Dosyć dziwnie jest mi pytać kogoś, kogo nie znam i gdy nawet nie wiem, czy otrzymam odpowiedź. Mam jednak nadzieję, że tak. Otóż chodzi mi o to, że czasem... boję się wierzyć w Boga. Przeraża mnie perspektywa wieczności, a przecież to mnie czeka – wieczne szczęście albo wieczne potępienie. Uważam siebie za dobrą katoliczkę, czasem tylko mam te chwile zwątpienia. Może nawet będzie mi przeznaczone właśnie niebo (ech! nie powinnam tak mówić!), ale mimo to nie wiem, czy chciałabym przeżywać je bez końca... Zapewne jest to moim wielkim grzechem, ale dopóki ktoś nie wyjaśni mi tego, nie będę potrafiła się zmienić.

 

Dobrze wiedzieć z Kim mam do czynienia. Jesteś katoliczką i to „dobrą katoliczką”. To nam z pewnością pomoże znaleźć wspólnie odpowiedzieć na Twoje pytanie.

Najpierw musimy ustalić co oznacza pojęcie szczęścia szczęście – pojęcie niejednolicie definiowane, używane w znaczeniu: 1) pomyślny bilans doświadczeń życiowych, powodzenie w realizacji celów życiowych; zdobycie najwyżej cenionych społecznie dóbr i przymiotów; w węższym znaczeniu sprzyjający los, pomyślny zbieg okoliczności w jakiejś konkretnej dziedzinie czy przedsięwzięciu; 2) chwilowy stan emocjonalnej euforii, odczucie najwyższej radości, doznanie maks. przyjemności; 3) trwałe zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem, poznawcza ocena własnego życia jako udanego, wartościowego, sensownego.

To takie encyklopedyczne interpretacje. Wiem, że mogłem Cię tymi definicjami obrazić, bo przecież sama mogłaś sięgnąć do któregoś tomu encyklopedii i nie czekać na odpowiedź od kogoś „kogo nie znasz”. Uważam jednak, że skorzystanie z powszechnie uznawanych interpretacji naszego posiłkowego terminu było potrzebne, bo na czymś musimy oprzeć nasze rozważanie. Zechciej zauważyć, że we wszystkich trzech definicjach czuć zapach optymizmu, radości, przyjemności, pomyślności, spełnienia i tego wszystkiego co można by nazwać dobrem. Skoro tak, to już tylko na tej płaszczyźnie chciałoby się zatrzymać na wieczność te niezwykle sprzyjające nam chwile życia.

Na tym etapie naszych rozważań szczęśliwymi mogą się czuć wierzący i niewierzący. Tak się składa, że spotkało się w Internecie dwoje wierzących. Musimy zatem znaleźć chrześcijańską wizję szczęścia.

Dla człowieka wierzącego, obdarzonego łaską wiary, najwyższym i nieskończonym szczęście będzie zmartwychwstanie i „zobaczenie się z Panem Bogiem” . O mojej wieczności zadecyduje się w chwili mojej śmierci. Po zmartwychwstaniu zobaczę wreszcie Boga twarzą w twarz i wtedy albo będę wiecznie szczęśliwy mogąc z Nim pozostać na wieki, albo będę największym przegranym, jeżeli tej możliwości sam pozbawiłem się poprzez moją własną i wolną decyzję.

To też taka trochę książkowa próba odpowiedzi. Jeżeli i to Cię nie przekonało, to teraz przemówię do Twego serca. Człowiek zakochany pragnie stałej obecności adresata swej miłości. Każde rozstanie jest dla niego mniejszym, czy większym cierpieniem, bo chciałoby się być ze sobą razem cały czas. Człowiek wierzący to też taka zakochana istota – zakochana w Bogu. Jeżeli jesteś pewna swej miłości to nie bój się wieczności. Jeżeli boisz się jej, to nie szukaj odpowiedzi na ten lęk, tylko zweryfikuj swą miłość do Boga.

Ks. Zbigniew Budyn TChr

 

Nie byłem zaskoczony tym, że w osobie wierzącej mogą pojawić się tego rodzaju wątpliwości, o których Pani napisała. Myślę nawet, że jeśli się pojawiają, to niosą w sobie również coś pozytywnego, a więc nie tylko poczucie niepewności i winy. Przynaglają bowiem do poszukiwań w wierze, do pokładania nadziei w świetle Bożego Objawienia i w Bożej łasce, która jest wielka, a jej drogi nie są naszymi drogami. I dobrze się dzieje, gdy z zaskoczeniem odkrywamy nowość i niepojętość Bożej łaskawości w naszym życiu. I że jest w tym coś bardzo dobrego dla nas i zawsze nam potrzebnego. Jest to takie odkrycie, jakie zostało dane marnotrawnemu synowi miłosiernego Ojca (z Łk 15). Z życiem wiecznym jest coś podobnego. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało...”.

Gdy więc są wątpliwości, czy na pewno niebo nas nasyci, zaspokoi, iż będziemy chcieli przeżywać je bez końca, bez różnych obaw, to sądzę, że najpierw należałoby pytać się o własny obraz Boga, Jego miłości, łaskawości. Może to nie intelekt potrzebuje pewności, bo przyjmuje za oczywiste założenie, że Bóg dla stworzenia jest wszystkim i źródłem wszystkiego, a „posiadanie” Boga jest posiadaniem wszystkiego. Może więc serce za czymś tęskni? A jeśli tęskni, to nie o grzechu trzeba by mówić, ale o potrzebie realizacji pragnień, Bożych pragnień, zwłaszcza pragnienia bycia miłowanym w sposób bezinteresowny i bezgraniczny. A na pewno odkrycie takiej miłości jest powodem, że i my potrafimy miłować i zmieniać się.

Pytanie o niebo jest zatem pytaniem nie tyle o „rzeczywistość”, co pytaniem o „Osoby”, nie tyle badaniem różnych „okoliczności”, co wyczuwaniem tego, co dzieje się w relacji, więzi, która rodzi się z łaski i przez łaskę dojrzewa, aż do pełni zjednoczenia w miłości. Byleby drzwi życia były na oścież otwierane Jezusowi, a On wniesie oczekiwaną prawdę i łaskę oraz zbawi nas od wszelkiego zła, jak o to codziennie prosimy w Modlitwie Pańskiej.

Ks. Tomasz Trzaskawka