Mam prawie 18 lat, w przyszłym roku matura i straszna sprawa – wybór dalszej drogi życia. Jestem od kilku lat bardzo związany z Kościołem poprzez Służbę Ołtarza, należę też do grupy młodzieżowej, w której zajmujemy się rozważaniem Pisma Św., medytacją. Jednak najbardziej dręczy mnie wybór drogi życia. Od najmłodszych lat bawiłem się w „księdzowanie” i wszyscy widzieli we mnie przyszłego kapłana. Teraz, gdy przyszło co do czego budzą się we mnie obawy, wątpliwości. Z jednej strony chciałbym pójść drogą powołania, z drugiej nie wiem czy podołam i czy w ogóle mam powołanie. Boję się, że jeśli seminarium nie będzie mi przeznaczone, to odejście z niego pozostawi bliznę w moim życiorysie. Proszę o pomoc w kwestii rozpoznania swego powołania. Najbardziej owocne będą świadectwa duchownych. Z góry dziękuję – Maciek

 

Szukając drogi, którą Bóg chce Ciebie prowadzić, dużą pomocą może okazać się bezpośrednie rozeznanie przy okazji regularnych spowiedzi u wybranego kapłana. Po wyznaniu grzechów, a przed pouczeniem kapłana, możesz podejmować próbę rozmowy ze spowiednikiem. Zasygnalizuj mu swoje pragnienie. Gdy czas nie nagli, spowiednik zwykle jest gotów do takiej rozmowy, choćby krótkiej. Jej tematem bywa zwykle temat wiary, modlitwy i powołania osoby, która się spowiada. Można prosić spowiednika, aby pomógł w rozmowie o tych sprawach i w pracy nad sobą. Jeśli więc miałbyś taką możliwość, spróbuj z niej skorzystać.

Jest możliwe, że Bóg powołuje Cię do kapłaństwa. Pojawiają się wprawdzie różne lęki i obawy. I być może będą narastać. Ale ich istnienie nie jest jeszcze negatywnym znakiem powołania. Należałoby natomiast potraktować te lęki jako „przewodników” w poznawaniu samego siebie, by zobaczyć przyczyny rodzących się wątpliwości, obaw i lęków o samego siebie.

Inni widzieli Cię jako księdza. To mogło naprowadzać Ciebie na myśl o powołaniu kapłańskim i zachęcać do pójścia w tym kierunku. Ale wiadomo, zdanie innych ludzi nie wyręcza nas od szukania, rozeznawania i pełnienia woli Bożej. Nie musisz obawiać się, czy podołasz Bożemu powołaniu, jeśli będziesz ufać Bogu i współpracować z Nim, z Jego wolą. A wtedy, nawet gdyby okazało się, że będąc już w seminarium, musisz je opuścić, np. po roku formacji, nie będzie to czas stracony. Przeciwnie, możesz wiele zyskać, opuszczając seminarium w spokoju sumienia i wewnętrznej bliskości z Bogiem, bez blizny w życiorysie. Jest wielu ludzi, którzy opuścili seminarium, rozeznając z pomocą osób odpowiedzialnych za ich formację, że nie jest to ich droga. Odnaleźli swe powołanie w życiu świeckim. I okazało się, że Bóg dobrze ich prowadził. Nie chcę przytaczać szczegółowych świadectw. Czasami można spotkać się z nimi w różnych książkach i czasopismach. Ale nie bój się: Pan Bóg udziela wystarczającego światła tym, którzy Go szukają.

Ks. Tomasz Trzaskawka

 

W Twojej wypowiedzi widać, Maćku, nie tylko wątpliwości, ale także właściwy dla takiej sprawy namysł. Pytanie, które sobie stawiasz, warto sobie postawić, zanim podejmie się wołanie Jezusa.

Chcę Ci przypomnieć o tym, co o powołaniu znaleźć możesz w Księdze Proroka Jeremiasza: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię.„ (Jr 1,5)

Powołanie nie jest efektem jakiegoś kaprysu Boga, lecz sprawą odwiecznych wyroków Bożej Opatrzności. Bóg wybiera sobie na proroka człowieka, zanim ten się narodzi. Więcej – w powyższej wypowiedzi widzimy, że Jeremiasz został przez Boga wybrany – poznany, poświęcony i ustanowiony – zanim ukształtował się w łonie swej matki. Nie jest człowiek dla Boga żadną tajemnicą – nawet przed swoim narodzeniem. Szanując daną nam wolność, wybiera Bóg i powołuje na proroków zanim nastąpi nasze poczęcie w łonie matki. Czy to powołanie odczytamy i podejmiemy – pozostaje w naszej gestii. Wpływ na to ma także środowisko, w którym wzrastamy.

Pierwszy i zasadniczy dylemat w sprawie powołania jest bardzo prosty a jednocześnie radykalnie dramatyczny – mam powołanie na proroka czy go nie mam.

Powołanie ujawniać się może na rozmaite sposoby. O niektórych możesz przeczytać w innym miejscu Pytań o Wiarę (Jak można rozpoznać autentyczność powołania?).

Czy warto podjąć powołanie?

Odpowiedź na to pytanie może ułatwić historia powołania Samuela. Wyproszony gorliwą i wytrwałą modlitwą matki, oddany na służbę Bogu i żyjący przy świątyni – pewnej nocy usłyszał wołający go głos. Ponieważ mieszkał tam też pewien kapłan, pomyślał, że to właśnie on go wzywa.

Dopiero po trzecim zawołaniu ów kapłan rozpoznaje, czyj głos woła Samuela. Doprowadza do „nawiązania łączności” Samuela z Bogiem, którego owocem stało się stworzenie dialogu powołaniowego. Zaś efektem tego dialogu jest zapoznanie się z Bożym planem i wykonanie wielkiego zadania, do którego Bóg powołał Samuela. (zob. 1 Sm 1,1n)

W powołaniu Samuela ujawnia się kilka ważnych elementów:

Nie wystarczy samo powołanie. Oprócz powołującego i wołanego potrzeba odbioru informacji, rozpoznania nadawcy, zdekodowania informacji oraz wprowadzenia we własne życie (plany, czyny).

Jeśli młody człowiek nie rozpozna nadawcy albo nie ma tyle „pojemności”, aby informację przyjąć, czy też nie potrafi zdekodować zawartej w niej informacji, trudno wymagać, by podjął i wypełnił swoją misję życia.

Mogą istnieć przeszkody w łączności z Bogiem albo nasze „odbiorniki” nie są właściwie nastrojone, a „antenki” skierowane na odbiór zupełnie innych bodźców. Jeśli człowiek podłącza swoje oczy, uszy i serce pod inne kanały, to bywa rozstrojony, faszeruje się wirusami, napełnia rdzą, która utrudnia łączność z Bogiem i odbieranie Bożych sygnałów. Kiedy jest pełen wirusów, trudno mu łączyć się z Bogiem, trudno wysyłać do Boga myśli, modlitwy, dobre uczynki wobec bliźniego. Czasami ten czysty worek staje się pełen śmieci i trzeba go opróżnić, pewne rzeczy wykasować, a komputer sformatować – bo Bóg może do mnie mówić, a ja Go nie usłyszę, nie zrozumiem.

Pierwszym, właściwym środowiskiem odbioru sygnału powołania jest przestrzeń rodziny, domu. Rodzice są powołani do uczenia dzieci nawiązywania łączności z Bogiem (nie tylko zresztą w sprawach powołania) i konserwacji „dekoderów duszy”. Stąd duży wpływ na rozpoznanie powołania i na decyzję o jego podjęciu ma właśnie środowisko, szczególnie najbliższa rodzina oraz atmosfera religijna i duchowa w niej panująca.

Trudno człowiekowi spełnić życie, jeśli odrzuci zaproszenie Boga. Jakie wartości tego świata mogłyby zaspokoić apetyt pobudzony dotknięciem Boga. Nie ma rzeczy, człowieka, uczucia czy doznania, które potrafiłoby zapełnić lukę, jaka powstaje, kiedy odrzucamy zaszczyt i szczęście bycia „Bożym wspólnikiem”. Owszem, przez jakiś czas głos powołania można zagłuszać, jednak prędzej czy później odezwie się ze zdwojoną siłą. Można być dobrym, uczciwym, czynić wiele dobra, ale to nie pozwoli unicestwić tego wspaniałego daru, jakim obdarzył nas Stwórca. Osoby odrzucające swe powołanie, by zagłuszyć Boży głos w sercu, potrafią popełniać dużo głupot, czynić wiele zła, zdobywają się nawet na próbę usunięcia samej myśli o Bogu. Ale to wszystko na dłuższą metę zazwyczaj i tak nie pomaga.

Podjęcie powołania i wierność jemu jest warunkiem spełnienia życia, osiągnięcia szczęścia. Spotykając czasami ludzi, którzy powołanie odrzucili lub porzucili, łatwo dostrzec – często przez oczy ujawnia się smutek ich duszy.

Wielu ludzi wyobrażenie o życiu zakonnym czy kapłańskim czerpie z infantylnych, wręcz debilnych seriali czy programów, w których występują przeważnie osoby hołubione przez media, a które często pozostają daleko od właściwego życia duchownego (to taki margines duchowieństwa), ukazując je przeto w krzywym zwierciadle.

Jednocześnie rodzina i środowisko oraz historia życia to obszar, poprzez który przenika, ujawnia się głos wołania Boga.

Dokonuje się to w atmosferze wolności, na bazie nagromadzonych doświadczeń i nie bez wysiłku.

Bardzo życiową radę znajdziesz w Księdze Syracha: „Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenie! Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, a nie trać równowagi w czasie utrapienia! Przylgnij do Niego, a nie odstępuj, abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim. Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie, a w zmiennych losach utrapienia bądź wytrzymały! Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu – w piecu utrapienia. Bądź Mu wierny, a On zajmie się tobą, prostuj swe drogi i Jemu zaufaj! [...] Biada sercom tchórzliwym, rękom opuszczonym i grzesznikowi chodzącemu dwiema ścieżkami. Biada sercu zniechęconemu: ponieważ nie ma ufności, nie dozna opieki. Biada wam, którzy straciliście cierpliwość: cóż uczynicie, kiedy Pan nawiedzi?„ (zob. Syr 2, 1-18)

Owe doświadczenia mogą mieć dwojaką inspirację i cel:

1. Może to być pokusa złego ducha, aby nie podjąć zadania, do którego nas Bóg powołuje (lub porzucić jeśli już je się podjęło).

2. Może to być próba mająca na celu oczyszczenie naszej chęci służenia Bogu oraz zahartowanie w woli służenia Bogu (celem jest osiągnięcie wytrwałości w powołaniu).

 Stosownie do rozpoznanego jako swoje powołania powinniśmy prowadzić taki styl życia, który będzie najlepszym przygotowaniem do podjęcia woli Boga oraz wytrwanie w nim i realizacja według wzoru ukazanego przez samego Jezusa. Twoje dotychczasowe życie religijne wydaje się dobrym przygotowaniem, aby ten głos Jezusa podjąć i właściwie powołanie pielęgnować.

Powołanie „rozgrywa się” przede wszystkim między Bogiem a Tobą, w głębiach serca. Opinie i przekonania ludzi są tu bez znaczenia; nawet Twoja świętość czy jej brak również są mało ważne. Wszak Bóg dobiera sobie do współpracy rozmaity „materiał”. Oczywiście, materiał zmarnowany trudniej będzie poddawał się obróbce łaski Ducha Świętego.

Powołanie wymaga ciągłego wybierania między tym, co pomaga i tym, co przeszkadza w jego realizacji.

Św. Franciszek żył bardzo święcie. Ludzie to zauważali i chwalili go, traktując go jak Świętego. Pewnego razu Franciszek skomentował to słowami: „Nie róbcie mnie takim świętym, bo mogę jeszcze płodzić dzieci...” – aby wytrwać w powołaniu, do którego wezwał nas Pan, potrzeba pokory i roztropności.

Tego Ci, Maćku, serdecznie życzę...

o. Rufus, franciszkanin