Przewodnik dla zniechęconych...
Ł A M A N I E   C H L E B A :   R O Z D Z I A Ł   I
CZY MOŻNA UNIKNĄĆ ZNUDZENIA MSZĄ ŚWIĘTĄ?

 

Zniechęcenie mszą św., a w konsekwencji częste odejście od niej ma swoje źródło nierzadko w znudzeniu. Jest to zjawisko dotyczące nie tylko młodzieży, ale i starszych, a nawet duchowieństwa. Na pewno jego główną przyczyną jest brak żywej wiary, tzn. zdolności widzenia tego, co naprawdę dzieje się na ołtarzu. Jednak i ludzie głębokiej wiary przeżywają w kościele chwile -- powiedzmy delikatnie -- jakiejś próżni psychicznej, a nawet zniechęcenia. Wpływa na to z pewnością wielokrotność dokonywanych czynności liturgicznych. Nie bez wpływu na proces "otępienia liturgicznego" pozostaje także znerwicowane tempo życia. Presję wywierają również barwne i krzykliwe środki masowego odprężenia, filmy czy inne przeżycia ludyczne. Co może zrobić przeciętny człowiek, aby wyrwać się z "depresji" liturgicznej?

Przede wszystkim:

1. ZNALEŹĆ "SWÓJ" KOŚClÓŁ. Niekoniecznie musi nim być kościół parafialny. W układzie tendencji do życia we wspólnocie parafialnej byłby to wybór najwłaściwszy. Jednak w epoce rozrostu osiedli wielkomiejskich praktyczny kontakt z parafią ogranicza się w wielu przypadkach do dorocznych odwiedzin duszpasterskich. Pomimo wysiłków duchowieństwa parafialnego skupienie w jednej wspólnocie społeczności liczącej 20 i więcej tysięcy jest zamiarem nieosiągalnym. Więź wspólnotowa, łącząca taką masę ludzi, staje się iluzoryczna. Ludzie nie znają się w blokach, a cóż dopiero można powiedzieć o kontaktach międzyludzkich na tak wielkich obszarach, jakie stanowią parafie molochy. O wspólnocie można by było marzyć, gdyby parafie polskie liczyły przeciętnie po dwa do trzech tysięcy wiernych.

W takich warunkach, którymi dysponujemy, powinniśmy dokonać odkrycia "własnego" kościoła. Może to być blisko, wygodnie usytuowana świątynia, ale niekoniecznie, gdyż czasami warto dołożyć trochę drogi, aby znaleźć ten swój kościół. Z wieloletniej obserwacji wiem, jak studenci potrafili jechać z peryferii, poprzez niemal całe miasto, mijając szereg kościołów, aby trafić do "swojego", znaleźć swoje miejsce modlitwy. Niektórzy z nich przedtem nie mieli pojęcia o mszy św. Pamiętam jak przed laty, gdy odnawialiśmy kaplicę studencką, zwabiona hałasem stanęła na progu młoda, nieznana dziewczyna. Trochę pogapiła się i zapytała, co tu się dzieje. Jej młodzi koledzy i koleżanki wyjaśnili, że pracują nad przygotowaniem kaplicy do mszy św. Za chwilę była z nimi na rusztowaniu, w ręku trzymała pędzel do malowania. Po paru dniach wspólnej, spontanicznej pracy rozpoczęły się msze akademickie. Codziennie o siódmej rano przy ołtarzu była zawsze nasza nowa znajoma. Okazało się, przy bliższym poznaniu, że przedtem nigdy nie chodziła do kościoła. I ona znalazła swoje miejsce przy Panu.

Warto poszukiwać takiego odpowiedniego dla siebie kościoła. Trudniej powiedzieć, na czym ten wybór polega. Może intuicja poszukującego? Może atmosfera? Jest to tajemnicze prowadzenie przez Ducha Świętego. "Mieszkań w domu Ojca jest wiele" -- mówi Pismo Święte, ale jedno jest właśnie moje! O wyborze decyduje -- w psychologicznych wymiarach -- często nawet sama architektura. Są ludzie, których bogaty barok rozprasza, drażni przeładowaniem. Oni potrafią modlić się tylko w uskrzydlających strzelistością i prostotą kościołach gotyckich. Inni mówią o takim wnętrzu: "jak tu pusto!" Tacy potrzebują ciepłych kolorów, wymownego obrazu. Młodzi, nowocześni, poszukują współczesnych rozwiązań architektonicznych. Tradycjonaliści potrafią się modlić jedynie w starym wnętrzu. Pamiętajmy, ile bojów musieli stoczyć księża przy wprowadzaniu nowych posoborowych adaptacji. Często używali przeróżnych pobożnych forteli, aby dokonać zmian. Na Śląsku proboszcz, który zbyt radykalnie usuwał "stare", został "usunięty" przez rozgoryczonych ludzi, nie potrafiących modlić się w "nowym". Najczęściej jednak ludzie przyzwyczajali się do zmian wniesionych przez Sobór. Stary zakonnik, który na widok posoborowego ołtarza "twarzą do ludzi" oświadczył: "nie pójdę do takiego kościoła", później codziennie gorliwie modlił się przy nowym ołtarzu.

Nam nie chodzi o przyzwyczajenie się do miejsca sakralnego, bo to nie zawsze daje dobre efekty duchowe. Kochamy wolność, więc korzystajmy z możliwości wyboru. Poza architekturą, wystrojem wnętrza, przy decyzji mogą odegrać rolę czynniki personalne: może zespół duszpasterzy, może grupa młodzieży, tworząca atmosferę modlitwy. Ponadto szereg wpływów irracjonalnych tworzy atmosferę, dla której decydujemy, że ten kościół staje się właśnie przez nas wybranym kościołem. Przy forsowaniu potrzeby wyboru miejsca sakralnego powstaje dosyć poważne niebezpieczeństwo zbytniego przyzwyczajenia. Grozi ono nie tylko starszym, skłonnym do konserwatyzmu, ale i młodym, tak bliskim ducha rewolucji. Właśnie młodzi, których praca zawodowa rzuca daleko od wybranego kościoła, skarżą się tyle razy: "nie potrafię przeżywać mszy św. w nowym kościele". Tam już nie ma selektywnego wnętrza, brakuje poczucia wspólnoty, są natomiast stare "babki kościelne" i proboszcz, który nie potrafi zainteresować swoich parafian. O tych rzeczach, z którymi każdy nieomal się spotyka, trzeba pamiętać, dokonując wyboru odpowiedniego dla siebie kościoła. Korzystając w pełni z dobrej atmosfery modlitwy, trzeba siebie przygotowywać do umiejętności koncentracji duchowej w każdym dosłownie miejscu: w kościele "straszącym" tandetnymi i ckliwymi figurami, sali szpitalnej lub celi więziennej.

2. ODKRYĆ "SWOJĄ" MSZĘ ŚW. Nie wystarczy znaleźć właściwy kościół. To za mało! W tej świątyni jest wiele mszy św. Są ciche, krótkie, śpiewane, bywają i uroczyste sumy. Czasami organy pomagają, niekiedy są nieznośne. Niektóre chóry wznoszą w niebo, a inne doprowadzają do irytacji. Z różną reakcją spotkać się mogą kazania. W kościołach są prowadzone przecież specjalistyczne liturgie. Na dziecięcych mszach można dużo skorzystać, ale czy dorośli na nich nie przeszkadzają kapłanowi, który może poczuć skrępowanie z powodu nie przewidzianego audytorium? Chyba więcej skorzystamy, jeśli znajdziemy się na mszy św., przeznaczonej specjalnie dla nas. Inaczej mówi się do dzieci, inaczej do dorosłych. Studenci mają swoje specjalne msze św. Nie są one ani lepsze, ani gorsze. Każda msza św. w swej istocie jest tą samą Ofiarą Jezusa Chrystusa. Jednak klimat, stworzony dzięki oprawie muzycznej, doborowi modlitw i sposobowi przekazywania Słowa Bożego, będzie zupełnie różny, uwzględniając potrzeby poszczególnego uczestnika mszy św.

Byłoby najlepiej, gdybyśmy w wyborze kierowali się bardziej istotną treścią misterium fidei, a nieco mniej wspaniałymi i potrzebnymi wprawdzie, ale tylko towarzyszącymi elementami.

3. ZNALEŹĆ "SWOJE MIEJSCE" W KOŚCIELE. Był zwyczaj w kościele, w niektórych regionach jeszcze on trwa, że "kupowało się" miejsce. Ludzie biedniejsi musieli stać daleko od ołtarza Pańskiego. Ile niechęci i ostrej krytyki budziło kupczenie przywilejami w domu Ojca ubogich. Rzecz jasna, nam chodzi o zajęcie miejsca w innym sensie. Aby nie pozostać w pozycji znudzonego statysty, należy odszukać w kościele miejsce, z którego wszystko dobrze widać i słychać. Msza św. ma w sobie coś z wielkiego theatrum. Gesty celebransa wiele mówią. Są znakami prowadzącymi w głąb. W każdym kościele są miejsca, z których nieomal nic nie widać. Filary spełniają funkcje nośne i estetyczne, ale i zasłaniają. Z tyłu pomieszczenia sakralnego widzialność jest znacznie gorsza. Podobnie ma się sprawa z akustyką. Pomimo urządzeń nagłaśniających są strefy zupełnie ciche. Jeśli dodamy do tego często słabą dykcję celebransów, to mamy pełny obraz trudności w odbiorze. Trudno wskazać konkretnie najlepsze miejsce. Każdy kościół ma swoiste strefy percepcji. Można by powiedzieć, że miejsca z przodu, bliżej ołtarza, są pod tym względem uprzywilejowane. Niestety, nawoływanie o zbliżenie się do ołtarza, centrum liturgii, nie odnosi właściwego skutku. Ludzie, zwłaszcza w pogodne dni, zajmują miejsca nawet poza obrębem świątyni, stoją gdzieś pod drzewami. Nie zmusiła ich do tego konieczność. W kościele nie ma tłoku, jest dużo wolnego miejsca, ale tutaj, na słoneczku, jest miło, ogląda się wszystko -- przejeżdżających, przechodzących, widzi się ptaki skaczące na drzewie, tylko nie widzi się tego, co istotne: Ofiary Chrystusowej. Zastanawiam się często nad tymi ludźmi -- w czym oni uczestniczą? Czy oni w ogóle byli na mszy św.? Formalnie z pewnością tak. Pamiętajmy jednak słowa Mistrza z Nazaretu, bezkompromisowo oceniające wszelkich formalistów.

4. ZNALEŹĆ WŁAŚCIWE DOJŚCIE DO KOŚCIOŁA. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o ulicę, o konkretną trasę dojścia. Można iść rozmaitymi ulicami i drogami. Ważne jest wewnętrzne dochodzenie do uczestnictwa w liturgii. Ważne jest odpowiednie przygotowanie wewnętrzne. Przed rozpoczęciem opery światła powoli gasną, cichną rozmowy, słychać dźwięki wprowadzającej uwertury. Książka zwykle jest poprzedzona wstępem. Będąc blisko kościoła, trzeba wytworzyć w sobie nastrój uwertury, prologu. Należy wygasić myśli dalekie od tego, co za chwilę się rozpocznie. Trzeba umieć zostawić przed progiem świątyni czas przeszły i zawiesić myśli, plany, projekty przyszłościowe. Ważne, najważniejsze jest "teraz". W drodze trzeba postawić sobie pytanie: "Z KIM nastąpi spotkanie?" i dalej: "O co będzie chodzić w tym specyficznym kontakcie?" Jeżeli tego nie zrobimy przed liturgią, zgubimy się w czasie modlitwy. Myśli nie uspokojone, nie wyciszone będą nas atakowały ze zdwojoną zaciekłością. Wkraczając na teren sakralny z nieładem wewnętrznym, nie wykorzystujemy olbrzymich możliwości liturgicznych. Szereg bolesnych spraw, nieustannie niepokojących, trzeba powierzyć samemu Bogu. My nie możemy się z nimi uporać. On wszystko może przemienić w Ofierze Przeistoczenia. Znałem młodego człowieka, który dobierał sobie spokojniejsze, mniej ruchliwe ulice, aby się łatwiej uspokoić. Od pewnego odcinka trasy starał się skoncentrować tylko na tym, co Jezus określił jako unum recessarium, gdyż -- jak mówi Pismo Święte -- "Przed modlitwą przygotuj duszę twoją, a nie bądź jak człowiek, który kusi Boga" (por. Syr 18,23).

5. ODKRYĆ CHLEB ŻYCIA. Wspomniane dotychczasowe środki przeciw nudzie są tylko półśrodkami. Istotne jest wejście w głąb liturgii. Trzeba usłyszeć dla "siebie" słowa z Wieczernika: "bierzcie i jedzcie WSZYSCY". Zrozumienie, że i ja mam przyjąć w czasie mszy św. Ciało Chrystusa, staje się najskuteczniejszym czynnikiem przeciw liturgicznemu zniechęceniu i zobojętnieniu. Od chwili włączenia się przez Krew i Ciało w życie Jezusa Jego Ofiara nabiera innego wymiaru, wszystko w niej staje się żywe, w najgłębszym sensie: atrakcyjne. To, co dotychczas nudziło, a może i denerwowało, staje się małe, nieważne. Wszystko zaczyna przesłaniać miłość. W tym świetle nabiera większego sensu uprzednia analiza sakramentu pojednania. Ma on prowadzić do Eucharystii. Niektórzy teologowie bronią się przed takim ujęciem sakramentu pokuty. Ma on z pewnością autonomiczny wymiar, jednak w swojej istotnej funkcji jest sakramentem wiodącym do Eucharystii. Wszyscy zresztą teologowie są zgodni, że Chleb Boży jest szczytem sakramentalnym i pozostałe sakramenty prowadzą do niego. Zrozumienie istotnej roli Pokarmu eucharystycznego we mszy św. niesłychanie ułatwia i ożywia uczestnictwo w tej tajemnicy wiary.

6. NIE DAĆ SIĘ ZEPCHNĄĆ NA MARGINESY. Jesteśmy tylko ludźmi i chociaż zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, to jednak szatan, ojciec wszelakiej nudy, może nam nie dać spokoju. Znaleźliśmy się w wybranym kościele, grzecznie stoimy przy ołtarzu, było i dojście zgodne z zaleceniami i nawet przyjmujemy Eucharystię, a co chwila nasza wyobraźnia wyprowadza nas w tereny bardziej atrakcyjne. Zastanawiamy się nad tak prozaicznymi sprawami: "Co będzie na obiad?", "W jaki sposób zdać egzamin, który wszyscy oblewają?" albo: "Co zrobić, aby miłość bez wzajemności stała się nagle wspólnym uczuciem?" Ogarnia nas znużenie akcją liturgiczną, zaczynamy się znowu nudzić. W takich sytuacjach przede wszystkim należy zachować spokój, tylko on jest sposobem prowadzącym do koncentracji. Zdenerwowanie, panika tylko pogarszają sytuację. Rozproszenia, okresy zmęczenia w modlitwie mają wszyscy. Również celebransi, a nawet najwięksi święci. Ważne jest jedynie to, co zrobimy z tymi obcymi dla liturgii myślami. Jeśli pójdziemy za nimi, wyprowadzą nas całkowicie poza modlitwę. Szatan wówczas wygrywa! Jeśli -- po stwierdzeniu "odejścia" -- obudzimy świadomość tego, co się dzieje na ołtarzu i znów zwrócimy uwagę na słowa i gesty sakralne, wówczas wygrywamy, a właściwie zwycięża Duch Światłości w nas. Za chwilę znowu może nadejść nowy moment dystrakcji. Nic to nie szkodzi. Uparcie wracamy do lejtmotywu akcji liturgicznej. Niekiedy po wyjściu z takiej mszy św. przeżywamy frustrację. Mamy odczucie zmęczenia i świadomość, jakbyśmy się w ogóle nie modlili. Zmęczenie to jest niesłychanie wartościowe w oczach Pana, a my modliliśmy się kapitalnie. Modliliśmy się samymi rozproszeniami. Nie zawsze miarą autentycznego kontaktu jest uczucie przyjemności, błogości wewnętrznej. Czasem znakiem dobrej modlitwy jest smak piołunu w ustach.

7. ODKRYCIE: ODKRYCIE SAMEJ MSZY ŚW. Poprzednio wspomniano, że w chwilach dekoncentracji należy wracać do słów i gestów liturgii. Ale ktoś konsekwentnie myślący zapyta: "Do czego ja mam wracać? Dla mnie to wszystko niezrozumiałe, jakieś anachroniczne przedstawienie, którego kompletnie nie rozumiem!" Nie dziwmy się tej reakcji! Gdzie i kiedy współczesny człowiek miał czas i okazję do zdobycia wiedzy liturgicznej? Nie wszyscy brali udział w katechezie. Nie zawsze nauczanie kościelne wchodziło głębiej w problematykę liturgiczną. Stąd powstaje konieczność zapoznania się z genezą i szczegółową strukturą tego, co określamy jako mszę św.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
RACHUNEK SUMIENIA EWOLUCJA W LITURGII

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz