www.mateusz.pl/wam/poslaniec

WACŁAW OSZAJCA SJ

U źródeł kultury

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, 5/2008

Kultura i wiara nie kłócą się z sobą, nie wywyższają się jedna nad drugą, lecz tworzą między sobą związki podobne do tych, jakie istnieją między drzewem a owocem.

Wyobraźmy sobie, że nigdy nie było Jezusa z Nazaretu, nigdy nie było Ostatniej Wieczerzy, a co za tym idzie, do dziś nikt nie słyszał o Mszy Świętej. Nie było więc świątyń romańskich, katedr gotyckich, barokowych kościołów, a przy nich szkółek parafialnych, a potem kolegiów i uniwersytetów oraz klasztorów i bibliotek. Zabrakło również szpitali, ochronek dla dzieci, przytulisk dla starych ludzi. Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że którejś nocy, w sposób sobie tylko wiadomy, ktoś usunął – zwłaszcza z Europy i Ameryki – wszystko, co stworzyli chrześcijanie, czyli Kościół. Strach pomyśleć. Po takim zabiegu znaleźlibyśmy się na kulturalnej pustyni. Przecież nawet Oświecenie, powstałe ze sprzeciwu wobec ówczesnej wersji katolicyzmu, czy szerzej: chrześcijaństwa, jest w ostatecznym rozrachunku dzieckiem chrześcijańskim, poczętym w Biblii, dzięki której przecież świat uzyskał autonomię istnienia.

Naturalne i sztuczne

Do niedawna rzeczywistość dzielono na dwie części. Na naturę i kulturę. Naturą było to wszystko, co samo wyrosło z ziemi, kulturą zaś to, co przetworzył człowiek. Dla przykładu; popatrzmy na trzmiela. Jak wiadomo, trzmiel jest owadem, który lata, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Sam trzmiel latający nad ukwieconą łąką jest zjawiskiem naturalnym, stworzonym przez przyrodę, czyli przez naturę. Ale oto znalazł się kompozytor, Mikołaj Rimski-Korsakow, którego to brzęczenie natchnęło do napisania utworu pod tytułem Lot trzmiela. Utwór, w przeciwieństwie do żywego trzmiela nazywamy artefaktem, a więc zjawiskiem, które nie występuje w przyrodzie, a zjawia się dopiero wtedy, gdy wytworzy je człowiek. Utwory muzyczne, jak też wszystkie inne dzieła sztuki, nie rosną przecież na drzewach czy na łące. Rodzą się w głowie człowieka i są przezeń wytwarzane.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jezuita Pierre Teilhard de Chardin. Zastanawiając się nad odkrytym przez Karola Darwina zjawiskiem ewolucji, doszedł on do wniosku, że nie da się już dłużej utrzymywać podziału rzeczywistości na dwie części: na to, co naturalne i na to co sztuczne. Skoro cały proces ewolucji zmierza do powstania człowieka, to znaczy, że człowiek w tym procesie ma do powiedzenia więcej niż dżdżownica. Teilhard twierdzi, że dalsze losy ewolucji Bóg (bo Bóg jest Tym, który stoi za ewolucją) powierzył człowiekowi. Jako rozumne i kochające stworzenie Boże, ukształtowane na wzór i podobieństwo Boga-Stwórcy, ma się on teraz troszczyć o dalszy rozwój i dalsze doskonalenie świata. Człowiek ma doskonalić proces rozwoju świata przez to, że los świata nie będzie już zależał jedynie od sił przyrody, ale przede wszystkim od pracy ludzkiego rozumu i serca.

Co więc z takiego widzenia historii świata można wywnioskować? To, że kultura nie może być czymś sztucznym. Nie jest, jak na przykład chcieli marksiści, czymś dołączonym, dodanym, doczepionym do ludzkiego życia jak kwiatek do kożucha – czymś, bez czego można się w gruncie rzeczy obejść. Nie mogę się powstrzymać, żeby w tym miejscu nie oddać głosu Václavowi Havlowi, który z okazji odebrania Nagrody Juana Lladó, 30 czerwca 2003 roku w Madrycie, powiedział: Materialistyczny, ateistyczny i scjentystyczny charakter nowoczesnej cywilizacji powoduje, że kultura jest dziś postrzegana przede wszystkim jako jedna z wielu sfer działalności ludzkiej. Pozbawiana jest szerszego i głębszego znaczenia, zredukowana tylko do jakiejś miłej ozdoby spraw poważnych, jakimi są gospodarka, przedsiębiorczość, środki utrzymania i konsumpcja. Trochę jakby stanowiła tylko przyjemne ubarwienie muzyczne kolacji w restauracji. Mówi się o niej, że stanowi coś, co wprawdzie czyni życie piękniejszym, ale bez czego w sumie można się obejść. Chyba najbardziej wyraziście degradują kulturę marksiści, którzy wprost przedstawiają ją jako element “nadbudowy”. Bardziej niż jako sól życia kultura powinna być znowu traktowana jak powietrze, którym oddychamy. A inwestycje w kulturę, czy to już ze źródeł państwowych lub też prywatnych, nie powinny być traktowane jako zbożny wkład w uprzyjemnianie życia lub nawet szukanie coraz to kolejnych sposobów na zabicie czasu i zapobieganie nudzie, ale przeciwnie – jako pomoc wszystkiemu, co szuka sensu i nadaje go naszemu życiu. Zatem, kultura jest jak najbardziej naturalnym środowiskiem życia człowieka. Jest naszą niszą ekologiczną. Wyrwany z niej człowiek marnieje.

Zamiast złota złotol

To dziwne, ale taki zwulgaryzowany sposób widzenia kultury przejęli od marksistów niektórzy z nas – ci, którzy uważają, że na dobrą sprawę szkoda pieniędzy na zakup do kościoła prawdziwych dzieł sztuki od prawdziwych artystów. Wystarczy to, co wypacykuje jakiś domorosły artysta. Będzie taniej i spodoba się parafianom i księdzu dziekanowi. Po co wydawać duże pieniądze na organy czy trochę mniejsze na porządny materiał na szaty liturgiczne, skoro organy można zastąpić byle jakim elektronicznym instrumencikiem, a księdza ubrać w piękny – bo pozłocisty – ornat, choć z fałszywego złota. Warto w tym miejscu przywołać innego jezuitę, Andrew Greeley’a, socjologa z University of Chicago. Mówi on, że katolicy żyją w cudownym świecie: świecie posągów, witraży oraz świec wotywnych, świętych i medalionów, różańców i świętych obrazów. Ale te katolickie akcesoria to zaledwie namiastka głębszej i bardziej wszechobecnej wrażliwości religijnej, która skłania katolików do dostrzegania świętości kryjącej się w stworzeniu. A zatem to właśnie co sztuczne – artefakty stworzone przez artystów – otwiera przed nami to co naturalne. Można powiedzieć, że dopiero sztuka odsłania przed nami prawdę o świecie. U podstaw wszystkiego, co jest, leży bowiem niewidzialność, której nie można ani opisać słowem, ani ująć w równanie matematyczne, ani wyśpiewać, ani wytańczyć, ani wygrać na instrumentach muzycznych. I nie chodzi tu zaraz o Boga, ale o nas, ludzi. Proszę, niech ktoś spróbuje tak opisać miłość kobiety i mężczyzny, by stworzony przez niego erotyk tak całkowicie ujął temat, że już nikt nigdy nie miałby nic do dania. Tymczasem półki biblioteczne uginają się pod książkami o miłości i nic nie zapowiada, by temat wyczerpał swoją inspirującą moc. Skoro więc w żaden sposób nie potrafimy przedstawić siebie i świata, nie dziwmy się, że, próbując mówić o Bogu, natrafimy na jeszcze większe trudności. Tak to ujmuje w Liście do artystów Jan Paweł II: Aby głosić orędzie, które powierzył mu Chrystus, Kościół potrzebuje sztuki. Musi bowiem sprawiać, aby rzeczywistość duchowa, niewidzialna, Boża, stawała się postrzegalna, a nawet w miarę możliwości – pociągająca. Musi zatem wyrażać w zrozumiałych formułach to, co samo w sobie jest niewyrażalne. Otóż, sztuka odznacza się sobie tylko właściwą zdolnością ujmowania wybranego aspektu tego orędzia, przekładania go na język barw, kształtów i dźwięków, które wspomagają intuicję człowieka patrzącego lub słuchającego. Czyni to, nie odbierając samemu orędziu wymiaru transcendentnego ani aury tajemnicy.

Pojednanie sacrumprofanum

Wygląda więc na to, że nie ma już potrzeby nadal ćwiartować rzeczywistości, dzielić jej na to co sztuczne i na to co naturalne. Obecny papież Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Joseph Ratzinger, w rozmowie z kardynałem Franzem Königiem powiedział, że podział sztuczne-naturalne wywołuje niewątpliwie nieporozumienia i kieruje cały problem na niewłaściwie tory. Rzeczywiście sztuka, a więc i kultura, nie jest światem wydumanym, nie jest też upiększonym obrazem rzeczywistości, ale jest zapowiedzią, proroctwem opowiadającym o przyszłości zarówno ziemi, jak i nieba. Opisującym ten przyszły świat, którego przedsmak już teraz mamy. Już teraz smakujemy szczęście wieczne, gdy przeżywamy coś rzeczywiście pięknego, prawdziwego i dobrego. Przed odrywaniem nieba od ziemi przestrzega również niemiecki jezuita Karl Rahner. Mówi on: Ta para pojęć (sacrum i profanum) nie nadaje się (...) do wyrażania sposobu, w jaki chrześcijaństwo widzi świat i jak interpretuje samo siebie. Nie ma więc dwu światów, oddzielonych od siebie jakąś straszną przepaścią, ale jest świat jeden. Dlatego jeden, że Bóg stał się człowiekiem i przez to pojednał, czyli scalił niebo z ziemią. Jezus jest przecież jednocześnie prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. Dlatego Jan Paweł II mówił, że kultura i wiara nie kłócą się z sobą, nie wywyższają się jedna nad drugą, lecz tworzą między sobą związki podobne do tych, jakie istnieją między drzewem a owocem. Dzięki pracy twórców kultury z drzewa wiary głęboko zakorzenionej w duszach wyrastają nowe gałęzie i nowe owoce wzbogacają zastaną sztukę i naukę.

A co zrobić z polityką?

Ci, którzy posiadają talent do działalności politycznej lub mogą się do niej nadać, a jest to sztuka trudna i zarazem wielce szlachetna, niech się do niej sposobią i oddają się jej, nie myśląc o własnej wygodzie lub zyskownym stanowisku – czytamy w soborowej konstytucji duszpasterskiej o Kościele Gaudium et spes. Jest więc polityka sztuką i już z tego powodu należy o niej myśleć jako o składniku kultury. W nocie doktrynalnej wydanej przez Watykan w roku 2003 pod tytułem Katolicy a polityka czytamy zaś, że obecnie w centrum złożonego procesu kulturowego znajduje się społeczeństwo obywatelskie. Do takiego – niedoskonałego, ale najlepszego z możliwych – sposobu współżycia ludzi z sobą wiodła daleka i trudna droga. Ale też dzięki takiemu systemowi politycznemu, jakim jest państwo demokratyczne, w którym obywatele biorą na siebie odpowiedzialność za siebie i za warunki, w jakich człowiek żyje, możliwy jest postęp, a więc rozwój kultury. Z drugiej strony musimy uważać, by niektóre nurty współczesnej myśli filozoficznej nie hamowały postępu czy też nie kierowały cywilizacji na manowce. Chrześcijanin nie ma więc wyjścia. Lekceważąc kulturę, narażamy na szwank naszą więź z Bogiem. Wiara, która nie staje się kulturą – stwierdził Jan Paweł II – jest wiarą nie w pełni przyjętą, nie w całości przemyślaną, nie przeżytą wiernie.

 

Ks. Wacław Oszajca – jezuita, poeta, dziennikarz; redaktor naczelny “Przeglądu Powszechnego” (1995-2007); wykładowca na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, maj 2008

 

 

 

© 1996–2008 www.mateusz.pl