Na początku chciałbym przeprosić za to, że występuję pod pseudonimem – otwarcie przyznaje, że brakuje mi odwagi, żeby to, co napiszę zostało opublikowane pod moim nazwiskiem. A jednocześnie chciałbym, żeby odpowiedź na mój problem znalazła się na Waszych stronach, gdyż przypuszczam, że nurtuje on nie tylko mnie.

Mianowicie mam kłopot z przekonaniem samego siebie do wiary. Uczęszczam do kościoła i nazwałbym siebie odwrotnie niż większość Polaków – nie „wierzący, ale niepraktykujący”, tylko „praktykujący, ale niewierzący”. Słucham Ewangelii, pod nosem bez większej czci odmawiam zbiorowe modlitwy itp., ale czuje, że to strata czasu, że tak naprawdę nie wierzę w to wszystko. Łatwo irytuję się tym, na co naskakują (niesłusznie aż tak ostro, moim zdaniem, ale to inny temat) antyklerykałowie – limuzynami pod plebaniami, listami z Episkopatu na co drugim kazaniu itp. Wiem, że to przejaskrawienie, ale próbuję oddać odpowiednio to, co mnie nurtuje.

Gdy myślę o Bogu jako takim, często mnie nachodzą wyrzuty sumienia, pewien żal, że nie jestem taki, jak ci, którzy gorąco wierzą. Wiem, że to co czuję, to nie wiara, gdyż mam się raczej za „ścisłowca” i prędzej polemizowałbym z przyjaciółmi o słuszności Jego istnienia, niż sam Go bronił przed innymi.

Nie mogę powiedzieć zatem o sobie, że jestem człowiekiem wierzącym, ale myślę, że chciałbym być. Że odjęłoby to duży ciężar z moich barków, teraz bowiem czuję się zawieszony pomiędzy wiarą a niewiarą. Czasem nachodzą mnie myśli, żeby się od tego wszystkiego odciąć, że nie ma sensu prowadzić takiego obłudnego życia religijnego, ale dochodzę zawsze do wniosku, że nie potrafiłbym tego zrobić. Zawsze w perspektywie myślę o przyszłym życiu (w które, jako jedyne ze wszystkich dogmatów, wierze – tak mi się wydaje).

Maciek, lat 18

 

Drogi Maćku!

Bardzo ucieszył mnie Twój list. Rzeczywiście zdobyłeś się na szczere postawienie pytań, które wielu nosi w sobie, a nie ma odwagi ich wypowiedzieć.

Na początek chciałbym Cię uspokoić. To co przeżywasz jest zjawiskiem naturalnym i nie musisz bać się swoich wątpliwości. Każdy młody człowiek przechodząc z wieku dziecięcego w dorosłość poddaje krytycznej ocenie dotychczasowy system wartości, który u dziecka opiera się na autorytecie rodziców. Dziecko wierzy w Boga, uczestniczy w nabożeństwach, ponieważ jego rodzice, których darzy pełnym zaufaniem, są dla niego przykładem i wzorem do naśladowania.

Z czasem człowiek chce pewne rzeczy sam sprawdzić, zbadać, poznać. Chce wziąć swoje życie w swoje ręce. To, co sam odkryje staje się jego bogactwem na dalsze lata życia. Nasze życie duchowe, nasza wiara również winna być poddana takiej krytycznej ocenie. Są tacy, którzy boją się postawić pytanie o sens, prawdziwość, fundament swojej wiary i przez ten lęk pozostają na poziomie wiary dziecka, która zupełnie nie jest na miarę ich rozwoju osobowości – w konsekwencji powstaje w nich jakieś zakłamanie, nieautentyczość wiary.

Samo postawienie pytań też nie jest jeszcze rozwiązaniem. Droga do Pana Boga może okazać się dosyć długa. Dużo zależy tu od dobrej woli i konsekwencji w szukaniu prawdy. Nasze zaangażowanie w szukanie odpowiedzi na pytania dotyczące wiary bardzo szybko spotyka się z działaniem Ducha Świętego, który chce, by człowiek poznał Boga (będą też i przeciwności, zniechęcenia – skutek działania ducha złego). Działanie Ducha Świętego może być bardzo zwyczajne: On daje odwagę do stawiania wciąż nowych – coraz głębszych pytań, On oświeca rozum, by człowiek zrozumiał siebie i Pana Boga, On daje wytrwałość w poszukiwaniach, podsuwa odpowiednie książki, stawia na naszej drodze różnych ludzi, którzy coś rozjaśniają.

W tym szukaniu intelektualnym nie może zabraknąć modlitwy. To jest kolejny trudny problem. Jeśli chcesz nauczyć się modlitwy nie musisz mieć od razu wielkiej wiary, która „góry przenosi”. Wystarczy, że będziesz miał choćby mgliste przeświadczenie o istnieniu Boga (mówisz, że wierzysz w przyszłe życie – na tym już można budować). A jeśli wierzysz, że Bóg jest, to Twoje życie nie jest Jemu obojętne – Twój smutek jest Jego smutkiem, Twoja radość jest Jego radością. Mówiąc Mu o swoich wątpliwościach darzysz Go zaufaniem.

Każdy ojciec będzie szczęśliwy, gdy jego syn zechce podzielić się swoimi problemami. Modlitwa w czasie wspólnych nabożeństw wbrew pozorom jest trudniejsza niż modlitwa osobista. Zachęcam Cię zatem, byś zaczął od modlitwy osobistej. Postaraj się poszukać jakieś spokojne miejsce, w którym możesz być sobą. Zamknij oczy, by Cię nic nie rozpraszało i wyobraź sobie, że jesteś w obecności Kogoś, kto Cię szanuje, akceptuje takiego jakim jesteś, kogoś, kto Cię kocha, kto Cię słucha całym sobą. Pan Bóg wychwytuje wszystkie nasze sygnały: słowa, westchnienia, myśli, uczucia, gesty, spojrzenia. To wszystko staje się modlitwą. Pewnie powiesz mi zaraz: przeciez to właśnie robę i „czuję, że to strata czasu”. Przypomina mi się taka przyśpiewka krakowska:

Stał się cud pewnego razu – łoj!
Dziad przemówił do obrazu – łoj!
A obraz mu ani słowa – łoj!
Taka była ich rozmowa – łoj, łoj, łoj, łoj!

Wielu ludzi ma problem z modlitwą, bo zatrzymują się na tym etapie, który przedstawiłem. Mówią: prosiłem Pana Boga tyle razy, a On nic! To o czym mówiłem wcześniej, to otwarcie serca przed Bogiem. Ale tak jak Pan Bóg słucha nas całym sobą, tak my musimy nauczyć się słuchać Pana Boga – również całym sobą, by uchwycić Jego odpowiedź – zawsze bardzo konkretną i dopasowaną do naszych rzeczywistych potrzeb. Zauważ, że dzisiaj ludzie nie potrafią słuchać siebie nawzajem – są zbyt zajęci swoimi sprawami, przez co się nie rozumieją (czasem nawet najbliżsi w jednej rodzinie). Ta trudność przenosi się również na zycie duchowe. Człowiek, który nie nauczy się słuchać, nigdy nie nauczy się modlić. Będzie umiał tylko mówić do Boga – to co Cię drażni (zresztą słusznie) – ale nie będzie umiał przyjmować Bożych darów: mądrości, pokoju, cierpliwości, wyrozumiałości, przebaczenia, nadziei.

Może to zabrzmi trochę paradoksalnie, ale jeśli chciałbyś umocnić swoją wiarę, postawić ją na pewnym, mocnym fundamencie, poznać Pana Boga, to szybciej i lepiej to osiągniesz przez modlitwę niż przez gromadzenie wiedzy. Starożytni ojcowie pustyni młodym mnichom zalecali raczej szukanie ciszy i trwanie na modlitwie niż studiowanie Pisma Świętego. Wiedza lepiej będzie się układać, gdy składana będzie w sercu i umyśle uporządkowanym przez modlitwę.

Mógłbym jeszcze wiele pisać w tym temacie, ale nie chciałbym Cię zamęczyć. Gdyby jednak było coś niejasnego – śmiało pytaj. Swoim pytaniem możesz pomóc innym. Zachęcam do odwagi na modlitwie – ja też obiecuję modlić się z Tobą.

Ks. Tadeusz Kwitowski