www.mateusz.pl/wam/poslaniec

KS. FRANCISZEK WODA SJ

Jezuici w Zambii

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, 10/2006

Jeżeli działalność misyjna nie jest inspirowana przez miłość, jeżeli nie wypływa z głębokiego aktu miłości Bożej (zakorzenionej w sercu misjonarza), może być tylko działalnością filantropijną i społeczną.

Benedykt XVI, Orędzie na Światowy Dzień Misyjny 2006 r.

 

Trudne początki ewangelizacji

Założycielem misji w Zambii w miejscowości Chikuni był Francuz, ks. Józef Moreau, który przyniósł Ewangelię ludziom ze szczepu Tonga. Widząc, jak bardzo ciężko oni pracowali, uprawiając rolę prymitywnymi narzędziami, które sami sporządzali, ksiądz Józef wprowadził i upowszechnił używanie pługa. Sporo czasu zajęło mu też oswojenie i ujarzmienie wołów. Nie było to łatwe zadanie, ale było warto. Dzięki temu łatwiej było mu głosić Dobrą Nowinę, którą ludzie Tonga przyjmowali z wielką radością i ochotą.

Jeden z następców księdza Moreau jako przełożony misji w Chikuni, ks. Władysław Zabdyr z Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej jezuitów, też miał na uwadze warunki materialne miejscowej ludności. Rozwinął on inicjatywę zakładania szkół podstawowych i ogólnokształcących, kiedy jeszcze nie myślał o tym rząd kolonialny. Zrobił wiele w tej dziedzinie. Fundusze na ten cel zdobywał od rządu i z zagranicy. Wciągał też miejscowych ludzi do pomocy nie tyle finansowej, bo nie było między nimi bogaczy, ile fizycznej – do robienia cegieł i ich wypalania. Zaskarbił sobie przez to wdzięczność mieszkańców i uznanie wśród współbraci. Kiedy w 1949 r. jezuici założyli w Chikuni szkołę średnią im. św. Piotra Kanizego (Canisius College), nie brakowało do niej „narybku” z okolicy.

Taniec w liturgii

Działalność ewangelizacyjna rozwijała się też w liturgii. Misjonarze przekładali pieśni polskie, angielskie i francuskie na języki tubylcze oraz pisali teksty do melodii rodzimych. Ludzie szczepu Tonga (innych szczepów także) lubią śpiew i muzykę. Lubią też bardzo ceremonie liturgiczne. Sobór Watykański II umożliwił wprowadzenie do liturgii nowych sposobów uczestniczenia w niej. Dzięki temu zakwitł i rozwinął się procesyjny taniec na wejście do sprawowania Mszy św., na ofertorium, jak również na przekazywanie darów, które ma miejsce przy specjalnych Mszach św., na przykład z okazji święceń kapłańskich, jubileuszy kapłaństwa lub życia zakonnego czy pogrzebu osoby znaczącej. Taniec ten można określić jako baletowy, bo gesty rąk, nóg i ciała przypominają balet. Procesja odbywa się przy akompaniamencie muzyki, wykonywanej przez orkiestrę i przy śpiewie chóru. Wierni prawie zawsze uczestniczą w nim. Niektórzy wstają i w miejscu, gdzie się znajdują, tańczą w takt muzyki i gestów uczestników procesji. Niekiedy dołączają się wszyscy wierni. Taniec liturgiczny wykonywany jest przez dziewczęta w jednolitych strojach. Czasami są one przystrojone wiankami kwiatów i barwnymi wstążkami we włosach; ustawione według wieku i wzrostu – od mniejszej do większej.

Szczególnym rysem muzyki w kościołach jest obecnie używanie bębnów do akompaniamentu. Wprowadzenie ich odbywało się powoli i w niektórych miejscach z oporami, ale w końcu rozprzestrzeniło się i upowszechniło. Często jednak „bębenkowcy” swym entuzjazmem zagłuszają śpiew chóru i wiernych. Nie jest łatwo przekonać ich, że w muzyce – jak i we wszystkich ludzkich poczynaniach – umiar i względna proporcjonalność dają lepszy efekt i są bardziej skuteczne.

Edukacja i nauka

Misjonarze w Zambii od samego początku swej działalności włączyli do swej posługi również edukację. Nie było im łatwo. Tubylcy nie mieli żadnego pisma, żadnych zapisów, kronik lub ksiąg. Wszelkie informacje czy umiejętności przekazywane były tylko ustnie. Pierwsi misjonarze dokonali wielkiego dzieła – uczyli się tubylczych języków z mowy i tworzyli słowniki, gramatykę, tłumaczyli katechizm i fragmenty Pisma Świętego. To była ciężka pionierska praca misyjna.

Na początku mieszkańcy nie kwapili się zbytnio do kształcenia i nauki, bo wymagało to dyscypliny, wysiłku fizycznego i umysłowego, regularności zajęć, ograniczenia swobody. Z biegiem czasu rozwój kolonialny i misyjny zmusił ich do docenienia edukacji i nauki. Dzisiaj nie tylko rodzice, ale też sami uczniowie zdają sobie sprawę ze znaczenia i doniosłości uczenia się i kształcenia. Na przykład w jednej rządowej średniej szkole w Monze, gdzie posługiwałem raz na miesiąc w niedzielę z Mszą św., zastępując diecezjalnego księdza z parafii, niektórzy studenci zwierzali mi się ze swoich kłopotów na studiach. Ich nauczyciel fizyki i chemii często opuszczał lekcje. Oni poczuli się zagrożeni i chcieli prywatnie nadrobić zaległości. Prosili mnie, bym dał im skrypty z lekcji i zadań z tych przedmiotów, które wykładałem w Canisius College, gdzie uczyłem. Dałem im te materiały i pochwaliłem ich inicjatywę. Trzeba było widzieć ich radość i zadowolenie! Zdarza się też, choć niezbyt często, że uczeń z własnej potrzeby prosi mnie, by mu dać indywidualne ćwiczenia do rozwiązania, poprawienia i ocenienia. Pochwalam takie pomysły i podaję je jako przykład innym uczniom. Na ogół młodzi ludzie mają ochotę do zdobywania wiedzy i nie mają też większych problemów z dyscypliną.

Zabobon a wiara

Na wysiłkach misyjnych szczególnie dwie sprawy kładą się długim cieniem. Są to: wielożeństwo i zabobony. Zwłaszcza te ostatnie głęboko zakorzeniły się w umysłowości, sercach i przekonaniach mieszkańców Zambii. Na ogół śmierć ludzi młodych i w sile wieku tłumaczona jest rzuceniem na nich uroku lub czarów. Panuje przekonanie, że ktoś rzuca urok lub czary na drugiego z zazdrości, z zemsty czy z innego powodu i zauroczony człowiek umiera. Niekiedy człowiek podejrzany o czary może być zamordowany z obawy przed jego domniemaną magią.

Trudno jest wpoić tutejszym ludziom przekonanie i wiarę, że dobry Bóg miłuje nas bezgranicznie i pragnie tylko naszego dobra i rozwoju. Że nie czyha On na nas ze sztyletem w zanadrzu czy w rękawie, ale jest naszym najlepszym Przyjacielem. Że objawił wobec nas swoje zamiary w Jezusie Chrystusie, w Jego nauce i w Jego czynach pełnych miłosierdzia.

Sądzę, że pragnieniem każdego misjonarza jest przekonać ludzi o bezgranicznej dobroci i miłości Boga do nas, objawionych w Jezusie Chrystusie i kontynuowanych przez wieki w Jego wiernych naśladowcach. Uważam też, że spotkanie czy obcowanie z takimi osobami, czy to przez lekturę czy to twarzą w twarz, jest doświadczeniem obecności samego Boga i jest źródłem głębokiej radości.

 

KS. FRANCISZEK WODA – jezuita, misjonarz pracujący w Zambii od 1956 r.; duszpasterz na stacjach misyjnych, nauczyciel w szkołach średnich.

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, październik 2006

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl