są rzeczom w takiej mierze, w jakiej mogą być oddane za coś innego, ofiarowane czemuś, co jest wyższe, w imię kogoś; tylko to stanowi o względności wartości. Często przecież pomimo trudności i wahań z radością rezygnujemy z różnych ważnych dla nas spraw dla tych, których kochamy. Z ilu rzeczy rodzic rezygnuje dla dziecka, bo ono jest ważniejsze niż te rzeczy. Wartość tego, co istnieje, polega na tym, że może być ofiarowane na rzecz czegoś wyższego, poświęcone najwyższemu, bez oglądania się na to, że samo może przy tym zginąć. Taka jest właśnie prawdziwa miłość, która daje, nie zważając na koszta, nie bilansując zysków i strat Taki jest ostateczny sens ofiary; tylko ofiarujący nadaje sens ofiarowanemu, nadaje mu wartość i cenę – nadawanie sensu to poświęcenie. Tylko wtedy nasz trud, nasze cierpienie zyskuje sens, gdy ofiarowujemy je za coś, za kogoś, w jakimś celu. Cierpienie bezcelowe jest nie do zniesienia.

Od nas zależy, czy zgodzimy się na ofiarę, czy zdobędziemy się na wyrzeczenie. Jesteśmy wolni. Skutkiem jednak odmowy może być zwątpienie i rozpacz.

Zastanówmy się na swoim dniem codziennym. Nad naszymi trudami, bólami, cierpieniami. Każdy z nas niesie inny krzyż. Jedni większy, drudzy mniejszy. Czy widzimy ich sens? Co jest tym sensem? Czy Bóg, czy też ktoś inny, coś innego? Są sytuacje, w których inne sensy wystarczą: dzieci, dobro, drugi człowiek. Jednakże są to cele doraźne. Jedynym nadsensem, trwałym i nieprzemijającym jest Bóg. Prośmy Go, abyśmy w naszej szarej codzienności potrafili wszystkie nasze trudy odnosić do Niego. Jemu je ofiarować.

Sebastian Masłowski SJ

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego, luty 2005

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl