Czy można zostać zwolnionym z obietnicy całkowitej abstynencji? Podpisałam kiedyś takie zobowiązanie bez należytego zastanowienia, za solidną namową księdza. Teraz mam z tym trochę kłopotów. Ciągle muszę się tłumaczyć, zwłaszcza w gronie kolegów z pracy (bynajmniej nie jest to środowisko alkoholików) oraz ukrywać ten fakt przed własną mamą. Sytuacje są dość nieprzyjemne dla mnie, a ostatnio miałam dużo kłopotów w pracy.

Alicja

 

Twoje zobowiązanie nie jest publicznym ślubem złożonym oficjalnie. Jest to prywatna umowa między Tobą a Panem Bogiem i od ciebie zależy jak długo ta umowa będzie obowiązywała.

Jeżeli dostrzegasz, że jest ona dla Ciebie trudna i w pewien sposób powoduje że czujesz się zniewolona i nie jest to już jak przy podjęciu zobowiązania radość i zapał w tym trwaniu, to możesz to zobowiązanie rozwiązać sama przed Bogiem na prywatnej modlitwie. Jednak myślę, że warto by było pozostawić sobie ślub abstynencji na czas Adwentu i Wielkiego Postu. Byłoby to Twoją ofiarą dla Pana Boga. Myślę też, że byłoby to jakimś owocem który pozostał po tych latach abstynencji uczynionych dla Boga.

Wiedz jednak, że wcale nie musisz obowiązkowo podejmować takich decyzji, to tylko propozycja, aby być bliżej Pana i nie tracić tego co przez tyle lat jakoś było w Tobie.

Ks. Sebastian Kubiński

 

Na początek o składaniu zobowiązania pod przymusem. Znakomity teolog, o. Jacek Salij OP, mówi w ten sposób: „Nie przekonuje mnie wyjaśnienie (...), że zobowiązania złożone od przymusem są nieważne. Jest to zasada prawna, nie moralna. Każdy sprawiedliwy sąd, jeśli zostanie przekonany o tym, że dane zobowiązanie złożone zostało ze strachu i pod przymusem, orzeknie jego nieważność. Jednakże sąd ludzki nie zajmuje się sprawami duszy. Otóż są takie zobowiązania, które zawsze ranią duszę, nawet jeśli złożę je pod przymusem, a więc z punktu widzenia prawa nieważnie. Przypomnijmy sobie dzieje męczenników. Ludzie ci nawet pod groźbą tortur i śmierci nie chcieli składać zobowiązania, że odejdą od Chrystusa. I nie próbowali się wykręcać, że zobowiązania pod przymusem i tak są nieważne.” (w: „Pytania nieobojętne”, Poznań 1988, ss. 229-230).

Cóż, skoro złożenie zobowiązania pod przymusem moralnie go nie unieważnia, to co może unieważnić zobowiązanie złożone jedynie za namową – i to namową autorytetu moralnego! Po to przecież jest kapłan, by podprowadzał do wartościowych moralnie, chociaż niekiedy trudnych, wyborów. Każde zobowiązanie, a szczególnie zobowiązanie do dobra, zwyczajnie człowieka kosztuje i przynosi dodatkowe kłopoty. Pisemna deklaracja ma potwierdzić wartość danego słowa i wzmocnić naszą motywację w chwilach trudnych. Myślę, że taka trudniejsza chwila właśnie dla Ciebie, Alicjo, nadeszła... W imię czego chcesz teraz podważać własną deklarację – złożoną przecież bez przymusu i jakoś z udziałem własnego rozumu, prawda? Być może została złożona w chwili uniesienia czy zafascynowania odkrytymi wartościami, ale przecież wytyczanie naszej drogi ku wyżynom właśnie w takich chwilach się dokonuje! Słusznie ludzie pragną wzniosłych przeżyć religijnych, np. spotkania z Papieżem, w przekonaniu, że taka chwila pomoże im postawić kamień milowy na drodze, którą podążają i na której wiedzą, że są słabi.

Przypomnij sobie motywacje, które kierowały Tobą w momencie składania zobowiązania i zobacz czy zostało osiągnięte, albo zachowane to, na czym Tobie wówczas bardzo zależało. Jeśli tak, to znaczy, że owo zobowiązanie stało się wielkim dobrem dla Ciebie. Teraz jedynie argumenty jednoznacznie przeciwne złożonej deklaracji mogą stanowić przesłanki do odejścia od tego dobra. Takich argumentów nie znajduję. Bo czyż mogą być nimi niedogodności, że: „ciągle muszę się tłumaczyć w gronie kolegów w pracy”, „ukrywać ten fakt przed mamą” (dlaczego?) i że „jest to dość nieprzyjemne”? Jesteśmy powołani, by szukać w życiu przyjemności czy dobra?

A co mają do tego kłopoty w pracy, o których przy tej okazji wspominasz? Można to odczytać na przykład tak: jeżeli bym sobie od czasu do czasu pozwoliła na trochę alkoholu, to kłopoty byłyby mniejsze. Rzeczywiście tak? Dziewczyno!...

Z abstynencji naprawdę nie trzeba się nikomu tłumaczyć. Przyznam, że w moich czasach studenckich, bardzo śmieszyły mnie i zniechęcały podpowiadane – przez próbujących zachęcić ludzkość do wpisania się do księgi okresowej abstynencji – argumenty typu: zawsze możesz powiedzieć, że lekarz ci zabronił pić, albo że to tobie szkodzi. Potem okazało się, że nawet w gronie „zdrowo pociągających” podczas imieninowych biesiad czy „oblewania” egzaminów mieszkańców akademika, w zupełności wystarczył jeden prosty argument: „Nie piję, bo tak chcę. Wcześniej piłem, bo też tak chciałem. Mam wolność czy nie?” I to był argument nie do zbicia. Bo kto próbowałby naruszyć moją wolność, wiedział, że on przestanie się dla mnie liczyć. Myślę, że dzisiaj, po dwudziestu kilku latach, wolność nadal taką wartością pozostała; a ta osobista, ceniona i chroniona jest jeszcze bardziej...

Oczywiście, diabeł może podpowiadać Tobie zupełnie przeciwne argumenty, np. że abstynencja jest ograniczeniem wolności. I to jest prawda – ale nie całkowita. Bo każdy prawdziwie wierzący w Chrystusa wie, że wolność jest wartością podstawową lecz nie ostateczną. Przetrwa jedynie miłość i dla miłości ludzie gotowi są już teraz całkowicie oddać swoją wolność; np. w małżeństwie, kiedy przyjmują od ukochanej osoby owo: „biorę sobie Ciebie...” – i z radością jej się poddają. Bo małżeństwo jest cenniejsze niż wolność. Również trzeźwość człowieka jest na tyle ważna, że warto oddać za nią swoją wolność do spożywania alkoholu.

Warto wreszcie zauważyć szerszy kontekst zobowiązania całkowitej abstynencji. Żyjemy przecież w kraju, gdzie alkoholu nie wylewa się za kołnierz. W takiej sytuacji wprost bezcenne jest każde wierne świadectwo powzięcia całkowitej abstynencji.

Pan Jezus mówił: „Co niemożliwe dla ludzi, jest możliwe u Boga” (Łk 18,27) Życzę Tobie wytrwania i mocniejszej chęci zwrócenia się ku Bogu. On zawsze nas umacnia, a zwłaszcza w chwili trudnej. Pozostawaj z Nim.

Stanisław Górski OP

 

Sprawa wcale nie jest taka prosta, jakby się to mogło wydawać. Cokolwiek robimy, to powinnyśmy konsultować się z Bogiem, rozważać nasze życie na modlitwie. Nie możemy odpowiedzialnością za każde postanowienia obciążać kogoś innego, choćby był autorytetem w danej dziedzinie. Ostateczne przecież to my decydujemy o naszym życiu.

Sama widzisz, że teraz to Ty ponosisz konsekwencje swojego wyboru a nie ów kapłan. Bywa, że ulegamy namowom innych i nie zastanawiamy się, czy damy radę sprostać konsekwencjom.

Co teraz robić? Najpierw przypomnij sobie motywacje, które kierowały Tobą w chwili podpisywania obietnicy całkowitej abstynencji, może nie były one aż tak nieprzemyślane, tylko teraz gdy masz kłopoty, tak je interpretujesz.

Spójrzmy na inny aspekt sprawy. Istnieje zasada prawna mówiąca o tym, że jeśłi zobowiązanie zostanie złożone ze strachu lub pod przymusem, to można ją unieważnić. Jednak przypominając sobie dzieje męczenników, to oni pod groźbą tortur i śmierci nie rezygnowali z wybranej drogi do Boga. Męczenników czcimy, podziwiamy, ale czy koniecznie chcemy nimi zostać? Na taki heroizm stać niewielu. Oczywiście porównując Twoje kłopoty z torturami z powodu nakłaniania do odejścia od wiary, pragnę tylko uświadomić, że opowiadając się za Jezusem podejmujemy niełatwe wyzwania. Wymagają one cnoty męstwa, której nie nauczysz jej z książek, trzeba o nią prosić Boga. Życie organizuje najlepszy trening i być może w takim teraz uczestniczysz.

Wierzę, że teraz nie jest Ci łatwo. Tłumaczenie wszystkim, dlaczego nie pijesz jest upokarzające a przecież powinno być odwrotnie. Jednak dlaczego poddajesz się tym naciskom? Być może czujesz się osaczona, samotna, niezrozumiana. Sądzę, że w tej sytuacji pomoże Ci modlitwa o uwolnienie wewnętrzne. Należy prosić Jezusa o to żeby pokazał, co jest dla Ciebie najważniejsze a co powinno być, czego się boisz, kto Tobą usiłuje manipulować, a może kim Ty chcesz kierować. Proś o to Jezusa każdego dnia wiele razy. Efekty zauważysz szybko, przede wszystkim poczujesz więcej pewności w tym co robisz, Jezus stanie się ważny, powoli zacznie opuszczać Cię lęk a wówczas wszelkie zaczepki staną się mało istotne.

Każdy ma prawo do własnych wyborów a z abstynencji naprawdę nie trzeba się nikomu tłumaczyć. Być może najpierw Twoi bliscy na początku będą agresywni ale później to zaakceptują, po prostu przyzwyczają się do Twojego stylu życia. Nie pijesz, bo nie chcesz. Każde dodatkowe tłumaczenie może sugerować, iż nie jesteś pewna swojej decyzji.

W Bogu pokładaj nadzieję, On zawsze nas umacnia, a zwłaszcza w chwili trudnej. Pozostawaj z Nim, zapytaj go na modlitwie, co masz zrobić. Czy dalej trwać przy złożonej obietnicy, czy też nie. Nikt nie może Ciebie zwolnić z tej deklaracji choćby dlatego, że gdy za jakiś czas dojdziesz do wniosku, że jednak wytrwałabyś, to znów odpowiedzialność przerzucisz na kogoś innego. Jezus nas kocha, On zna nasze możliwości i tak naprawdę to tylko On jest w stanie nam pomóc. Jeśli uznasz, że musisz zrezygnować z abstynencji, to nie zmieni się miłość Jezusa do Ciebie.

Proponuję abyś porozmawiała z mamą, zapytała dlaczego ona jest przeciwna Twoim wyborom? Może dlatego, że chce ułatwić ci życie, żebyś nie musiała walczyć z całym światem. Żyjąc jak inni nie narażałabyś się na kłopoty, ale czy na pewno byłabyś szczęśliwa? To co jest łatwiejsze nie przedstawia większej wartości. Pamiętaj, że nie poddając się jej opinii nie wykraczasz przeciwko czwartemu przykazaniu. Porozmawiaj także z innymi, którzy podpisali podobną deklarację trzeźwości, może wymienicie się doświadczeniami, wzajemnie dodacie sobie odwagi. Nie musisz się wstydzić tego, że jesteś abstynentką ani również tego, że myślisz o zakończeniu tego etapu w swoim życiu. Nie obawiaj się, lęk jest złym doradcą.

Ewa Rozkrut