Mam takie pytanie odnośnie miłości Boga. Nie jestem jedynym, którego życie źle potraktowało, ale dziś po ponad trzydziestu trudnych latach jestem już trochę zmęczony. Trwam w wierze jak umiem. Byłem ministrantem, lektorem, członkiem oazy i odnowy w Duchu Św. (czasami jak mogę to jeszcze uczęszczam). Można by to potraktować jako stopniowy rozwój, tymczasem ciągle popełniałem błędy a mając nadwrażliwą naturę wszystko odbierałem z podwójną siłą. Wydaje się, że zawsze byłem blisko Boga (a może tak tylko mi się wydawało), ale jego bliskość nie uchroniła mnie od nieszczęść. Trudno pojąć taką miłość. Św. siostra Faustyna pisze, że „...gdyby dusza cierpiąca wiedziała jak ją Bóg miłuje, to skonałaby z radości i nadmiaru szczęścia...” Wierzę tym słowom, są zapewne prawdziwe. Nie potrafię jednak wyraźniej dostrzec tej miłości w moim życiu, ani też jej odczuć (choć delikatne symptomy są widoczne) tak żeby mnie uwolniła od problemów w stopniu możliwym do egzystencji. Jak przychodziła do mnie jakaś łaska to był to ratunek często przed tragedią, ale niestety bolesne skutki, konsekwencji omyłek zawsze pozostawały.

Dziś jestem na rencie inwalidzkiej II stopnia i pomimo dobrze skończonych studiów nie mam prawie żadnych szans na pracę, ale to z powodu kłopotów ze zdrowiem. Czeka mnie jeszcze długie i zapewne nie lekkie życie, patrząc z perspektywy czasu. Chciałbym jakoś „dokopać” się do miłości Stwórcy, bo na ludzką ze strony najbliższych nie mogłem nigdy liczyć. Mam ciągle nadzieję, że z Bogiem będzie mi łatwiej, jak uczy wiara. Cóż więcej mogę zrobić poza mszą, modlitwą i lekturą Pisma św.?

Wojciech

 

Szczęść Boże!

Jeśli dobrze Pana zrozumiałem, znajduje się Pan w stanie ducha, świetnie przedstawionym przez Tadeusza Żukowskiego w wierszu pt. „Krzew tarniny”. Żarliwa prośba zawarta w tym wierszu brzmi jeszcze bardziej przejmująco, jeśli uświadomimy sobie jej nawiązanie do rozdziału trzeciego Księgi Wyjścia:

W świecie
jak w ostrym zaplątany
krzaku tarniny.

Podpal go Panie!

Niech w krzewie Twoich ust
płonę Miłością.

Natomiast rewelacyjne wręcz wyjście z tego prawie-braku-nadziei, że uda się Panu kochać wreszcie Boga w sposób doskonały, podpowiada Beata Obertyńska w swoich „Grudkach kadzidła” (V,LXVII):

No, już dobrze... Niech będzie jak gdy drzwi ktoś zawrze...
Niech mi się nigdy więcej serce nie otworzy.
Niech Cię, Panie, źle kocham... Ale za to sprawże,
aby Cię nikt ode mnie nie miłował – gorzej!

Przypomina mi się jeszcze mądra rada świętego Augustyna: Jeśli chcesz otrzymać ziemię albo dom, musisz za to dać pieniądze. Jeśli chcesz otrzymać miłość, musisz dać samego siebie! I nie tylko dać, ale dawać, każdego dnia dawać.

A swoją drogą, serdecznie bym Panu radził wsłuchiwać się w te wezwania do miłości bliźniego, z którymi Pan Bóg – jak zwykle, w sposób dyskretny – przychodzi do każdego z nas codziennie. To doprawdy nie przypadek, że jedyne niewątpliwie autentyczne słowo Pana Jezusa, które nie zostało zapisane w Ewangeliach, a jednak sam Duch Święty zatroszczył się o to, żeby nie zostało zapomniane, brzmi: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20,34).

Pomódlmy się za siebie wzajemnie.

o. Jacek Salij OP