Interesuje mnie sprawa uczęszczania na mszę świętą niedzielną. Jestem katoliczką, od małego dziecka byłam prowadzana na msze święte i od małego tego nie cierpiałam. Nie miało znaczenia czy była to msza dla dzieci czy dla dorosłych. Nie wynikało to bynajmniej z niedojrzałości. Bardzo szybko nauczyłam się czytać i bardzo lubiłam to robić. W wieku ok.10 lat znałam świetnie Stary i Nowy Testament, a także opowieści biblijne – wersję mniej oficjalną . Zapoznałam się także z Katechizmem i symbolicznym oraz teologicznym znaczeniem wielu przypowieści. Mogę śmiało powiedzieć, że bez problemu wychwytuję błędy rzeczowe robione przez wielu księży w trakcie kazań, a także ich często bardzo płytką znajomość tematu.

Do czego zmierzam, jestem dorosła ale nadal przetrwanie mszy jest dla mnie męczarnią - nic tego nie zmienia, chodzę na nią wbrew własnej woli choć cały czas staram się mieć pozytywne nastawienie. Próbowałam zmieniać kościoły, myślałam, że może gdzieś sposób odprawiania mszy mi „podpasuje”, ale niestety. Sądziłam, że ze mną może jest coś nie w porządku – do czasu gdy uczestniczyłam we mszy noworocznej w miejscowości koło Mediolanu podczas zjazdu młodzieży. To było coś pięknego, krótkie mądre słowa, mniej „wyklepywanek” i piękne pieśni śpiewane przez chór a nie zawodzące babcie. Wtedy po raz pierwszy odczułam przyjemność z uczestnictwa – okazało się , że forma jest bardzo ważna. W Warszawie nie udało mi się nic takiego przeżyć. Naprawdę pragnę uczestniczyć we mszy mądrze i z przyjemnością ale nie mogę, wychodzę z poczuciem straconego czasu. Co Ksiądz na to?

 

Uczestniczenie we Mszy św. jest dla nas, jako katolików, czymś częstym. Bierzemy w niej udział zwłaszcza w niedziele i uroczystości. Jeśli mamy wierzących rodziców, czynimy tak od wczesnych lat dzieciństwa. Możemy jednak spostrzec, iż częstotliwość czy wieloletnia praktyka udziału w Mszy św. nie czyni tego doświadczenia dla nas łatwym i dobrze przeżytym. I może pojawiać się u nas poczucie straconego czasu. Potrzebne staje się wówczas rozeznanie przeżywanych trudności.

Istotne znaczenie dla tego rozeznania wnosi nauczanie Kościoła odnośnie do natury Eucharystii, a także do sposobu uczestniczenia w niej. Jedno z podstawowych wskazań podaje Sobór Watykański II w Konstytucji o liturgii świętej. W numerze 48 tego dokumentu przekazuje bardzo ważne dla naszego tematu nauczanie. Przytoczę je w całości:

„Kościół zatem bardzo się troszczy się o to, aby chrześcijanie podczas tego misterium wiary [mówi tu o Eucharystii] nie byli obecni jak obcy i milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy tę tajemnicę dobrze zrozumieli, w świętej czynności uczestniczyli świadomie, pobożnie i czynnie, byli kształtowani przez słowo Boże, posilali się przy stole Ciała Pańskiego i składali Bogu dzięki, a ofiarując niepokalaną hostię nie tylko przez ręce kapłana, lecz także razem z nim, uczyli się samych siebie składać w ofierze i za pośrednictwem Chrystusa z każdym dniem doskonalili się w zjednoczeniu pośrednictwem Bogiem i wzajemnie ze sobą, aby w końcu Bóg był wszystkim we wszystkich”.

Każda uwaga zawarta w tym tekście zasługuje na to, aby dokładnie ją rozważyć. Zwróćmy uwagę choćby na to, że dla dobrego przeżycia każdej liturgii Kościoła (nie tylko Eucharystii, ale także np. bierzmowania czy sakramentu pojednania) powinniśmy w niej uczestniczyć świadomie, pobożnie i czynnie. Obok zrozumienia Mszy św., m. in. na drodze modlitwy, potrzebne jest zatem dostrzeżenie związku Mszy św. z Osobą Jezusa i z naszym życiem, aby nasz udział w niej był „pobożny i czynny”. To, co dziś sprawujemy w Eucharystii poprzez różne obrzędy, znaki czy słowa, kryje za sobą Życie dla nas – Jezusa, doświadczenie Wieczernika, Krzyża, Śmierci, Zmartwychwstania i daru Ducha Świętego. Zadaniem Kościoła jest wprowadzanie wiernych w to misterium. Mówię misterium, bo dokonuje się tu pewna tajemnica, którą odczytywać możemy przede wszystkim w świetle wiary.

I to właśnie dojrzewanie w wierze umożliwia nam coraz lepsze przeżycie Mszy św. Forma pozostaje czymś ważnym, ale nie jest najważniejsza. Koncentracja na sposobie przebiegu Mszy św., czy też na towarzyszących temu własnych odczuciach, może nie przynieść oczekiwanego rezultatu. Forma powinna zabezpieczać element ludzki w przeżyciu liturgii. Może pomagać nam, abyśmy cali sobą uczestniczyli w Mszy: z zaangażowaniem uczuć, wyobraźni, pamięci i rozumu. Ale spotkanie z Bogiem, modlitwa, dokonuje się w zaangażowaniu serc: Bożego i ludzkiego, w wierze, skrusze, nadziei i miłości. I często potrzebujemy pomocy, aby postąpić w tym zaangażowaniu.

Mam nadzieję, że Pani poszukiwania, aby dobrze uczestniczyć w Mszy św., doprowadzą Panią do upragnionego celu.

ks. Tomasz Trzaskawka

 

LISTY

Czy ta Pani chciała się pochwalić co to ona nie potrafi, jak dużo wie, umie? Może spłycam jej problem, ale za bardzo się cackacie – nie chce, niech nie chodzi. Wtedy dopiero odczuje, że bez tego żyć nie może, co utraciła. Nie po to się idzie na mszę świętą, żeby było ciekawie. Niech zada sobie pytanie po co na nią idzie, to wzrośnie motywacja i z formą mszy nie będzie problemu.

Urszula

 

Nie na tym polega sprawa by powiedzieć tak jak Urszula. Msza św. to coś najważniejszego dla katolika i jedynie brak zrozumienia, że w Niej spotykamy samego Boga może zaciemnić sprawę i ograniczyć do zwracania uwagi na czasem nudne kazanie czy po prostu niepobożne odprawianie mszy św. Polecam odpowiedź na ten temat ojca J. Salija w „Po co nam Kościół” wyd. W drodze 2001 r s.7. Trzeba więc wiele cierpliwości by ci wątpiący lub nierozumiejący mogli poznać o co w Niej naprawdę chodzi – Stanisław.

 

Pani Urszulo!

Rzeczywiście mocno spłyciła Pani mój problem. Po pierwsze, gdybym nie chciała uczestniczyć we mszy świętej to bym nie chodziła do Kościoła, a robię to regularnie. Nie jest również moim zamiarem chodzenie do Kościoła w celu jak to Pani określiła żeby było „ciekawie”, ale nie ukrywam, że mocno sformalizowany przebieg mszy świętej połączony z ogólnie na niej panującym „duchem smutku i umartwienia” wpływa na mnie mocno przygnębiająco. Chrześcijaństwo jest religią radości, a tego na typowej mszy naprawdę nie czuć!!! Człowiek nie ma wpływu na emocje jakie odczuwa i z tego nie jest przez Boga rozliczany! Podejrzewam, że ja chodząc regularnie na mszę i starając się w niej uczestniczyć w sposób dobry, mimo iż sprawia mi to po prostu przykrość mam w tym większą zasługę niż Pani, gdyż Pani otrzymała łaskę czynienia tego z łatwością!

Co do uwagi, że chciałam się pochwalić swoją wiedzą...nie taka była moja intencja po prostu pragnęłam w ten sposób podkreślić że sprawy wiary, religii katolickiej zawsze były dla mnie ważne i żywo się nimi interesowałam.

Pozdrawiam i życzę więcej tolerancji!

Agnieszka

 

Droga Agnieszko,

Potrafię do pewnego stopnia zrozumieć Twój problem, ponieważ doświadczyłem jak wielka może być różnica w przeżywaniu Eucharystii, zależnie od jej formy.

Z jednej strony, powinniśmy być świadomi obecności Boga niezależnie od formy, uczuć, emocji, tylko ze względu na naszą wiarę. Bóg jest i pragnie dać nam siebie, bez względu na to czy jesteśmy dzisiaj w dobrym humorze, czy gra ładna muzyka i jaka jest cała oprawa. Tak jak Ty pewnie chciałabyś, aby Twój ukochany kochał Cię każdego dnia, bez względu na to czy dzisiaj masz akurat najładniejszy strój, czy jesteś zdrowa i czy masz ochotę na to co on. Nasza wiara umacnia się kiedy staje się niezależna od naszych emocji. Ludzie bardzo mocnej wiary, ufali nie rozumiejąc i nie odczuwając zmysłowo obecności Bożej. Potrafili zawierzyć nawet w warunkach obozu koncentracyjnego, kiedy wydawało się, że Bóg ich opuścił.

Z drugiej strony, zwłaszcza na początku naszego głębokiego nawrócenia, na początku naszego prawdziwego zakochania się w Bogu, forma jest bardzo ważna Tak jak wygląd, inteligencja, czy inne walory przyciągają nas do drugiej osoby, tak forma i oprawa modlitwy może pomóc nam zbliżyć się do Boga. Niektóre osoby odpowiedzialne za liturgię rozumieją to i używają różne formy dla różnych grup osób. Już pierwsi apostołowie i ewangeliści używali różnych form i kładli nacisk na różne aspekty naszej relacji do Boga, zależnie od tego do kogo przemawiali. Dlatego i dzisiaj różna jest forma duszpasterstwa w środowisku akademickim, inna w grupach charyzmatycznych i inna w tradycyjnej parafii. Nie uczymy dzieci teologii językiem naukowym, tylko opowiadamy im pewne formy bajek i przypowieści, aby nas zrozumiały.

Niestety często jest tak, że używana jest tylko jedna forma, najbardziej tradycyjna, dostosowana do „większości”, ciągle powtarzana. Człowiekowi, który mocno wierzy, taka forma z reguły nie przeszkadza, daje mu wręcz pewną stabilność i oparcie. Nauczyciel w szkole też może przedstawić materiał w sposób bardzo zwięzły, konkretny i suchy, same fakty. Uczniom zaawansowanym i uważnym to wystarczy i tego właśnie chcą, bo będą mogli dużo przerobić w trakcie danej lekcji. Natomiast uczniom, którzy temat jeszcze słabo znają i go nie czują, albo mają po prostu inny sposób uczenia, taka lekcja nic nie da. Dobry nauczyciel nie będzie wtedy się śpieszył, będzie potrafił ich zainteresować, pobudzić ich wyobraźnię, wciągnąć w dyskusję, zarazić ich pasją jaką on ma dla tego przedmiotu. Dobry ewangelizator zarazi swoich słuchaczy miłością do Chrystusa.

Ja jako dziecko też się buntowałem przeciwko rutynie. Nie potrafiłem się uczyć na zasadzie „wkuwania” czy zapamiętywania. Musiałem temat zrozumieć, czy też jakoś go „poczuć”, polubić. Jeżeli nauczyciel mnie tematem nie zainteresował, to się nic nie nauczyłem W sferze wiary, miałem szczęście spotkać kilku kapłanów, którzy nie bali się być „inni” i którzy używali między innymi takich form jakie do mnie mogły dotrzeć. W naszej parafii mamy liturgie „tradycyjne”, ale mamy i takie, w których prawie wszyscy aktywnie uczestniczą: poprzez radosny śpiew, spontaniczną modlitwę powszechną, czytanie słowa Bożego jako lektor, komentarz wprowadzający do czytań, czasami nawet w małym gronie spontaniczną modlitwę uwielbienia, czy też krótkie dzielenie się refleksją na temat usłyszanego słowa Bożego. Ludzie też nie wstydzą się złapać za ręce w czasie modlitwy „Ojcze Nasz”, a znak pokoju przekazują sobie serdecznymi uściskami, a nie tylko poważnym kiwnięciem głową z daleka. Ta spontaniczność i poczucie akceptacji drugiej osoby, bez osądzania jej, pozwalają mi się pełniej otworzyć na obecność Chrystusa wśród nas i w każdym człowieku.

Mówisz, ze znasz dobrze Pismo Święte i potrafisz te słowa interpretować. Być może Pan Bóg złożył w Tobie szczególny dar, oraz pragnienie bardzo osobistego, radosnego i zarazem intymnego spotkania z nim. Dobrze że szukasz i traktujesz dotychczasowe odczucia jako zaproszenie do czegoś więcej, a nie powód do nieuczestniczenia w Eucharystii. Bądź wytrwała i niezachwiana w swojej wierze, a na pewno dostąpisz jeszcze radości, której pragniesz. Pamiętaj też że dary, które otrzymujemy od Boga, są nam dane aby się nimi dzielić we wspólnocie, a nie tylko dla naszego indywidualnego zaspokojenia. Jeśli wiec rozeznasz jakie dary masz, to nie bój się nimi dzielić z innymi, jeśli np. szukasz spontanicznej radości ze spotkania z Panem, to podziel się tą radością z innymi. Nie zakopuj swoich talentów w ziemi. Czym więcej będziesz potrafiła dać (czyli pomnożyć te talenty), tym więcej otrzymasz od Pana.

Życzę Ci bardzo radosnego przeżywania swojej wiary. Jednocześnie mam nadzieję, że Ty i ja będziemy zawsze pokładali ufność w Panu, nawet jeżeli tej zewnętrznej radości nie będzie. Życie nas będzie jeszcze nieraz boleśnie doświadczać, bo „drzewo nie smagane wichrami, płytko zapuszcza korzenie”. Pan chce, abyśmy mieli wewnętrzną ufność i radość, niezależnie od zewnętrznych okoliczności, by była to prawdziwa radość i głęboki pokój, a nie pusty śmiech, by Jego królestwo zaczęło się w nas już teraz na ziemi, by się w nas przelało jak wyrosłe ciasto i udzieliło się naszym bliźnim. A będzie się udzielać przez naszą radość i miłość jaką okażemy bliźniemu, aby mogli o nas powiedzieć „zobaczcie jak oni się miłują”. Ta radość, której szukasz jest bardziej naturalna w niektórych krajach i kulturach, które kładą akcent na Chrystusa zmartwychwstałego. W Polsce i w wielu innych krajach, akcent jest na Chrystusie ukrzyżowanym i to nas skłania do większej powagi i zadumy, którą musimy jakby przełamać, aby tej radości doświadczyć, bo jak mówisz chrześcijaństwo jest religią radości, a nie smutku i bojaźni.

 

Szczęść Boże,

Andrzej Sobczyk