Od dłuższego czasu zastanawiam się nad następującą sprawą: Czytam sobie książki wielu wybitnych teologów, bo za takich np. uważam ks. prof. Rogowskiego, czy ks. prof. Hryniewicza, którzy w poszczególnych kwestiach niezupełnie zgadzają się z oficjalną nauką Kościoła. Tytułem przykładu podam kilka zagadnień poruszanych przez Ks. Hryniewicza: nieomylność papieża, możliwość zbawienia poza Kościołem katolickim, zmartwychwstanie przyrody. Ks. Hryniewicz bez wątpienia sympatyzuje z ruchem na rzecz kapłaństwa kobiet, pisze o nadziei zbawienia dla wszystkich... Oczywiście zaznacza, że to co głosi nie jest w żadnym razie doktryną.

Mnie osobiście koncepcja chrześcijaństwa ks. Hryniewicza zachwyca, daje nadzieję, poszerza horyzonty, rozwiewa wątpliwości, jest tym czego szukałam od x lat. Wiem, że gdyby w teologii nie było takich publikacji i poszukiwań doktryna pozostawałaby niezmienna przez wieki – a jednak się rozwija i zmienia.

Ale co z tymi dla których nauka głoszona przez Magisterium Kościoła nie podlega dyskusji? Czy poglądy sprzeczne z oficjalnym nauczaniem powinny być przez znaczących przedstawicieli Kościoła głoszone ex cathedra? Czy Kościół, przynajmniej na zewnątrz, nie powinien posiadać jednego stanowiska w tak trudnych kwestiach? Albo ludzie słabo zorientowani w sprawach wiary – czy czytanie tego typu literatury jeszcze bardziej ich nie dezorientuje, nie doprowadza do stwierdzeń typu” to ja już nic z tego nie rozumiem”? Zakładając oczywiście, że w ogóle czytają takie pozycje...

Troszkę poplątane jest to moje pisanie, ale mam nadzieję, że mimo wszystko uda Wam się zrozumieć sens mojego zapytania.

Aneta

 

Nie wiem, czy udało mi się uchwycić sens Pani pytania. Pozorna sprzeczność wypowiedzi niektórych teologów z oficjalnym nauczaniem Kościoła bywa zwykłym nieporozumieniem. Teologowie mają prawo i obowiązek poszukiwania odpowiedzi na nurtujące ich (oraz całą wspólnotę kościelną) pytania. Ich misją jest zawsze poszukiwanie języka, jakim Kościół powinien mówić w danym czasie i sytuacji, głosząc Ewangelię.

Na ogół „rozwój” doktryny polega właśnie na formalnym włączeniu do tradycji Kościoła tego co de facto w tej tradycji już istniało. Tak było na przykład z dogmatami o Wniebowzięciu, czy Niepokalanym Poczęciu Matki Bożej. Głoszenie przez np. św. Bernarda tych prawd zanim zostały ogłoszone jako dogmaty, nie było żadną sprzecznością z oficjalną doktryną Kościoła. Samo pojęcie teologiczne „Matka Boża” było związane z burzliwą dyskusją w Kościele z aktywnym udziałem m. in. efeskich przekupek. Nadzieja powszechnego zbawienia nie jest sprzeczna z nauczaniem Kościoła, dopóki mówi się o nadziei a nie o pewności doktrynalnej. Jeszcze bardziej złożoną sprawą jest dyskusja nad porządkiem kościelnym (spowiedź przez internet, celibat kapłański, wybieranie biskupów, święcenia kobiet, język liturgii itp.), gdzie „bliższy ciału” przedmiot sporu podnosi często temperaturę dyskusji. Nikt nikomu nie zabrania na te tematy dyskutować, choć rzeczywiście jednym może to otwierać horyzonty, a drugim mieszać w głowach. O ile bowiem efeskie przekupki z V w. rozprawiały nad tym, co uważały za prawdę, to dziś w XXI w. dyskutuje się przede wszystkim nad opiniami, a prawda mało kogo interesuje.

Czasy się zmieniły i przekupki przestały się interesować teologicznymi problemami. Zaryzykowałbym twierdzenie, że stało się wręcz odwrotnie: to teologowie zaczęli nabierać manier przekupek, w pełni korzystając z możliwości, jakie daje im współczesny świat, zwłaszcza mass-media. Chodzi o pokusę „sprzedawania siebie”, autoreklamy. Za prekursora tego nurtu można uznać Hansa Kunga, skądinąd bardzo zdolnego teologa. Zaczął on od niewinnego kwestionowania nieomylności papieża i natychmiast stał się bohaterem medialnej sensacji, zwłaszcza gdy stracił kościelną autoryzację jako teolog katolicki. Dziś wypowiada się na wszystkie możliwe tematy, kwestionując praktycznie wszystko, co da się w tradycji katolickiej zakwestionować. Wydaje się, iż nawet media, które wylansowały Kunga, zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich gwiazdor przekroczył granice śmieszności. W kuluarach dziennikarze zadają sobie pytanie: kto pierwszy ośmieli się zakwestionować nieomylność Hansa Kunga?

Przypadek Kunga jest oczywiście skrajny, ale znamienny. Teologowie-przekupki pojawiają się tym częściej im bardziej dana wspólnota kościelna rezygnuje z ewangelizacji, a zaczyna zajmować się sama sobą. Kościół nie obawia się różnorodności, także teologicznej (już starożytni mawiali: „Varietas delectat”). Jedynym warunkiem jest to, by owa różnorodność służyła czemuś więcej, niż zaspokajaniu narcystycznych potrzeb.

o. Tadeusz Cieślak SJ