Jakie Kościół ma dowody na to, że Maryja rzeczywiście była wieczną dziewicą? Fragmenty Mt 13:54-57; J 7:3-5 i Mt 1:25 sugerują – moim zdaniem – cos wręcz przeciwnego...

Agnieszka

 

Pytanie o dowody wiary jest źle postawione. Pytasz się o wiarę, a żądasz dowodów namacalnych. Pismo św. powstawało w żywej wspólnocie, która miała swoje przekonanie, swoją wiarę. Kościół katolicki przyjmuje obok spisanego Słowa Boga również Tradycję tej wspólnoty, która Pismo św. pisze. W Izraelu najpierw była Tradycja, przekaz ustny, dopiero później spisano tę Tradycję. Później jeszcze dopisywano komentarze do rozumienia tego co spisano, gdy już wspólnota doświadczyła nowej rzeczywistości.

Ten wstęp napisałem dlatego, aby Ci, którzy podchodzą do wiary inaczej (np. protestanci, którzy przyjmują tylko to, co było spisane) szukali odpowiedzi na te pytania w swoim sercu, w natchnieniach Ducha Świętego. Ja piszę do tych, którzy Tradycję przyjmują jako pewnik.

„Przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko? I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony.” (Mt 13, 54-57) Rzeczywiście w języku polskim napisano bracia, jednak to wcale nie powinno nas prowadzić do braci rodzonych. Termin grecki „adelphos„ (brat) oznacza także brata przyrodniego, rodzonego, kuzyna, krewnego, towarzysza wspólnoty. Ma więc wiele znaczeń i dlatego tłumaczenie go tylko jako „brata rodzonego„ jest krzywdzące. Dlaczego? Pismo św. mówi, że rodzice Jego co roku udawali się w daleka podróż do Jerozolimy (Łk 2,44), ale nie wspomina nic o żadnej gromadce dzieci. Mowa jest jedynie o Jezusie, Józefie, Maryi i o krewnych. Potwierdza to również fragment wcześniejszy mówiący o powrocie z Egiptu (Mt 2,14-23), który także nic nie mówi o siostrach i braciach.

Słowa Chrystusa z krzyża, tuż przed śmiercią (Jego testament) wskazują, że Maryja nie ma dzieci (J 19,26-27). Wiemy z tradycji, ze Józef już nie żyje i zgodnie z prawem Izraela dzieci miały obowiązek (prawo) utrzymania matki. Jezus na krzyżu oddaje swoją Matkę uczniowi. Czy łamałby prawo i odbierałby dzieciom matkę?

Nie są to dowody na to, że Jezus nie miał braci i sióstr. Można przecież wymyślić taką sytuację, że oni wszyscy urodzili się po 12 roku życia Jezusa a przed ukrzyżowaniem umarli. Dla szukających obrony swojej doktryny da się to wymyślić. Nam z pomocą przychodzi Tradycja, która od samego początku, od pierwszych wieków Maryję widzi jako Dziewicę, która miała tylko Jezusa. Ikonografia Wschodu to potwierdza: wszędzie jest Maryja z Jezusem – innych dzieci nie ma.

Na koniec argument logiczny. Bardzo dużo wiemy o kuzynach Pana Jezusa, np. o Józefie i Jakubie, których matką była Maria, żona Kleofasa (Mt 27,56; J 19,25), a nic o rodzonych braciach? Czy to nie jest dziwne? Także apokryfy milczą na temat rodzeństwa Jezusa. Są to jednak argumenty drugorzędne.

„Lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus.” (Mt 1.25). W tym fragmencie znów język grecki nie daje jednoznacznej interpretacji za tym, że Maryja i Józef po ślubie mieliby akty seksualne i z nich dzieci. Polskie „aż” może to rzeczywiście sugerować, ale termin grecki nie. Przykładowo w zdaniu: „A oto Ja jestem z wami aż do skończenia świata” występuje ten sam termin „aż”. Czy więc zdanie to możemy przetłumaczyć, że Jezus jest z nami tylko do skończenia świata, a później już nie? Takie rozumienie jest herezją, bo Jezus będzie z nami zawsze, czyli wiecznie; nawet wtedy, gdy świat przeminie. Tłumaczenie Mt 1.25 bliższe prawdy byłoby w brzmieniu: „I nie zbliżał się do niej, a gdy porodziła Syna, nadal mu imię Jezus”.

Andrzej Lemiesz SJ

 

LISTY

Pytanie zadane przez Agnieszkę również i mnie nurtuje. Niestety odpowiedź udzielona przez o. Andrzeja nie rozwiewa moich wątpliwości. Wymienione w Ewangelii informacje o braciach Jezusa nie są oczywiście dowodem, że byli to Jego rodzeni bracia, chociaż równoczesna obecność z nimi Matki Jezusa by to sugerowała. Z informacji tych wynika tylko, że Jezus miał braci – niestety nie wiadomo czy rodzonych, czy ciotecznych. Większe znaczenie dla sprawy ma zdanie z Mt 1, 25, które w tłumaczeniu posiadanego przeze mnie wydania Biblii brzmi: „A nie obcował z nią, dopóki nie powiła syna, i nadał mu imię Jezus”. W zdaniu tym użyte są inne wyrazy („nie obcował” zamiast „nie zbliżał się” oraz „dopóki” zamiast „aż”. ) ale sens jest identyczny. Po urodzeniu Jezusa Maria była dla Józefa normalną żoną, a więc podejmującą współżycie małżeńskie, co wcale jednak nie oznacza, że musiała mieć więcej dzieci.

Słów „aż” i „dopóki” używamy w celu określenia że pewien stan miał swój ograniczony wymiar czasowy. Nie powiemy o kimś, kto nigdy nie palił papierosów, że „nie palił aż do matury” lub „ nie palił dopóki się nie ożenił”. Ojciec Andrzej twierdzi, że termin „aż” w języku greckim może mieć inne znaczenie i właściwie to we wspomnianym zdaniu „aż” powinno być zastąpione przez „a gdy”. Takim stwierdzeniem o. Andrzej stawia się ponad tłumaczami tekstu Nowego Testamentu, którzy jak czytam w przedmowie, starali się by przekład był wierny i najlepiej oddaje ono sens tłumaczonego tekstu. Przykład dotyczący innego użycia słowa „aż” jest, moim zdaniem, chybiony. Zauważmy, że Jezus wypowiada te słowa do ludzi, dla których koniec świata jest jakąś granicą czasu. Bóg istniał zawsze i będzie istniał zawsze, natomiast świat miał swój początek i pewnie będzie miał swój koniec. To samo dotyczy nas, ludzi. Czy wypowiedź męża do umierającej żony „Będę z tobą do końca” oznacza, że po jej śmierci również on przestanie istnieć?

Inne argumenty podane przez o. Andrzej są również mało przekonywujące. Ikonografia Wschodu może co najwyżej sugerować, że Jezus był jedynakiem i nic więcej. O Matce Jezusa i św. Józefie też bardzo mało się pisze w Ewangeliach, a w Listach Apostolskich w zasadzie wcale, dlaczego więc miano by poświęcać więcej miejsca braciom Jezusa, gdyby istnieli?

Uczciwe rozważenie tekstów Nowego Testamentu, moim zdaniem, przemawia raczej za tezą, że po urodzeniu Jezusa Maria była żoną i matką, jak inne kobiety. Nawet jeśli nie ma pewności, że tak było, to dlaczego w wielu modlitwach musimy wypowiadać twierdzenia całkiem przeciwne. Czy nie byłoby lepiej pomijać ten problem milczeniem, zwłaszcza że dotyczy on spraw jakże intymnych? Czy świadomość, że Matka Jezusa być może prowadziła po jego urodzeniu normalne życie małżeńskie ( w sumie dlaczego miałoby być inaczej) spowodowałaby spadek Jej kultu? A może stałaby się jeszcze bliższa, jako że większość jej czcicieli to żony, matki, mężowie i ojcowie?

Na marginesie tego tematu mam jeszcze jedno pytanie, dotyczące Ewangelii wg Św. Mateusza. Według proroctw starotestamentowych, mesjasz miał pochodzić z rodu Dawidowego. Jaki jest więc sens rodowodu podanego przez ewangelistę? Rodowód ten w linii męskiej prowadzi od Dawida do Józefa męża Marii, który nie był jednak ojcem Jezusa?

Z Bogiem – Marek

 

Marku!

Pokój Tobie!

Moja odpowiedź na pytanie miała na celu ukazanie wątpliwości, a zarazem możliwości twierdzenia, że Maryja nie miała dzieci. Nie chcę się silić i przekonywać kogokolwiek do tego twierdzenia. Pokazywanie na tekstach biblijnych Maryi jako zwykłej kobiety mającej zwykłą rodzinę pochodzi od Protestantów, którzy nie chcą uznać Maryi jako Bożej Rodzicielki i Współodkupicielki zbawienia. Uznanie Maryi za Bogurodzicę prowadzi bowiem do uznania Jej za Niepokalaną, a więc bez grzechu. Protestanci nie chcą takiego stanowiska katolików uznać, więc szukają w Piśmie potwierdzenia zwykłości Maryi jako matki dzieci, żony. Ja na tych samych tekstach chciałem wykazać, że jest możliwa inna interpretacja. Dalej nie zamierzam prowadzić dyskusji, bo każdy z nas będzie stał na swoim stanowisku. Jako katolik kocham Maryję jako Matkę mojego Pana i wynoszę Ją ponad wszystkie kobiety świata, jest dla mnie wyjątkowa, jedyna, itd. Tego nauczyli mnie moi pradziadowie i tego się trzymam.

Co do tłumaczenia. Rozumienia języka greckiego 100 lat temu i dziś to dwa różne świata. Naukowcy ciągle coś nowego wynajdują i przez to tłumaczenie staje się bliższe mojemu sercu. I jeśli weźmiesz tłumaczenie ks. Wujka, też jezuity i dzisiejszą Tysiąclatkę to zobaczysz, że jest różnica i że nie dotyczy ona istoty rzeczy tylko lepszego rozumienia tego, co chciał przekazać autor biblijny.

Co tyczy się rodowodu Jezusa. Rodowód dla Izraelity to bardzo ważna rzecz. My tego nie rozumiemy, a dla nich to świętość. Wykazać się rodowodem to potwierdzić swoją tożsamość. Mateusz, gdy pisał swoją Ewangelię do Żydów, nie mógł pominąć rodowodu. W nim nie jest najważniejsze od kogo się zaczyna i na kim się kończy. Mateusz pragnie Żydom udowodnić, że Jezus jest obiecanym Mesjaszem, który miał pochodzić z potomstwa Dawida. Dlatego ważny jest tu układ rodowodu z liczbą 14, która zawsze określa Dawida i jego królestwo. Natomiast Józef dla Izraelity był ojcem Jezusa – tak samo dzisiaj, gdy ktoś adoptuje dziecko prawnie staje się ojcem.

O. Andrzej Lemiesz, jezuita

 

Mam wrażenie, że w przed wakacjami tej samej Agnieszce odpowiadałem na to samo pytanie, tyle tylko, że nie na forum „Mateusza”. Pozwalam sobie streścić tę odpowiedź, ponieważ wydaje mi się być bardziej precyzyjna niż odpowiedzi zamieszczone w „Mateuszu”...

Otóż to, że Kościół katolicki i prawosławny uparcie bronią nienaruszonego dziewictwa Maryi, a kościoły protestanckie z istną niekiedy furią taki pogląd zwalczają wiąże się z zupełnie odmiennymi wizjami zbawienia. Dla katolików i prawosławnych zbawienie polega na wszczepieniu w starego człowieka, Nowego Człowieka, którym jest sam Chrystus. Dany nam na chrzcie – bez żadnych zasług z naszej strony – embrion Chrystusa wzrasta w nas tak, że stopniowo przerasta w nas całkowicie starego człowieka i w końcu procesu każdy chrześcijanin staje się „drugim Chrystusem”, innym człowiekiem, na nowo stworzonym przez Boga członkiem nowej świętej ludzkości, której zalążkiem jest Kościół. Nie dzieje się to bez naszej współpracy z łaską i nie bez cierpienia umierania w nas starego człowieka, z którym na początku siebie utożsamiamy. Francuski filozof i egzegeta Claude Tresmontant określa to śmiało jako zastąpienie ludzkości z gatunku „homo sapiens” ludzkością z gatunku „homo christianus”... Maryja zatem – jak to sformułował już w drugim wieku św. Ireneusz z Lyonu – jest Nową Ewą, pierwszą przedstawicielką owej nowej ludzkości; jej boskie macierzyństwo jest zaś zapowiedzią tego, w jaki sposób każdy z nas będzie zbawiony, właśnie przez zrodzenie się w nas Syna Bożego.

Tymczasem u protestantów zbawienie polega na tym, że Bóg nam przebacza, kiedy tylko wierzymy, że Pan Jezus umarł za nas na krzyżu. Nie ma tu żadnej przemiany bytu: dalej jesteśmy źli, podli, grzeszni, ale gdy tylko zdobywamy się na akt wiary, zostajemy usprawiedliwieni, bo Pan Bóg darowuje nam karę wiekuistego piekła na jaką zasłużyliśmy...

Zbawienie ma zatem charakter u nich charakter jurydyczny (prawny), a nie ontyczny tzn. dotyczący przemiany bytu. I wtedy Maryja nie może tu odgrywać żadnej istotnej roli.

Ale jeśli tylko pojmujemy zbawienie po katolicku lub prawosławnemu, to jaki sens mogłoby mieć zrodzenie przez pierwszą istotę z gatunku „homo christianus” dzieci Józefowi? Byłoby to zupełnie nielogiczne, sprzeczne z powołaniem Maryi jako Nowej Ewy... Wtedy bowiem nie mogłaby być naszą matką, matką Chrystusa zaszczepionego w nas na chrzcie świętym, matką Kościoła – Nowej Ludzkości!

Dopiero po takim naświetleniu sprawy możemy zaatakować problem egzegezy trudnych tekstów.

Po pierwsze problem „braci Jezusa jest trywialny”, bowiem w kulturze semickiej określenia „brat, siostra” oznaczać może nie tylko rodzeństwo, ale też dalekich kuzynów, przyjaciół, a nawet męża i żonę. W Starym Testamencie jest mnóstwo przykładów na takie właśnie użycie tych terminów. Różnorakie greckie wersje księgi Tobiasza pokazują ponadto wyraźnie, że termin „kuzyn/kuzynka” używany jest zamiennie, bez żadnej różnicy znaczeniowej, z terminem „brat/siostra”.

Drugi problem jest znacznie bardziej subtelny, gdyż dotyczy bardzo ryzykownego tłumaczenia, które pojawia się we współczesnych przekładach Nowego Testamentu. Mam oczywiście na myśli fragment „Lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus.” (Mt 1.25). Czy na pewno tak jest w oryginale? Oczywiście nie! W greckim tekście: „I nie poznał jej, aż porodziła Syna...”. Ach tak, wykrzykną zaraz uczeni egzegeci, słówko „poznać” jest w hebrajskim eufemizmem dla współżycia seksualnego! Niezupełnie zgodziłbym się z tym stwierdzeniem. Owszem jest ono po części prawdziwe, ale tylko w kontekście intymnego współżycia między małżonkami, nigdy zaś nie jest używane w kontekście pozamałżeńskim (wtedy hebrajski używa dosadnych stwierdzeń „leżeć z kimś”, „iść do kogoś”). W hebrajskim „poznać” (jada’) – gdy tylko mowa jest o poznaniu osoby, a nie rzeczy – znaczy „wejść w intymną więź”, „obcować”, „współistnieć”. Owszem, obcowanie między małżonkami zakłada też współżycie seksualne, ale dzieje się to niejako w kontekście wzajemnego komunikowania się małżonków, ich codziennych intymnych słów i gestów.

Sens tego słowa uwidocznia się także z całą wyrazistością w scenie zwiastowania, gdy Maryja mówi przestraszona: „Jak to będzie, skoro nie znam męża?” I tu znów skłonni jesteśmy rozumieć tu wyznanie braku współżycia z mężem... Dopiero zapoznanie się z analogiczną sceną w Starym Testamencie, sceną zwiastowania narodzin Samsona (Sdz 13) uzmysławia nam, co Maryja miała na myśli wypowiadając to zdanie. Otóż matka Samsona (Biblia nawet nie przytacza jej imienia!!) natychmiast biegnie do męża, bo nie wie jak się ma do usłyszanej przez anioła zapowiedzi ustosunkować. I dopiero mąż decyduje, jak postąpić dalej, bo kobieta zwyczajowo prawa do samodzielnego podejmowania decyzji w świecie semickim nie ma. Tak więc Maryja jeszcze jako narzeczona nie może po prostu pobiec do męża i mu zapowiedź narodzin Mesjasza, bo go jeszcze nie zna tzn. nie ma prawa komunikować się z nim jak żona z mężem (kobiecie nie było wolno rozmawiać z obcymi mężczyznami poza ściśle określonymi sytuacjami).

Cóż więc najprawdopodobniej znaczy lakoniczne zdanie, że Józef nie znał Maryi, aż nie porodziła syna? Przypuszczalnie tylko tyle, że nie traktował jej jak żony, ponieważ szukał potwierdzenia słów otrzymanych we śnie od anioła. Gdyby okazało się, że syn Maryi nie począł się z Ducha Świętego, a był tylko zwykłym człowiekiem, przypuszczalnie odesłałby ją do rodziny, tak jak miał to zamiar uczynić, gdy tylko zauważył jej brzemienność. Lecz to co działo się przy narodzeniu Syna Maryi musiał uznać za wystarczający znak potwierdzający słowa anioła.

Czy znaczy to, że rozpoczął wtedy z Maryją współżycie seksualne jak gdyby nigdy nic? Takie domniemanie świadczy o zupełnym braku wniknięcia w mentalność Izraelity czasów Nowego Testamentu. Czy Józef mógł nie wiedzieć, że to co się poczęło w łonie jego małżonki jest święte (por. Łk 1,40)? Znakomicie wiedział, że nie wolno dotykać się wszelkich naczyń świątynnych, które służą do przechowywania ofiar poświęconych Panu. Czyż łatwo przyszłoby mu wiedząc to wszystko tak po prostu dotknąć Maryi?? Otóż prawosławnym nie wolno przedstawiać na ikonach Józefa dotykającego Maryi w jakikolwiek sposób!

Weźmy pod uwagę jeszcze jedną starotestamentalną historię opisaną w 2 Sam 6:: Otóż gdy Dawid przewoził Arkę Przymierza do Jerozolimy i gdy wóz przechylił się, dotknęło się go dwóch kapłanów, aby zapobiec wywrotce. Niemniej Bóg na to nie pozwolił: zginęli na miejscu rażeni gromem. Dla Ojców Kościoła jest to argument za nienaruszalnością dziewictwa Maryi. Dlaczego? Otóż dlatego, że w Arce przechowywane były tablice Prawa, manna i różdżka Aarona – znaki mesjańskie. Bo przecież Chrystus jest naszym Prawem, Chlebem życia i odroślą cudownie wyrastającą z suchego pnia grzesznej, jakby martwej ludzkości. Maryja jest zatem Arką kryjącą w sobie Prawo, Chleb i Odrośl. I nikt na świecie, nawet arcykapłan, nie miał prawa dotykać Arki, ani jej otwierać. Czy Józef, pobożny żyd, zdecydowałby się na ponowne otwarcie łona Maryi nie będąc intymnie przekonanym, że popełnia świętokradztwo? Nie sądzę.

Jak więc widzimy problem nie jest łatwy, ale w końcu dość logicznie się rozwiązuje. Aby do tego wszystkiego dojść musiałem zmusić nieco Czytelników, aby „wypłynęli na głębię” i porzucili choć na moment powierzchowne rozumienie wiary. Mam nadzieję, że wielu z nich się to im udało.

Jacek Święcki