Jestem młodym chrześcijaninem chcącym pogłębiać swoją wiarę i czynić dobro. Niestety trudno mi się do tego zabrać. Chciałbym należeć do jakiejś wspólnoty, ale boję się, że gdy przyjdę na jej spotkanie nie będę pasował do reszty jej członków (np. ze względu na wiek – mam zaledwie 16 lat). Nie wiem gdzie znaleźć informacje o wieku członków np. Oazy młodzieżowej w naszej parafii, choć przypuszczam że są starsi ode mnie. Czy moje obawy są słuszne? Gdzie mogę znaleźć informacje o wspólnotach?

 

Cieszę się, że ktoś zadał takie pytanie, bo pokazuje mi to iż są osoby i to młode, które świadomie poszukują wspólnoty. Większość nas, starszych, ma tendencje do narzekania na młode pokolenie, że niczym pożytecznym się nie interesują. Zapomnieliśmy szybko co pokolenie naszych rodziców mówiło o nas, czyli to samo.

Nie wiem gdzie mieszkasz, z jakiego jesteś miasta, dlatego trudno mi wskazać ci konkretny adres. Ja na twoim miejscu zacząłbym po prostu od swojej parafii. Jeżeli w niej nie jest prowadzone specyficzne duszpasterstwo dla młodzieży w twoim wieku, to na pewno księża wiedzą gdzie takie wspólnoty możesz znaleźć w swojej okolicy. Poza tym dobrze jest powiedzieć o takich pragnieniach w czasie naszej spowiedzi, aby spowiednik wiedział również o dobrych myślach jakie rodzą się w naszym sercu i mógł nam pomóc je rozeznać czy też zrealizować. Polecam też zajrzenie głębiej do Mateusza. Pod sekcją „Goście Mateusza”, znajdziesz między innymi „Warszawskie Duszpasterstwo Młodzieży Rejs”, zrzeszające młodzież szkół średnich oraz młodzież akademicką. Jeżeli nie jesteś z Warszawy, możesz i tak poprosić kogoś z tej wspólnoty o pomoc w znalezieniu podobnej grupy w twoich okolicach.

Chciałbym jeszcze powiedzieć kilka słów o wspólnotach, do wszystkich czytających, na bazie swojego osobistego doświadczenia. Jestem animatorem w grupie modlitewnej i tej konkretnej wspólnocie, oraz szerszej wspólnocie parafialnej, zawdzięczam bardzo wiele. Spotykamy się w każdy czwartek i na ostatnim spotkaniu mówiłem krótkie świadectwo na temat tego jakim darem ta wspólnota jest dla mnie. Dzień wcześniej uczestniczyłem w wykładzie profesora katolickiego uniwersytetu. Ten profesor dzielił się z nami doświadczeniem wzrastania (w latach 50-tych) we włoskiej dzielnicy Nowego Jorku, gdzie wszyscy sąsiedzi w ramach jednej parafii bardzo dobrze się znali, mieli podobne zwyczaje, brali udział w tych samych uroczystościach i przede wszystkim pomagali sobie. Rzeźnik z narożnego sklepu sprzedawał mu mięso na kredyt, ten sam znajomy chłopak zawsze zabierał i przywoził jego pranie, jednym słowem żyli jakby byli w małym miasteczku, a nie w wielkiej metropolii. Łączyło ich bardzo wiele. Teraz już tego nie ma, ludzie są bardziej wymieszani, różnych wyznań, wielu niewierzących i w ogóle każdy jest bardziej zainteresowany zrealizowaniem siebie samego indywidualnie niż w ramach wspólnoty.

Opowiadał o tych czasach z takim sentymentem, że sam zatęskniłem za wspomnieniami swojego dzieciństwa w warszawskim bloku na Mokotowie, kiedy sąsiedzi przychodzili do siebie pożyczyć szklankę cukru, skorzystać z telefonu, czy też porozmawiać o problemach jakie przeżywali. Bawiłem się z dziećmi rodzin wielodzietnych, które mieszkały na naszej klatce, czy też z innymi dziećmi na podwórku, a moja mama mogła mnie zobaczyć przez okno. Pamiętam też częste wyjazdy na wieś do „dziadków”, gdzie świadomość wspólnoty była jeszcze głębsza. Wszyscy się tam znali, wiedzieli o sobie wszystko, pozdrawiali się „Pochwalony...”, wołali na siebie po imieniu. Jakże to jest odległe z perspektywy mieszkania w „Dolinie Krzemowej” w Kalifornii, gdzie wszyscy żyją szybkim tempem, nie mają na nic czasu, a dziecko trzeba zawieźć samochodem do parku czy do przedszkola, żeby mogło się trochę pobawić z innymi dziećmi. W Polsce ten proces też się zaczyna. W miastach ludzie coraz mniej się znają, bogatsi wyprowadzają się na przedmieścia do własnych domów, niektórzy chcą się zaszyć gdzieś w lesie czy górach, jak najdalej od innych.

Gdy tak słuchałem wykładu tego profesora i wspominałem własne dzieciństwo, uświadomiłem sobie nagle, że przecież ja mam swoją bardzo bliską wspólnotę, do której należę – grupę modlitewną. W tej wspólnocie czuję się przede wszystkim akceptowany, takim jakim jestem, nie osądzany, czuję się bezpiecznie i nie wstydzę się dzielić z innymi swoimi bardzo osobistymi przeżyciami na drodze mojej wiary. Wiem, że mogę poprosić o modlitwę wstawienniczą kiedy jest mi ciężko, że jedni o drugich jesteśmy zatroskani w sensie duchowym i materialnym. I nie jest to tylko kółko wzajemnej adoracji, gdzie czujemy się dobrze ze sobą (to jest wielkie niebezpieczeństwo dla grup), ale wspólnota otwarta na innych, aktywnie szukająca i modląca się za inne osoby spoza naszego kręgu, wspólnota w której centrum jest sam Jezus. Nasze spotkanie zaczynamy od wspólnego przeżycia Eucharystii, z radosnym śpiewem i uwielbieniem Pana, który jest naszym źródłem i celem.

Wiem, że gdyby nie regularne spotkania we wspólnocie, byłbym dzisiaj zupełnie innym człowiekiem. Chrześcijaństwo od początku było zakorzenione we wspólnocie i dzięki wspólnocie poszczególne osoby mogły wzrastać. Już pierwsi apostołowie zakładali wspólnoty wiary, które się wspierały duchowo i materialnie, wyznaczały osoby odpowiedzialne za konkretne posługi, oraz pomagały nowopowstającym wspólnotom. Nie zamykały się w sobie, ale dzieliły się swoją wiarą, swoimi talentami i darami otrzymanymi od Boga, dla dobra innych, i tak powstawał kościół. Z biegiem czasu, w kościele powstały tak rozwinięte struktury, że zaczęliśmy polegać bardziej na instytucjach. Oczekujemy, aby ta instytucja nam coś dała, coś zorganizowała, zapominając że kościół to my wszyscy. Te instytucje są potrzebne, ale to nie znaczy, że my możemy stać się całkiem bierni.

Powrót do bardzo konkretnej wspólnoty osób w wierze, pozwala nam przeżywać radość dzielenia się tą wiarą, pozwala nam wzrastać poprzez posługiwanie innym, pozwala nam uczyć się od innych bardzo konkretnych osób, które kroczą tą samą drogą i przeżywają te same trudności. Bez wspólnoty, ja nie byłbym w stanie pokonać pewnych barier, przezwyciężyć pewnych nawyków, a przede wszystkim nie miałbym od kogo zarazić się radością, radością z każdego dnia i z każdego spotkanego człowieka. Moje chrześcijaństwo byłoby smutne, a taki smutas nie może pomóc drugiemu. Ta radość wypływa z głębokiego wewnętrznego pokoju, pokoju który daje nam Chrystus, świadomość że jestem kochany przez Niego. To On powołał apostołów i żył z nimi we wspólnocie, aby oni mogli później „powielać” ten model i poprzez wspólnoty dzielić się miłością Chrystusa. Aby inni patrząc na nich mogli powiedzieć, „zobaczcie jak oni się miłują” i aby również zapragnęli tej miłości.

Paweł może nie zdaje sobie nawet w pełni sprawy jak mądre są jego słowa kiedy mówi „Jestem młodym chrześcijaninem chcącym pogłębiać swoją wiarę i czynić dobro” oraz „Chciałbym należeć do jakiejś wspólnoty”. Pan Bóg już teraz dał ci łaskę pragnienia tego co szlachetne i zarazem pokazał ci w jaki sposób możesz łatwiej to pragnienie zrealizować. Życzę ci wiele radości na tej drodze.

Szczęść Boże,

Andrzej Sobczyk