Mam pytanie dotyczące przyjmowania Komunii św. do ręki. Na stałe mieszkam w Niemczech, tutaj takie jej udzielanie jest naturalne. Kiedyś praktykowano udzielanie Komunii do ust, po II Soborze Watykańskim to się zmieniło. Z tego co wiem, Polska jest już wyjątkiem. Gest złożenia rąk do Komunii jest dla mnie gestem modlitewnym, tymczasem w Polsce muszę zawsze pamiętać – „ręce do dołu”. Tutaj widziałam kobiety pokazujące księdzu, że chciałyby dostać Komunię do ust i tak dostawały (potem się okazało, że to Polki pracujące w pobliskim szpitalu), ale w Polsce jeszcze nie spotkałam się z tym, aby udzielający Komunii brał pod uwagę przyjmującego. Kiedyś będąc w odwiedzinach zapomniałam o tej różnicy i o mało hostia nie spadła na podłogę – ksiądz w ogóle nie spojrzał na mnie, a potem robił mi wyrzuty. Po mszy chciałam wyjaśnić sytuację, usłyszałam jedynie, że co można na Zachodzie, to można, a tu jest Polska. Wszystko się zgadza, lecz co to za argument? Dlaczego w Polsce praktykuje się jedynie komunię do ust? Jakie są możliwości pokazania, że przyjmuje się ją w innej postawie? We mnie ten zwyczaj jest głęboko zakorzeniony i rozprasza mnie, że zawsze muszę pamiętać o przyjęciu innej postawy, zupełnie jakby nie było trochę ważniejszych aspektów przyjmowania Ciała Chrystusa. Pozdrawiam serdecznie i czekam na wyczerpującą odpowiedź,

Aga

 

Przyjmowanie Komunii św. na rękę (a raczej na ręce) znajduje lepsze i pełniejsze uzasadnienie w tradycji Kościoła, niż przyjmowanie jej bezpośrednio do ust. Zachowała się piękna katecheza na ten temat św. Ambrożego (IV w.), która tłumaczy modlitewny sens gestu złożonych rak, na których spocznie Ciało Chrystusa. Katecheza ta przytaczana jest i dzisiaj, na przykład we wspólnotach neokatechumenalnych. Przyjęcie w średniowieczu zwyczaju udzielania komunii bezpośrednio do ust było związane prawdopodobnie z innymi problemami teologicznymi, z jakimi borykał się ówczesny Kościół.

Po pierwsze, zaczęto silnie akcentować niegodność człowieka w obliczu cudu obecności Boga w Chlebie i Winie. Po drugie, rozwinęła się wówczas ontologia Eucharystii, czyli teologia starająca się wyjaśnić przy pomocy języka filozofii obecność Ciała i Krwi Chrystusa w postaciach eucharystycznych. Po trzecie wreszcie, znacznie osłabł ewangelizacyjny instynkt ówczesnego Kościoła. Efekt był taki, że znaczna cześć chrześcijańskiego świata składała się z ludzi ochrzczonych, ale w praktyce mało korzystających z innych sakramentów. Sama Eucharystia stała się raczej przedmiotem adoracji, niż pokarmem na życie wieczne. Nacisk kladziono na sprawowanie Eucharystii, a nie na uczestniczenie w niej. Komunia św. była przywilejem dla nielicznych, a powszechne wśród chrześcijan poczucie niegodności i grzeszności znalazło swój wyraz także w liturgii mnożącej znaki pokutne (obmycie rak przez kapłana, słowa „Domine, non sum dignus...”, pozycja klęcząca w czasie przyjmowania Komunii itd.). Nie dziwota, że jako norma przyjęte zostało komunikowanie wyłącznie do ust (dotykanie postaci eucharystycznych przez osoby nieuprawnione zostało zakazane pod grzechem ciężkim).

Ten nieco magiczny stosunek do Eucharystii zaczął zmieniać się po Soborze Trydenckim. Tym niemniej zachowały się przyjęte wówczas przepisy liturgiczne. Myślę, że przywrócenie po Soborze Watykańskim II możliwości Komunii św. na rękę było motywowane powtórnym odkryciem bogactwa tradycji pierwotnego Kościoła.

Problem w tym, że tak zwana opinia publiczna – czy to w Polsce, czy to w Niemczech – niewiele sobie robi z teologicznych motywacji dokonywanych w Kościele zmian. Owa opinia publiczna, znajdująca swój wyraz w mass mediach, wyznaje niepisaną zasadę, że wszystkim należy się wszystko (za wyjątkiem tego co jest demokratycznie zabronione), a więc wszelkie przepisy kościelne są automatycznie uważane za niezrozumiałe łamanie owej niepisanej reguły. Każda posoborowa zmiana była w tym kluczu uznawana za rodzaj koncesji, ustępstwa ze strony Kościoła na rzecz „demokratyzacji”. Taki sposób podejścia do spraw wiary dominuje do dzisiaj. Wystarczy popatrzeć na to, w jakich kategoriach opisano w gazetach możliwość przyjmowania Eucharystii pod dwoma postaciami, przewidziana w trzecim wydaniu Mszału Rzymskiego.

Niestety, ten typ mentalności obejmuje znaczną cześć tak zwolenników reform, jak i obrońców tradycji (zarówno duchownych jak i świeckich). Dla wielu „komunia na rękę” to symbol praktyczności, nowoczesności i otwartości Kościoła, a nie modlitewny gest będący adoracją Chrystusa obecnego w Eucharystii. Dla innych z kolei jest to wystawienie Najświętszego Sakramentu na ryzyko profanacji, albo wręcz profanacja przez dotyk nieuprawnionego świeckiego. Wymuszanie zmian liturgicznych, czy to „do przodu” czy „do tylu” jest więc często wyrazem daleko posuniętego indywidualizmu, tak naprawdę nie liczącego się z duchem kościelnych przepisów. Liturgia jednoczy wspólnotę Kościoła wokół Chrystusa, a nie jest sumą „aktów religijnych” wykonywanych przez jednostki.

W związku z dyskusyjnością posoborowych rozwiązań, zmiany liturgiczne pozostawiono częściowo w gestii poszczególnych episkopatów, by nie narażać Kościołów lokalnych na niepotrzebne napięcia i podziały. I tak na Zachodzie upowszechniło się komunikowanie na rękę, choć nie we wszystkich krajach jest to tak oczywiste jak w Niemczech. Np. we Włoszech około jednej trzeciej wiernych nadal przyjmuje Komunie św. bezpośrednio do ust i mogę zapewnić, że bynajmniej nie są to wyłącznie stare babcie, czy polscy emigranci.

W Polsce dyskusja na temat liturgicznych form przyjmowania Komunii św. odbyła się dosyć późno, bo w czasie ostatniego synodu plenarnego. Uznano, że nie ma potrzeby zmieniania dotychczasowych przepisów. Na ile wiem z własnego doświadczenia, w Polsce większym problemem jest przyjmowanie Komunii św. na stojąco. Istnieją grupy wiernych (nie kapłanów!), którzy pod wpływem różnych prywatnych objawień ostro naciskają na duszpasterzy, by przywrócili obowiązek klękania podczas przyjmowania Pana Jezusa. W takiej atmosferze wprowadzanie na siłę zmian służących – na dobra sprawę – wyłącznie dobremu samopoczuciu nielicznej garstki wiernych, może wystawić całe parafie czy diecezje na ryzyko sporów, kontestacji albo wręcz trwałych podziałów. Myślę, że rozwiązanie zachowawcze podyktowane zostało nie tyle konserwatyzmem polskiego kleru, co po prostu zdrowym rozsądkiem. Tym, którzy nie rozumieją całego tego problemu nie pozostaje nic innego jak... inkulturować się. Wystarczy przypomnieć sobie, że jeszcze niedawno polscy „konserwatywni” księża przyjeżdżający na misje na tereny byłego ZSRR byli traktowani przez miejscowych katolików jako niebezpieczni nowinkarze, wprowadzający niezrozumiale zmiany liturgiczne. A wiec: cierpliwości!

Jest jeszcze problem praktyczny: Polska przestała być krajem izolowanym i obecnie gościmy wiele osób, którym trudno wyjaśniać w czasie rozdawania Komunii św., ze „wiecie, u nas to nie tak, jak u was” itd. Zresztą liturgia to nie czas na międzynarodowe dyskusje ideowe. W takich przypadkach duszpasterze muszą radzić sobie jak umieją, mając świadomość istnienia w Kościele pluralizmu w tej dziedzinie. Osobiście nie czuję dyskomfortu czy zmieszania, gdy w czasie Eucharystii w dużym polskim mieście widzę przed sobą wyciągnięte dłonie (zresztą na ogól wzorowo złożone zgodnie z tym, co pisał św. Ambroży) i nie próbuje Ciała Chrystusa wpychać na siłę danej osobie do ust. A do tego wystarczy nieco dobrej woli i przytomności umysłu. No, ale w tej sprawie mówię wyłącznie we własnym imieniu, nie biorąc odpowiedzialności za to, co wyczyniają poszczególni księża przejęci swoją rolą.

Tadeusz Cieślak SJ