Wierzę w Boga całym sercem i duszą i nie o niego mi chodzi. Mam problem z Kościołem. Nie przestanę chodzić do kościoła, aczkolwiek nie do końca mu wierzę. Jedyna dobra rzecz to to, iż papieżem jest teraz Jan Paweł II, on podtrzymuje moją wiarę w Kościół.

Sprawa jest dość prosta: moim zdaniem w Kościele istnieje przerost formy nad treścią. Msze są piękne, księża wygłaszają długie referaty, lecz ilu z nich naprawdę wierzy w to co mówi? Także postawa księży nie podnosi mnie na duchu. Biskup z mojego miasta jest lepszym aktorem niż ci z telewizji. Byle otwarcie restauracji – on się tam pojawia. Cokolwiek by się nie działo, on tam jest. Tak samo postawa księdza z mojego dawnego miasta jest dziwna. On prowadzi, tak jak cały Kościół jedną wielką działalność gospodarczą. Zbija kasę, jeździ drogimi samochodami, a wiernych ma w głębokim poważaniu. To wszystko nie jest zbyt zachęcające. Owszem znajduję cudowne cechy tj. oazy, wspólne modlitwy młodzieży (które są dla mnie zawsze odrodzeniem duchowym).

Jeżeli nie jesteś duchownym, nie musisz odpowiadać, gdyż najbardziej interesuje mnie opinia duchownego (z całym szacunkiem). Jeśli masz na tyle wolnego czasu, żeby wystukać parę słów do kogoś kto głupie wątpliwości – Bóg zapłać.

 

Chciałbym najpierw sprecyzować co to właściwie znaczy: wierzę w jeden, święty i apostolski Kościół? Zacznijmy od końca – nie znaczy to, że wierzę w biskupa czy księdza, wierzę, że wszystko co robią duchowni jest wspaniałe i fantastyczne. To znaczy, że wierzę iż Jezus Chrystus powołał do istnienia wspólnotę – Lud Boży – w której wszyscy są dziećmi Boga–Ojca, a dla siebie są braćmi i siostrami.

Pierwszymi uczestnikami tej wspólnoty są apostołowie i oni po wniebowstąpieniu Jezusa na Jego polecenie dalej ją tworzą. Na czele tej wspólnoty stoi Jezus, On jest najważniejszym jej uczestnikiem i działa w tej wspólnocie posługując się każdym z jej członków. Ta wspólnota obejmuje każdego kto przyjął chrzest św. w Imię Trójcy Przenajświętszej. Do Ludu Bożego należą żyjący obecnie (Kościół pielgrzymujący), jak i zbawieni w niebie (Kościół tryumfujący) oraz oczyszczający się w czyśćcu (Kościół cierpiący). W Kościele (pisanym zawsze przez „K”) Jezus nie tylko jest ciągle obecny, ale również zbawia, sam działa na wiele sposobów (sakramenty, głoszenie słowa Bożego, misje św., dzieła miłości itd.).

Wydaje mi się, że Twoje słowa w gruncie rzeczy wyrażają troskę o Kościół i serdecznie proszę by ta troska nie ustawała. Równocześnie proszę, by o tym rozmawiać z osobami, których ten problem dotyczy. Oczywiście potrzeba w tym ostrożności, łatwo nam bowiem interpretować postępowanie innych, ale czy naprawdę wszystko o nich wiemy? Łatwo nam też wady innych rozciągać na innych (na cały Kościół). Może nie trzeba od razu atakować, ale może warto zapytać.

Myślę, że czasami warto się zastanowić nad pewnymi posunięciami duszpasterskimi. Czy godzi się święcić sklep, który pracuje od rana do wieczora także w niedzielę i moi wierni, którzy pracują w tym sklepie nie mogą odpocząć z rodziną, pójść w niedzielę na mszę św.? Czy wszystko musi być poświęcone przez biskupa? Polacy to jednak trochę megalomani – jak cos ma być poświecone to od razu biskup, jak by mogli, to by samego papieża ściągnęli. Czy nie może tego zrobić wikariusz lub proboszcz? Czy zawsze musimy robić to o co nas proszą, by im nie zrobić przykrości? Czy Jezus zawsze był układny, czy też nie było jednak odwrotnie? Czy Jezus nie udzielał przykrych uwag hipokrytom?

W krytycznych uwagach wiernych czasami jest wiele racji i nie należy bać się ich wypowiadania, byle czynić to bez złośliwości i z szacunkiem. Jeżeli masz wątpliwości lub źle odbierasz jakieś posunięcia księdza po prostu go zapytaj, dlaczego tak zrobił – może się okazać, że jest inaczej niż to z boku widać.

Z drugiej strony Kościół to nie tylko ksiądz i biskup. Sam jako ksiądz często czuje się opuszczony przez moich wiernych, którzy najczęściej chcą by ksiądz wszystko sam zrobił. Często mają pretensję, że nie zrobiłem tego i tamtego. Nie zauważają przy tym, że to często nie jest zadanie kapłana.

Mam nadzieję, że te być może chaotyczne uwagi pomogą choć trochę popatrzeć na problem inaczej. Nie trać ducha. Szczęść Boże.

Ks. Tomasz Stroynowski

 

Na samym początku zaznaczam, że nie jestem osobą duchowną, ale 8 lat byłem jezuitą (przestałem nim być po 1 roku teologii). Dlatego udzielę Ci tylko jednej rady i dalej będę już pisał o tym jak ja rozwiązałem problem, który Ciebie nurtuje.

W Kościele mamy do czynienia z dwoma wymiarami sacrum (to co boskie i święte) oraz profanum (to co ludzkie i ułomne). W zależności od tego na czym się koncentrujemy, to staje się dla nas ważne, reszta zaś przestaje grać rolę zasadniczą w naszym pojmowaniu Kościoła. Zasadnicze działanie jakie powinniśmy podejmować, to znalezienie złotego środka. Jeśli skoncentrujesz się na profanum, sacrum zejdzie Ci gdzieś sprzed oczu i w końcu przestanie Cię interesować. Jeśli skoncentrujesz się na sacrum, to co ludzkie przestanie Cię deprymować. Ale trzeba uważać, aby człowiek i jego potrzeby nie zeszły nam z horyzontu.

W Kościele są też ludzie i ludziska. Wielu duchownych za mocno kładzie akcent na to co zewnętrzne, na tę zewnętrzną ornamentykę, na te życie na pokaz i sami zapominają, że najważniejszy jest Bóg i jego Objawienie. Powiem szczerze, że i to mnie drażni tak jak i Ciebie, ale z drugiej strony inną cechą Kościoła jest jego różnorodność. Są ludzie, dla których obecność kapłana, biskupa na jakiejś uroczystości nobilituje go w oczach innych. Ja na to nie mam wpływu, dlatego ja osobiście zupełnie się tym nie interesuję, chociaż uważam tak jak i wielu naszych współwyznawców, że jest to niepotrzebne a nawet często szkodliwe dla dobra wiernych. Ale tak jest i bez żadnej szkody dla naszej wiary możemy to zupełnie ignorować o ile na to nie mamy wpływu. Ci duchowni będą mieli problem przed Bogiem za to, że swoim postępowaniem mogą gorszyć „maluczkich” dlatego ja im nie zamierzam dokładać „kamieni do koszyka” to jest ich problem. Co do ornamentyki liturgii – to też ma swoje uzasadnienie: są ludzie, którzy to uwielbiają, dlatego inni wierzący mogą z tego powodu czuć dyskomfort.

Ta ornamentyka może być męcząca, ale gdy ktoś szuka, może znaleźć i takie miejsca, gdy liturgia dostosowana jest nawet do takich jak my „wymagających” wierzących. Jak sam wspominasz – można to np. znaleźć w małych wspólnotach czy duszpasterstwach katolickich. Jeśli ta ornamentyka wynika z potrzeby oddania jak największej czci Bogu – to wszystko jest w porządku. Ale jeśli chodzi tutaj o zwykły blichtr – to jest źle. I jak powiedziałem, wracamy do tego samego punktu, gdzie Pan Bóg będzie nas rozliczał za „nieproporcjonalną rozrzutność środków w stosunku do celu jakiemu miały posłużyć”.

Ale to co najważniejsze w poruszanej przez Ciebie kwestii jest właśnie to, jaka jest nasza osobista więź z Bogiem. Bądź pewien, że Bóg wie iż niejeden raz kapłan sprawujący sakramenty sam ma na pieńku z Bogiem. Pomimo to, jeśli sprawuje jakiś sakrament niegodnie, dla niego to krok ku potępieniu. Dla tych co jednak korzystają z tych samych sakramentów z wiarą, iż dotykają w nich Boga – zawsze pozostanie to krokiem ku Zbawieniu. Ten paradoks pozwala nam zrozumieć pojęcie Kościoła, jako wspólnoty grzeszników. Widzisz – prawdziwym katolikiem zostaje się po śmierci. Po śmierci nie ma już ułomności, głupoty, blichtru, grzechu, zła. Do tego czasu spotykać się musimy ze wszystkim – i ze świętością i z grzechem, z mądrością i głupotą, z wielkością i małością. I to co dla nas najważniejsze – to właśnie to, abyśmy my sami nie popełniali błędów tych, które nas rażą u innych.

Abyśmy, jeśli spotykamy się z pychą u duchownych czy innych współwyznawców, sami nie stawali się zgorzkniali, ale ucząc się na ich błędach stawali się pokorni wobec Boga. Jeśli kapłan jest złym kapłanem, to my powinniśmy być lepszymi katolikami, ojcami, mężami, matkami, żonami, lekarzami, biznesmenami, policjantami czy żołnierzami. Innymi słowy – zło, małość, pycha, grzech innych nie może sprawiać, że my stawać się będziemy gorszymi.

To co nas razi w innych – to tak naprawdę jest z jednej strony bólem naszym wynikającym z tego, iż dostrzegamy w złu innych nasze własne grzechy i pokusy jakim ulegamy – z drugiej zaś strony to co nas razi i oburza często jest reakcją tego co w nas jest dobre na zło, które odrzucamy. Od nas zależy jednak, co my sami wyciągniemy z takich okoliczności, tak poruszających naszym sercem.

Ja mając na swoim koncie takie życie jakie miałem – podchodzę do tego wszystkiego z ogromnym dystansem. Widząc małość ludzką – pamiętam, iż nikt nie jest doskonały i sam mogę razić innych – więc staram się wyciągać wnioski z tego co widzę. I często mówię sobie widząc coś co mnie oburza: „Misiek, po prostu ty tego nie rób”. Innym razem staram się to zmienić. Gdy mi się nie udaje, oddaję resztę Panu Bogu do wykonania.

Polecam gorąco książkę Levisa „Listy starego diabła do młodego”, gdzie pokazany jest mechanizm działania zła. To zło ciśnie się nam przed oczy, byśmy pełni oburzenia i frustracji tak się na nim skoncentrowali, abyśmy przestali dostrzegać dobro a przez to, aby w naszych sercach zaczynała gościć pycha i fałszywe przeświadczenie o naszej wyższości i nieomylności.

Ty np. patrzysz na tę ornamentykę. Ja też kiedyś chodziłem do kościoła i widziałem jak ludzie bezmyślnie i z obowiązku uczestniczą we Mszy św. Ale wtedy dotarło do mnie to co Jezus powiedział w NT opisując dwie postawy – faryzeusza i celnika, którzy przyszli do świątyni aby się modlić: „Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.” (Łk 18:10–14)

Wtedy zrozumiałem, że tak naprawdę nic nie wiemy co się dzieje w ludzkich sercach na Mszy św., która trwa dłużej niż wytrzymałość naszej percepcji. W wymienionej wyżej książce C.S.Levisa, młody diabeł chwali się, iż w czasie Mszy św. napełnia ludziom głowy myślami zdrożnymi, nudą i stara się aby ludzie zniechęcili się do modlitwy. Stary diabeł gani młodego za głupotę i mówi aby robił co innego: aby ludzie Ci zaczęli się na siebie oglądać, dostrzegać zapach ich ciał, obserwowali wzajemnie swój wygląd i urodę i aby krytycznie patrząc na innych dostrzegali swoją wyższość. Wtedy – jak powiedział Stary diabeł – ogarnie ich pycha i przestaną dostrzegać Boga, bo skoncentrują się na własnej wyjątkowości i na odrazie do innych.

Dlatego ja dzisiaj w będąc w kościele patrze w jeden punkt – na ołtarz, na którym Bóg przychodzi do każdego, każdego zlewa potokiem łaski – i tę biedną babcię, która nie wie co się wokół niej dzieje, ale ona jedyne co robi to odmawia różaniec. Tą samą łaską obdarza gadające panienki, pokłóconych małżonków czy szczebioczące niemowlaki. Tą samą łaskę daje i kapłanowi, i długonogiej blondynce w mini, czy Panu, który w myślach zastanawia się jak oskubać wspólnika. I to jest niezależne od tego, czy Msza trwa 20. 30, 45, czy 180 minut – bo w liturgii Bóg daje nieskończoną łaskę nawet wtedy, kiedy nasze myśli błądzą przy niedogotowanych ziemniakach, niezależnie od zachwytu jakiegoś młodziana nad pięknem ciała lub urody jakiejś parafianki. Najważniejsze jest to, że ta setka, dwie czy tysiąc ludzi przyszło z różnych powodów do świątyni by wspólnie oddać cześć Bogu, a którą to okazję Bóg wykorzystuje na maksa aby naszą małość przemienić w świętość.

Gdy to sobie uświadomimy – reszta przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie: i ksiądz, który może ma dwie kochanki lub kocha blichtr, i smarkająca babcia, prychający dziadek czy facet, który zainteresowany jest wyłącznie tym by ludzie dostrzegli jego nowy płaszcz, czy panienka, która rozgląda się i szuka zainteresowanych nią oczu. Bóg jest ponad tym wszystkim i dociera do dusz tych wszystkich ludzi mimo to, że ich ciała i umysły są w tym kościele, w tym czasie wyłącznie umownie. Gdy to sobie uświadomimy, sami przestaniemy na to zwracać uwagę i to co stanie się dla nas najważniejsze to będzie właśnie to sacrum: Bóg – Pan Nieba i Ziemi, władca wszelkiego stworzenia, który uniża się przed człowiekiem do stanu, który my możemy spożyć po to, by On mógł ku swej radości zagościć w naszych sercach i sprawić, że postępujemy o krok w kierunku Zbawienia. Nagle odkryjemy cuda dziejące się podczas modlitwy, gdzie ludzkie potęgi, bogactwa, władze są niczym w porównaniu do Jego Wszechmocy – prosi nas i żebrze o nasza Miłość tylko po to by tą swoją potęgą się z nami podzielić.

I wtedy gdy odkryjemy tę Świętość ofiarowaną nam za darmo – stanie się to co pokazali bracia Wachowscy w filmie Matrix – otaczająca nas rzeczywistość stanie się nic nie ważną ułudą, która absorbuje nasze ciała a nasze dusze nudzi, gdyż to co w nas nieśmiertelne szuka tego co boskie. Tylko wtedy Przyjacielu przestaniesz przejmować się tymi księżmi czy biskupami, dla których ważniejsze jest to jak wyglądają na kolejnych przyjęciach z okazji otwarcia kolejnego biurowca, restauracji czy przejścia granicznego, przestaną Cię razić głupoty wypowiadane czasami z ambon lub ustami jakiegoś nawiedzonego duchownego uważającego się za pomazańca Bożego, który zaczyna oceniać rzeczywistość swoim oczami głosząc swoje poglądy np. w radiu tak, jakby to Bóg przemawiał jego ustami – a zaczniesz dążyć do doskonałości w dobru, zaczniesz się schylać nad tymi, którzy żebrzą o chwilę zainteresowania, o dobre słowo, o otuchę i duchowe wsparcie, zaczniesz płakać nad smutnymi, cieszyć się z ludźmi radosnymi, walczyć ze złem w sobie o dobro dla innych.

Wtedy to dostrzeżesz własną ułomność i niedoskonałość i jednocześnie dostrzeżesz narzędzia dane przez Boga, by to co ułomne wzmocnić, to co słabe uczynić mocnym, to co dobre wywyższyć a to co złe zniszczyć. I wtedy dopiero uzyskasz spokój ducha, który pozwoli Ci dostrzec Boga w każdym – od głupca po mędrca, od przestępcy, po sprawiedliwego – w każdym, kto tak jak Ty czy ja pomimo swej ułomności dążą do tego, by stać się lepszymi nawet wtedy, kiedy im to nie zawsze wychodzi.

Jeśli zaś skoncentrujesz się na złu – ono Cię pochłonie a wcześniej zdołuje. Spowoduje, że oprzesz wiarę na ludziach i wraz z ich upadkiem lub odejściem stracisz miejsce zaczepienia, co spowoduje Twój upadek. Dlatego idź Przyjacielu za radą Jezusa – szukaj skały i na niej buduj swoją wiarę i przyszłość. A gdy to zrobisz – to inni sami to dostrzegą i będą robić dokładnie to samo – jest wtedy szansa, że nasz Kościół będzie dalej dzięki nam kroczył drogą, którą pokazał nam Nasz Pan Zbawiciel.

Tego Ci serdecznie życzę i pozdrawiam

Michał Czuma