Pytania o chrześcijaństwo
R O Z D Z I A Ł   I X
Najsławniejszy wśród teologów

 

Spośród licznych teologów wysłuchanych w tych latach w ramach ankiety, wybraliśmy jednego. Jakiś czas przed naszym spotkaniem z Karlem Rahnerem, Uniwersytet Gregoriański w Rzymie -- na którym studiuje przyszła kierownicza klasa Kościoła -- przeprowadził sondaż wśród studentów. "Waszym zdaniem -- zapytano 1007 studentów -- który teolog dawny lub współczesny wywarł albo wywiera największy wpływ?" Nieco mniej niż połowa -- dokładnie 501 -- odpowiedziało bez wahania: Karl Rahner. Tylko 203 opowiedziało się za św. Tomaszem z Akwinu, który przecież był przez wieki i pozostaje nadal teologiem "oficjalnym" (Doctor communis) Kościoła katolickiego; jeszcze mniej wypowiedziało się za św. Augustynem.

Wyniki, być może dyskusyjne; jak, w niektórych punktach, uważana jest za dyskusyjną teologia tego niemieckiego jezuity. Co nie przeszkadza, że aby zrozumieć, jak pracują dzisiaj w chrześcijaństwie "profesjonaliści wiary", konieczne jest wysłuchanie głosu uczonego, którego niedawna śmierć bynajmniej nie nadwerężyła autorytetu i wpływu. Zresztą, także dla wielu jego kolegów niekatolików, Rahner jest "architektem nowej teologii chrześcijańskiej", żeby zgodzić się ze sławnym luteraninem Jürgenem Moltmannem.

 
Karl Rahner

Koszula w kratkę rozpięta pod szyją, stare ubranie w paski, szybki krok, który na pewno nie zdradzał wieku, ironiczne oczy za okularami. Ten pan, który szedł mi naprzeciw długim korytarzem gmachu renomowanej Hochschule für Philosophie, przy Kaulbachstrasse w Monachium w Bawarii, był właśnie nim, legendarnym Karlem Rahnerem.

Jeżeli wszyscy są zgodni co do historycznego znaczenia tego teologa, to nie wszyscy zgadzają się co do znaczenia jego teologii. Niektórzy, surowo, posuwają się do określania go "jezuitą wszystkich czasów: bardzo inteligentnym, bardzo kompetentnym, który zmieniał i zmieniał, aby wszystko pozostało niezmienione". Rahner -- Niemiec, jak Gattopardo 1 -- Sycylijczyk? Inni oceniają jego ogromny trud jako "ostatnią bitwę tradycyjnej teologii Kościoła tomizmu i neotomizmu: Rahner był olbrzymem, który walczył w straży tylnej w wojnie już przegranej". Istotnie, dodają: "dla Rahnera, jak dla całej tradycji katolickiej, w głębi horyzontu człowieka jest Byt, jest Bóg. Gdy tymczasem dla filozofii współczesnej horyzont ludzki jest zamknięty przez samego człowieka lub przez nic".

Osobliwa, trzeba powiedzieć, jest ta nagana dla teologa, że nie jest prostym "humanistą", agnostykiem, który w swoich studiach pomija Boga; albo wręcz ateistą, dla którego Niebo jest już puste. Jest to pomysł obłędny, który jednak, według niektórych, jest już obecny u pewnych "specjalistów" zachodnich, którzy starają się z teologii uczynić dyscyplinę akademicką jak inne, "naukę" na tyle wyrafinowaną, co nikomu niepotrzebną; z wyjątkiem, oczywiście profesora, jego kariery, istoty jego władzy uniwersyteckiej. Wydaje się, iż słychać znowu gwałtowne oskarżenie pewnego starożytnego Ojca Kościoła: "Przeklęta teologia, która nie wypływa z miłości, aby prowadzić do Miłości!"

Karl Rahner, jak wiadomo, zawsze natomiast twierdził o sobie, iż jest wierny dogmatowi katolickiemu, chociaż gruntownie "przemyślanemu na nowo" w kategoriach egzystencjalizmu Martina Heideggera. A jeśli chodzi o rolę teologa w Kościele, pragnie natychmiast mi oznajmić (uprzedzając bardziej pogłębioną dyskusję, którą podjęliśmy w trakcie rozmowy):

-- Nigdy nie uprawiałem teologii dla teologii. Jeżeli nawet moje studia mogą wydawać się trudne i abstrakcyjne, zawsze miałem jeden cel, nie akademicki, lecz duszpasterski, nigdy nie zapomniałem, iż jestem w służbie tych, którzy mają przekazywać wiarę ludziom naszych czasów.

Ale do krytyk "z lewicy" przyłączyły się takie same i nieprzychylne "z prawicy": tak więc Rahner jest "teologiem dwuznacznym", pewnego rodzaju "wtyczką" piątej kolumny, która, chociaż formalnie szanująca tradycję katolicką, w rzeczywistości pozbawia ją znaczenia od wewnątrz. W pewnych środowiskach (i to nie tylko bojaźliwych konserwatystów, ale także teologów nowoczesnych, niepokojących się o czystość prawowierności katolickiej), ten człowiek, który należał do inspiratorów i doradców najbardziej słuchanych na Soborze, jest podejrzany przede wszystkim z powodu owego "zwrotu antropologicznego", który stoi u podstaw jego myśli. Dla niego mianowicie refleksja nad wiarą nie powinna zaczynać się od jakiegoś teorematu teologicznego, ale od człowieka dzisiejszego w całej jego rzeczywistości, z jego cierpieniami, niepokojami, nadziejami.

Wymawiano mu potem te jego pojęcia przewodnie, które stały się prawie sloganami, często nadużywanymi, tych lat. (Wiadomo, że zawsze -- w historii teologii, jak i kultury -- nie ma dla mistrza większego nieszczęścia jak mieć uczniów...) Jego jest wezwanie do "wyprowadzenia Kościoła z getta"; jego jest określenie "chrześcijanie anonimowi" dla oznaczenia tych, którzy żyją poza wszelką wiarą, a którzy jednak swoim zachowaniem często dają lekcje zdeklarowanym chrześcijanom. Jego jest program, według którego "realnemu uduchowieniu" Kościoła powinny towarzyszyć "deklerykalizacja, demokratyzacja, otwarcie, demoralizacja". Przy czym przez ten ostatni termin rozumie się konieczność porzucenia wizji "moralistycznej" życia i świata: już nie szereg przykazań, ale "wybór zasadniczy" ideału zaproponowanego człowiekowi Chrystusa. Wielu nie przebaczyło mu nawet przemówienia w 1969 roku, w pełnym klimacie kontestacji, do Międzynarodowej Komisji Teologicznej ustanowionej przez Pawła VI. Mówił między innymi przy tej okazji: "Jeżeli Kościół dzisiaj nie będzie miał odwagi i śmiałości odwołać błędów z przeszłości, nie będzie godny wiary i zaufania".

-- Słowa takie jak te -- skomentował teolog włoski, Cornelio Fabro -- nie tylko nie wydają się w stylu jezuity, syna św. Ignacego, ale nawet w stylu przeciętnego chrześcijanina. Nie wydawał się podzielać tego poglądu Jan Paweł II, który w siedemdziesiąte piąte urodziny Karla Rahnera, zechciał go przyjąć w Watykanie. Była to, opowiedział mi sam podejmowany uroczyście, długa rozmowa między dwoma starymi przyjaciółmi, w papieskim języku niemieckim, który określił jako "nienaganny". -- Gdy papież zapytał mnie, co teraz robię -- relacjonował mi z wesołą miną, jak urwis, który spłatał jakieś psikusy -- odpowiedziałem, że mieszkam w Monachium, że codziennie pracuję, że spodziewam się umrzeć w wierności Kościołowi i Papieżowi.

Opowiadał mi o tych rzeczach podczas kolacji, przy stole restauracji na ostatnim piętrze drapacza chmur; pod nami skrzyła się bogata stolica Bawarii. Niełatwo było biednemu reporterowi rozumieć także subtelności myśli Karla Rahnera, wyrażanej w języku niemieckim na tyle trudnym, co, jak powiadają, "twórczym". Jego brat Hugo, również jezuita, wielki historyk starożytnego chrześcijaństwa, zmarły wiele lat przed Karlem, powiedział pewnego razu żart, który stał się sławny: "Kiedy będę na emeryturze, poświęcę cały mój czas i zaangażowanie na starania o przetłumaczenie na język niemiecki dzieł mojego brata". Przypomniałem mu tę anegdotę. Roześmiał się z przyjemnością:

-- To możliwe, bardzo możliwe, że ten złośliwy Hugo powiedział coś takiego!

Oprócz tego, że był jednym z najbardziej sławnych i najbardziej uhonorowanych (czternaście doktoratów honoris causa), Karl Rahner był także jednym z najbardziej płodnych profesorów w historii: jego bibliografia sięga prawie czterech tysięcy tytułów. Ale odmitologizował to, gdy zapytałem go o sekret tak wielkiej pracy:

-- Nie jest to tak wiele. Jestem profesorem teologii od 1939 roku. Wiele z tych tytułów to artykuły, krótkie rzeczy. Proszę poza tym mieć na uwadze, że nie mam żadnego hobby, moją rozrywką jest zmienianie tematu badania.

-- Istotnie -- zauważyłem -- księdza twórczość charakteryzuje się bardzo zaskakującą różnorodnością.

-- Wiem o tym, ktoś nawet ganił mnie za to: że jestem, jak to nazwać, pewnego rodzaju "wszystkologiem" teologii, że roztrząsałem wszystkie możliwe tematy nie tylko dla teologa, ale także dla egzegety, moralisty, liturgisty. A jednak, jeżeli osiągnąłem jakieś wyniki w mojej działalności jako uczonego, to właśnie dlatego, że zacząłem pracować bez sztywnego programu. Przeprowadziłem dużo badań, w wielu kierunkach: od nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa, do aktualnych problemów eklezjologicznych. Dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, że to była jakaś jedność. Zrozumiałem, że w mojej działalności ustawicznie reagowałem na bodźce, które dochodziły do mnie od aktualnej rzeczywistości. Nigdy nie stałem się teologiem zamkniętym na wpływy zewnętrzne. Jeżeli studiowałem jakiś temat, czyniłem to z powodu mojej działalności duszpasterskiej, moich kontaktów z ludźmi, ponieważ zdawałem sobie sprawę z tego, iż ten temat stanowił problem; że komuś można by pomóc przez zbadanie go. Jednak wydaje mi się, że z tej pracy pozornie niespójnej wyłania się Grundkonzeption, podstawowa jednolita koncepcja.

Otóż, co powiedziałby, zapytałem go, gdyby miał dokonać syntezy tej Grundkonzeption, szybkiego podsumowania życia poświęconego staraniu o coraz głębsze dociekanie znaczenia Pisma Świętego i Tradycji Kościoła? Moja nieco naiwna próba uzyskania syntezy krótkiej i zrozumiałej dla wszystkich (przede wszystkim dla mnie samego) teologii Rahnera nie powiodła się, tak jak każda sztuczka zasługuje na niepowodzenie. Na pytanie, rzeczywiście, pośród mojego zawiedzionego niepokoju, kazał przynieść magnetofon. Skupił się chwilę i zaczął dyktować:

-- Wierzę, że tajemnica niewysłowiona i nieskończona, ale całkowicie realna, przenika do mojego istnienia, jednak będąc różną i odrębną ode mnie, osoby skończonej i określonej....

Dobre pół godziny dyktował do mikrofonu wspaniałomyślną lekcję, na pewno cenną dla specjalisty, ale niemal nieprzeniknioną dla kogoś, kto nie ma znajomości filozofii, teologii, a szczególnie stylu profesora Rahnera. Zresztą jest prawie niemożliwe usiłowanie wypłoszenia specjalisty z ukrycia, domaganie się popularyzacji od wielkiego teologa, nawet jeżeli uważa się on za "troszczącego się o sprawy duszpasterskie". Człowiek serdeczny i prosty, który lubił chodzić do cyrku i do kina, który nie gardził pozwalaniem sobie co pewien czas na relaks egzotycznej kuchni (to on sam chciał wybrać restaurację na zjedzenie razem kolacji), który chodził wśród współbraci prawie na palcach, aby nie przeszkadzać, ten sam człowiek przemieniał się natychmiast w surowego teutońskiego profesora, gdy roztrząsane były problemy teologiczne.

W sumie gdyby był zmuszony podać krótką formułę na pytanie: "Kim jest Jezus?" (jak usiłował to zrobić w swoim Podstawowym kursie wiary, jednej z ostatnich i należącej do najbardziej znaczących jego książek), Rahner odpowiada: "Jezus jest szczytem ostatnim i nieodwołalnym historycznej autokomunikacji Boga. W Jezusie taka autokomunikacja objawia się jako nieodwracalnie ostateczna i zwycięska". I jeszcze: "Jezus Chrystus jest przestrzenią radykalnej interludzkości". Mianowicie to miłość jego i dla niego podtrzymuje wszelki wysiłek miłości między ludźmi: więź, która wszystkich nas łączy, w Chrystusie znajduje fundament, sens, siłę. Chrześcijaństwo? ,,Jest tym, co utrzymuje człowieka otwartym na absolutną przyszłość, jak oddawanie czci Bogu jedynemu i prawdziwemu, przeciwko wszystkim idolom rozumianym jako absolutyzacja skończonych potęg". A Kościół? "Jest sakramentem, jest trwałym znakiem zbawczego dzieła dokonego przez Boga w Chrystusie dla świata".

Może to dla wszystkich nie najbardziej jasne, ale też nie niezrozumiałe: w każdym razie, zdaniem zainteresowanego, jest to maksimum syntezy i uproszczenia jego skomplikowanego systemu. Przeciwko wielu, na przykład Hansowi Küngowi, Rahner broni starożytnej formuły, za pomocą której sobór chalcedoński starał się zdefiniować tajemnicę Chrystusa: "Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, dwie natury w jednej osobie". Ta formuła, powiedział mi, "ma trwałą moc"; ale, dodał natychmiast (ktoś powiedział z odrobiną złośliwości, że w aber, w "ale", leży tajemnica, dzięki której teologom udaje się przekazywać swoje "ponowne odczytania"...) "formuła nie jest punktem dojścia, ale punktem wyjścia refleksji wiary".

W każdym razie, nie wykluczając jednak innych sformułowań wiary w Jezusa, wydawało mu się, iż należy bronić Credo Chalcedońskiego -- prawdziwego fundamentu chrześcijaństwa -- w jego istocie, "ponieważ pełni ono funkcję gwarancji, zabrania uznawania Jezusa za zwyczajnego proroka lub za geniusza religijnego i podkreśla jedyność więzi między Chrystusem a Bogiem". Mówił często, że teologia traktowała na serio raczej tylko jeden aspekt tradycyjnej formuły: mianowicie Bóstwa Chrystusowi. Dzisiaj zadaniem jest ukazanie także jego prawdziwego człowieczeństwa: "Aby posunąć chrystologię naprzód, trzeba gruntownie zbadać całą rzeczywistość Jezusa: Boga i człowieka. Naszym niebezpieczeństwem jest zawsze monofizytyzm, jak gdyby w Jezusie człowieczeństwo było tylko liberią dla Bóstwa".

-- Profesorze Rahner -- prowokowałem go -- wśród nas, świeckich, "profanów", krąży często uczucie antypatii do was teologów. Oskarża się was wręcz o to, że jesteście bezpośrednimi spadkobiercami owych uczonych w Piśmie, o których Jezus na pewno nie mówił z sympatią; oskarża się was o to, że przekształciliście Słowo Boże w niezrozumiałą naukę. W odróżnieniu od licznych waszych książek, te cztery książeczki nazywane Ewangeliami, są zrozumiałe dla wszystkich.

Rahner na pewno nie był człowiekiem, którego można by wprawić w zakłopotanie czymś takim. Spoglądając, jak zwykle, wesoło i nieco ironicznie, usadowił się wygodnie na kanapce, w pozycji próżnującego chłopaka:

-- Nie moją sprawą jest zaprzeczać temu, istnieją słuszne racje dla oskarżeń tego rodzaju. Jest to, rzeczywiście, nasza choroba zawodowa; ale postępujmy ostrożnie z obwinianiem specjalistów o niezrozumiałość. Teologia profesjonalna jest w Kościele konieczna. Zresztą, każdy ludzki wymiar ma obok siebie systematyczną dyscyplinę, "naukę", która, kiedy osiąga pewne stopnie pogłębienia, nie może być przystępna dla wszystkich.

Kontynuowałem prowokację:

-- Hans Küng, który postanowił sobie możliwie najszersze upowszechnienie swoich przecież podejrzanych i dyskusyjnych teorii, posunął się do stwierdzenia, że teologowie, którzy nie usiłują być zrozumiałymi dla możliwie największej liczby ludzi, są po prostu poza chrześcijaństwem.

W tym momencie okazał pewną surowość:

-- Oskarżenie Künga jest głupotą. Teologia jest nauką mającą swoje techniki i swój język. Piotr w swoim drugim liście mówi, że w pismach Pawła są "rzeczy trudne do zrozumienia". Jan w swojej Ewangelii jest teologiem z wyrażeniami i pojęciami, które nie są natychmiast zrozumiałe. Czy dlatego powinniśmy uznać, że Paweł i Jan są poza chrześcijaństwem? Przy tym wszystkim, przyznaję chętnie, że specjaliści powinni liczyć się jak najbardziej ze swoimi słuchaczami.

-- Czy dzięki tysiącom profesjonalistów teologii, pracujących na uniwersytetach, w instytutach, seminariach, czy dzięki sprawiającemu wrażenie boomowi publikacji i szkół teologicznych także dla świeckich, czy dzięki temu wszystkiemu dzisiaj jest rzeczywiście łatwiej ludziom, "ludowi Bożemu", wierzyć w Boga, Syna, Ducha Świętego?

-- Bardzo często -- odpowiedział -- w głoszeniu orędzia chrześcijańskiego nie pamięta się o rzeczywistych i konkretnych problemach adresata tego orędzia. Ta dezorientacja w odniesieniu do rzeczywistości występuje w kazaniu proboszcza, w studium teologa, a także w niektórych oficjalnych dokumentach Kościoła. Zadaniem teologa jest właśnie wspomaganie głoszenia kazania, aby docierało ono do adresata.

W każdym razie, także przez to pragnienie dotarcia do ludzi, był jednym z najbardziej przekonanych zwolenników owej "hierarchii prawd", która, dzięki wielu dyskusjom i uściśleniom, została w jakiejś mierze przyjęta w dokumentach soborowych. Mianowicie dla ,,uczynienia Ewangelii zrozumiałą dzisiaj" trzeba by rozróżnić między tym, co jest rzeczywiście istotne, z czego nie wolno zrezygnować, a tym, co również jest prawdziwe, ale nieistotne.

-- Nie wszystko to, co jest prawdziwe -- powiedział -- jest w tej samej mierze ważne.

Jego zdaniem, takie "skupienie się" Credo na punktach istotnych ułatwiłoby także dialog ekumeniczny. Droga zresztą niebezpieczna dla systemu takiego jak katolicki, w którym tout se tient, w którym każda prawda jest związana z inną w syntezie, która wydaje się niemożliwa do rozbicia, do zredukowania. Nie wszystko, na pewno, można podzielać w jego ogromnym dziele. Jak powiedział jego współbrat jezuita i tłumacz na język włoski, związany z nim długą przyjaźnią, ojciec Alfredo Marranzini: "Teologia Rahnera ma istotne znaczenie dla naszych czasów, ale nie jest pozbawiona luk i drobnych niedoskonałości; znaki zapytania można by stawiać na niejednej stronicy".

-- Profesorze Rahner -- zapytałem go -- jaką przyszłość widzi ojciec dla chrześcijaństwa? Utrzymywanie się z trudem przy życiu czy odnowiona żywotność?

-- Przyszłość wiary -- odpowiedział bez wahania -- zależy od jej stawania się bardziej autonomiczną, bardziej "lokalną", bardziej związaną z konkretnymi rzeczywistościami, w jakich jest przeżywana. Nie może to już być czyste i proste eksportowanie zachodniego chrześcijaństwa. Nie można już wyobrażać sobie narzucania jednolitości, która nie ma nic wspólnego z autentyczną jednością. Rzym powinien dążyć do stania się, chociaż z ostrożnością, centrum napędowym Kościoła zróżnicowanego, który żyje w sposób przystosowany do miejsc, zwyczajów, okoliczności, tą samą i jedyną wiarą.

Istotnie, stale prowadził walkę przeciwko temu, co nazywał "europejskim kolonializmem teologicznym". W tym zakresie nie jest "już możliwa formuła podstawowa i ogólna dla całego Kościoła, nakazana jako obowiązkowa dla całego Kościoła". Według niego wszystkie próby ponownego stworzenia "katechizmu uniwersalnego i obowiązkowego" dla służenia chrześcijaństwu "monolitycznemu" byłyby skazane na niepowodzenie. "Konkretne sytuacje dzisiaj są zbyt do siebie niepodobne. Zresztą już Nowy Testament ma różne sposoby do wyrażania tej samej wiary, stosownie do różnych okoliczności przepowiadania. Jeżeli chcemy zachować skuteczność orędzia, nie powinniśmy zapominać, że upadek prestiżu Zachodu pociągnął za sobą także jego religię. Powinniśmy więc odzyskać jej wiarygodność, oddzielając odpowiedzialność naszej zachodniej kultury za kryzys od odpowiedzialności Ewangelii, która nie ma [win], chyba że te nasze, jakimi postawiliśmy tamę jej powszechności". W tym kierunku szła jedna z jego ostatnich walk, kampania o prawo obywatelstwa w Kościele dla poprawnej teologii wyzwolenia, jednak napominając, że ci teologowie "powinni zdawać sobie sprawę, iż znaczenie takiej teologii jest ograniczone do kontekstu kontynentu południowoamerykańskiego, w którym działają, i musi mieścić się w całości wiary katolickiej". A więc nie "nowa" Ewangelia; ale Ewangelia, która liczy się z konkretnym środowiskiem, w jakie ma się wcielić. W Europie -- ze środowiskiem, które jest nacechowane obojętnością i zmęczeniem; tymczasem dla środowiska Ameryki Łacińskiej sprawą najbardziej naglącą jest problem ubóstwa, sprawiedliwości społecznej.

Gdy go poprosiłem, aby tym razem postarał się określić nie swoją teologię, ale siebie samego, odpowiedział uśmiechając się:

-- Moje życie było szczęśliwe, dzięki wierze, za którą nigdy nie będę dostatecznie wdzięczny Bogu. Gdybym miał żyć jeszcze raz, nie wahałbym się zaciągnąć ponownie w szeregi synów św. Ignacego. Byłem jezuitą, który potraktował na serio pracę powierzoną mu przez przełożonych: pobudzać pogłębianie i przekazywanie orędzia chrześcijańskiego. W tej pracy nie pozwoliłem się uzależnić od niczego i od nikogo, kto nie miałby związku z otrzymaną przeze mnie misją. -- Dodał: -- Znaczenie mojej teologii, jeżeli rzeczywiście jest znacząca, nie tyle polega na treściach, ile na ustawicznym wysiłku dyskutowania, rozumienia, przekazywania.

Pasja, której poświęcił każdą godzinę (jak napisał w odpowiedzi na życzenia Papieża z okazji jego osiemdziesiątych urodzin) "każda godzina przedstawia dla nas możliwość otrzymania od Boga życia wiecznego".

-- Widzę naturalną jedność -- powiedział żegnając się, aby powrócić do pracy -- w moim byciu człowiekiem, chrześcijaninem, kapłanem, jezuitą. Nie ma żadnej sprzeczności między istotą ludzką i istotą chrześcijańską, między antropocentryzmem i teocentryzmem.

Chrystologia, napisał gdzieś, "może uważać się za antropologię, która przewyższa samą siebie. A antropologia czym jest innym, jeżeli nie niepełną chrystologią?"

 

 

1 Aluzja do tytułowej postaci powieści Lampart (Il Gattopardo) Giuseppe Tomasiego, księcia Lampedusy.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Jezuita i ateistka, którzy obserwują niebo Dwa sposoby na życie wiarą

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz