www.mateusz.pl/mt/js

JACEK ŚWIĘCKI

Święty Jan XXIII

 

 

W drugiej połowie marca 2014 ukazuje się nakładem Wydawnictwa Apostolstwa Modlitwy (WAM) moja książka o Angelo Roncallim – czyli świętym papieżu Janie XXIII. Jego kanonizację będziemy wspólnie obchodzić w Rzymie 27 kwietnia 2014 razem z kanonizacją świętego Jana Pawła II. Nie jest to ani naukowa monografia, ani też popularna biografia spoglądająca na postać owego wielkiego papieża przez pryzmat niezliczonych anegdotek czy też dywagacji na temat okoliczności zwołania Soboru Watykańskiego II. Skoncentrowałem się wyłącznie na przybliżeniu Czytelnikom wielkich prób jego życia i tego, w jaki sposób je pokonywał – w czym może być przykładem i wzorem dla nas wszystkich. Z wielu wydarzeń opisanych w książce zdecydowałem się wybrać te, które rozegrały się w czasie Pierwszej Wojny Światowej, ponieważ w tym roku będziemy także obchodzić setną rocznicę jej wybuchu. Wybrane cytaty pochodzą z włoskiego wydania „Dziennika Duszy” z 2003 roku (większości z nich brak w polskim tłumaczeniu z 1965 roku), a także z włoskiego wydania „Listów do rodziny” z 1968 roku.

Życzę wszystkim miłej lektury.

Jacek Święcki

 

Gdy w sierpniu 1914 roku Angelo Roncalli obchodzi dziesiątą rocznicę święceń kapłańskich, jego biskup umiera na nieuleczalny nowotwór. Wtedy właśnie w Dzienniku duszy zapisuje:

W chwili gdy czynię te rozważania, na zakończenie świętego dnia, w którym doznałem tylu serdecznych wzruszeń związanych z wspomnieniami święceń kapłańskich, mój czcigodny biskup, który jest dla mnie wszystkim: Kościołem, Chrystusem, Bogiem, leży tu, niedaleko stąd, niedomagając już od dłuższego czasu. O, jak cierpię z nim razem i z jego powodu! Jak smutne i pełne niepokoju są dla mnie te wakacje! O Panie, uzdrów jak najprędzej mego biskupa, spraw, by mógł powrócić do swej pracy apostolskiej, dla dobra Twego Kościoła i dla Twej chwały. Oddaj go synom którzy go tak bardzo kochają.

Te pełne bólu, a może i desperacji, słowa wydają się ukrytą modlitwą zawierającą obawy o własną przyszłość: „Panie, gdy jego zabraknie, co ze mną zrobią? Kto mnie będzie bronił przed tyloma posądzeniami? Czy wystarczy mi sił do znoszenia upokorzeń, gdy w Bergamo nastanie niechętny mi biskup?”. Biskup Radini‑Tedeschi umiera 22 sierpnia, dwa dni po śmierci papieża Piusa X. A od początku miesiąca w Europie szaleje wojna. Ksiądz Angelo wie, że teraz nie powinien podejmować żadnych nieprzemyślanych decyzji i nie może dać się nikomu i niczemu sprowokować. Musi żyć każdym dniem, każdą godziną i czekać na wybawienie od Pana. Jak to sam zauważył kilka lat wcześniej, po latach tłustych należy spodziewać się nadejścia lat chudych. No i teraz właśnie przyszły te drugie. Ale dobroć Boga i Jego łaska pozostały przecież takie same.

[…]

Teraz ks. Angelo nie jest już sekretarzem biskupa. Mieszka w skromnym pokoju w seminarium duchownym, w którym jeszcze wykłada, ale tak naprawdę nie wie, jak długo tam pozostanie. Wykorzystując większą niż zazwyczaj ilość wolnego czasu, postanawia uczcić pamięć swego ukochanego biskupa biografią. Tymczasem w maju 1915 roku Włochy przestają być neutralne i wypowiadają wojnę państwom centralnym. Motywem tej decyzji jest zapewne chęć odbicia z rąk Austro‑Węgier spornych terytoriów; niemniej nikt sobie jeszcze nie zdaje wtedy sprawy z tego, jak bardzo wygórowana będzie cena tego zwycięstwa. Następuje mobilizacja. Ksiądz Angelo, jako były żołnierz w stopniu sierżanta, też jest powołany do służby w oddziałach sanitarnych. Dowiaduje się o tym 23 maja, w niedzielę Zesłania Ducha Świętego, tuż przed odprawieniem mszy św. Jest tym poruszony, ale nie załamany. Oto jak wspomina to po dwóch latach:

Natychmiastowa celebracja Najświętszej Ofiary sprawiła, że pozbierałem się w duchu i złożyłem go, w całkowitym zawierzeniu mego życia, w ręce Boga, blisko Jego Serca. Odczułem też nagle wewnętrzną radość, że będę mógł pokazać czynem, jak ja, kapłan, odczuwam miłość do ojczyzny, która jest przecież [niczym innym jak] słusznie stosowanym prawem miłości.

Po celebracji ks. Angelo porządkuje swe papiery, spisuje krótki testament, który wręcza rektorowi seminarium duchownego i… rusza do Sotto il Monte, aby pożegnać się ze swoją rodziną. Wczesnym rankiem w poniedziałek Zielonych Świąt jedzie do Mediolanu.

Okazuje się, że na miejscu mobilizacji panuje trudny do opisania chaos. W pewnej chwili na murku staje jakiś sierżant i zaczyna wołać: „Potrzebni są żołnierze do Bergamo! Kto chce tam jechać?”. Obok ks. Angela stoi jego własny wychowanek, jeszcze kleryk, i dosłownie wypycha go w stronę nawołującego. Teraz jest przynajmniej jasne, że nie pojedzie od razu na front… Gdy nim już tak zadysponowano, mógłby jeszcze starać się, aby uczyniono z niego kapelana wojskowego, a nie zwykłego sanitariusza. Ale tego świadomie nie robi, tak to tłumacząc:

[Zostać kapelanem] było tak łatwo w owych dniach zupełnej dezorganizacji… Wystarczyłoby parę lirów wciśniętych oficerowi, który trzymał listę; a i owszem, wiem, że wielu się to w ten sposób udało. Ale mnie takie postępowanie się nie spodobało; wydawałoby mi się [bowiem], że wystawiam Boga na próbę. Lepsze jest upokorzenie przez mundur wojskowy zrządzeniem Opatrzności niż szukanie wyższej pozycji i wymuszanie czegokolwiek na Bogu, który mnie już tak dobrze potraktował.

Potem jeszcze dwa dni bezładnej bieganiny po Mediolanie, dopasowywanie munduru o nietypowo dużym rozmiarze, pożegnalna msza św. u arcybiskupa… i sierżant Roncalli na czele dwudziestopięcioosobowego oddziału wraca z powrotem do Bergamo! Tam okazuje się, że miejscowe seminarium duchowne zostało właśnie przejęte przez wojsko i zamienione na szpital. Ksiądz Angelo wraca do swojego pokoju, podczas gdy wszyscy jego koledzy, którzy parę dni wcześniej użalali się nad jego dolą, muszą teraz opuścić seminarium, nie bardzo wiedząc, gdzie się mają podziać. Wydarzenie to wstrząsa nim do głębi. Potem zanotuje:

Tego samego wieczoru byłem na swym miejscu, [co prawda] w zmienionym ubraniu, ale ulokowany w tym samym pokoju obok głównej kaplicy, z którego trzy dni wcześniej wyruszałem z myślą, że być może już nigdy go nie zobaczę ponownie. A zatem prawdą jest, że ten, kto zawierzył Panu, nie będzie umniejszony (por. Syr 32,28).

Teraz już wie, co to znaczy naprawdę zawierzyć Bogu. A także to, że nawet ktoś tak wielki jak jego zmarły biskup ani Chrystusem, ani Bogiem najwyraźniej być dla niego nie może. Bo jednak, umierając, opuścił go, podczas gdy Bóg prowadzi go cały czas i opiekuje się nim nieustannie. I teraz właśnie daje mu tego tak namacalny dowód! Tak oto dramatyczne wydarzenie mobilizacji w trakcie „wielkiej wojny” paradoksalnie pozwoliło ks. Angelowi wyjść zwycięsko z kolejnej wielkiej życiowej próby.

Po roku okazuje się, że odgórnym dekretem wszyscy powołani do wojska kapłani zostali mianowani kapelanami. Niejako przy okazji ks. Angelo zostaje mianowany porucznikiem i z tego powodu może sobie pozwolić na nieco więcej. Nie tylko spowiada rannych żołnierzy, nie tylko zanosi im Komunię św., nie tylko odprawia msze polowe, ale także sprawuje funkcje duszpasterskie wobec pracujących w szpitalu sióstr oraz członkiń katolickiego stowarzyszenia kobiet. W kwietniu 1918 roku biskup Bergamo powierza mu także opiekę nad nowym męskim domem akademickim. Jego spojrzenie na wojnę i spotykające tylu ludzi tragedie jest jednoznacznie negatywne. Z okazji święta Matki Bożej z Lourdes 11 lutego 1917 roku mówi w trakcie uroczystego kazania:

Obecny zamęt [pośród] tylu ludów oznacza zagubienie, […] zagubienie zasad wiary. Nurzamy się raz jeszcze w naturalizmie. Triumf trzech pożądliwości: oto co wyjaśnia wszelkie wojny, a szczególnie obecną wojnę. Za bardzo politykujemy i co rusz rozpalamy naszą nienawiść, a oto płynie krew; ludzkie postrzeganie spraw zawodzi, słabną także siły wojsk, a matki płaczą. Jak bolesny jest spektakl wojny! […] Tyle zmarnowanych pieniędzy, ile zaprzepaszczonych bogactw, jakie zubożenie narodów, rodzin i jednostek!

I ma powody, aby tak mówić, także wziąwszy pod uwagę trudne chwile, jakie przeżywa ego rodzina. Brat Zaverio, ten sam, za którego odbył służbę wojskową w 1902 roku, został właśnie powołany do artylerii. Z różnych miejsc, gdzie aktualnie przebywa, pisze do Angela rozpaczliwe listy, aby ten zrobił wszystko, co tylko możliwe, by go nie zabrano na front, zwłaszcza albański. W odpowiedzi ks. Angelo posyła mu co rusz pieniądze, udziela rad, uspokaja bratową. Tymczasem na front austriacki zostaje posłany najmłodszy brat Giuseppe, który w 1917 roku ma dwadzieścia trzy lata. W grudniu 1917 roku ks. Angelo pisze do niego znamienny list, w którym dzieli się z nim takimi oto przemyśleniami:

Wielu żołnierzy, gdy słyszy, jak mówi się o ojczyźnie, wzrusza ramionami, śmieje się, a nawet przeklina i złorzeczy. My nie. My wykonujemy nasz obowiązek, patrząc ku niebu. Ludzie, którzy nami rządzili i nami rządzą, nie są warci naszych poświęceń, lecz ojczyzna, która dziś jest w niebezpieczeństwie, ich potrzebuje. Ludzie odchodzą, lecz ojczyzna pozostaje. Wiemy, że gdy poświęcamy się za ojczyznę, poświęcamy się też i dla Boga, i dla naszych braci. A kiedy powrócisz – szybko, jak się spodziewam – zobaczysz, że nic, absolutnie nic, nie zagubiło się z tego, co wycierpiałeś.

Niestety list ten nigdy nie dotrze do adresata. Dopiero w kwietniu 1918 roku do Roncallich w Sotto il Monte dochodzi kartka od osadzonego w austriackim obozie jenieckim Giuseppego, który prosi o pomoc, bo nie ma tam co jeść i jest chory. Po zakończeniu wojny będzie jeszcze długo leżał w szpitalu, zanim dojdzie do siebie. Niemniej w listopadzie 1918 roku cała rodzina może się cieszyć, że wszyscy szczęśliwie przeżyli wojnę, poza dwoma kuzynami z bocznych linii rodu. Pół roku później w trakcie rekolekcji ks. Angelo tak podsumowuje czas wojny:

Przez cztery lata wojny, które spędziłem wśród świata miotającego się w konwulsjach, ile łask dał mi Pan, ile zdobyłem doświadczenia, ile miałem okazji czynienia dobra moim braciom! Jezu mój, dziękuję Ci za to i błogosławię. Stają mi w pamięci te wszystkie młode dusze, do których w tym czasie się zbliżyłem. Wiele z nich przygotowywałem na śmierć, o czym nie mogę myśleć bez wzruszenia, a przekonanie, że one modlą się za mnie, pokrzepia mnie i dodaje mi odwagi.

Teraz jednak ks. Angelo staje przed zupełnie nowymi wyzwaniami…

Jacek Święcki

 

 

 

© 1996–2014 www.mateusz.pl